Jubileusz: rachunek sumienia

O papieskich prośbach o przebaczenie u progu nowego tysiąclecia (1999)

Nowe tysiąclecie, w które wejdziemy już za kilka miesięcy, wzbudza zaciekawienie, jakiś rodzaj ekscytacji, ale także obawy i niepewność. Część z nas spróbuje zagłuszyć te emocje „sylwestrem tysiąclecia”, a Jan Paweł II odpowiadając na te obawy proponuje, aby powitać nowy wiek z oczyszczonym sumieniem, z oczyszczoną pamięcią...

Rachunek sumienia jest potrzebny codziennie, bo codziennie grzeszymy. Papież natomiast wzywa do specjalnego rachunku sumienia, żeby wykorzystać tę psychologiczną okazję, jaką jest początek tysiąclecia. Jeżeli ludzie intensywniej przeżywają swoje życie z okazji okrągłego roku, niech tym bardziej przeżyją oczyszczenie sumienia, akt pokuty.

Ale rachunek sumienia to dopiero wstęp do pewnego procesu...

W katolicyzmie wyliczamy pięć warunków sakramentu pokuty. Rachunek sumienia to pierwszy z nich. Chodzi o wyliczenie tego, co było złe. Następnie wyznanie win, żal za grzechy, zadośćuczynienie i mocne postanowienie poprawy. Sam rachunek, obliczenie win, możemy dość łatwo wykonać. Problemem mogą być w odniesieniu do przeszłości historycznej punkty następne. Chodzi o to, jakie znaczenie ma żal i pokuta za dawniejszą przeszłość dla indywidualnego sumienia.

Czym zatem jest sumienie, ten wewnętrzny głos, który nieustannie prowadzi z nami dialog, który gani lub usprawiedliwia? Głosem naszej nadświadomości czy głosem Boga?

Odwołam się do podstawowego znaczenia słowa sumienie, które jest zakorzenione w starożytnej myśli filozoficznej i w Nowym Testamencie. Przełożywszy na dzisiejszy język, sumienie jest jakby „współwiedzą”. To znaczy dzięki sumieniu umysł ludzki osiąga na temat zjawiska moralnego wiedzę wspólną z umysłem Bożym. Jeżeli ktoś nie wierzy w Boga, może mówić o osiągnięciu prawdy ponadjednostkowej. Pojęcie sumienia zakłada oczywiście pojęcie winy. W naszej cywilizacji panuje kult zadowolenia z siebie, co poczuciu winy nie sprzyja. Póki istnieje jednak zło i błąd, dopóty istnieje wina, wiele win.

Czy sumienie zawsze ma rację?

Tylko wtedy, jeżeli współgra z prawdą. Sumienie porównuje nasze uczynki z tym, co powinniśmy uczynić według obiektywnych zasad moralnych. Gani nas za postępki z moralnością niezgodne. Nie jest natomiast prawidłowe wyrażenie, że sumienie zezwala na jakieś zło, na przykład aborcję. Bo to oznaczałoby prawo do moralnej samowoli. Ustanowienie jakiegoś rzekomego prawa człowieka, żeby każdy sobie układał reguły moralne, jest zuchwałym przekręceniem znaczenia słowa „sumienie”. Problem leży tu jednak w tym, że człowiek z zewnątrz nie ma pełnej wiedzy o tym, co się dzieje w drugim, nie wyręczy go w osądzie. Dlatego nie ma innego sposobu słusznego wyboru niż w zgodzie z sumieniem. Każde indywidualne sumienie jednak podlega powyższej regule.

Nie każde sumienie osiąga „współwiedzę” z Bogiem albo obiektywną prawdę, w przeciwnym razie nie byłoby zła. Czy sumienie, tak jak charakter, można kształtować?

Z sumieniem jest tak, jak z rozumem. Jeżeli ktoś ma inteligencję, może jej użyć do dobrych lub złych celów. Może ją wypaczyć, może ją rozwinąć.

Rachunek sumienia to czyn indywidualny. Papież wzywa natomiast także do rachunku sumienia wspólnoty chrześcijan — Kościoła. Kościół, napisał Jan Paweł II w Tertio millennio adveniente, bierze w sposób świadomy ciężar grzechu swoich synów, pamiętając o wszystkich tych sytuacjach z przeszłości, w których oddalili się oni od ducha Chrystusa i jego Ewangelii i zamiast dać świadectwo życia inspirowanego wartościami wiary ukazali światu przykłady myślenia i działania, będące w istocie źródłem antyświadectwa i zgorszenia. Czemu może służyć taki zbiorowy rachunek sumienia?

Odbiór papieskiego wezwania bywa spaczony. Traktuje się rachunek sumienia w kategoriach zbiorowych i wychodzi z tego coś w rodzaju odpowiedzialności zbiorowej chrześcijan za grzechy popełnione przez innych chrześcijan w przeszłości. Taki odbiór jest dość częsty w środowisku Kościołowi nieprzychylnym. Także wśród ludzi, którzy skądinąd zasadę odpowiedzialności zbiorowej odrzuciliby ze wstrętem.

Jednakże, jeżeli nasi bracia w wierze czy przodkowie zgrzeszyli i odeszli z tego świata nie przeprosiwszy za winy, to jest rzeczą stosowną, by następne pokolenie za nich ten brak dopełniły, dały wyraz bólowi z powodu grzechu ludzi nam w jakiś sposób bliskich. To nie znaczy, że następne pokolenie jest winne; żadnej osobistej winy nie mamy w grzechach, które zostały popełnione przed naszym przyjściem na świat. Natomiast ma sens przeproszenie, zwłaszcza wobec ludzi, którzy choćby pośrednio z powodu tych grzechów cierpią. Ma sens usuwanie skutków dawnego zła.

Druga sprawa: w starych katechizmach była kategoria grzechów cudzych. Wymieniano tam różne rodzaje odpowiedzialności za to, że ktoś grzech popełnił, a który to grzech my inspirujemy czy pochwalamy, czy jeszcze w inny sposób wspieramy. Myślę, że dość często mamy skłonność do pomniejszania albo wręcz pochwalania grzechów z przeszłości, które są jakąś winą „naszych”. Narody i wyznania tuszują w podręcznikach historii różne rzeczy. Gdy nie mówimy prawdy o przeszłości, tylko ją lukrujemy, to już jest nasza wina, bo nie jesteśmy wierni prawdzie. Jeśli nieprawdziwie upiększaliśmy obraz Kościoła z przeszłości, należy oczywiście uważać to za nasz grzech osobisty.

Idea przyjęcia na siebie pokuty za czyjeś winy ma wreszcie oparcie w teologii. Przecież Chrystus nie umarł za swoje grzechy, tylko za grzechy innych. Etyka chrześcijańska zakłada przecież naśladowanie Chrystusa.

Niektórzy jednak bardzo sceptycznie podchodzą do papieskiej idei, obawiając się, że takie przepraszanie przesłoni pozytywne karty historii Kościoła, a przede wszystkim rzuci cień na świętość Kościoła.

Oczywiście się mylą. Grzech jest stale obecny w historii ludzkiej. Gdyby ludzie w Kościele nie błądzili, nie grzeszyli, to znaczyłoby, że jesteśmy już w niebie. Kościół uważa, że głosi nieomylnie prawdę. Ale jest dość jasno zdefiniowane, czego to dotyczy: prawd o Bogu i zasad moralnych, które Bóg sam objawił i przekazał Kościołowi, a nie postępowania czy wypowiedzi ludzi Kościoła na co dzień. Te nigdy nie były uważane za bezgrzeszne czy nieomylne.

Szukamy prawdy, bo jest ona wartością moralną. Zgodność naszej wiedzy np. o przeszłości z tym, co faktycznie było lub jest, to rzecz moralnie pożądaną. Błąd i głupstwo maja moralnie wymiar negatywny. Stary Testament nazywa głupotę grzechem, wbrew znanemu polskiemu powiedzeniu. I słusznie. Bo nawet człowiek, który ma rozumu niewiele, odpowiada za jego właściwe wykorzystanie.

Przy obrachunku z przeszłością, jeżeli w ogóle mamy przepraszać, musi być wiadomo, za co. Dlatego ubolewanie z powodu inkwizycji musi się wiązać z rzetelnymi studiami historycznymi, które zresztą wskazują, że czarna legenda inkwizycji jest znacznie przesadzona. Ale mimo że jest wyolbrzymiona, były na pewno w dziejach inkwizycji bardzo ciemne karty. Z tego powodu katolicy mają powód się wstydzić.

Poza tym, staramy się poznać prawdę historyczną, żeby uniknąć tych samych błędów. Ponieważ te grzechy popełniano, ludzie bardzo łatwo mogą popełnić je ponownie. To jest bardzo ważne. Zauważmy, że żadna zmitologizowana wersja historii takiej roli nie spełni. Przeciwnie, wersja fałszywa, przesadzona w którąkolwiek stronę, może właśnie spowodować, że te same lub inne błędy powrócą.

Papież, jak ktoś obliczył, przepraszał w imieniu Kościoła już ponad sto razy. Przepraszał za winy członków Kościoła wobec wyznawców innych wyznań i religii; za inkwizycję, niewolnictwo, niesprawiedliwości wobec kobiet itd. Biskupi przepraszają za błędy Kościoła w ich kraju, przepraszają też z własnej inicjatywy pojedynczy chrześcijanie. To niektórych drażni, budzi zarzut o zafałszowanie wizji Kościoła.

Przeprosiny ze strony papieża nie mogą budzić żadnych zastrzeżeń. [Ich liczba jest zresztą bardzo naciągnięta.] Papież jako głowa Kościoła katolickiego ma wszelkie podstawy do tego, żeby przepraszać za winy katolików. Ma do tego należyte uprawnienia, przyznajemy je mu, uznając go za swego przywódcę. Biskupi polscy mieli prawo napisać do niemieckich przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Ale np. jakiś pojedynczy ksiądz X uprawnień do przepraszania za innych oczywiście nie ma. Jeżeli tak robi, to może się okazać, iż uzurpuje sobie stanowisko takiego sędziego cudzych grzechów, który sam czuje się w porządku, jak faryzeusz w przypowieści o faryzeuszu i celniku. Wtedy nie jest to akt pokuty, lecz donos. Niektórzy rozumieją apel papieża właśnie jako zaproszenie do bicia się w cudze piersi. Przepraszając, będą poniżać tych, za których rzekomo przepraszają.

Widzę tu jeszcze jeden problem. Wydaje mi się, że niektórzy byliby też skłonni rozumieć te przeprosiny magicznie. To znaczy, że jeżeli papież przeprosi za coś, to rzecz załatwia, gdy jakiś ksiądz przeprosi za antysemityzm, to też sprawa uregulowana. Taka jest metoda ogłaszania oświadczeń podpisanych przez tzw. intelektualistów z wolnych krajów. Sądzą, że jeżeli ogłoszą publicznie swe jedynie słuszne stanowisko, to znaczy, że zrobili wszystko, co potrzeba. Tymczasem pokuta to przemiana duchowa, a nie wytykanie cudzych błędów. Co oczywiście nie znaczy, że nie należy nazywać zła złem.

Papież wzywa też, by zastanowić się nad odpowiedzialnością, jaką ponosimy za różne przejawy zła w dzisiejszym świecie: za areligijność, ale i na przykład za przyzwolenie na łamanie praw człowieka w byłych krajach komunistycznych, a więc w naszym pokoleniu, z naszym współudziałem...

Poznawszy błędy z przeszłości, możemy lepiej zauważyć błędy dzisiejsze. O nie najbardziej, rzecz jasna, chodzi. O pobudzenie ducha pokuty, którego nam stale brakuje.

Co do współudziału w komunizmie, wina jest oczywiście indywidualna. Jedni służyli Stalinowi, drudzy z nim walczyli, trzeci milczeli.

Rachunek sumienia i przeproszenie ma prowadzić w konsekwencji do pojednania nie tylko z potomkami ofiar przewinień, ale również do pojednania z Bogiem tych, którzy je popełnili. Jeżeli przepraszam za winy przodków, czy pojednam ich z Bogiem? Czy jest to możliwe?

W wymiarze religijnym ma to walor podobny jak modlitwa za zmarłych, wstawiennictwo za nimi. Ludzie przyjmują na siebie pewne umartwienia, żeby ich owoce ofiarować za dusze w czyśćcu cierpiące. Myślę, że jest to idea dość podobna, tylko wyrażona w nowszym języku.

Pokuta ma też na celu przeproszenie za grzechy, pojednanie z ludźmi. Tylko, kto z kim ma się pojednać przy zbiorowym rachunku sumienia? Zbiorowości ze zbiorowościami?

Sakrament pokuty we właściwym sensie dotyczy grzechów jednostki. Przeprowadzając podobny proces co do grzechów tych, którzy przez wspólną wiarę lub tę samą narodowość są nam w jakiś sposób bliscy, udoskonalamy swój indywidualny rachunek sumienia. W szczególności, jak mówiłem, w odniesieniu do naszej odpowiedzialności za grzechy cudze dziś popełniane albo za nasze usprawiedliwianie grzechów, które były popełniane w przeszłości.

Pojednanie wymaga oczywiście dwóch stron. Pokuta nas przygotowuje do pojednania. A czy druga strona się przygotuje... Może się istotnie zdarzyć, że prawosławni z satysfakcją odnotują to, co Kościół katolicki mówi o swoich grzechach, a sami zapomną o własnych grzechach wobec unitów. Że protestanci z satysfakcją przyjmą samokrytykę za inkwizycję, a zapomną o zbrodniach popełnionych wobec katolickiej Irlandii. A czy niewierzący będą mieli ochotę na taki swój rachunek sumienia? Bo akurat w imię niewiary popełniono w ostatnich dwóch wiekach wyjątkowo wiele zbrodni, znacznie więcej niż w imię religii chrześcijańskiej przez całą jej historię. Dzisiejsza świecka i zadowolona z siebie religia praw człowieka zaczęła się zbrodniami rewolucji francuskiej.

Ująłem to niestety zbyt polemicznie, ale chcę wskazać, że tak naprawdę apel papieża jest zaproszeniem skierowanym nie tylko do katolików czy chrześcijan, ale do wszystkich. Do ludzi innych wyznań, innych religii, niewierzących.

My, współcześni, zachłyśnięci potęgą rozumu, nie lubimy się przyznawać, że jesteśmy niedoskonali.

Jednym z pedagogicznych skutków tego obrachunku może być podważenie pychy dzisiejszej cywilizacji. Pychy zresztą rażąco nieuzasadnionej. Ostatnie wojny czy to, co się w tej chwili dzieje na świecie, jasno dowodzą, że postępowy wiek XX nie jest jakoś specjalnie szczęśliwszy niż poprzednie, ani bardziej moralny i że jest gorszy od konserwatywnego wieku poprzedniego, gdyby tak policzyć ofiary.

Celem papieża, jak mi się wydaje, jest nie tylko przepraszanie za winy w przeszłości, przestrzeganie przed podobnymi błędami w przyszłości, ale również, a może przede wszystkim spojrzenie ku przyszłości. Przeproszenie ma na celu pojednanie między ludźmi, między różnymi grupami społecznymi, między Kościołem i innymi wspólnotami; ma to wyeliminować wrogość, nienawiść. Jest to spojrzenie ku przyszłości ludzkości w pojednaniu.

Podstawowe pojednanie dokonuje się między indywidualnymi ludźmi. Między ludźmi, którzy żyją w jednej rodzinie, domu, kraju. Między Polakiem, Niemcem, Żydem, Rosjaninem. Pojednanie i przebaczenie muszą się jednak dokonać w prawdzie. Na pierwszym etapie dochodzenie do prawdy bywa jątrzące. Gdybyśmy zapomnieli o przeszłości, to może by nam się lżej żyło pod pewnymi względami. Nie na długo, bo rzeczy zapomniane by wróciły. Przypomnienie sobie o grzechach własnych bądź cudzych budzi gniew. Nikt nie lubi przyznawać się do winy. Ale jest nadzieja, że ta rana nie będzie przykryta brudnym bandażem, tylko oczyszczona i zaszyta. Taka próbą odnowy moralnej jest rok 2000. Ludzie pozostaną grzeszni i nowe nieszczęścia nadejdą. Ale w miarę naszych sił trzeba je przynajmniej zmniejszyć.

Jak zatem ująć główny sens papieskiego programu na przełom tysiącleci?

Zbiór artykułów i felietonów M. Wojciechowskiego: Wiara — cywilizacja — polityka. Dextra — As, Rzeszów — Rybnik 2001

Ma on o tyle sens, o ile my się do niego przyłączymy. Jeżeli ktoś papieża posłucha i wysnuje wnioski co do własnego sumienia i postępowania, będzie to owocne. Ponadto przeprosiny i żal wszelkiego rodzaju trzeba rozumieć jako akt, który zmienia nas wewnętrznie. Sam zewnętrzny akt przeprosin to jeszcze jest za mało, trzeba wyjść ku innym w czynach. (1999)

opr. mg/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama