Dlaczego bronię Kościoła?

Kościół nie ma ostatnio dobrej prasy. Nie można się jednak koncentrować tylko na tym, co złe - bo w ten sposób można stworzyć całkowicie wypaczony obraz rzeczywistości, nie dostrzegając dobra, które wielokrotnie przerasta zło

Kościół nie ma ostatnio dobrej prasy. Ukaranie kolejnego hierarchy za choćby tylko prawdopodobne zaniedbania w podejściu do nadużyć seksualnych wśród duchownych zawsze odbija się głośnym echem. O wiele głośniejszym niż odwrotne przypadki, gdy zapada orzeczenie o fałszywości oskarżeń stawianych konkretnym biskupom i księżom. Chyba najbardziej symptomatyczna była w tej dziedzinie sprawa kard. George'a Pella, który przestał być obiektem zainteresowania głównych mediów właśnie dopiero po tym, jak australijski Sąd Najwyższy uznał nieprawdziwość stawianych mu zarzutów.

Żeby jednak nie sięgać tak daleko, skupmy się na naszym kraju. W ubiegłym tygodniu prokuratura w Miechowie uznała, że ks. Kamil N. mógł paść ofiarą fałszywych oskarżeń kobiety, która twierdziła, również w mediach, że jako dwunastolatka była przez niego okaleczana i gwałcona. Nie spowodowało to medialnej sensacji. Przed miesiącem bez większego rozgłosu przeszło uwolnienie bp. Jana Szkodonia od zarzutu molestowania wówczas nastolatki, a dzisiaj pracownicy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wcześniej Stolica Apostolska uznała bezpodstawność stawianych abp. Stanisławowi Gądeckiemu zarzutów o zaniedbania w reagowaniu na przypadki pedofilii w diecezji. Dodajmy do tego jeszcze polskiego księdza Adama Kuszaja, skazanego na więzienie za pedofilię przez sąd w Czechach — jak się okazało, niewinnie — ks. Marcina z Tucholi, przeciwko któremu prokuratura umorzyła śledztwo, podobną sytuację ks. Andrzeja z Ustronia, głośną sprawę wikariusza z warmińskich Piecek, proboszcza z podwarszawskich Pieczysk i wielu innych. Ale o tym nie robi się programów.

Nie twierdzę przez to, że wszyscy księża, biskupi i kardynałowie są niewinni, a tylko świat i media są złe. Zdaję sobie sprawę — może nawet bardziej niż wielu świeckich dziennikarzy — jak ciężko ludzie Kościoła na ten czarny jego obraz zapracowali. Nie tylko przez grzechy przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu. Ale także przez niewierność innym Bożym przykazaniom, nie wyłączając pierwszego. Szczególnie zaś przez braki w miłowaniu Boga i bliźnich.

W moich tekstach i w artykułach innych naszych autorów nie brakuje gorzkich uwag i wezwań do nawrócenia pod adresem duchowieństwa. Jeszcze więcej takich wezwań pada podczas rekolekcji i konferencji dla księży, na które bywam zapraszany. Mam przy tej okazji możliwość osobiście się przekonywać, że większość księży i biskupów to ludzie naprawdę przejmujący się Bogiem. Może nie idealni, ale codziennie walczący ze swoimi słabościami. Lecz to nie oni decydują o zewnętrznym postrzeganiu Kościoła, tylko ta przysłowiowa „łyżka dziegciu”, przed którą Kościół wciąż nie potrafi się uchronić. Trudno się oprzeć wrażeniu, jakby tego dziegciu ostatnio nagromadziło się już za dużo.

Dlaczego więc ciągle bronię Kościoła? Odwołam się do obrazu, który zawarł w swoim przemówieniu do Polaków prezydent USA Donald Trump 6 lipca 2017 r. przed pomnikiem Powstania Warszawskiego. Za rzadko do tego przemówienia wracamy. Trump mówił między innymi o wąskim przesmyku w poprzek Alei Jerozolimskich, którego w czasie powstania warszawskiego Polacy bronili do końca za cenę wielkich ofiar. Ten niewielki przesmyk umożliwiał bowiem powstańcom przemieszczanie oddziałów oraz przenoszenie broni i meldunków między dwiema częściami miasta, przedzielonymi Alejami Jerozolimskimi, opanowanymi przez Niemców. Ci ostatni zaciekle usiłowali zdobyć ten przesmyk nie tylko po to, by móc przemieszczać alejami swoje oddziały, ale także, aby odciąć powstańczym oddziałom jedyną drogę kontaktu. — Przesmyk przez Aleje Jerozolimskie wymagał ciągłej obrony, napraw i umocnień. Ale wola obrońców, nawet w obliczu śmierci, była niezachwiana — mówił Trump.

Otóż dla mnie Kościół, zwłaszcza w szybko laicyzującym się świecie, to taki przesmyk, przez który ludzie mają kontakt z Bogiem i dostępują zbawienia. Nieprzypadkowo jest nazywany w teologii „prasakramentem”, bo bez niego nie ma innych sakramentów. Przesmyk ten wymaga ciągłych ofiar, napraw i oczyszczenia, aby mógł pełnić swoją funkcję. Ze względu na tę funkcję jest dla mnie święty. Musimy go utrzymać. Dlatego bronię i będę bronił Kościoła: nie stanu jego posiadania, nie przywilejów hierarchii ani ludzkich słabości księży. Ale samego tego przesmyku między ziemią i niebem, który dzisiaj jest tak zaciekle atakowany, bo i wróg zna jego wyjątkowe znaczenie.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama