Zwolnijmy

Wystarczy być na jednym cmentarzu, by swoją modlitwą objąć wszystkich zmarłych drogich naszemu sercu

"Idziemy" nr 44/2011

ks. Henryk Zieliński

ZWOLNIJMY

Sposób obchodzenia uroczystości Wszystkich Świętych zmienił się w Polsce wraz ze zmianami cywilizacyjnymi ubiegłych lat. Niektóre ze zjawisk istniały w naszej kulturze prawie od zawsze, ale w ostatnim czasie uległy gwałtownemu nasileniu. Chodzi głównie o wzrost skali migracji, ułatwienia w komunikacji, bogacenie się społeczeństwa, przywiązywanie coraz większej uwagi do tego, co powierzchowne, otępienie wrażliwości na sprawy nadprzyrodzone oraz rozpad więzi rodzinnych i międzyosobowych. Wszystko to najsilniej ujawnia się podczas największych świąt, gdy trudno nam się odnaleźć między tym, z czego wyrastamy, a codziennością, którą zazwyczaj żyjemy.

Wzrost migracji, zwłaszcza zarobkowej, sprawił, że dzisiaj większość młodych ludzi ma rodzinne korzenie poza miejscem swojego „tygodniowego” zamieszkania. W wielkich miastach, dokąd przybyli za chlebem, nie czują się zadomowieni, nie tutaj mają groby swoich bliskich, nie tu ich trzymają młodzieńcze przyjaźnie i wspomnienia z dzieciństwa. Co więcej, częściej niż kiedykolwiek, strony rodzinne, z których pochodzą młodzi małżonkowie, są odległe od siebie o setki kilometrów. A 1 listopada każdy chciałby stanąć wśród swoich nad grobami najbliższych. Stąd długie i w tym czasie wyjątkowo męczące wyjazdy, by zaliczyć wszystkie rodzinne cmentarze, stąd zapalanie w biegu zniczy, składanie kwiatów bez zatrzymania się choćby na dziesiątkę Różańca, nierzadko bez spotkania z innymi członkami rodziny, a nawet bez udziału w obowiązującej tego dnia Mszy Świętej. I dalej, aby wykonać trudną przy krótkim dniu „cmentarną normę”.

Powoduje to niepotrzebne frustracje, bo korki na drogach, bo dzieci zapatrzyły się i zagubiły między grobami, bo żona za długo wybiera chryzantemy. Sprzyja powierzchowności, bo nie ma czasu nie tylko na modlitwę, ale nawet na zwyczajne rodzinne wspomnienie tych, którzy od nas odeszli i czerpanie z tego mądrości dla siebie. Są tylko zewnętrzne atrybuty obecności i pamięci, stosy więdnących kwiatów i kopcących zniczy. Ale na to nas akurat stać – i czasem już tylko na to. Od kiedy samochód stał się tak powszechny jak lodówka czy pralka, trudno powiedzieć innym i sobie, że gdzieś nie dojadę, nie zdążę albo że zaliczanie kolejnych cmentarzy traci jakikolwiek sens. Boimy się, że ktoś nas źle zrozumie, że sprawimy ból żywym. Nie chcemy również tego dnia sprawić „zawodu” zmarłym. W gruncie rzeczy zaś ciągłym aktywizmem, bez którego już nie potrafimy żyć, uciekamy od refleksji nad sensem naszego życia i nad treściami wiary. A zatrzymanie się w jesiennej scenerii nad grobami tych, których nadal kochamy, może otworzyć nasze serca na te prawdy, przed którymi ze wszystkich sił próbujemy na co dzień uciekać.

Warto, a nawet trzeba w nadchodzących dniach pójść na cmentarz. Nie tylko 1 listopada, ale i każdego następnego dnia, przez cały tydzień. Kościół zachęca nas do tego specjalnymi odpustami, o których piszę na stronach 36-37. Ale trzeba się bronić przed spłyceniem chrześcijańskiego sensu uroczystości Wszystkich Świętych. Wystarczy być na jednym cmentarzu, by swoją modlitwą objąć wszystkich zmarłych drogich naszemu sercu. Zamiast gnać z jednego cmentarza na drugi, warto tego dnia znaleźć również trochę czasu na modlitwę i na serdeczne spotkanie z żyjącymi jeszcze członkami rodziny. Do tych zaś, którzy mieszkają dalej, zadzwonić, z gorącą prośbą, by w naszym imieniu zapalili świeczkę. Niech to będą dni, w które chrześcijańskie rodziny przeżywają doświadczenie wspólnoty przekraczającej bramy śmierci. A na to potrzeba czasu, spokoju i wiary.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama