Żył bosko i szlachetnie

Śmierć ks. Józefa mocno dotknęła tych, którzy go znali

"Idziemy" nr 25/2011

ks. Tadeusz Jasiński

ŻYŁ BOSKO I SZLACHETNIE

Wileńszczyzna pożegnała 10 czerwca ks. prałata Józefa Obrembskiego. Tytuł patriarchy przylgnął do niego nie tyle z powodu 105 lat owocnego życia, co głębokiej wiary, stałości postawy, prawości poglądów i godności, którą zachowywał niezależnie od sytuacji.

Za życia patriarchy wileńskiego doszło, jak sam mawiał, do 11 zmian władzy politycznej. Był wielkim patriotą polskim. Często cytował Zygmunta Krasińskiego: „Bo na ziemi być Polakiem to żyć bosko i szlachetnie”. Traktował te słowa jako wyzwanie. Pomagało mu to również z szacunkiem odnosić się do innych narodowości.

Urodził się 19 marca 1906 roku w Skarżynie Nowym, parafia Rosochate, w ziemi łomżyńskiej, w bardzo religijnej rodzinie. Gimnazjum ukończył w Ostrowi Mazowieckiej. W 1925 roku wyjechał do Wilna. Wstąpił na Wydział Teologiczny Uniwersytetu Stefana Batorego i do seminarium duchownego, gdzie ojcem duchownym w tym czasie był bł. ks. Michał Sopoćko. Metropolita wileński abp Romuald Jałbrzykowski udzielił Józefowi Obrębskiemu wiosną 1932 roku święceń kapłańskich i skierował do pracy w Turgielach, 40 km od Wilna.

Młody wikariusz miał wesołe usposobienie, czym szybko zjednywał do siebie ludzi, szczególnie młodzież. Rozbudowane życie parafialne przynosiło mu wiele radości. Miał kontakt zarówno z prostym ludem, jak i z ludźmi wykształconymi. Na plebanii bywali profesorowie, prowadzono dysputy na różne tematy. Jednym z parafian był gen. Lucjan Żeligowski.

W czasie II wojny światowej wokół Turgiel aktywnie działała partyzantka polska. Ksiądz Józef nie należał do AK, ale popierał działania podziemia. O swej sytuacji w tamtym czasie powiedział: „Szły na mnie wcześniej skargi do pana Smetony (prezydenta Litwy – przyp. red.), szły później do Niemców, w końcu do bolszewików – choć przecież mogło to za każdym razem skończyć się dla mnie źle, a jednak się nie skończyło. Ale tak jak byli w mym długim życiu ci, którzy dokuczali, tak też byli i ci, którzy pomagali”. Aresztowanego ks. Józefa uratował z rąk gestapo niemiecki oficer, pochodzący z Austrii katolik o nazwisku Eiberg, który poręczył za niego, ryzykując własne życie.

W ciężkich latach sowieckich, mimo możliwości wyjazdu do PRL, ks. Obrembski pozostał z tymi, którzy zdecydowali się trwać na ojcowiźnie. „Ja z Polski nigdy nie wyjeżdżałem, to Polska stąd odjechała” – odpowiadał zazwyczaj na pytanie, kiedy wyjechał z Polski.

Sytuacja starszych księży lub wracających z wywózki była bardzo trudna. W młodym kapłanie wielu znalazło oparcie, m.in. przez trzy lata ukrywał się u niego późniejszy biskup Ignacy Świrski. W 1950 roku władza stalinowska dała ks. Józefowi ultimatum: w ciągu 24 godz. opuścić parafię. Pozwolono mu skierować się do Mejszagoły, 30 km na zachód od Wilna. Potraktował to jako prezent Bożej Opatrzności – mogło skończyć się o wiele gorzej.

W Mejszagole osiadł na 61 lat. Wypełniła je aktywna praca w warunkach częściowej konspiracji. Kiedyś wyznał: „Działalność społeczna, tak rozległa niedawno, ograniczyła się do uczestnictwa w chórze. Ale nawet taki chór to było wielkie pole do popisu: śpiewacy, poeci, deklamatorzy, literaci, biblioteka – czego tam tylko nie było. Pewnie w porównaniu z tym, co mieliśmy za Polski, to były tylko półśrodki, półdziałalność – ale z tego, co dozwolone, korzystaliśmy na 120 procent”. Gdy zabroniono katechizować dzieci, organizował zebrania dla rodziców, którzy przychodzili z dziećmi. Kiedy zabroniono obchodzić w sposób zorganizowany dróżki w Kalwarii Wileńskiej, z ambony ogłosił: „Tego a tego dnia proboszcza nie będzie. Będę się modlił w Kalwarii Wileńskiej”. Parafianie rozumieli intencję ogłoszenia i również tłumnie przybyła. Na widok szpicla ksiądz zgromił parafian, że nie dają mu się spokojnie pomodlić, dodając: „ Ale przecież nie mogę wam jako ksiądz zabronić modlitwy”. Było w nim coś z Zagłoby.

Zamieszkał w przedwojennej stróżówce parafialnej. Tu znaleźli przytułek pozbawieni dachu nad głową przez nowe władze: prałat kurii wileńskiej i senator RP ks. Leon Żebrowski, ks. Lucjan Chalecki, ks. prof. Stefan Gulbinowicz, ks. Leon Ławcewicz, ks. dr Sylwester Małachowski, 15 lat spędził u niego ksiądz grekokatolicki Zenobi Bandrowicz. Ksiądz Józef do śmierci otaczał opieką samotną, obłożnie chorą sprzątaczkę kościelną, często udzielał noclegu żebrakom.

W ciągu 30-letniej znajomości z ks. Obrembskim, jadąc do niego w odwiedziny bez wcześniejszego umówienia się, zawsze zastawałem go na plebanii. Uważał to za swój święty obowiązek! Mawiał: „Jeżeli proboszcz ma samochód, to parafia nie ma proboszcza”. W ten przesadny sposób wyrażał swe spostrzeżenia odnośnie osłabienia więzi kapłanów z parafią.

Litwa w Związku Sowieckim była wyspą katolicyzmu. Mejszagoła dla wielu stała się miejscem rozmowy, nawrócenia, otrzymania sakramentów. Przybywali tu księża, biskupi, kardynałowie, prymasi, prezydenci. Gościnnego przyjęcia doświadczały liczne pielgrzymki.

Śmierć ks. Józefa mocno dotknęła tych, którzy go znali. Na pogrzeb przybył m.in. nuncjusz apostolski na kraje bałtyckie abp Luigi Bonazzi, metropolita wileński kard. Juozas Baczkis z Wilna, abp Tadeusz Kondrusiewicz z Mińska, bp Aleksander Kaszkiewicz z Grodna, bp Jerzy Mazur z Ełku, ambasador Jerzy Skolimowski, prezes Stowarzyszenia Wspólnota Polski Longin Komołowski, europarlamentarzyści, posłowie Litwy i Polski, samorządowcy. Swego duchowego przywódcę żegnała pogrążona w smutku Wileńszczyzna. Ciało kapłana spoczęło w grobowcu przy kościele mejszagolskim.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama