Oblicza świętości

Nie warto więc ulegać pokusie żalu i beznadziejności

"Idziemy" nr 50/2010

ks. Jan Sochoń

Oblicza świętości

To dająca wielce do myślenia formuła – odwaga świętości. Co w istocie oznacza, zwłaszcza jeżeli odniesiemy ją do życia i działalności prymasa Stefana Wyszyńskiego, papieża Jana Pawła II i błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki?

W działalności każdego z nich ukazywała przecież nieco inne barwy, wynikające z etosu, jaki budowali. Mimo to pytamy o pewne cechy wspólne, o jakiś tajemniczy dynamizm kierujący ich życiową aktywnością i podejmowanymi decyzjami. Co sprawiało, że mogli poruszać do głębi ludzkie sumienia, uspokajać społeczne namiętności, wiązać z Ewangelią i patriotyczną pasją? Najpierw i zasadniczo wskażmy na uprzedzający wybór samego Boga. To On, nim ktokolwiek z nich ujrzał światło dzienne, zajął się nimi, wyznaczył rodzaj światła, w blasku którego miało toczyć się ich wolne istnienie. Mądrością z ich strony było przyjęcie tego boskiego gestu, akceptacja powoli odkrywanego powołania. Dopiero później wypadało liczyć na osobiste predyspozycje.

ODWAGA W SPRAWACH CODZIENNYCH

Zastanówmy się: czy odwaga jest zdolnością przezwyciężania niebezpieczeństw czy może siłą umożliwiającą dokonywanie czynów daleko wykraczających poza przeciętność? Czy zyskuje pełnię dopiero w przyporządkowaniu do roztropności, umiarkowania i sprawiedliwości? Czy bez Bożego wsparcia zdobywamy się na nieugięte działanie?

Otóż nasze życie domaga się odwagi i równocześnie ją wyzwala. Wszyscy znajdujemy się bowiem w sytuacji decyzyjnej. Musimy reagować na dobro i na zło, choć możemy tego nie czynić. Dysponujemy wolnością wyboru. Skoro jednak doświadczamy najróżniejszych przeżyć, takich jak strach, ból, zniechęcenie czy rozpacz, potrzebna jest nam odwaga. Ale nie ten jej rodzaj, jaki wychwalają arcydzieła światowej literatury, odwagę wiążącą się z obroną danego terytorium, kraju czy określonego dobra. Raczej mam na myśli zwykłą odwagę w sprawach codziennych.

Ludzka kondycja jest krucha, ograniczona głównie (choć nie tylko) przez śmierć oraz destrukcyjne działanie czynników zewnętrznych. Ujawniają się też niebezpieczeństwa dochodzące ze strony drugiego człowieka, który – niekiedy – staje się wrogiem, zazdrośnikiem, prześmiewcą albo wręcz krzywdzicielem. Nic dziwnego, że odwaga powinna doprowadzać do propagowania słusznego dobra i wyzwalania nadziei na pokonywanie życiowych udręczeń. Jest ona dynamiczną, osobistą dyspozycją umożliwiającą, mimo najróżniejszych przeszkód, afirmację samego siebie, a także pokonywanie strachu, czyli przeciwstawianie się złu i służbę prawdzie. Sprawia, że jesteśmy w stanie otaczać opieką innych, służyć im, zwłaszcza wówczas, kiedy pociąga to za sobą ryzyko cierpienia lub niebezpieczeństwa. Rozumiemy, że kiedy rzeczywiście troszczymy się o jakąś konkretną sprawę, ale nie potrafimy, poszukując dobra, znosić krzywdy czy stawiać czoła trudnościom, wówczas zniżamy się do poziomu tchórzowskiej asekuracji. Pamiętając o tym, powiążmy odwagę ze świętością.

ŹRÓDŁA PAPIESKIEJ ODWAGI

Aby spełnić pokładane przez Boga w człowieku nadzieje, trzeba być człowiekiem odważnym. A świętość, jako gorliwe naśladowanie Chrystusa, ze swej natury musi charakteryzować się odwagą? Jakże bowiem heroicznie podążać za wskazaniami Ewangelii, bez choćby odrobiny męstwa i duchowej stanowczości? W tej kwestii zasadniczo liczy się tylko konkretny wzór postępowania, zachęcający do naśladowania. Świętość przecież nie jest łatwą zdobyczą, choć w Piśmie Świętym odnajdujemy nieśmiałą sugestię, że każdy może ją osiągnąć. Zapewne tak, ale pod określonymi i – co tu ukrywać – trudnymi warunkami.

Przywołajmy Jana Pawła II. Całe jego życie miało jeden fundamentalny cel: świętość, która służy innym, dosłownie całej światowej społeczności. Wieść o zbawczej miłości Chrystusa powinna ogarnąć wszystkich, bez względu na miejsce, jakie na ziemi zajmują i do jakiej konfesji należą. Wszelkie papieskie projekty (nie wyłączając ekumenicznych), nigdy nie powstałyby, gdyby nie jego dzielność w przełamywaniu konwencji, głęboko zakorzenionych w świadomości poszczególnych narodów. Gdzie więc tkwi podłoże odwagi Jana Pawła II? Podkreśliłbym działanie Ducha Świętego, twórczą aktywność samego papieża, wpływ osobowości kard. Wyszyńskiego i przyjaźń z kard. Deskurem – prototypem cierpienia samego Jana Pawła II. Dodałbym też wyjątkową bezkompromisowość papieża.

Służył on Bogu, wypełniając posługę wobec świata, nie zważając na płynące z wielu stron głosy sprzeciwu. U źródeł takiej postawy było zapewne coś tak głębokiego w jego duszy, że nie sposób tego wyrazić. Nie był to bunt wobec procesów sekularyzacji czy łamania praw człowieka (choć to nie dawało mu spokoju), ani bunt przeciw temu, że świat jest z gruntu zły; nie, gdyż łaska doskonali naturę. Chodziło o pewien, powiedziałbym za Maritainem, akt życia: świat jest na tyle skażony grzechem, że jedynym sposobem, jaki jest pod ręką, by temu zaradzić, jest wszystko oddać, porzucić – powab świata: i to, co dobre, i to, co lepsze, i to, co rozkoszne i dozwolone – by mieć wolność bycia razem z Bogiem. Uważam tego rodzaju postawę za wyraźny znak mistycznej więzi papieża z Chrystusem, o czym on zresztą sam dyskretnie informował w swej twórczości ściśle poetyckiej.

Dlatego proponuję, aby w takiej perspektywie przyjrzeć się papieskiemu testamentowi zatytułowanemu w charakterystyczny sposób „Totus Tuus”. Ojciec Święty wymienia w nim z imienia abp. Dziwisza, kard. Wyszyńskiego i rabina Rzymu. Zwłaszcza to ostatnie wspomnienie wzmaga refleksję i wdzięczność. Sugeruje początek uczuciowego zbliżenia chrześcijaństwa z judaizmem, nową jakość trwającego, choć nie bez przeszkód, dialogu ekumenicznego. Cóż znaczyłoby życie religijne bez dążeń prowadzących do umacniania wspólnoty? Nie możemy pozostawać ludźmi barykadującymi się w okopach własnej duchowej wrażliwości. Jan Paweł II zabiegał przecież z całych sił o rozwój cnoty miłości braterskiej.

Jak pamiętamy, 13 kwietnia 1986 r. wypowiedział w rzymskiej synagodze historyczne słowa: „Jesteście naszymi umiłowanymi braćmi i – można powiedzieć – naszymi starszymi braćmi”. To zdanie nie musi pozostawać tylko na papierze, ani wzbudzać niepotrzebnych kontrowersji, z czym niestety mieliśmy ostatnio do czynienia. Niech prędzej rozpala serca do ekumenicznej czerwoności. Każdy z nas, choćby modląc się, ma obowiązek uczestniczenia w tej niełatwej, lecz możliwej do zrealizowania jedności. Wówczas świat przybierze barwy najpiękniejsze z możliwych.

POMOC DUCHA ŚWIĘTEGO

Odwaga w dążeniu do świętości przejawia się w dwóch podstawowych formach: w wysiłku o zachowanie prawdziwego sensu i celu życia, związanego z osobą Chrystusa, oraz w wytrzymywaniu naporu różnych przeciwności w ich znoszeniu. Ta pierwsza w życiu codziennym zdarza się dość rzadko, bo świadomość, że napierające zło jesteśmy w stanie pokonać, nie należy do częstych doświadczeń. Tylko w wyjątkowych chwilach, przygotowani duchowo, opanowawszy strach, widząc rzeczywistą skalę zagrożenia, z ufnością decydujemy się na heroiczny trud. W ten sposób wyzwalamy w sobie stosowny gniew, który dodaje nam mocy, a ponadto zdarzyć się może, że wystarcza już sam odpowiednio okazany gniew. Dziś mało kto umie się gniewać, samo zaś słowo „gniew” straciło swój pierwotny sens i oznacza obrażanie się. Zamiast gniewu występuje denerwowanie się lub histeria. Wyzwolenie gniewu wymaga odwagi, gdyż jest to uczucie swoiście bojowe, będące odpowiedzią na strach. Ten mężny gniew charakteryzował Jana Pawła II.

Gdy chodzi zaś o wytrzymywanie naporu najróżniejszych przeciwności, pozostaje ono sprawą codziennych dni. Potrzebna jest wówczas cierpliwość, dzięki której człowiek nie poddaje się smutkowi, jak też odporność na zmęczenie, czyli wytrwałość. Czy możliwe jest osiągnięcie takiego stanu o własnych siłach? Według tradycji chrześcijańskiej, bez pomocy Ducha Świętego pozostajemy bezradni. Dopiero zjednoczenie odwagi z wiarą, nadzieją i miłością przynosi spodziewane rezultaty. Ileż przeszkód pokonali Karol Wojtyła, a później Jan Paweł II, prymas Wyszyński czy błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko, by zbudować tak szczególny i ważny dla Polski i całego świata czas odzyskania wolności, religijnej wiary i mocy dobra? Doświadczyliśmy ich „świętej odwagi” niemal wszyscy. Męczeństwo żoliborskiego kapłana, pogrzeb Prymasa Tysiąclecia, śmierć papieża to wydarzenia, które ponownie ujawniły rolę zbiorowej żałoby, odkryły cechy i nadzieje dotąd niemogące się ujawnić. Ożywiły tradycyjne rytuały towarzyszące zwykle umieraniu, we współczesności zasadniczo uśpione lub nawet martwe.

SZTUKA DOBREGO UMIERANIA

Zachowania i ryty ludzi-żałobników podczas „papieskiego tygodnia” odsłoniły skrywane treści świadomości zbiorowej. W momentach kryzysowych Polacy gorliwie jednoczą się ze sobą, tworząc wspólnotę świadomą swego miejsca w rzeczywistości oraz wartości kultury, w jakiej wyrastają. Związek z tradycją jest w tym przypadku wyjątkowo wyrazisty i w jej obronie ludzie zdolni są do daleko idących wysiłków i wykazują stałą determinację.

Śmierć Jana Pawła II wytworzyła zadziwiającą siatkę różnego rodzaju wspólnotowych działań, porównywalnych – przy zachowaniu oczywistych różnic – do solidarnościowej rewolucji zainicjowanej przez gdańskich robotników bądź nawet wcześniejszych ruchów rewolucyjnych. W każdym razie zrozumiała stała się odpowiedź na pytanie: dlaczego umieranie papieża Polacy przeżywali na ogół jako odchodzenie najbliżej osoby? Po jego śmierci okazało się, że ważna jest duchowa sfera życia, olśniewające świadectwo wiary i miłości pozostawione przez papieża.

Religia zaś to międzyosobowa więź, odwołująca się nie tylko do spontanicznych odruchów zaufania, ale przede wszystkim do źródła nadziei, stanowionego przez Chrystusa i Jego heroicznego naśladowcy z polskiej ziemi. W pamiętnych dniach przed i po śmierci Jana Pawła II nikt nikogo i do niczego nie zachęcał ani nie zmuszał. Co najwyżej wysiłek i ogromny trud dziennikarzy-celebransów rozniecał ogień modlitewnych zachowań i medytacji. Światełka ułożone na chodnikach, w oknach domów i biur, na każdym niemal skrawku przestrzeni – to zewnętrzny gest, ujawniający najgłębsze drgania serca. W jednej chwili Polacy stali się niejako innym narodem, rozpoznali siebie w lustrze, jakim było i jest papieskie duszpasterstwo.

Dlatego stawiamy żywotne pytanie: dlaczego tak liczne rzesze przeżyły wówczas jeden z najpiękniejszych tygodni życia, nie wstydząc się łez i wzruszenia; powracając do rytuału żałoby? Być może uświadomiono sobie, że świętość Jana Pawła II przejawiła się w sposób najbardziej wyrazisty w „dziele umierania”. Do śmierci przygotowywał się on niemal od zawsze, często o niej wspominał. Latem 2004 r. w Lourdes przyznał, że jest „chorym wśród chorych”. Nie umierał w tajemnicy, ale odsłonił się w swej nieporadności przed całym światem. Nie krył swego niedołęstwa. Zaczęto przeto mówić o rekolekcyjnej lekcji umierania, jakiej wiernym udzielił, zrealizowanej zgodnie z klasyczną zasadą ars bene moriendi. Śmierć go nie zaskoczyła. Przyjął ją świadomie, w sposób wzorcowy, łącząc akt odchodzenia z nauką o godności człowieka umierającego oraz troską o Kościół.

Miał w sobie wyjątkowy spokój. Bez skrupułów ujawniał publicznie potrzebę świadectwa dla coronae amicorum – wieńca otaczających go przyjaciół. Mimo fizycznego osłabienia w ostatnim okresie życia wytrwale koncelebrował Mszę Świętą i uczestniczył w niej, odprawiał Drogę krzyżową oraz podejmował inne pobożne czynności. W ten sposób był wsparciem dla osób szczególnie starszych i schorowanych. Chciał, by moment jego umierania przyjmowano z eschatologiczną nadzieją. Poprzez swoje niedomagania silniej uczestniczył w cierpieniu Zbawiciela, wypełniając gorliwie funkcję zastępcy Chrystusa na ziemi. Czyż nie jest to obraz osoby świętej, podległej Bogu frontalnie, bez żadnych zastrzeżeń i warunków?

Tak ukazana śmierć obudziła Polaków z „wiary statycznej”, sprawiła, że wydostali się z epoki niedojrzałości, akceptując różne języki wzajemnego porozumienia, w tym także język emocji. Niektórzy socjologowie odważyli się nawet stwierdzić, że pojawiło się społeczeństwo, które trzeba nazwać „społeczeństwem Jana Pawła II”. Czy od tamtego czasu zachowaliśmy tę wartość, czy może powróciliśmy do poprzedniego stanu religijnej stagnacji? Pytam o to, bo sam nie jestem pewien, czy w pełni korzystam z owoców pontyfikatu Jana Pawła II, czy dostatecznie gorliwie przygotowuję się (w sensie religijnym i społecznym) do oczekiwanej jego beatyfikacji? Czy próbuję uszlachetniać swoje więzi z Chrystusem i z ludźmi, czy nie marnuję darów umysłu i serca? Ta refleksja dotyczy, oczywiście, nie tylko mnie! Ci, którzy czują się spadkobiercami pontyfikatu Jana Pawła II, powinni zapytać o to samo. W końcu miłość domaga się znaków, oczekuje realnego spełnienia w codziennym życiu. Tylko wtedy jest autentyczna i szczera. Wolna od sztucznych błyskotek.

EUROPEJSKA JEDNOŚĆ Z BOGIEM

Odwaga świętości umacnia przekonanie, że ciemności zalegające w ludzkich sercach nie są ostateczne i mogą zostać rozjaśnione. Mimo widocznych znaków nadchodzącego rozpadu życia, kataklizmów i wciąż panoszącego się zła, nie upadamy na duchu i przyjmujemy głosy ewangelicznej nadziei. Jan Paweł II zachęcał do przyjęcia europejskiej – mimo istnienia różnic uwarunkowanych historycznie – jedności, wyrastającej ze wspólnej inspiracji chrześcijańskiej. Przestrzegał jednak przed wizją życia i wspólnoty pozbawionej Boga. Gdyby do tego doszło, ludzka społeczność wcześniej czy później doznałaby ostatecznej klęski. Zwracał też uwagę na wiele niebezpieczeństw sprawiających, że nadzieja pokoju i zbiorowego bezpieczeństwa wciąż pozostaje w stanie rodzenia się. Chodzi przede wszystkim o utratę pamięci i dziedzictwa chrześcijańskiego, czego konsekwencją stał się powszechnie panujący agnostycyzm i rozpływająca się jak gęsta ropa po europejskim obszarze obojętność religijna.

Odwaga świętości nie przechodzi obojętnie wobec tych problemów. Nie daje jednak łatwych recept. Zauważa również słabości kościelnego duszpasterstwa. Brak nowych powołań, „zarządzanie” nieustannie rosnącą liczbą parafii, poczucie przeciążenia, rwanie się więzi między księżmi a biskupami, poczucie społecznej zbędności – wszystko to sprawia, że zaciemnia się profil powołania kapłańskiego. W związku z tym ludzie zaczynają poszukiwać doznań religijnych poza porządkiem kościelno-sakramentalnym. Doznają sakralnych ekscytacji w różnego rodzaju doświadczeniach ezoterycznych, w erotyczno-mistycznych ekstazach czy w jakich innych duchowych uniesieniach. W najgorszej sytuacji zdaje się być urząd kościelny, który nie kojarzy się już ze służbą, ale raczej z wyniosłością, panowaniem i arogancją.

Na szczęście sukces nie jest żadnym z imion Boga. Nie warto więc ulegać pokusie żalu i beznadziejności. Być może musimy przejść przez biblijną „ciemną dolinę”, aby odkryć porządek i radość niesioną przez wolność i dobro. Dopóki żyjemy, mamy szansę na doskonalszy styl istnienia. To proste przesłanie niesie znaczne pocieszenie. Pozostańmy w wyznaczonym przezeń kręgu, tak jak uczynili to odważni mistrzowie świętości: Jan Paweł II, prymas Stefan Wyszyński i błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko.

Całe życie Jana Pawła II miało jeden fundamentalny cel: świętość, która służy innym, dosłownie całej światowej społeczności

Czy odwaga jest zdolnością przezwyciężania niebezpieczeństw, czy może siłą umożliwiającą dokonywanie czynów daleko wykraczających poza przeciętność?

W momentach kryzysowych Polacy gorliwie jednoczą się ze sobą, tworząc wspólnotę świadomą swego miejsca w rzeczywistości oraz wartości kultury, w jakiej wyrastają

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama