Holenderski prometeizm

Czy kryzys Kościoła w Holandii nie powinien być ostrzeżeniem dla Polski?

Głośnym echem w naszym kraju odbita się ostatnio wizyta u polskich wybrzeży holenderskiego statku - kliniki aborcyjnej „Lange-nort". O ile niektóre środowiska katolickie na Zachodzie wskazują na Polskę jako potencjalnego sojusznika w dziele nowej ewangelizacji Starego Kontynentu, o tyle Holandia uchodzi raczej za kraj będący awangardą dechrystianizacji życia publicznego.

Holenderska organizacja aborcyjno-feministyczna „Kobiety na falach" wyznaje szczególnego rodzaju prometeizm. Chce nieść światło pogrążonej w mrokach ludzkości w postaci nieskrępowanego prawa do uśmiercania dzieci w łonach matek. Dlatego też do wybrzeży państw, w których obowiązują ustawy chroniące życie poczęte (np. do Irlandii, Malty czy ostatnio Polski), wysyła swoje pływające mordownie. Nie wystarcza jej bowiem legalizacja dzieciobójstwa we własnym kraju, pragnie ona bowiem roznosić to „dobrodziejstwo" na cały świat.

Ów prometeizm przebija też w wypowiedziach byłego premiera Holandii Ruuda Lubbersa, który jest najwyraźniej zadowolony z tego, że jego kraj jest pionierem w legalizacji eutanazji, narkotyków czy „małżeństw" homoseksualnych i adopcji przez nie dzieci, nie wspominając oczywiście o aborcji, co się rozumie samo przez się. Lubbers nie ma wątpliwości: „jesteśmy przekonani, że Europa pójdzie z czasem naszym śladem".

Co ciekawe, polityk ten stał na czele chrześcijańskiej demokracji, za rządów której doszło w Holandii do legalizacji wymienionych wyżej zjawisk. Jego zdaniem prawna dopuszczalność aborcji, eutanazji czy narkotyków „nie kłóci się z wartościami wyznawanymi przez chadecję". Czy chrześcijańska demokracja w innych krajach również podąży śladem Holandii?

Duch i anty-duch

Latem 1947 roku do Holandii na 10 dni zawitał na wakacje młody 27-letni ksiądz z Polski, Karol Wojtyła. Niemal pół wieku później w swej książce „Dar i Tajemnica" - już jako Jan Paweł II -wspominał: „Uderzyła mnie niezwykle mocna struktura Kościoła i duszpasterstwa w tym kraju, prężne organizacje i żywotne wspólnoty kościelne". Spostrzeżenie to potwierdzał z rozmowach z Vittorio Messorim kardynał Joseph Ratzinger, który zauważał, że po II wojnie światowej Holandia była „prawdziwą twierdzą tradycjonalizmu i wierności Rzymowi". Naród ten szczycił się największą na świecie liczbą powołań misyjnych, miał też jeden z najwyższych na naszym globie wskaźników praktyk religijnych - na niedzielne msze uczęszczało 65 procent katolików, a do wielkanocnej komunii przystępowało ich 87 procent.

Punktem przełomowym okazał się Sobór Watykański II, przez wielu katolików holenderskich odczytany zgodnie z duchem, nazwanym przez kardynała Ratzingera „anty-duchem" Soboru. Synod pastoralny holenderskiego Kościoła katolickiego, zainaugurowany w 1966 roku w Rotterdamie - jak podkreślali jego uczestnicy - zaczął się tam, gdzie skończył się Sobór Watykański II. W wielu kwestiach synod wyszedł daleko poza nauczanie Vaticanum Secundum. Duży wpływ miała na to sama organizacja synodu.

O ile podczas Soboru Watykańskiego przedstawiciele wyznań niekatolickich mieli status obserwatorów, o tyle w czasie synodu rotterdamskiego otrzymali oni status doradców oraz prawo udziału w tajnym głosowaniu. W ten sposób reprezentanci 14 niekatolickich denominacji uzyskali wpływ na podejmowanie decyzji w Kościele katolickim.

Efektem zerwania z tradycyjnym nauczaniem katolickim było też opublikowanie w 1966 roku holenderskiego „Katechizmu dla dorosłych". Został on rok później przez specjalną komisję kardynalską, która obradowała w Lombardii, uznany za sprzeczny z doktryną katolicką. Wśród herezji zawartych w holenderskim katechizmie znalazły się m.in. takie błędy, jak: brak stwierdzenia, że dusze ludzkie zostały bezpośrednio stworzone przez Boga; nieobecność aniołów; twierdzenie, że grzech pierworodny jest przekazywany nie dziedzicznie, lecz epidemicznie, tzn. jest nabyty przez życie w ludzkiej społeczności; brak potwierdzenia Niepokalanego Poczęcia Maryi; brak stwierdzenia, że Chrystus umarł za grzechy ludzi; brak potwierdzenia rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii; podważenie doktrynalnej nieomylności Kościoła itd.

Za jednego z głównych twórców „holenderskiego eksperymentu" uchodził o. Edward Schillebeeckx. W dobie Soboru Watykańskiego II uznawany był za jednego z najwybitniejszych teologów na świecie, Z czasem jednak Kongregacja Doktryny Wiary potępiła, jako niezgodne z nauką katolicką, niektóre jego tezy, m.in. możliwość sprawowania Eucharystii przez osoby nie konsekrowane, czyli pozbawione sukcesji apostolskiej. Schillebeeckx pozostał jednak nieczuły na argumenty Stolicy Apostolskiej i coraz bardziej zaczął oddalać się od ortodoksji katolickiej.

Skutki holenderskiego eksperymentowania na żywym ciele Kościoła okazały się opłakane - opustoszałe świątynie, brak powołań kapłańskich, upadek praktyk sakramentalnych, w tym niemal zupełny zanik spowiedzi oraz powszechne przyzwolenie na antykoncepcję, aborcję czy eutanazję.

Six sex

Kiedy w 1985 roku Jan Paweł II odwiedził Holandię, po raz pierwszy w trakcie swych pielgrzymek spotkał się z gwałtowną demonstracją antypapieską. Na pamiątkę owego wydarzenia progresiści katoliccy założyli organizację pod nazwą Ruch 8 Maja. Postawili oni sobie za główne zadanie zmianę tradycyjnego nauczania Kościoła na temat etyki seksualnej. Ich główne postulaty streścić można w haśle „six sex" (sześć żądań dotyczących sfery płciowości), czyli akceptacja antykoncepcji i aborcji, dopuszczalność pozamałżeńskich związków płciowych, legalizacja par homoseksualnych, kapłaństwo kobiet i zniesienie celibatu księży. Ruch 8 Maja zainspirował powstanie innych kontestacyjnych ugrupowań wewnątrz Kościoła, zwłaszcza w krajach niemieckojęzycznych (np. ruch „Wir sind Kirche" - „My jesteśmy Kościołem").

Nastąpiło wyraźne rozluźnienie dyscypliny kapłańskiej. W pewnym momencie stwierdzono, że istnienie seminariów duchownych zbytnio alienuje kleryków od społeczeństwa oraz narzuca im oderwany od realiów program nauczania. Dlatego zlikwidowano seminaria, a klerycy mieli odtąd studiować tak, jak wszyscy inni studenci. W efekcie nastąpił gwałtowny spadek powołań duchownych. Do tego doszła fala porzucania stanu kapłańskiego przez księży -tylko w latach siedemdziesiątych było ich ponad 2.000.

Można powiedzieć, że Kościół holenderski uległ duchowi tego świata i świeckim ideologiom oraz zatracił swoją tożsamość. Przede wszystkim przeniesiono do Kościoła zasady demokracji parlamentarnej oraz sprowadzono funkcję biskupa do roli wykonawcy poleceń rady duszpasterskiej lub synodu. W ramach fałszywie pojmowanego „aggiornamento" (uwspółcześnienia) zaakceptowano nie tylko nowe formy przekazywania niezmiennych prawd wiary, lecz również postanowiono dokonać korekty owych prawd.

Jak stwierdził holenderski dominikanin o. Karl Derksen: „Dla mnie legalizacja aborcji nie jest legalizacją grzechu. Czym jest grzech? Co to znaczy być winnym? To także się zmienia. Nie ma ustalonych kryteriów grzechu. Wszystko ewoluuje." Ewoluuje także stosunek wobec homoseksualizmu. Ten sam Derksen wyznaje: „poznaliśmy, że takim nowym pozytywnym doświadczeniem człowieka jest homoseksualizm, który jest ubogacającym zjawiskiem". Podobnie uważa jego współbrat zakonny Theo Koster, działacz Aktywnej Grupy Katolickich Pastorów Homoseksualistów w Holandii. Ta ostatnia organizacja wydała swój własny list pasterski na temat pederastii zatytułowany: „Powołani, by otrzymać błogosławieństwo". To również kolejny przejaw holenderskiego prometeizmu - list ten został wydany w Holandii w wielu językach, także po polsku, i rozesłany po świecie.

Powyższe wypowiedzi pokazują, że holenderski Kościół jest głęboko podzielony - oprócz osób wiernych nauczaniu Stolicy Apostolskiej znajdują się w nim także jawni przeciwnicy owej nauki, w tym również duchowni. Nic więc dziwnego, że tak rozdarty wewnętrznie Kościół nie był w stanie przeciwstawić się sekularyzacyjnej fali. Tym bardziej, że wiele osób, nazywających siebie katolikami, zaangażowało się w promocję antychrześcijańskich postulatów. W polityce zaś ochoczo podejmowała je partia zwąca się chrześcijańską demokracją.

Zjawiskiem pozytywnym jest fakt, że wśród aktywistów Ruchu 8 Maja nie następuje reprodukcja pokoleń. Dominują osoby starsze wiekiem, brakuje natomiast młodzieży. Okazuje się, że żywa wiara może być przekazywana z pokolenia na pokolenie tylko w środowiskach osób głęboko wierzących i ortodoksyjnych. Tam zaś, gdzie rozmyła się granica między światem religijnym a świeckim, młodzi stwierdzają, że jest im niepotrzebny Kościół, który w niczym nie różni się od innych instytucji tego świata.

Przykład Holandii wart jest wnikliwej analizy, zwłaszcza przez osoby, którym leży na sercu los Kościoła w Polsce. Nasz kraj znajduje się bowiem w podobnej sytuacji jak Holandia pół wieku temu. W porównaniu z innymi krajami w Europie jesteśmy twierdzą katolicyzmu o wysokim wskaźniku praktyk religijnych, dużej liczbie powołań kapłańskich oraz osób dorosłych objętych katechizacją w różnego rodzaju wspólnotach i ruchach katolickich.

A jednak - jak mówi Biblia -„skarb nasz nosimy w kruchych naczyniach" i nie ma gwarancji, że nie podążymy w przyszłości drogą Holandii (jak chcieliby holenderscy prometeiści). Dlatego tak ważne wydaje się przeanalizowanie casusu Kościoła w tym kraju, abyśmy w najbliższej przyszłości - stojąc w obliczu podobnych wyzwań cywilizacyjnych i kulturowych - bogatsi o holenderskie doświadczenia, nie popełnili w Polsce tych samych błędów.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama