Jazda autostradą duchowego rozwoju

Z Panem Bogiem albo się działa na sto procent, albo się odbębnia. A On nie lubi jak się odbębnia, nie lubi przeciętniactwa. W Apokalipsie mówi o tym dobitnie, że lepszy jest zimny albo gorący; letnim się brzydzi, letniego wypluje

O poszukiwaniu sensu w życiu i roli kierownictwa duchowego opowiadają bracia Kamil i Arkadiusz „Arkadio” Zboźniowie*.

Jazda autostradą duchowego rozwoju
<

Kiedy sfera ducha stała się w Waszym życiu ważna?

Kamil: Dla mnie duchowość jest sposobem na życie, najbardziej skutecznym sposobem na życie. Nie znam teoretycznej definicji „duchowości”; od strony praktycznej jest to dla mnie współpraca ze Stwórcą, współpraca z żywym Bogiem, który chce mojego szczęścia. Jeżeli On chce mojego szczęścia, to wszystko z Nim konsultuję: sprawy małżeńskie, zawodowe, szkołę i relacje z innymi ludźmi

Jak odkryłeś, że Bóg chce dla Ciebie szczęścia?

Kamil: Dziesięć lat temu złapał mnie mocny kryzys. A mówi się przecież: „Jak trwoga, to do Boga”. Wcześniej wydawało mi się, że Pana Boga nie interesują za bardzo moje sprawy, że do Niego człowiek zwraca się raczej z poważniejszymi kwestiami. Kryzys, o którym wspominam był tak wielki, że tylko u Stwórcy mogłem znaleźć pomoc. Trafiłem do Niego przez drugiego człowieka – przez kolegę, po którym widziałem, że współpracuje z Bogiem i – mimo różnych przeciwności i kryzysów – ma się dobrze.

Jeszcze jako uczeń jeździłem na rekolekcje. Często słyszałem hasło: „otwórz się na Pana Boga”, tylko kompletnie nie wiedziałem co to znaczy. Żyłem w miarę w porządku. Jak popełniłem jakiś grzech, to wiedziałem, że Pan Bóg mi przebaczy, bo jest miłosierny. De facto to było mówienie Panu Bogu „nie” w różnych małych sprawach. A z Panem Bogiem albo się działa na sto procent, albo się odbębnia. A On nie lubi jak się odbębnia, nie lubi przeciętniactwa. W Apokalipsie mówi o tym dobitnie, że lepszy jest zimny albo gorący; letnim się brzydzi, letniego wypluje (por. Ap 3, 15-16). Doświadczyłem tego w tym kryzysie. Wtedy na sto procent zwróciłem się do Stwórcy i zaczęło się błogosławieństwo. Z dnia na dzień.

Otworzyłeś się na Boga, powiedziałeś Mu „tak”. To znaczy, że co zrobiłeś?

Kamil: Byłem wtedy w USA. To był poniedziałek. Najprostsza rzecz, która przyszła mi wtedy do głowy: „idę do kościoła”. Okazało się, że do jednego z kościołów w Chicago przyjechał jakiś misjonarz. Poruszyło mnie to, co mówił. Kupiłem płytę z jego nagraniami. Zacząłem stosować jego wskazówki. Byłem dość radykalny, jak to często bywa u świeżo nawróconych. Zacząłem ostro pościć – przez trzy dni nic nie jadłem. Z przerwami powtarzałem taki post jeszcze dwukrotnie. Stosowałem różne radykalne kroki, żeby się wygrzebać z kryzysu. Św. Ignacy mówi, że jeżeli są duże sprawy, to potrzeba też nadzwyczajnych środków. Koledzy z pracy, którzy widzieli jak poszczę, mieli mnie za wariata.

Gdy wróciłem do Polski chodziłem codziennie do kościoła. To było jedyne „tak”, które wtedy mówiłem Bogu, bo ciągle byłem smutny. Po kilku miesiącach trafiłem na rekolekcje u dominikanów w Krakowie pt. „Ukażę ci ścieżkę życia”. Głosił je ksiądz Pawlukiewicz. Słuchałem go po raz pierwszy w życiu. To były konkretne lekcje dla mężczyzny, to była nauka dla twardzieli. Wcześniej mi się wydawało, że w Kościele nie ma miejsca dla twardzieli. Przez trzy dni rekolekcji nie mogłem spać, byłem tak naładowany energią.

To był kolejny skok w rozwoju duchowym aż do momentu, kiedy przeprowadziłem się do Nowego Sącza, gdzie z kolei poznałem ojca Fabiana Błaszkiewicza. Przez tych kilka lat wywarł na mnie niesamowity wpływ. To jest pierwsza osoba, którą mogę nazwać swoim kierownikiem duchowym.

Arkadio, jak było u Ciebie?

Arkadio: Do Kościoła zawsze podchodziłem bardzo letnio. Pobłądziłem zaraz po pierwszej komunii. Palenie papierosów doprowadziło później do marihuany a nawet do handlowania nią. W pewnym momencie myślałem, że swoje życie przeżyję jak taki Ferdek Kiepski – leżąc, popijając piwko i przełączając kanały w telewizorze. Byłem zamulony, im więcej paliłem, tym bardziej byłem przybity. Nie przeszedłem pierwszej klasy liceum. Tata mówił, że byłem wyznawcą zasady „tumiwisizmu” – wszystko mi wisiało.

Jak Kamil się nawrócił, to zaczął o mnie walczyć. Jest siedem lat starszy. Przypominam sobie, jak mówił, że ma pragnienie, żeby ze swoim bratem być we wspólnocie. Widziałem, że jest zadowolony, uśmiechnięty, że w jego życiu jest radość. Intrygowało mnie to. Kiedy byłem na glebie, moje życie odmieniła jedna z rozmów z Kamilem. Znalazł moje woreczki marihuany, którymi handlowałem; musiałem przy nim wysypywać zawartość do toalety. Płakałem. Dał mi pieniądze, żebym oddał człowiekowi, od którego miałem towar i żebym w końcu zmienił coś w życiu. Wziąłem te pieniądze i …kupiłem nowy towar. Byłem pozbawiony uczuć – potrafiłem płakać przy bracie a później dalej robić swoje. Dzisiaj czuję jakbym opowiadał o kimś zupełnie innym, a nie o sobie.

Potrzebna była inna rozmowa. Zaczął mi tłumaczyć, że od dłuższego czasu o mnie walczy, że wierzy, że coś się może zmienić w moim życiu. Skubany powiedział wtedy, że mnie kocha. Rozwaliło mnie to totalnie, bo nie mówiliśmy sobie na co dzień takich rzeczy, a ja jestem czuły chłopak.

Wtedy wszystko się zaczęło. Poszedłem na modlitwę wstawienniczą, po której wyrzuciłem swoje papierosy. A drugą rzeczą była spowiedź z całego życia. To był moment przełomowy – stanąłem nad wodospadem, gdzie kiedyś paliłem różne specyfiki, a wtedy spaliłem kartkę ze swoimi grzechami, które sobie wypisałem do spowiedzi. Poszedłem tam zaraz po otrzymaniu rozgrzeszenia; czułem, jak moje stare życie odpływa. Wtedy zaczęła się bardziej świadoma duchowość, która trwa cały czas.

Rozumiem to tak: w pewnym momencie swojego życia odkryliście jego sens, drogę do ludzkiego szczęścia, którą chcecie dalej podążać. Jak realizuje się to pragnienie czegoś więcej?

Kamil: Więcej to magis, czyli u jezuitów (śmiech). Trafiliśmy do parafii kolejowej w Nowym Sączu, którą prowadzili jezuici. Oni, za swoim założycielem – św. Ignacym z Loyoli, wyznają podejście maksymalistyczne – magis, czyli więcej i bardziej dla Pana Boga. My przesiąknęliśmy tym nauczaniem za sprawą o. Fabiana. To on w nas rozbudził pragnienie czegoś więcej. Do dziś jesteśmy we wspólnocie dla dorosłych MAGIS Plus.

Byłem na czwartym roku informatyki. To był dla mnie koszmar – wybrałem te studia tylko dlatego, bo wiedziałem, że będę miał po nich dobrą pracę. Myślałem, że ich nie skończę – miałem warunki z różnych przedmiotów, a nawet warunki do warunków, przedmiot z pierwszego roku zdawałem dopiero na trzecim... Ale jak się nawróciłem, to zacząłem też solidnie budować swoje studia. Skutecznie się obroniłem w lipcu 2007 roku i …nie wiedziałem kompletnie, co będę robił. Ale miałem pragnienia, bo te pragnienia kilka miesięcy wcześniej się we mnie zrodziły, zaczęły buzować. Przeczytałem wówczas w Ewangelii słowa Jezusa: „nie troszczcie się o to, co macie jeść, co macie pić, w co się macie przyodziać, troszczcie się o królestwo niebieskie, a reszta będzie wam dodana” (por. Mt 6, 26-34).

Miałem wtedy zieloną hondę. Koledzy ze studiów się ze mnie śmiali: „jeśli będziesz jeździł tą hondą i troszczył się o królestwo, to ona ci zardzewieje; z tego nie da się wyżyć”. A ja po prostu chciałem troszczyć się o królestwo. Nie wiedziałem co to znaczy, ale miałem pragnienia. Szedłem za tym, co mówi św. Ignacy: „Módl się i ufaj tak, jakby wszystko zależało od Stwórcy. Działaj tak, jakby wszystko zależało od ciebie”. 2 sierpnia trafiłem do wymarzonej pracy, do branży finansowej, o której nie miałem pojęcia. To był skok w moim życiu zawodowym. Współpraca z Panem Bogiem to mieszanka wybuchowa – bez żadnego doświadczenia po jedenastu miesiącach zostałem już dyrektorem w tej firmie. A po niecałych dwóch latach zostałem dyrektorem regionu. Po dwóch latach zrezygnowałem i zacząłem interesować się własną przedsiębiorczością.

Kamil przerwę Ci, żeby w tym miejscu zapytać Brata, jak przemiany duchowe wpłynęły na jego codzienne życie.

Arkadio: Zatrzymam się jeszcze przez chwilę w Nowym Sączu, bo trzeba jasno powiedzieć, że niedzielne Msze św. i piątkowe spotkania były dla nas niesamowitym szczęściem. Wielu ludzi dziś szuka miejsc, w których mogą się nakarmić, sięgnąć po dobre nauczanie – jest tego coraz więcej, ale nie każdy ma to na miejscu. My mieliśmy ewidentne szczęście, że mogliśmy czerpać, dlatego teraz też robimy rzeczy, które mogą to innym ułatwić. Ja od razu po nawróceniu pisałem płyty – treści na nich są mocno zakorzenione w tamtym nauczaniu, w tamtych pragnieniach i marzeniach, że człowiek może być szczęśliwy będąc z Panem Bogiem, a idąc dalej – może przynosić obfite owoce swojego życia, którym Pan Bóg się jara. A wracając do pytania o przełożenie sfery ducha na życie codzienne, to uważam, że jeżeli nie ma takiego odzwierciedlenia, to jest to jakaś ściema. Relacja z Panem Bogiem daje szczęście, poczucie pokoju i spełnienia, chociaż nie totalnego, bo takiego na ziemi nie da się osiągnąć. Od 12 roku życia pisałem teksty, głównie o moich pragnieniach. Gdy nawróciłem się w wieku 17 lat, jednym z moich największych marzeń zaczęła być rodzina. Czułem też, że chcę połączyć życie rodzinne ze swoją pasją.

Zaraz po nawróceniu otrzymałem Słowo z Psalmu 128:

Szczęśliwy każdy, kto boi się Pana,
który chodzi Jego drogami!
Bo z pracy rąk swoich będziesz pożywał,
będziesz szczęśliwy i dobrze ci będzie.
Małżonka twoja jak płodny szczep winny
we wnętrzu twojego domu.
Synowie twoi jak sadzonki oliwki
dokoła twojego stołu.

To jest Słowo na moje życie. Ten psalm był śpiewany na naszym ślubie. Codziennie toczę walkę o to, żeby łączyć pasję z rodziną. I uważam, że jest to możliwe. Jeszcze przed oświadczynami rozmawialiśmy o tym, bo wiedziałem, że w przyszłości pieniądz nie może przysłonić nam życia rodzinnego. Dziś wiem, że bez rozwoju duchowego, bez karmienia się chlebem Bożym nie ma szans na pokój w tej materii.

Kamil, a duchowość w Twojej rodzinie?

Kamil: Wspólna wieczorna modlitwa czy błogosławieństwo to są bardzo proste rzeczy ale ustawiające w pionie całą rzeczywistość. Razem z Arkadio mamy to szczęście, że z naszymi żonami należymy do wspólnoty. Faceci spotykają się razem ze sobą, a kobiety w swoim gronie. Ale są też części wspólne. O rozwój duchowy dbamy cały czas.

Już jak się spotykaliśmy na pierwszych randkach wiedziałem, że to będzie sfera bardzo dla nas ważna. Chodziliśmy na „Pomarańczarnię” – cykl poświęcony relacjom damsko-męskim prowadzony przez o. Adama Szustaka OP. Do dzisiaj czerpiemy z tematów, które były tam podnoszone.

Sprawy ducha była dla Was obojga ważne jeszcze przed ślubem?

Kamil: To było bardzo naturalne, bo ja pierwszy raz zobaczyłem swoją żonę jak śpiewała psalm w naszej wspólnocie. Nasze żony były na osobistych droga duchowego rozwoju, żaden nie musiał tutaj czynić specjalnych inwestycji.

Czym dziś dla Was jest kierownictwo duchowe?

Kamil: Dla mnie najważniejsze jest rozeznawanie. Człowiek jest ze sobą cały czas sam, dlatego potrzebuje się na chwilę zatrzymać i opowiedzieć o swoich przemyśleniach komuś stojącemu z boku. Zapytać, czy wszystko co mi się wydaje jest słuszne? Jeśli to jest prawdziwe, to nie ma żadnych obaw, żeby to z kimś konsultować. Ktoś mądry i doświadczony może potwierdzić nasze intuicje albo powiedzieć, że to raczej nie jest dobra droga.

Możesz podać przykład tak rozeznanej sprawy?

Kamil: Kiedy zacząłem własną działalność, bardzo zależało mi na rozwoju – własnym i firmy. Miałem mnóstwo planów. Przyszedłem z nimi do mojego ówczesnego kierownika duchowego. Pierwszą rzeczą, którą zrobił było postawienie mi pytania, czy zdaję sobie sprawę, że Pan Bóg zapyta mnie przede wszystkim o moją żonę, rodzinę, a może na trzecim miejscu pojawi się dopiero pytanie o pracę. To była prosta rzecz, która postawiła mnie do pionu w wartościowaniu mojego zaangażowania na różnych płaszczyznach. Czy przypadkiem nie jest tak, że totalnie spalam się w pracy a po powrocie do domu nie mam już sił na rozwój w rodzinie? Wtedy rzeczywiście tak było. Dziś nad tym pracuję.

Arkadio?

Arkadio: W moim przypadku rozeznawanie duchowe związane jest chociażby z wyborem studiów. Siedząc na zajęciach mam poczucie, że słucham czegoś więcej niż wykładów. Obaj studiujemy coaching [właściwie „etykę i coaching” na wydziale filozoficznym jezuickiej Akademii Ignatianum w Krakowie – przyp. red.], który jest sztuką zadawania pytań. I widzę jakie to ma znaczenie, gdy ktoś z boku potrafi ci zadać dobre pytanie dotyczące twojego życia. Może to zrobić kierownik duchowy, ale też inna osoba, z którą masz dobrą relację, o której wiesz, że jej pytania i odpowiadanie na nie będą budujące a nie niszczące. Do tej pory miałem dwóch kierowników duchowych. Po ich wyprowadzce z Sącza jestem na etapie poszukiwań nowego. Mam gdzie wybierać, bo jeżdżę na rekolekcje ignacjańskie. Na każdy tydzień jadę z myślą, że Pan Bóg może porozwalać wszystko, co nie idzie w dobrym kierunku. Chodzi o to, żeby później każdego dnia nie zadawać sobie na nowo tych samych pytań: „po co wstaję?”, „czy idę w dobrym kierunku?”, „czy to, co robię jest dobre?”. Te pytania postawi mi kierownik.

Kierownictwo duchowe to nie sakrament, to rzecz nadobowiązkowa. Warta polecenia?

Arkadio: Jeżeli człowiek chce walczyć o siebie, szukać wewnętrznej prawdy, rozeznać swoje życie, podjąć decyzje i się ich trzymać, to wydaje mi się, że jedną z najlepszych dróg jest kierownictwo duchowe. Zresztą to wszystko zweryfikuje życie – wystarczy spróbować i się przekonać.

W naszej wspólnocie był dobrze rozumiany zakaz ewangelizowania. Owszem, mieliśmy świadczyć, ale swoim życiem, mieliśmy żyć tak, żeby prowokować ludzi do stawiania pytań: „dlaczego ty tak żyjesz?”. Jeśli chcemy wzbudzać takie zainteresowanie, nie po to, żeby się chlubić, ale mieć przy tym pokój serca, to najlepszą opcją jest kierownictwo duchowe.

Kamil: Człowiek zadaje sobie bardzo dużo pytań, pojawiają się wątpliwości, coś rozezna, a później znowu ma wątpliwości. Jazda, postój, jazda, postój. Nie dość, że droga wąska, to jeszcze co chwilę trzeba się zatrzymać. Praca z kierownikiem bardzo porządkuje życie duchowe. To nie jest obowiązkowe, ale skuteczne.

Samotna podróż przez swoje życie duchowe to jazda zwykłą drogą – może nawet nie międzymiastową, ale jakąś gminną. Kiedy weźmiemy kierownika duchowego, zaczyna się jazda autostradą duchowego rozwoju.

Rozmawiał Przemysław Radzyński

* Bracia Kamil (ur. 1983) i Arkadiusz „Arkadio” (ur. 1990) Zboźniowie stoją za brandem Rób to, co kochasz – R T C K. Prowadzą fundację, wydawnictwo, wytwórnię muzyczną i agencję koncertową; zajmują się także produkcją odzieży i stylowych dodatków. To wszystko po to, aby wspierać ludzi w ich poszukiwaniach. W odpowiedzi na to proste, ale jakże fundamentalne pytanie: co by się musiało wydarzyć, abyś wstając rano wiedział, że naprawdę żyjesz? – mówią o swojej działalności. Prywatnie obaj są mężami i ojcami.


Artykuł pochodzi z eSPe 3/2015 (116).

Całe czasopismo możesz za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama