Człowiek dla człowieka. Całodobowo.

O wierze w młodzież i jej wierze opowiada Michał Niemiec, młody krakowski katecheta

O wierze w młodzież i jej wierze opowiada Michał Niemiec, młody krakowski katecheta.

Kim jest katecheta?

Widzę, że zaczynamy od niełatwych pytań (śmiech). Zapewne w różny sposób można zdefiniować kogoś, kogo określamy mianem katechety. Moją pierwszą myślą jest to, że katecheta to ktoś, kto towarzyszy drugiej osobie na krótkim odcinku drogi poznawania Boga. Jako świadek Tego, którego głosi, ale i jako starszy brat (w przypadku katechetek – starsza siostra:). To człowiek dla człowieka. Nie tylko w czasie 45-minutowej lekcji, ale również (a może przede wszystkim) poza zajęciami katechezy. W klasie, na szkolnym korytarzu, poza szkołą…

Poza szkołą?

Ostatnio papież Franciszek zwrócił uwagę na różnicę między „być katechetą” a „pracować jako katecheta”. Nie ukrywam, że dopiero wówczas uświadomiłem sobie różnicę. Bycie katechetą to nie tylko odpracowanie „etatu” w szkole. To przede wszystkim bycie dla tych młodych, którzy w natłoku codziennych swoich problemów na różne sposoby szukają Boga. Czasem niektórym wystarcza to, co jest na lekcji katechezy, inni sami coś doczytają – potem się pochwalą i nieraz mile zaskakują swoją wiedzą i zaangażowaniem. Ale są i tacy, którzy potrzebują po prostu „pogadać”. Staram się wtedy znaleźć czas na jakiś spacer i rozmowę. Niektórzy oczywiście nie mają na tyle odwagi lub problemy są na tyle trudne, że wolą rozmawiać przez „bezpieczny kanał” – wtedy rozmawiamy na Facebooku, nieraz do późnych godzin nocnych.

Może to brzmi, jakby katecheta nie miał już życia prywatnego – spokojnie, tak nie jest. Wszystko ma swój czas i miejsce. Niemniej jednak uważam, że bycie katechetą to całodobowa gotowość bycia człowiekiem dla człowieka. Nie da się na pół gwizdka. Ale zapewniam, że ta posługa daje naprawdę dużo prawdziwej radości.

Czyli nie jesteś katechetą dla swoich uczniów tylko w szkole? Jak reagują na Ciebie np. na ulicy?

Zawsze, jak tylko ktoś przechodzi, z uśmiechem mówi „dzień dobry” lub „szczęść Boże”. I ja staram się ich zauważać i z uśmiechem odpowiadać na pozdrowienie. Niejednokrotnie miałem przypadki, że mijała mnie grupka uczniów z radosnym okrzykiem: „dzień dobry!”. Jednego razu wchodzę do tramwaju, a ze środka pojazdu słyszę głos dwudziestu kilku chłopców wracających ze szkoły, którzy wykrzykują szczerze: „szczęść Boże!”. A za chwilę któryś dodaje: „panie profesorze, czy to w tę środę jest kartkówka z religii”? (śmiech).

Jaka jest młodzież, którą uczysz?

Bardzo dobra – inaczej bym nie uczył (śmiech). A mówiąc poważnie jestem jeszcze początkującym katechetą. Pracowałem w Zespole Szkół Techniczno-Ekonomicznych w Myślenicach – tam miałem pod opieką ponad 360 uczniów (z 12 klas zawodowych i technikum), teraz pracuję drugi rok w IV Liceum Ogólnokształcącym w Krakowie – do tej pory zdążyłem poznać podobną liczbę uczniów, co w poprzedniej szkole. Tych, których spotkałem, szczerze cenię, podziwiam i szanuję. Naprawdę trafiłem na dobrych ludzi. Dużo się od każdego i każdej z nich uczę. Sądzę, że ogólnie młodzież jest dobra, tylko czasem któraś „owca” jest po prostu pogubiona czy poraniona i głośno próbuje ten ból wypowiedzieć swoim sposobem bycia.

Człowiek dla człowieka. Całodobowo.

Jesteś młodym katechetą. Pracujesz w liceum, więc z uczniami dzieli Cię niewielka różnica wieku. To atut czy przeszkoda?

To zależy, ale generalnie raczej atut. Wśród pracowników szkoły nieraz byłem mylony z uczniem. Nawet moja pani dyrektor, przedstawiając nowego katechetę Radzie Pedagogicznej poprosiła mnie: „panie profesorze, proszę się przedstawić czy jest pan uczniem czy nauczycielem…” (śmiech). Zazwyczaj takie sytuacje są bardzo pozytywne. Jeśli chodzi o relację z uczniami uważam, że młody wiek jest atutem. Uczniowie mają świadomość, że i ja niedawno przechodziłem podobne problemy, które oni przeżywają w obecnym czasie i przez to łatwiej ich zrozumiem niż ktoś starszy. Poza tym, to że ktoś młody, prawie w ich wieku, zgadza się z nauką Kościoła i stara się żyć wiarą w Trójjedynego (wbrew temu, co czasem lansują media) jest dla nich argumentem za tym, że Kościół jest nie tylko dla tych, którzy ukończyli „dziesiąt” lat i są na emeryturze, ale i dla nich, dla młodych. Jasne, że na początku zawsze uczniowie „wypróbowują” nauczyciela, na ile sobie mogą pozwolić. Ale jeśli zobaczą, że katecheta ich szanuje, to i oni wtedy szanują katechetę, niezależnie od tego ile ma lat.

Jaka jest wiara, relacja z Bogiem i Kościołem tych młodych, których spotykasz na co dzień?

W mniejszych, lokalnych środowiskach wiara ma mocne fundamenty zakorzenione w tradycji rodzinnej. W Myślenicach nie było w klasie osoby, która nie chodziłaby na lekcję katechezy. Tam to naturalne, że na religii trzeba być. Nawet największe łobuzy, z którymi po kilku tygodniach również udało się zaprzyjaźnić, przychodziły na każde zajęcia. To mnie motywowało. Przykładem takiej „tradycyjnej” wiary może być fakt, który miał miejsce w okolicach świąt Wielkiej Nocy. Pracując wówczas w Myślenicach, przeprowadziłem katechezę o zmartwychwstaniu Chrystusa. Chciałem uczniów pobudzić do myślenia i celowo zacząłem kontrargumentować prawdę o zmartwychwstaniu (mając w zanadrzu odpowiedź na przytaczane zarzuty). Kilkoro z nich stwierdziło, że „ateisty nie potrzebują w klasie”, a jeden zażartował, pokazując pięść: „my tu z panem zaraz zrobimy porządek”. Inny dodał: „ i po co pan to wszystko mówi, jak i tak wiadomo, że zmartwychwstał!”. To mnie bardzo cieszyło. W Krakowie natomiast jest trochę inaczej. Dziesięć procent uczniów nie przychodzi na lekcje katechezy. Są różne powody. Do wiary podchodzi się bardziej intelektualnie – to też jest dobre. Uczniowie oczekują, że ktoś im pokaże inny lepszy świat, że nie będzie żył sprzecznie z wartościami, które wyznaje, po prostu potrzebują człowieka, autorytetu i przyjaciela, który im może towarzyszyć w poszukiwaniu Prawdy.

Z jakimi prawdami wiary uczniowie mają najwięcej problemów?

Z prawdami wiary generalnie nie mają problemów. Ufają i przyjmują je tak, jak podaje Kościół. Choć czasem zdarza się, że na zadane pytanie: „Czy Duch Święty jest Bogiem i czy Jezus jest Bogiem?” ktoś odpowie: „Nie, bo Bóg jest tylko jeden…” Ale zaraz kilka osób z klasy poprawia błąd kolegi/koleżanki, odwołując się do „sześciu prawd wiary” i już jest wszystko dobrze.

Jednego razu uczeń przyniósł Biblię i mówi do mnie: „proszę pana, udowodnię panu, że Jezus nie jest Bogiem”. Z zaciekawieniem zacząłem słuchać. Zaczął wymieniać fragmenty Biblii mówiące o tym, że Syn jest zależny od Ojca (co wg niego świadczyło o Jego niższości). Odwoływał się przy tym również do różnych źródeł, jak np. Encyklopedia Teologii Katolickiej, co mnie bardzo cieszyło, że tak dzielnie poszukuje. Po chwili inny uczeń z klasy wyjaśnił koledze, że trzeba brać pod uwagę wszystkie fragmenty Biblii dotyczące tego zagadnienia – zacytował hymn o kenozie z Listu do Filipian i problem się rozwiązał.

Katecheta może nauczyć się czegoś od młodzieży?

Oczywiście, że i ja ciągle się uczę. Jestem wiecznym studentem (śmiech). Katechizując sam jestem katechizowany. Przygotowując katechezę, niejednokrotnie dowiaduję się czegoś nowego – np. z okazji lekcji o objawieniach maryjnych odkryłem, że rok mojego urodzenia był rokiem maryjnym ogłoszonym przez Jana Pawła II. To nie musi, ale może być budujące dla mojej osobistej pobożności i duchowości. Takie ciągłe odnajdywanie czegoś nowego jest fascynujące w pracy katechetycznej. Dlatego m.in. że ma się świadomość prawdziwości i niezwykłości wszystkiego, co związane z tematyką Boga.

Czasem młodzi ludzie zadają pytania, na które nie znam odpowiedzi. Wówczas mówię im uczciwie, że poszukam, dowiem się od bardziej doświadczonych – oni to rozumieją. Wówczas szukam i też się uczę.

Poza tym od młodzieży każdego dnia uczę się czegoś nowego. Szczególnie w rozmowach, które dzieją się poza lekcjami. Uczę się życia, ich dzielności w walce o Dobro i Prawdę. Człowiek dla człowieka. Całodobowo.

Co jest owocem pracy katechety?

Moim zdaniem owocem pracy katechety powinna być lepsza jakość relacji (to jest owoc dotyczący zarówno katechety jak i uczniów) z Tym, którego się głosi; świadomość pewnych niewidocznych dla oczu, ale istniejących rzeczywistości, których odkrycie na nowo pomaga w różnych sferach życia człowieka, szczególnie człowieka młodego. Owoce nie zawsze widać od razu. Czasem są szybko (np. po katechezie o Duchu Świętym i Jego działaniu uczeń zapytał o możliwość przystąpienia do sakramentu bierzmowania), ale czasem ich wcale nie widać, nie ma nawet logicznych przesłanek, że takowe będą. Można wtedy pomyśleć: „i po co ten mój trud?”. Ale skoro Pan Bóg przemówił nawet przez oślicę Balaama, jak podaje Księga Liczb, to i w żadnym innym przypadku nie powinien mieć problemów z dotarciem do drugiego człowieka. Czasem owoc może się „wykluć” za kilka lat, czasem „po sześćdziesiątce”, a czasem ktoś sobie przypomni coś z lekcji katechezy na łożu śmierci i będzie jednak chciał wybrać Boga. Zawsze warto walczyć, nawet gdyby miała z tego skorzystać choćby tylko jedna osoba.

Jakieś wskazówki od młodego katechety dla przyszłych katechetów?

Jestem za młody, żeby móc głosić jakieś mądrości życiowe. Mam niewiele doświadczenia i ciągle się uczę. Ale z tego co widzę i co do tej pory jeszcze nie zawiodło to: więcej słuchać niż mówić i mieć do uczniów szacunek. Być dla nich, po prostu. Oczywiście to nie znaczy, że mogą wejść człowiekowi na głowę – nie. Trzeba zachować zdrowy dystans, pewne zasady muszą być, ale wszystko ma być „ludzkie”. Niech to będzie wg biblijnej zasady – tak jakby katecheta chciał być traktowany, niech tak traktuje swoich podopiecznych, pamiętając, że są to jego młodsi bracia i siostry.

Rozmawiał Przemysław Radzyński

Artykuł pochodzi z Kwartalnika eSPe nr 103/2013 – Wiara czyni cuda
http://www.mojepowolanie.pl/2014,a,espe-103-wiara-czyni-cuda.htm

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama