W nadbużańskiej Fatimie

"Jerycho Młodych" minęło pod hasłem „Buty i kanapa!”.

Zwykle święci przedstawiani są w sposób majestatyczny, poważny. Tymczasem wielu to prawdziwe zgrywusy. Jeden z nich - św. św. Filip Neri podkreślał, że smutek to największy sprzymierzeniec szatana, a drogą wiodącą do nieba jest radość. Zatem przestańmy być tak śmiertelnie poważni!

W nadbużańskiej Fatimie

Trzy lata temu w homilii na Niedzielę Palmową papież Franciszek powiedział: „Chrześcijanin nigdy nie może chodzić smutny ze zwieszoną głową, gdyż to byłoby oznaką braku nadziei lub braku miłości do Chrystusa. Albo też oznaką choroby, którą należałoby leczyć... Niestety, bardzo wielu «pobożnych» katolików swoją postawą pełną smutku i zgryzoty - bardziej przypomina uczestników konduktu żałobnego, niż szczęśliwych wyznawców i miłośników Jezusa Chrystusa. Ludzie ci straszą innowierców oraz ludzi poszukujących swoją postawą i skutecznie zniechęcają ich do religii katolickiej”. W dalszej części kazania Ojciec Święty podkreślił, że radość jest jednym z owoców Ducha Świętego. Z kolei znany brytyjski pisarz Gilbert Keith Chesterton, twórca niezapomnianej postaci o. Browna, katolickiego księdza i zarazem detektywa-amatora, już wiele lat temu przekonywał, że „poczucie humoru nie jest niczym innym jak jeszcze jedną formą religijności, bowiem tylko ten, kto szczerze w coś wierzy, ma prawo do żartowania z tego”. Przeglądając życiorysy świętych, okazuje się, że w historii Kościoła znajdziemy mnóstwo postaci, których życie było pełne humoru i zdrowego śmiechu.

Smutek szkodzi duszy

„Smutny święty to żaden święty” - twierdził najweselszy święty Filip Neri. Wesołość zalecał innym, bo uważał, że „smutek szkodzi duszy”. Jako nauczyciel pokory walczył z pychą, zarozumiałością i samouwielbieniem. I to właśnie śmiech, ironia i błazeństwa były najlepszym lekarstwem, jakie ordynował na te przywary. Pewnego dnia do papieża dotarła plotka, że jedna zakonnica dokonuje niewiarogodnych cudów. Ojciec Święty zlecił zbadanie tej sprawy św. Filipowi. Po długiej podróży święty dotarł wreszcie do odległego klasztoru i poprosił o widzenie z zakonnicą. Kiedy weszła do izby, ściągnął swe zabłocone buty i poprosił, by je wyczyściła. Zakonnica fuknęła wyniośle i obróciła się na pięcie. Św. Filip założył buty i wrócił zdać sprawę papieżowi. „Niech wasza świątobliwość nie wierzy tym plotkom” - powiedział, dodając: „Gdzie nie ma pokory, nie może być cudów”.

Św. Filip często zasiadał w konfesjonale, a zadawane przez niego pokuty były dość ekstrawaganckie. Jednak działały nadzwyczajnie. Jednemu z penitentów kazał np. przejść w środku lata w futrze przez środek kościoła pełnego uczestniczących w nabożeństwie. Z kolei pewna kobieta dowiedziała się, że grzeszyła... nosem. „Jak to nosem? Czy można zrobić nim coś złego?” - zapytała pewnie. „Ano tak, można. Wtykając go w nieswoje sprawy” - wyjaśnił jej święty.

Niekonwencjonalne metody

Patronem chrześcijańskiego dowcipu mógłby być też św. Franciszek.. Pewnego dnia wędrował razem z bratem Maciejem. Gdy dotarli do rozdroża, mieli do wyboru trzy trasy: do Florencji, Sieny i do Arezzo. Nie wiedzieli, gdzie się udać. Św. Franciszek postanowił zdać się na wolę Bożą. Uczynił to jednak w bardzo niekonwencjonalny sposób: kazał bratu stanąć na środku rozdroża i... kręcić się w kółko tak, jak robią to dzieci. Maciej obracał się tak szybko i tak długo, aż zakręciło mu się w głowie i upadł. Wtedy święty kazał mu przestać i zapytał: „Gdzie jesteś zwrócony głową?”. „Ku Sienie” - odpowiedział brat. „Oto droga, którą Bóg iść nam każe” - stwierdził Franciszek. Okazało się, że tego dnia w Sienie bardzo go potrzebowano.

Toast na cześć zmiażdżonej nogi

Duże poczucie humoru miał też św. brat Albert Chmielowski. Żartował chętnie z siebie i z innych. Pewnego razu - zanim jeszcze został zakonnikiem - podczas studiów w Monachium Adamowi Chmielowskiemu i jego przyjaciołom zabrakło pieniędzy. Wówczas wpadł na „genialny” pomysł. Spostrzegłszy nadjeżdżający powóz, wysunął wprost pod koła pojazdu lewą nogę, a konkretnie drewnianą protezę - pamiątkę po ranach odniesionych w bitwie pod Mełchowem. Po chwili upadł i udawał, że zwija się z bólu. Przerażony właściciel powozu, aby zatuszować sprawę, zaproponował „poszkodowanemu” pieniądze. Dowcipnisie wspaniałomyślnie postanowili pójść na ugodę, fetując udany fortel obiadem i wznosząc przy stole toasty na cześć Adama i jego zmiażdżonej nogi... z drewna.

Żarliwa miłość i dowcip

Żarliwą miłość do Boga z poczuciem humoru łączyła też św. Teresa z Ávila. Kiedy usłyszała wiadomość, że słynny ze swojej surowości graniczącej z okrucieństwem o. Antonio di Ges został wybrany na prowincjała, rzekła: „Musi to być prawdą, ponieważ nikt tak doskonale jak on nie umie pomnażać męczenników”. Natomiast podczas jednej z podróży, której celem było wizytowanie klasztorów, ciągniony przez woły ciężki wóz, wiozący siostry zakonne, ugrzązł w mule kastylijskiej rzeczki. Teresa zaczęła żalić się Bogu: „Panie, zachowujesz się wobec mnie w sposób nad wyraz ekstrawagancki. Jeszcze chwila, a utopiłabym się wraz z moimi zakonnicami...”. Po chwili usłyszała głos Boga: „Tak traktuję moich przyjaciół”. „Teraz rozumiem, dlaczego masz ich tak niewielu!” - podsumowała święta.

Żarty proboszcza z Ars

Swoją radością i żartami wiernych przyciągał także św. Jan Vianney. Jedna ze spowiadających się u słynnego proboszcza z Ars po raz setny ze szczegółami opowiadała koleje swego życia. Zmęczony już tym proboszcz zapytał: „Uprzejma damo, w którym miesiącu w ciągu roku mówi pani najmniej?”. „Nie mam pojęcia” - odpowiedziała. „To ja pani powiem: to musi być luty, ponieważ jest o trzy dni krótszy od innych” - stwierdził. Kiedy miał 57 lat, zaatakowała go groźna choroba płuc. Przeor Blandon pochylił się nad chorym i szepnął mu do ucha: „Ach, gdybym mógł chociaż uchwycić się waszej sutanny, byłbym pewien, że trafię wraz z wielebnym do raju”. Chory otworzył oczy, przyjrzał się wnikliwie dosyć korpulentnemu współbratu i odrzekł: „Proszę was, nic takiego nie czyńcie. Moja sutanna jest podniszczona, a bramy niebios wąskie. Obaj ryzykujemy pozostanie na zewnątrz”.

Humor z Watykanu

Pełne anegdot dokumentujących błyskotliwość i poczucie humoru wielu następców św. Piotra są też watykańskie kroniki. Znakomity był w tym bł. Angelo Roncalli - Jan XXIII. Po wyborze na papieża usłyszał, jak jakaś kobieta zawołała: „Jaki on gruby i brzydki!”. Na te słowa papież odwrócił się i powiedział: „Droga pani, konklawe to nie konkurs piękności”. Pewien dziennikarz zapytał Jana XXIII, ilu ludzi pracuje w Watykanie. „Mniej więcej połowa” - usłyszał. Z kolei podczas sesji fotograficznej powiedział kiedyś: „Gdyby Bóg wiedział, że mam być papieżem, na pewno uczyniłby mnie bardziej fotogenicznym”.

Uśmiechem i żartem serca tak wielu podbijał także Jan Paweł II, który już za życia stał się ikoną. Podczas pierwszej konferencji prasowej zadano papieżowi pytanie, czy będzie jeździł na nartach. Powiedział wówczas: „Na to mi chyba nie pozwolą”. Kilka lat później przyjmował na audiencji akurat jednego z narciarskich mistrzów świata, który ofiarował mu... narty. „I nie wódź nas na pokuszenie. Bo jeszcze zjadę w dolinę i co będzie? Nowe konklawe” - usłyszał ów sportowiec.

Goszcząc w Elblągu 6 czerwca 1999 r., jak zwykle przemawiał do tłumu wiernych. „Niech żyje papież!” - skandowali ludzie. „Skoro wołacie «Niech żyje papież!», to przyszło mi na myśl, że ktoś raz się pomylił i zaczął krzyczeć: «Niech żyje łupież!»”. Następnego dnia Jan Paweł II pojechał do sanktuarium w Licheniu. „Wi-taj-wLi-cheniu!” - wołali zgromadzeni. W rozmowie z posługującymi w świątyni marianami papież stwierdził: „Wiecie, z czym mi się to skojarzyło? Z «Witaj, ty leniu»”. Humor nie opuszczał Ojca Świętego nawet w trudnych sytuacjach. Gdy po zamachu leżał w klinice Gemelli, lekarz zapytał go: „Jak się wasza świątobliwość czuje?”. „Nie wiem, jeszcze nie czytałem gazet” - uśmiechnął się z łóżka. Innym razem zakonnica z otoczenia papieża powiedziała mu: „Martwimy się o waszą świątobliwość”. Papież na to: „Ja też się martwię o moją świątobliwość”. MD

 

OKIEM DUSZPASTERZA

Kto nie nosi w sobie radości, nie znajdzie jej też poza sobą

O. prof. Zdzisław J. Kijas OFMConv, pracownik watykańskiej kongregacji spraw kanonizacyjnych

Bliskie radości poczucie humoru jest nie tylko cenne, ale wręcz konieczne do dobrego, pogodnego i zarazem wymagającego życia. Praktyka cnót bez praktyki cnoty radości byłaby nad wyraz uciążliwa. Czyni ona życie cnotliwe lekkim i stosunkowo przyjemnym. Dobry humor niczego nie odbiera powadze życia. Człowiek radosny nie ponosi żadnego uszczerbku na życiu duchowym. Przeciwnie - radość i dobry humor mogą wpłynąć pozytywnie na jego rozwój. Przysłowie mówi, że „Kto chce tworzyć, musi promieniować radością”.

Ktoś określił humor jako cnotę lekką, czyli jako coś, co pozwala, nie lekceważąc powagi sytuacji, jednocześnie nazbyt nie dramatyzować. Ułatwia zachowanie dozy optymizmu w każdej niemal sytuacji. Człowiek, który ma dobry humor, jednym spojrzeniem lub jednym uśmiechem potrafi objąć skrajności, jakie w oczach ludzi smutnych wykluczają się na pozór.

Poczucie dobrego humoru, radość życia nie są oznaką lekceważącego stosunku do podjętych zadań. Zwykło się mówić, że „Gdzie praca, porządek i wierność - tam nie brakuje nigdy radości”. Kto umie się radować, komu dopisuje dobry humor, bez złośliwości i negatywnej uszczypliwości, ten potrafi również pracować, troszcząc się o siebie i powierzone mu obowiązki. Radość, która graniczy z pewną umiejętnością zachowania właściwego dystansu do spraw natury osobistej czy też wydarzeń, jakie dokonują się na zewnętrz, jest wręcz nieodzowna dla zdrowia psychicznego. Kto bowiem nie nosi w sobie radości, ten nie znajdzie jej również poza sobą.

Odwołując się do dobrego humoru, należy przestrzegać zasady złotego środka, dlatego nie można korzystać z niego w nadmiarze. Jeżeli humor jest tylko wymówką, żeby komuś wyrządzić krzywdę, przestaje być cnotą. Najlepiej i najbezpieczniej śmiać się z samego siebie, ponieważ nie wszyscy mają jednakowe poczucie humoru i mogą się obrazić z powodu naszych żartów.

Radość ma też charakter społeczny. Jest zdolna tworzyć więzy przyjaźni i pociągać do naśladowania. Człowiek odznaczający się poczuciem humoru wiąże z sobą i jest pozytywnym przykładem dla innych, zapala ich do życia, pociesza w smutku, ułatwia wyzwolenie się z trudności. Starożytny filozof rzymski Epiktet uczył współczesnych, że „wszystko zależy od sposobu patrzenia”, ponieważ ten sam obiekt dla jednego może być powodem do smutku, dla innego motywem radości. Poczucie humoru daje poniekąd okazję takiego spoglądania z różnych perspektyw, z odmiennych nieco punktów widzenia na zawirowania w naszym życiu. Broni więc nas przed załamaniem się i zniechęceniem, a kiedy już się jest przygnębionym, podnosi.

NOT. MD
Echo Katolickie 25/2017

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama