Jedyna na świecie

Drugiej takiej parafii nie ma na świecie. O neounitach, ich liturgii i obrzędowości - mówi proboszcz parafii w Kostomłotach.

To wyjątkowa parafia. Drugiej takiej nie ma na świecie. Kostomłoty to miejsce spotkania człowieka z Bogiem i człowieka z człowiekiem. Między Wschodem a Zachodem.

Kostomłoty to mała wieś na Lubelszczyźnie przy trasie Kodeń - Terespol, tuż nad Bugiem. Funkcjonuje tam jedyna w Polsce neounicka parafia. Liczy ponad 123 wiernych - potomków prawosławnych mieszkańców Rzeczypospolitej, którzy od 1596 r., czyli od zawarcia unii brzeskiej, postanowili wraz z katolikami wyznania rzymskiego budować utraconą jedność Kościoła. Do dziś w XVII-wiecznej cerkwi pw. św. Nikity sprawowana jest liturgia w obrządku bizantyjsko-słowiańskim, ale w jedności z biskupem Rzymu. W pięknej, zabytkowej cerkwi znajduje się m.in. starożytna ikona patrona oraz relikwie bł. Męczenników Podlaskich. Parafia od 2007 r. podlega jurysdykcji ordynariusza diecezji siedleckiej. Jej proboszczem od lipca 2019 r. jest ks. Piotr Witkowicz, który zastąpił posługującego w Kostomłotach przez 12 lat ks. Zbigniewa Nikoniuka.

Prosfora zamiast opłatka

Cerkiew każdego roku odwiedzają tysiące pielgrzymów i turystów. Wielu - być może ze względu na wystrój, ikony i język staro-cerkiewno-słowiański, w jakim sprawowana jest liturgia - błędnie utożsamia kościół z wyznaniem prawosławnym. - To katolicka parafia, choć neounitów i katolików odróżniają obyczajowość i liturgia - podkreśla ks. P. Witkowicz, a jako przykład podaje święta, które ostatnio obchodziliśmy. - Podczas Wigilii katolicy tradycji rzymskiej łamią się opłatkiem, w Kostomłotach natomiast prosforą, czyli błogosławionym chlebem. Spożywa się go także podczas spotkań rodzinnych po liturgii pogrzebowej. Niedawno Kościół rzymski celebrował uroczystość Objawienia Pańskiego, potocznie zwaną świętem Trzech Króli. Neounici tymczasem obchodzili Chrzest Pański, podczas którego ma miejsce obrzęd święcenia wody zwany Świętem Jordanu. Wierni ją piją, pocierają nią twarz i zabierają do domu. Służy podczas wizyt kolędowych czy też, gdy kapłan odwiedza chorych z Panem Bogiem - wyjaśnia proboszcz.

Między Wschodem a Zachodem

Kompletnie inna jest również liturgia, którą sprawuje się w języku staro-cerkiewno-słowiańskim. Poza tym - choć podobnie jak w obrządku rzymskim jest Jezus Eucharystyczny pod postacią chleba i wina - to nie ma opłatka, ale wspomniana prosfora, tj. małe chlebki na zakwasie. Są one podczas proskomydii, czyli nabożeństwa przed liturgią, przygotowywane i krojone w konkretny sposób, a potem używane do konsekracji, stając się Ciałem Pańskim.

- Liturgia różni się też w swoim kształcie, np. podczas procesji z darami kapłan przynosi je z miejsca, które nazywa się proskomydyjnik lub żertwiennik. Znajduje się ono za ikonostasem, czyli tzw. sanktuarium, gdzie umieszczony jest Najświętszy Sakrament. Tam celebrowana jest liturgia, bo tam stoi ołtarz. Ministranci z rypidami, świecami, a na końcu ksiądz niosący dary, ale już w kielichu i na patenie. Tak wygląda procesja nazywana Wielkim Wejściem - wyjaśnia ks. Witkowicz. - Następnie kapłan wychodzi przed ikonostas i śpiewa modlitwę, w której wspomina papieża Franciszka, biskupa diecezji, w naszym przypadku bp. Kazimierza Gurdę, błogosławiąc jednocześnie górne miejsce, czyli tron będący symbolem obecności biskupa. Następnie odwraca się w stronę ludzi i kończy modlitwę, w której wspomina obecnych w świątyni ludzi i wszystkich chrześcijan. Potem wnosi dary do sanktuarium i tam rozpoczyna się liturgia eucharystyczna i przygotowanie do konsekracji - tłumaczy.

Są też różnice w gestach. Podczas liturgii kapłan błogosławi wiele razy nie otwartą dłonią, ale tak jak Jezus na ikonach, czyli mając dwa palce - mały i serdeczny zgięte, a dwa wzniesione ku górze - wskazujący i środkowy skrzyżowane. Tym układem dłoni też konsekruje. - Nie jest prawdą, że w tradycji wschodniej nie klękamy, że nie ma momentów adoracji. Ksiądz robi to przed Najświętszym Sakramentem, tylko ukłon jest głębszy, tzw. doziemny, czyli kapłan klęka na dwa kolana, kładzie otwarte dłonie przed sobą na ziemi, dotykając jej czołem. Ten moment następuje po konsekracji. W okresie Wielkiego Postu klęka się o wiele więcej i częściej - mówi proboszcz kostomłockiej wspólnoty.

Być ze „swoimi”

Obecnie parafia liczy 123 wiernych, z czego 71 czynnie uczestniczy w jej życiu. Średnia wieku - jak mówi ks. Piotr - jest dość poważna. Większość z nich dawno przekroczyła 50 lat. Jednak zdarzają się śluby, a nawet chrzty. Nie wszyscy mieszkają w Kostomłotach, ale w każdą niedzielę jadą, by być tu „ze swoimi”. - Parafia jest personalna, w związku z tym należą do niej wierni ze względu na obrządek, a nie miejsce zamieszkania - tłumaczy kapłan.

Przy cerkwi pw. św. Nikity działa Bractwo Cerkiewne, które - wbrew temu, co może sugerować nazwa - zrzesza i mężczyzn, i kobiety. - 2 lutego będziemy obchodzili święto, podczas którego zostaną odnowione przyrzeczenia brackie symbolizujące decyzję bardziej zażyłego życia z Panem Jezusem. Zobowiązują one do czynnego uczestnictwa w życiu parafii, podtrzymywania tradycji itd. - wylicza ks. Witkowicz. Wśród braci jeden jest starostą cerkiewnym, który pełni taką funkcję jak w kościele zakrystianin. Natomiast tzw. starsza siostra odpowiada np. za pieczenie prosfory, a na nabożeństwach za zmarłych, czyli panichidzie, rozdaje zapalone świece.

Uczucia mieszane

W Kostomłotach pole do pracy ekumenicznej jest szerokie. Bowiem na niewielkim skrawku ziemi, pod jednym niebem, żyją obok siebie neounici, katolicy i prawosławni. Jednak różnice wyznaniowe wcale nie muszą oznaczać konfliktów. - Ludzie są przyzwyczajeni, że np. sąsiad obchodzi święta w innym terminie. Zdarzają się też małżeństwa międzywyznaniowe. Nie jest to łatwe, bo w pewnym momencie okazuje się, że trzeba się na coś zdecydować. To taka trochę schizofrenia, gdy ludzie mówią, że obchodzą święta katolickie i prawosławne. Tak się nie da. To kompletnie inne Kościoły, które nie są w jedności, a w związku z tym nie można przyjmować sakramentów i w jednej, i w drugiej świątyni - zaznacza proboszcz. - Zdarzają się również małżeństwa międzyobrzędowe w ramach Kościoła katolickiego. Taki ślub, czyli osoby ochrzczonej w obrządku wschodnim i osoby ochrzczonej w obrządku rzymskim, mieliśmy całkiem niedawno. Dzisiaj przyjeżdżają co niedzielę do Kostomłotów i w takiej wierze chcą też wychować dzieci. Jednak bywa różnie - przyznaje ks. Witkowicz.

Pytania o przyszłość zostawmy Bogu

Przy świątyni funkcjonuje też baza turystyczno-kempingowa, która powstała za ks. Z. Nikoniuka. Okazała się strzałem w dziesiątkę, bo do Kostomłotów zjeżdża mnóstwo ludzi. Rocznie są to tysiące. Wieś od lat jest miejscem spotkań i kongresów ekumenicznych. „Od wielu, wielu lat chętnie przybywają młodzi chrześcijanie, niczym do «wschodniego Taize» w poszukiwaniu ciszy, Boga i jedności z drugim człowiekiem. Spotykają się tu młodzi Białorusini, Ukraińcy i Polacy, katolicy różnych obrządków, ale także bracia chrześcijanie niekatolicy, by wspólnie na fundamencie Ewangelii budować pokój. Można by rzec, że «wypalamy» tu takie małe cegiełki do budowania gmachu zjednoczonej Ewangelią Europy. Nie jest to łatwe zadanie na ziemi naznaczonej historycznymi podziałami i rachunkami krzywd, będących następstwem licznych konfliktów etnicznych” - czytamy na stronie parafii kostomloty.com. - Praktycznie od świąt Wielkiej Nocy do końca października mamy gości. Bywa, że jednego dnia potrafi przewinąć się 30 autokarów. Jedni się zapowiadają, inni nie. Zawsze chętnie otwieram drzwi cerkwi, ale zachęcam, by przed przyjazdem do nas po prostu zadzwonić, ponieważ porządkuje to nasz kalendarz - mówi ks. Piotr, przyznając, iż nie dziwi go zainteresowanie tym miejscem. - To wyjątkowa parafia, bo ostatnia neounicka na świecie. Ludzie chcą wiedzieć, co to znaczy. Nie rozumieją, dlaczego jest ona katolicka. Jednak zdarzają się pytania, które paść nie powinny, np. co to były zabory, i padają one nie tylko z ust młodzieży. Niektórzy też usilnie przewidują koniec parafii, bo skoro, ich zdaniem, jej wierni to ludzie w słusznym wieku, więc zapewne wkrótce umrą. Pan Bóg nad tym wszystkim czuwa. Jemu pozostawmy pytania o przyszłość. Jedyne, co można, to robić swoje z tymi ludźmi, którzy tu są. A oni bardzo doceniają fakt bycia w tym miejscu i pielęgnują tradycje wschodnie. Są dosyć świadomymi parafianami, a to cieszy - przyznaje kapłan.

Liturgicznie chodzić od nowa

Ks. Piotr jest proboszczem w Kostomłotach od lipca. - Ks. Zbyszek potrzebował kogoś do pomocy, a ja akurat się napatoczyłem i tak zostało - żartuje. Zanim jednak został gospodarzem, przez rok mieszkał przy parafii, przyglądając się, jak funkcjonuje, poznając zwyczaje, a przede wszystkim liturgię. - To kluczowa sprawa. Uczyłem się jej przez uczestnictwo w nabożeństwach, rozmowy z ks. Nikoniukiem. Brałem do ręki książeczkę i trzaskałem staro-cerkiewno-słowiański, by nauczyć się płynnie czytać, bo język ten to lingwistyczne wygibasy. Kto miał z nim do czynienia, wie, o czym mówię. Jednym słowem: uczyłem się liturgicznie chodzić od nowa, zaliczając seminarium w przyspieszonym tempie. Zresztą wciąż poznaję tradycje, obrzędowość, rozmawiam z księżmi obrządku wschodniego, którzy tłumaczą mi pewne rzeczy - podkreśla.

Choć parafia jest szczególna, to ks. Witkowicz zastrzega, że nie traktuje swojej posługi w kategoriach nadzwyczajności. - To po prostu miejsce, gdzie jestem kapłanem. Zresztą zadanie każdego księdza - bez względu na to, w jakim obrządku sprawuje liturgię - sprowadza się do tego samego: udzielania sakramentów i głoszenia słowa Bożego. Jestem zwykłym kapłanem w wyjątkowej parafii, która pokazuje, że można zachować jedność, jednocześnie utrzymując piękno obrządku bizantyjsko-słowiańskiego - twierdzi ks. Piotr.

JKD

opr. nc/nc

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama