Ile paciorków, tyle historii

O mocy Różańca i cudach wyproszonych za jego przyczyną

Choć były święta Bożego Narodzenia, a w domu czekali goście, nie mogła przestać myśleć o historii, jaką usłyszała podczas kazania. To był impuls, którego owocem jest książka „Cuda Różańcowe”.

Był 2008 r., Boże Narodzenie. Kapłan podczas homilii opowiedział historię o Wigilii z 1914 r., podczas której żołnierze wrogich armii walczących gdzieś w Europie pojednali się ze sobą i postanowili zaprzestać walk. - Ksiądz, który głosił to kazanie, właściwie tylko o tym zdarzeniu napomknął, nie zdradzając żadnych bliższych informacji - wspomina Aleksandra Polewska, autorka książek dla dzieci i dorosłych. - Temat zaintrygował mnie do tego stopnia, że kiedy wróciłam do domu, pełnego gości zresztą, natychmiast usiadłam przed komputerem i zaczęłam szukać w internecie wiadomości o tej niezwykłej, wojennej wigilii.

Z rodzinnych opowieści

Efektem poszukiwań była historia z Ypres w dzisiejszej Belgii. A. Polewska dotarła m.in. do listu jednego z żołnierzy, który uczestniczył w tej Wigilii. Miał na imię Tom, był Szkotem i opisał swojej siostrze ze szczegółami wszystko, co wówczas się wydarzyło. Ta historia była jednak dopiero początkiem. - Wkrótce zaczęłam zastanawiać się, czy w przeszłości wydarzyły się też inne cudowne rzeczy - przyznaje A. Polewska. - Historia fascynowała mnie od dzieciństwa, nawet myślałam o studiach archeologicznych. Aż tu nagle odkryłam, że także ona może być scenerią cudów...

Pani Ola przypomniała sobie opowieść swoich dziadków, jak przed wybuchem II wojny światowej na nocnym niebie pojawiła się tajemnicza łuna. - Skojarzyłam ją z jednym z proroctw fatimskich - tłumaczy, dodając, że postanowiła sprawdzić, czy łuna była widoczna także w innych miejscach. Efekty śledztwa wprawiły ją w zdumienie, bo okazało się, że owa łuna była największą i najbardziej zagadkową zorzą polarną jaką zarejestrowano, a pisały o niej amerykańskie, angielskie, holenderskie, austriackie, a nawet australijskie gazety.

Mołotow i islam

Być może te historie opowiedziałby ktoś inny, ale wydawnictwo Rafael właśnie ją poprosiło o przygotowanie takiej publikacji. O cudach w historii napisała pięć książek, a na szóstą ma już pełen materiał. - Do dziś nie mogę się nadziwić, że Różaniec ma tak realną moc zmieniania biegu dziejów - dzieli się refleksjami. - Że na przykład miał moc „zmiękczyć” samego towarzysza Mołotowa w latach 50. Teraz zawsze, kiedy mam problem, powtarzam sobie: sięgnij po Różaniec, bo skoro z Mołotowem sobie „dał radę”, z twoją sprawą też mu się uda - śmieje się.

Dowodem na uniwersalną moc modlitwy różańcowej, niezależnie od szerokości geograficznej, jest rozdział noszący dość intrygujący tytuł „Cuda różańcowe z islamem w tle”. Kiedy A. Polewska pracowała nad książką, w telewizyjnych wiadomościach wciąż pojawiały się informacje o nowych falach uchodźców, zamachach terrorystycznych, ISIS, wojnie cywilizacji itd. - Bez względu na to, jaki mamy stosunek do muzułmańskich uchodźców, wszyscy drżymy przez zamachami - tłumaczy. - Czujemy się wobec nich bezbronni, bo „zachodnie” środki zaradcze okazują się mało skuteczne. Wszyscy pytają się, co robić w tych okolicznościach, a ja odpowiadam: módlmy się Różańcem, bo historia pokazuje nam, że modlitwa różańcowa działała ewidentne cuda. Tak jak pod Lepanto, jak pod Wiedniem czy pod Chocimiem. Różaniec „poradził sobie” także z Kara Mustafą. I na to wszystko są dowody - podkreśla.

Tajemnicza kobieta nad Chełmnem

Siła Różańca podczas II wojny światowej to powszechnie znana historia o. Maksymiliana Kolbego. Ta o klasztorze w Chełmnie już mniej. W pierwszych dniach września 1939 r., wskutek niemieckiego szturmu na Chełmno i jego obrony wielu rannych mieszkańców znalazło się w usytuowanym w miejscowym klasztorze punkcie szpitalnym. Klasztor był celem hitlerowskich ataków. - Przerażeni sytuacją mieszkańcy Chełmna w tamte wrześniowe dni modlili się gorliwiej niż kiedykolwiek wcześniej. Modlili się razem - relacjonuje A. Polewska. - Nawet jeśli fizycznie przebywali osobno, prośby o ocalenie kierowane do Boga za pośrednictwem Maryi w niekończących się modlitwach różańcowych brzmiały w ten sam sposób: uratuj nas! Do dziś zachowała się treść wielu świadectw dotyczących tamtych wydarzeń. Jedno z nich, które cytuję w książce za ks. Orchowskim, dotyczy relacji niemieckich żołnierzy szturmujących klasztor, którzy widzieli tajemniczą kobietę broniącą jego murów. Chełmno nie poniosło wtedy prawie żadnych szkód. I, co warte podkreślenia, w klasztorze sióstr miłosierdzia nie wypadła ani jedna szyba! - dodaje.

Paciorki pokonały atom

„Nie jesteśmy w stanie wyjaśnić, dlaczego ksiądz żyje” - usłyszał niemiecki jezuita, który przeżył zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę. Jednak on i jego współbracia potrafili to wyjaśnić. Był sierpień 1945 r. W Hiroszimie mieszkała międzynarodowa grupa jezuitów, która codziennie, głośno wspólnie odmawiała Różaniec. W chwili ataku atomowego ich dom znajdował się tuż przy epicentrum wybuchu. Był jedynym budynkiem, który oparł się niszczycielskiej fali eksplozji. Oni sami, będąc tak blisko epicentrum, powinni umrzeć - tak jak stało się z innymi ludźmi. Tymczasem oni nie umarli, a ich ciała nie zostały napromieniowane. Naukowcy nie rozumieli tego i wieszczyli, że zakonnicy lada chwila zachorują na chorobę popromienną. Nic takiego się nie stało. Amerykańscy lekarze badali ich wielokrotnie na przestrzeni lat i nie znaleźli w ich organizmach śladu konsekwencji promieniowania. - Zdumieni byli nie tylko medycy, ale i amerykański rząd, który zabronił jezuitom wypowiadania się publicznego w kwestiach cudu - zauważa A. Polewska. - Możemy powiedzieć, że Różaniec „poradził sobie” nawet z promieniowaniem atomowym.

JAG

 

3 pytania

Aleksandra Polewska - autorka książki „Cuda Różańcowe”

1. Szukając historii do „Cudów Różańcowych”, miała Pani wszystko z góry zaplanowane czy może podczas pracy pojawiały się nowe wątki, które rozrastały się do odrębnych rozdziałów?

Pierwsza pomoc przy pisaniu takich książek to zwykle wyszukiwarka internetowa. Szukam w sieci sygnałów o tego rodzaju cudach, a następnie potwierdzam je w książkach, kronikach, dokumentach, w miejscach, gdzie się wydarzyły, u ludzi, którzy coś o nich wiedzieli itd. Bardzo ważne jest weryfikowanie tych informacji. Przykładowo, swego czasu obiegła polską sieć informacja o cudzie różańcowym we wsi Garnek w czasie II wojny światowej. Historia była piękna i bardzo chciałam zamieścić ją w swojej książce, ale kiedy dotarłam do owej wioski (miała być to wieś mazowiecka, gdzieś pod Siedlcami), okazało się, że nie było tam takiego cudu.

Kiedy już mam wszystkie potrzebne materiały, robię roboczy spis treści, który w czasie pisania zwykle wiele razy ulega zmianie zarówno, co do ilości rozdziałów, jak i ich tytułów i zakresu. Bo w czasie pisania książki zawsze pojawiają się nowe wątki. W zasadzie pisząc jedną książkę, zazwyczaj zupełnie, ale to zupełnie nieplanowanie, odkrywam temat na następną. Muszę też powiedzieć, że dzięki pracy nad książką o cudach różańcowych ja sama odkryłam Różaniec. Jego moc. Stałam się jego wielką fanką.

2. W książce pojawiają się cuda z całego świata, także z Polski. Czym kierowała się Pani, dobierając historie do tej publikacji?

Przede wszystkim ich zaistnieniem. Ich historycznością, jeśli mogę tak powiedzieć. Bo naukowiec, historyk, nigdy nie powie, że jakiś cud był faktem historycznym. Cuda nie są przecież kategorią naukową. Nikt nigdy nie skatalogował takich cudów w historii, w tym także tych różańcowych. Przyznam, że ja czuję się trochę takim kronikarzem cudów. Takim autorem wstępnych katalogów. Żeby móc się czymś kierować w dobieraniu cudów do książki, najpierw trzeba w ogóle dotrzeć do informacji, że miały one miejsce. Potem to zweryfikować. A dopiero później można myśleć, co z nimi dalej robić, jak je klasyfikować itd. Przy książce o cudach różańcowych sytuacja była akurat dość prosta, bo opisywałam cuda, które zostały wyproszone modlitwą różańcową i fakt tej różańcowej obudowy tych zdarzeń został udokumentowany. Pierwszym udokumentowanym cudem różańcowym był tzw. cud pod Lepanto, czyli zwycięstwo ligi chrześcijańskiej nad armią islamską i tym samym uratowanie chrześcijańskiej Europy.

3. Kończąc pracę, natknęła się Pani na informację, że Elvis Presley pod koniec swego życia nagrał piosenkę „Miracle of the Rosary”, czyli „Cud różańca”...

To piosenka, w której dziękuje Maryi za różaniec i za łaski, które zsyła poprzez modlitwę na nim. Presley nie był katolikiem, ale był chrześcijaninem i nigdy nie ukrywał swojej wiary. Pytanie, czy za faktem, iż nagrał taki utwór, nie kryje się doświadczenie jakiegoś jego osobistego cudu związanego z mocą Różańca, pojawiło się oczywiście w mojej głowie. Czy znalazłam na nie odpowiedź? Cóż, powiem tak: wszystko w swoim czasie ujawnię w kolejnych książkach. Także to.

NOT. JAG

Echo Katolickie 18/2018

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama