Biblia. Podręcznik życia

Podręcznik, po który warto sięgać każdego dnia. O sile słów zapisanych w Biblii

Biblia. Podręcznik życia

class=wyr>Rozmowa z ks. Piotrem Mazurkiem, moderatorem Dzieła Biblijnego Diecezji Siedleckiej.

„Więc, po co kupiłeś mnie, człowieku? Po co zapłaciłeś za mnie trzysta złotych, po co dźwigałeś mnie w teczce przez miasto i po co przyniosłeś do domu? Po co?” - czytamy w „Lamencie nieczytanej Biblii”. Zdarza się Księdzu zamyślić nad tymi słowami?

Te przejmujące, nawiązujące do Biblii słowa Romana Brandstaettera faktycznie zmuszają do zadumy. Współczesna poligrafia umożliwia zakup pięknych, grubych i bogato zdobionych egzemplarzy biblijnych ukazujących się nakładem przeróżnych wydawnictw. Ceny za sztukę mogą sięgać kilkuset złotych. Ważne jest jednak to, jaka jest motywacja zakupu Pisma Świętego. Czy ma być to imponujący prezent komunijny lub ślubny? Czy poruszający odwiedzających nas gości okazały wielkością egzemplarz - tylko do podziwiania? Czy może w końcu faktycznie Święta Księga, która ma być moim życiowym przewodnikiem do zbawienia?

Rokrocznie przed Pierwszą Komunią św. rozdzwaniają się telefony z pytaniem, jaką Biblię kupić dziecku na prezent. Po pierwsze - to bardzo dobrze, że jeszcze takie upominki bierzemy pod uwagę. Po drugie - dobrze, że chcemy mieć pewność katolickiego przekładu, czyli nieskażonego tekstu. Po trzecie - dobrze, że interesuje nas w jakimś stopniu dalsza formacja młodego człowieka, który przez sakrament Eucharystii wchodzi na coraz bardziej zaawansowaną drogę osobistej relacji z Bogiem.

„Biblio, ojczyzno moja” - pisał Brandstaetter, dowodząc, że znaczenie Pisma Świętego jest nie do przecenienia. Jaką rolę może - i powinno - odgrywać w naszym rozwoju duchowym?

Moje osobiste ulubione określenie Biblii to „instrukcja obsługi człowieka”. Może jest dość kontrowersyjne, ale tłumaczę to zawsze tym, że Bóg jako „producent”, czyli nasz Stwórca, doskonale zna sposób funkcjonowania człowieka, dlatego właśnie On ma dla nas najlepsze słowo i najdokładniejsze wskazówki. W tym rozumieniu Pismo Święte faktycznie staje się znakiem na drodze naszego duchowego rozwoju. Słowo Boże udziela nam porad w kwestii modlitwy i przebaczania, uczy nas szacunku do drugiego człowieka, do Boga, do świata, do siebie samego. Jest odpowiedzią na nurtujące nas pytania. Jest podręcznikiem życia, który jasno i klarownie rozświetla wszystkie aspekty ludzkiej egzystencji. Jeśli czytam słowo i pozwalam się mu prowadzić, dokonuję kolejnych kroków na ścieżce ku doskonałości, czyli ku świętości, która jest celem naszego istnienia.

Jak najczęściej katolicy tłumaczą, że po Biblię sięgają rzadko albo - owszem - otwierają, ale czytają pobieżnie?

Zapewne wielu dziś powie: „nie mam czasu na modlitwę, a co dopiero na Pismo Święte”. Jest to błędne rozumienie sensu modlitwy, która jest przecież nie tylko mówieniem do Boga, ale i słuchaniem Go. A może właśnie przede wszystkim nadstawieniem ucha, aby spełnić Boże wezwanie: „szema Izrael”, czyli: słuchaj Izraelu, słuchaj Kościele, słuchaj moje dziecko tego, co mam ci do powiedzenia.

Jeśli nie będzie w nas chęci posłuszeństwa Bogu i realizowania Jego woli względem nas, nigdy nie będzie czasu na lekturę słowa Bożego. Jeżeli natomiast faktycznie zależy nam na intymnej relacji ze Stwórcą, to nadstawimy ucha, by słuchać, a dokonuje się to przede wszystkim przez czytanie Biblii. Paweł Apostoł pisze w Liście do Rzymian: „Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10,17). Jeśli nie czytam, to nie słucham, jeśli nie słucham Boga, to żyję po swojemu. Czy zawsze właściwie? Niech każdy z nas odpowie sobie na to pytanie sam.

Słowo Boga nie może pozostać bezowocne, dlatego może część z nas obawia się tego, że czytając Biblię, będzie mocno zachęcona - wręcz zmuszona - do zmiany stylu życia. To poważny powód braku lektury Księgi Życia, gdyż słowo z mocą ewidentnie prowokuje do zmiany, do nawrócenia. Tymczasem może niewielu z nas chce tak naprawdę jakiejś zmiany. Może tak bardzo lubimy nasz życiowy stan, że jakiekolwiek zmiany uprzedzamy obawą.

R. Brandstaetter w swoim poemacie mówi o „bogobojnym drżeniu” charakteryzującym postawę obawy przed rozważaniem treści biblijnych. Spotyka się Ksiądz z argumentem: „to dla mnie za trudne”? A może do czytania Pisma Świętego po prostu trzeba dojrzeć, bo to z wiekiem - znowu odwołam się do poety - przychodzi pewność, „że wszystko jest bardzo głęboko przemyślane, że na tych krzywych liniach życia ludzkiego Pan Bóg bardzo prosto pisze, bardzo prosto...”.

Często na spotkaniach biblijnych w parafiach powtarzam znane nam zdanie: „Nie od razu Rzym zbudowano”. By dojrzeć do lektury Biblii, potrzeba czasu. Ale najpierw trzeba wystartować. Dziecko, gdy rusza do szkoły, często jest jeszcze analfabetą. Kilka lat edukacji zmienia tę postać rzeczy, a efekty pracy nauczycieli są dla nas imponujące. „To dla mnie za trudne” jest po prostu marnym sposobem tłumaczenia duchowego lenistwa. Łatwiej przecież sięgnąć po pilot od telewizora czy spędzać godziny z nosem w facebooku.

Lektura Biblii domaga się analizy życia, dokonywanych wyborów, jest swoistym rachunkiem sumienia czy w końcu duchowym remanentem swego wnętrza. Bóg podaje nam Dekalog jako normę życia dla wszystkich ludzi, jako zapis wartości uniwersalnych i ponadczasowych. Transcendencja słowa może nas zachwycić lub przerazić. Skoro Bóg obdarza nas rozumem i daje swego Ducha, abyśmy rozumieli Pisma, to nie ma czego się bać. Są przecież dziś dostępne rozliczne komentarze, które to słowo nam tłumaczą. W internecie spotykamy również całą masę osób duchownych i świeckich tłumaczących poszczególne fragmenty biblijne. Dostęp do różnego rodzaju materiałów egzegetycznych rozkładających na części pierwsze poszczególne perykopy Księgi Zbawienia - jest naprawdę łatwy. Bóg wie, że skierowane do nas słowo nie dość, że nie jest trudne, to nawet możliwe do wypełnienia przy pomocy Jego łaski.

Sądzę jednak, że problem leży w wiarygodności naszych przekonań religijnych i - dosłownie - w naszej wierze, gorącej jak lawa lub zastygłej jak skała wulkaniczna.

Czy zarzut zaniedbania słowa Bożego można też odnieść do księży? Można np. odnieść wrażenie, że coraz mniej kazań podbudowanych jest nawiązaniami do Biblii.

Już tak postawione pytanie sugeruje odpowiedź, z którą pewnie po części trzeba się zgodzić. Po części - ponieważ kapłani w swych kazaniach, w nawiązaniu do konkretnego słowa z liturgii, odnoszą się również do tych sytuacji, które obserwujemy i znamy z naszej codzienności. Jest to wielokrotnie twardy dowód na realizację czytanego słowa w konkretnych wydarzeniach ludzkich historii, tych miłych czy tych przykrych. Oczywiście zachęcamy, aby w kazaniach i homiliach było jak najwięcej analizy słowa Bożego i biblijnych odniesień, ale każdy ma własny, wypracowany warsztat pracy ze słowem i nad słowem. Sądzę, że kapłani nawiązują do Biblii w różnych aspektach i w wielorakich wymiarach, choć może nie zawsze jest to widoczne wprost. Ale przecież w końcu nie głoszą siebie, głoszą Jezusa Chrystusa i Jego Ewangelię. Do tego zostali powołani i przeznaczeni. Proszę przy tej okazji o modlitwę za kapłanów i o nowe powołania, by nigdy nie zabrakło niosących światu prawdy Ewangelii.

W wielu parafiach działają koła biblijne, do czytania i rozważania zachęcani są też członkowie różnych grup formacyjnych istniejących w Kościele. Czy wspólnota ułatwia lekturę?

Sądzę, że wspólnota to jedna z okazji do rozważania i medytacji słowa. Prowadzę w parafii Przemienienia Pańskiego w Garwolinie grupę neokatechumenalną. Widzę, jak wzajemne świadectwo działania Boga i mocy słowa daje należącym do niej osobom światło i moc, przemienia i dotyka tych, którzy słuchają, przyjmując właśnie to doświadczenie innych, ten wielopoziomowy nieraz sposób odczytywania biblijnych sensów i symboli. Myślę, że każda wspólnota czytająca słowo jest dla człowieka okazją do pogłębienia sensu i znaczenia czytanych słów Pisma Świętego. Jest to bogactwo, które wnosi w moje życie obecność i bliskość drugiego, zwłaszcza tę bliskość duchową, poczucie więzi, czasami może nawet głębsze niż więzi rodzinne. Sami wiemy, jak to jest. Zachęcam w tym miejscu, aby myśleć o zakładaniu parafialnych kręgów biblijnych oraz o wprowadzaniu w istniejące już wspólnoty elementu czytania i rozważania fragmentów z Biblii, co na pewno będzie ubogaceniem każdego takiego spotkania.

Po hasłem „Weźmijcie Ducha Świętego” rozpoczynamy X Tydzień Biblijny. Co zrobić, by Pismo Święte w naszych katolickich domach nigdy nie przemówiło słowami „Lamentu nieczytanej Biblii”? Jak zabrać się za wprowadzenie do rodzinnego rytmu dnia jej lektury? A jak zachęcić do tego dzieci?

Pierwszą i podstawową wspólnotą, gdzie mogę doświadczyć mocy czytanego słowa jest rodzina, pierwszy domowy Kościół, pierwsza grupa bliskich osób, z którymi przeżywam radości i bóle, w życiu których widzę, jak Boże słowo się realizuje i spełnia, jak konkretne wskazówki, np. z Księgi Przysłów czy z Mądrości Salomona oraz inne, są zachowywane lub odrzucane... Jeśli rodzice będą czytać i omawiać słowo z dziećmi, to podprowadzą je do tego, aby kiedyś same odnalazły właściwą dla ich duchowości wspólnotę, w której dalej będą pogłębiały osobistą więź ze Słowem, czyli z Chrystusem. Tego w tym miejscu życzę wszystkim rodzinom! Jednocześnie dziękuję za każde świadectwo chrześcijańskiego życia oparte konkretnie o życie Ewangelią. Szczęść Boże!

Dziękuję za rozmowę.

LA

Echo Katolickie 15/2018

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama