Powiedz grzesznikom...

Nic nie trzyma człowieka w niewoli tak mocno jak grzech. Ratunek w Bożym miłosierdziu.

Nic nie trzyma człowieka w niewoli tak mocno, jak grzech. Rzecz jasna, różni „nowocześni” ludzie w tym momencie zdecydowanie zaprzeczą! - To Biblia, nauczanie Kościoła więzi ludzkiego ducha! - zaprotestują. - Bóg dał nam przykazania, które zaczynają się od słów „nie będziesz”. Czyżby więc Bóg chciał nam w ten sposób odebrać wolność, którą uprzednio nam dał, stwarzając nas? - zapytają inni.

Lubię opowiadanie zamieszczone obok. (w wersji internetowej - u dołu strony - przyp. ab*) Bardzo sugestywne, dedykowana dzieciom, ale przecież mające głębokie potwierdzenie w życiowym doświadczeniu każdego z nas. Nic tak mocno nie jest w stanie sparaliżować człowieka jak grzech. Doskonale byli tego świadomi funkcjonariusze peerelowskich służb bezpieczeństwa, którzy na nim budowali - z jakąś wręcz demoniczną skutecznością - cały zbrodniczy system. Tak trzymano w szachu ludzi różnych stanów i profesji. Wystarczyło pokazać fotografię dokumentującą zdradę męża bądź żony, dowód na znajomość (nieprawomyślnych w owym czasie) odmiennych preferencji seksualnych delikwenta, hołdowania jakimś nałogom, ujawnić kłamstewka, wątpliwe moralnie zamiłowania mogące zrujnować pięknie rozwijającą się karierę partyjną, naukową czy kościelną. Zaszantażowani, spanikowani ludzie, jak potulne baranki, podpisywali zobowiązania do współpracy. Jednym z czasem zaczynało się to podobać - za kolejnymi donosami szły wymierne profity: pieniądze, zgoda na zagraniczne wojaże, znajomości. Inni - i tych było więcej (trudno powiedzieć: „na szczęście”, czy - ich - „nieszczęście”) - brzydzili się sobą. Ale strach zaciskał gardło, paraliżował wewnętrzne zdrowe odruchy, budził pogardę wobec siebie. I tak sprytna „ideologiczna maszynka” na masową skalę upadlała ludzi, nurzała ich w błocie, czyniła niewolnikami własnego grzechu. Tylko dlatego, że - poza wyjątkami - nie potrafili/ nie umieli/ nie mieli w sobie dość siły, by przyznać się do niego. Ci, którym to się udawało, stawali się wolni! - nawet wtedy, gdy tracili wszystko.

Umiejętne zarządzanie strachem stało się fundamentem zbrodniczego systemu. Mechanizm zapewne z dużą skutecznością funkcjonuje do dzisiaj, choć przeszłość zatoczyła ogromne koło. Ilu polityków, prawników, dziennikarzy, duchownych itd. mówi różne dziwne rzeczy, podejmuje zadziwiające decyzje, ponieważ ma świadomość „haków”, jakie ktoś na nich zgromadził. W każdej chwili może sprawić, że pojawi się „przeciek” w prasie, światło dzienne ujrzy wstydliwy fakt z przeszłości. Że kariera legnie w gruzach, skończą się pieniądze i szacunek innych? Zresztą, dziś też mamy służby specjalne...

Grzech i Boże miłosierdzie

Podczas debat z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie Jezus mówił: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie przebywa w domu na zawsze, lecz Syn przebywa na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni” (por. J 8,34-36).

Metoda zniewalania człowieka przez „zarządzanie strachem” stanowi podstawową formułę działania szatana. Na różne sposoby próbuje przekonywać nas, że „wiara to sprawa prywatna”, „wara czarnym od naszych sumień”, że prawdziwie wolnym można stać się dopiero wtedy, gdy odrzuci się nawet samo pojęcie grzechu - zamknie w skansenie, wyśmieje, zakuje w pancerz kpiny i ironii. Niekiedy przybiera ona kształt prostej pokusy: „Masz jeszcze czas” - zdaje się szeptać do ucha kusiciel. Masz czas na to, by coś zmienić w swoim życiu, uporządkować bałagan, który istnieje w relacjach z innymi, pojednać się z Bogiem! Uśpieni pozorną oczywistością argumentów odkładamy nawrócenie, spowiedź na bliżej nieokreśloną przyszłość. No bo przecież młodość ma swoje „prawa”. Jeszcze nie umieram! Przecież mamy XXI w.! Bo wszyscy tak żyją... 

Kto - w jakimś dramatycznym odruchu duchowego instynktu samozachowawczego - próbował poprostować swoje pogmatwane życiowe ścieżki, decydując się na spowiedź, wie, ile wtedy doświadczył przeciwności! Zły duch na różne sposoby (posługując się innymi, często bliskimi osobami lub oddziałując bezpośrednio) próbował mu to skutecznie wyperswadować. Znam historie ludzi, którzy wtedy drogę do kościoła, do przejścia zazwyczaj w kwadrans, pokonywali w dwie godziny. Psuł im się nagle samochód. W głowie pojawiła się kotłowanina myśli. Nieoczekiwanie spotykali kogoś, kto na siłę próbował ich zatrzymać. Nie wiadomo skąd pojawiała się nienawiść do Kościoła, księdza. Bywało, że strach nie pozwoli klęknąć przy konfesjonale. Zawracali. Zdarzało się, że koszmarnie poranieni, pozostawiając za sobą zgliszcza, docierali tu dopiero po latach. Inni nie zdążyli. Zniewoleni grzechem poczuli smak piekła, którego już tak naprawdę zakosztowali na ziemi? Szatan zwyciężył?... Ciarki przechodzą po plecach, gdy się o tym myśli...

Takie proste do zrozumienia, a zarazem takie trudne...

Zły duch człowiekowi - który zgodzi się żyć za pan brat z grzechem, zaprzyjaźni się z nim! - będzie na swój sposób „błogosławił”, chronił go. Da mu pieniądze, spokój, spełni marzenia o wygodnym, komfortowym życiu. Pomoże porzucić myśl o nawróceniu, spowiedzi. Byleby tylko nie porzucił „słodkiej” niewoli...

Czas zapłaty przychodzi później.

Problem grzechu nie polega na tym, że jest i zapewne będzie zawsze. Jesteśmy słabi i zbyt często „ciało do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody” - jak żalił się św. Paweł Apostoł (por. Ga 5,17). Problem grzechu polega na tym, że sami próbujemy go rozwiązać. Wolimy go zatrzymać dla siebie, szukając pomocy u psychoterapeuty, szukając usprawiedliwienia w wytykaniu grzechów (czasem przybierającym gwałtowne formy) innym, by udowodnić sobie, że „ze mną jeszcze nie jest tak źle”. Bagatelizujemy go.

Problem grzechu i zniewolenia nim kończy się w momencie, gdy postanawiam go oddać Jezusowi Chrystusowi. On już dawno wszystkie moje grzechy wziął na swoje ramiona i zaniósł na Golgotę. To podstawowa prawda naszej wiary. W objawieniach św. Katarzyny Emmerich, ze szczegółami ukazujących mękę Chrystusa, jest też opis pokus, jakich doświadczał On podczas modlitwy w Ogrójcu: że to nie ma sensu, że niemożliwe jest, by jeden człowiek dźwignął tak ciężkie brzemię!...

Ludzie czasem mówią: - Bóg mi nie wybaczy! Nie moje grzechy! To niemożliwe, by tak prosty znak sakramentalny sprawiał, że przestają istnieć!... Widać podobieństwo? Oczywiście. Wszak piekło to brak nadziei. I dlatego trzeba jej szukać tam, gdzie jej obfitość nigdy się nie wyczerpie.

„Powiedz grzesznikom, że zawsze na nich czekam, wsłuchuję się w tętno ich serca, kiedy uderzy dla mnie” - prosił Pan Jezus, zwracając się do św. s. Faustyny. Napisz, że przemawiam do nich przez wyrzuty sumienia, przez niepowodzenie i cierpienia, przez burze i pioruny, przemawiam przez głos Kościoła, a jeżeli udaremnią wszystkie moje łaski, poczynam się gniewać na nich, zostawiając ich samym sobie i daję im, czego pragną” (Dz. 1728).

To takie proste do zrozumienia, a zarazem takie trudne.

 

Historia o kaczce
*

Dziesięcioletni Michał bawił się piłką przed domem. Od czasu do czasu przerywał zabawę i z wystrzeliwanymi z procy kamieniami celował do drzew i znaków drogowych. W pewnym momencie zobaczył kaczkę. Natychmiast wycelował w jej kierunku. Trafił. Siła uderzenia była potężna! Kaczka upadła. Przerażony szybko schował ją w krzaki. A wieczorem w wielkiej tajemnicy zakopał w ziemi.

Jednak świadkiem tego wydarzenia była jego starsza siostra Basia. Obiecała, że nikomu nie powie o tym, co zobaczyła i solidarnie dochowa tajemnicy.

Po obiedzie babcia poprosiła: - Basiu, pozmywasz naczynia? Dziewczynka spojrzała wymownie na brata. - Michał obiecał mi pomóc w kuchni. Czy tak, Michałku? - spytała. Po czym schyliła się i cicho szepnęła mu do ucha: - Pamiętaj o kaczce...

Michał, przerażony na myśl, iż kacze morderstwo mogłoby wyjść na jaw, zabrał się do zmywania naczyń.

Wieczorem mama poprosiła Basię o pomoc w przygotowaniu kolacji. Ta, uśmiechając się, powiedziała: - Bardzo chętnie, ale dzisiaj obiecał to zrobić Michał... I mrugnęła porozumiewawczo do brata. Chłopiec bez szemrania zabrał się do roboty.

Taka sytuacja trwała kilka dni. Analogicznie było później ze ścieleniem łóżek, sprzątaniem, pomaganiem w kuchni, wynoszeniem śmieci itd. W końcu Michał nie wytrzymał - skruszony, ze łzami w oczach przyznał się do winy mamie. Ta przytuliła go i powiedziała: - Wiem o wszystkim, Michałku. Stałam w oknie i widziałam. Dobrze, że mi o wszystkim powiedziałeś. Wybaczyłam ci, ponieważ cię kocham. Byłam tylko ciekawa, jak długo pozwolisz na to, aby siostra cię szantażowała. Myślę, że dużo się nauczyłeś podczas minionych dni...

- Tak mamusiu. Dziękuję... - odparł Michał.

Ks. Paweł Siedlanowski
Echo Katolickie 14/2018

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama