Bo zdrowie jest najważniejsze?!

Postanowienia noworoczne

Jutro, jutro i zawsze jutro!

Choć nie mamy wpływu na długość naszego życia, to na pewno możemy oddziaływać na jego jakość i należycie wykorzystać czas, jaki nam pozostał...

Bo zdrowie jest najważniejsze?!

Rozważania na temat dokonywanych w sumieniu bilansów i noworocznych postanowień psycholog Elżbieta Trawkowska-Bryłka zaczyna od przypomnienia, iż przełom starego i nowego roku sprzyja refleksjom nad upływającym czasem. - Ludzie, którym ostatnie miesiące przyniosły radość i szczęście, chcieliby, aby mijający rok nigdy się nie skończył. Z kolei ci, którzy doświadczyli w nim trudności i bólu, pragną, by nigdy więcej się nie powtórzył - potwierdza, przypominając, że bez względu na stosunek do przeszłości nie można jej zmienić, podobnie jak nie da się zatrzymać czasu. - W życie człowieka wpisane jest przemijanie i nic nie możemy na to poradzić. Liczy się jednak sposób, w jaki przeżywamy kolejne dni i miesiące - podpowiada z uwagą, że choć nie mamy wpływu na długość naszego życia, to na pewno możemy oddziaływać na jego jakość i należycie wykorzystać czas, jaki nam pozostał.

Jaki był ten rok? Co przyniesie kolejny? Dokąd zmierzam? Co podpowiada mi sumienie? Jak wypadnie moje rozliczenie z otrzymanego czasu? W opinii psycholog, jeśli te i podobne pytania budzą w nas niepokój, to nie łudźmy się i nie odkładajmy zmiany na kolejne dni czy lata. - Niepowodzenia naszych postanowień wynikają często właśnie z odkładania zmian na bliższą lub daleką przyszłość - zauważa. - Tymczasem już żyjący w I w. n.e. rzymski filozof Seneka stwierdził, że życie przyszłością jest oszukiwaniem samego siebie. Wciąż aktualne są jego słowa: „Jutro, jutro i zawsze jutro, i tak się trwoni całe życie”.

WA

Bo zdrowie jest najważniejsze?!

Noworoczne postanowienia typu: „znajdę miłość”, „schudnę” albo „zwiedzę świat” tylko śmieszą Martę. - Przed śmiercią mamy obiecałam jej, że z każdym dniem będę starała się być coraz lepszym człowiekiem.

Początek każdego roku nastraja nas optymistycznie o tyle, o ile perspektywie kolejnych miesięcy towarzyszy nadzieja... zmian na lepsze.

Miłosierdzie zaczyna się w domu

Irena przed dwoma laty pochowała swojego męża. I choć - czego nie ukrywa - odejście Witolda przyjęła z pewną ulgą, musiała też zmierzyć się z nową definicją samotności. - Kobieta w separacji a wdowa to dwa różne pojęcia - wyjaśnia, przyznając, iż o ile jako żona i matka czuła się poniekąd zobligowana do troski o ślubnego, jego śmierć zdjęła z niej ciężar zobowiązania.

- Tak po prawdzie to od początku nam się nie układało - zdradza Irka z uwagą, że wyszła za mąż, bo taka jest kolejność rzeczy. - Do ołtarza szły moje siostry i koleżanki, a Witkowi dobrze patrzyło z oczu. Zresztą, nie żyło nam się źle... do czasu. Po urodzeniu pierwszej z córek zachłysnęłam się macierzyństwem, a mąż - kieliszkiem. Później on pił coraz więcej i coraz częściej dochodziło między nami na tym tle do nieporozumień.

Skutkiem kilkuletniej małżeńskiej szarpaniny stała się separacja. - Patrząc na tamte zdarzenia z perspektywy minionych lat, wiem, że powinnam odejść dużo wcześniej. Tyle że człowiek uczy się na błędach. „To twój mąż i musisz przy nim trwać” - radzili moi rodzice i ksiądz, któremu kiedyś poskarżyłam się podczas spowiedzi. Po latach inny kapłan radził mi z kolei ratować siebie i dzieci, wskazując właśnie separację jako sprawdzone rozwiązanie. Żyłam jako samotna żona. Nigdy się nie zeszliśmy - wyznaje, zdradzając, że Witold zdążył - na szczęście - pojednać się przed śmiercią i z nią, i dziećmi, ale co najważniejsze - z Bogiem.

Pytana o plany na rozpoczęty rok Irena zaznacza, że będzie on dobry albo i lepszy. - Nie ma innej opcji. Tamten straciłam na zastanawianie się, dlaczego moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Przez lata zaniedbałam siebie - i to pod każdym względem. Tymczasem na inwestowanie we własne „ja” nigdy nie jest za późno. Zapisałam się do klubu seniora i na basen. Będę chodzić „z kijkami” albo i jeździć na wycieczki. Więcej czasu spędzę też z dziećmi. Dopiero na starość zrozumiałam, że akceptacja siebie to nie grzech pychy, tylko podstawa. Jak ktoś ładnie powiedział: miłosierdzie zaczyna się w domu. Jeśli nie kocham samego siebie, nigdy nie będę w stanie pokochać drugiego człowieka - oznajmia.

Że niby cierpienie nie uszlachetnia?

„Zdrowia życzę, bo zdrowie jest najważniejsze!”. Marta nie ukrywa, że życzenia, jakimi karmiono jej uszy podczas minionych świąt czy nowego roku, rozmijają się z oczekiwaniami. - Owszem, zdrowie jest ważne, ale nie najważniejsze. Bo i co - mówiąc biblijnie - ze zdrowego ciała, kiedy dusza w ruinie?

Rozmowę na temat noworocznych postanowień kobieta poprzedza dygresją związaną z Wigilią. - Zawsze mnie zastanawia, co świętują ludzie, którzy nie wierzą w Boga? Co wieczerza może zmienić w życiu człowieka, który już na nic nie czeka? Kiedy u mojej mamy zdiagnozowano nowotwór, przeczuwałam, że walka będzie przegrana - przechodzi do meritum. - W końcu na raka zmarła ciocia, siostra mamy i jej mama, czyli moja babcia. Oczywiście nie oznacza to, że poddaliśmy się już na starcie. Mama miała najlepszą opiekę i do końca mogła liczyć na nasze wsparcie - potwierdza.

Oceniając doświadczenie z perspektywy czasu, Marta przyznaje, że czas choroby okazał się dla rodziny prawdziwym błogosławieństwem. - Mama często powtarzała, że wzbranianie się przed przyjęciem krzyża nie odwróci przeznaczenia, a złorzeczeniom blisko jest do przekleństwa. Mówiła, że jedyny ratunek w cierpieniu, którego nie sposób odwrócić, to zgoda na dzianie się woli Boga. W czasie choroby mamy w naszym domu działy się prawdziwe cuda! Tata nigdy nie był czulszym mężem, a ja przestałam bać się życia... Po prostu, nie mając już jakby nic do stracenia, zaufaliśmy Bogu. Odtąd tęsknotę zastąpił spokój, a lęk - nadzieja - uściśliła.

Wyznanie dziewczyna kończy stwierdzeniem, że noworoczne postanowienia typu: „znajdę miłość”, „schudnę” albo „zwiedzę świat” tylko ją śmieszą. - Przed śmiercią mamy obiecałam jej, że z każdym dniem będę starała się być coraz lepszym człowiekiem. I kto powie, że cierpienie nie uszlachetnia? - podsumowuje z uśmiechem.

WA
Echo Katolickie 1/2016

Kto chce dobrze przeżyć rok...

Jak dobrze przeżyć kolejny rok, by na mecie nie towarzyszyło nam poczucie straconego czasu? - Nie oszukujmy samych siebie, odkładając na jutro to, co powinniśmy zrobić dzisiaj - radzi psycholog.

Jedna z bohaterek tekstu pomysłem na przetrwanie kolejnych miesięcy uczyniła walkę o... lepszą siebie. Łudzi się, że jeśli się uda, będzie to najlepszy rok jej życia! Druga z kobiet postanowiła wyzwać na pojedynek swój wybuchowy charakter. - Nie liczę, że nagle z choleryczki stanę się melancholikiem. Zresztą temperament ponoć jest niezmienny. Mogę jednak postarać się nie wybuchać z byle powodu albo zamiast krzyku policzyć do dziesięciu - zdradza, sygnalizując, że jeśli zamysł się powiedzie, poczuje szczęście.

- Czy człowiek może dołożyć choćby dzień do długości swego życia? Do dyspozycji mamy tylko chwilę obecną - zauważa Elżbieta Trawkowska-Bryłka, przypominając, iż przyszłość do nas nie należy, zaś przeszłość jest już za nami. - Tymczasem to właśnie perspektywa tego, co nas czeka, zdaje się zajmować najwięcej miejsca w życiu i myśleniu większości ludzi. Zwłaszcza czas przełomu roku obfituje w tzw. postanowienia noworoczne. Wyznaczamy sobie bliższe i dalsze cele, które chcemy osiągnąć. Postanowienia są różne, tak jak różni bywają ludzie. Ktoś chce rzucić palenie, inny postanawia schudnąć, jeszcze inny zdać maturę czy zmienić pracę... - sięga po przykłady, puentą czyniąc wskazówkę, że - niezależnie od wieku, wykształcenia, stanu zdrowia czy sytuacji materialnej - jedno jest pewne: kto chce dobrze przeżyć rok, ten musi postanowić sobie, że dobrze przeżyje każdy kolejny dzień. - Jeśli więc chcesz zmienić swoje życie, zacznij od dziś! Nie odkładaj planów na bliżej nieokreśloną przyszłość - apeluje, dodając, iż natychmiastowe wdrożenie zamiarów w czyn zapobiegnie wyrzutom sumienia i zaowocuje poczuciem spełnienia.

WA

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama