Święci rodzą świętych

O powołaniu do świętości, które jest w zasięgu ręki każdego z nas

Szukając wiedzy o świętości, sięgamy po grube tomy pism mistyków, doktorów Kościoła. Przeglądamy „święte” obrazki w mniej lub bardziej udolny sposób przywołujące pamięć tych, którzy zostali oficjalnie zaliczeni w poczet świętych czy błogosławionych. Wszystko OK. Rzecz w tym, że mentalnie zawsze jest ona ulokowana daleko, niejako poza naszym zasięgiem.

Opisy hagiograficzne jawią się jako hagada „ku pokrzepieniu serc”, w bliskim sąsiedztwie wspomnienia świata z baśni i legend, gdzie prawda miesza się z wytworami ludzkiej wyobraźni, rzeczywistość z marzeniami, które nie mają szans się spełnić. Tak rozumianą świętość zdaje się oddzielać od życia przepaść nie do przebycia. I to nie jest dobre.

Zbawienie to najważniejszy cel w życiu człowieka wierzącego. Nie ma wartości cenniejszej niż świętość. Dlatego Kościół stawia ją tak wysoko w hierarchii spraw. Wszystko, co w nim się dokonuje, ku niej ma prowadzić. Ale też całe jego wewnętrzne życie, nadzieja są czerpaniem ze świętości. Przede wszystkim z Najświętszego Boga, który nam się objawia, darowuje, umacnia i prowadzi ku sobie. On jest Źródłem, które nigdy nie wysycha. On powołuje do świętości każdego z nas. Rzecz w tym, że zajęci wielością spraw nie uznajemy za ważne, aby ów dar w sobie rozwinąć. Kościół jest grzeszny i zarazem święty - to nie tylko formułka teologiczna. Przekonanie wyrasta ze świadomości uświęcającej obecności Chrystusa w Mistycznym Ciele, jakim jest właśnie Kościół. Sami z siebie nic nie możemy zdziałać - On nas uświęca i prowadzi.

W dzisiejszych czasach, kiedy na różne sposoby szkicuje się obraz Kościoła tylko ludzkiego, grzesznego, słabego, szczególnie ważne wydaje się, aby nie zapominać o jego jasnym obliczu. Mówić o tym, budzić nadzieję, ukazywać świętość jako najcenniejszy skarb.

Pozostaje tylko jedno pytanie: jak to robić? Jak ją odbrązowić, znieść z piedestału, uczynić atrakcyjną? Jaki ma być Kościół, aby jego ciemna, ludzka strona nie przesłaniała uświęcającej obecności Boga?

Na początek coś, co mimo swojej prostoty wcale oczywiste nie jest...

System naczyń połączonych

Gdy postawimy obok siebie szereg naczyń, łącząc je wszystkie jednym przewodem, powstanie system naczyń połączonych. Gdy się doleje płynu do jednego, poziom podniesie się we wszystkich. Prosty obraz dobrze wyjaśnia wszystko, co dzieje się w Kościele. To także swoisty system naczyń połączonych. A zatem: każda modlitwa jest moja i zarazem nie jest moja. Pozostając moją w Duchu Świętym, powiększa równocześnie „majątek” całego Kościoła. Ubogaca mnie na zawsze, ale zarazem sprawia, iż piękniejszy staje się cały Kościół. To samo dzieje się ze świętością - zweryfikowaną, potwierdzoną, uroczyście ogłoszoną i zwyczajną, codzienną. To wspólny kapitał całej wspólnoty wierzących! Nie jest do podziwiania, oprawiania w ramki i zaklinania w święte obrazki. Nie jest tworem obcym, dalekim. Raczej potencjałem, który poprzez niewidzialny system naczyń połączonych dociera do serca każdego człowieka wierzącego, umacniając go i utwierdzając w jego wędrówce ku Najświętszemu Bogu. Nie bez powodu bł. Jan Paweł II pisał, iż „święci rodzą świętych”.

W zindywidualizowanym, zatomizowanym świecie, w wielości nieprzekraczalnych samotności taki sposób istnienia wydaje się wręcz nieprawdopodobny, nierealny. A jednak tak jest. Ci, którzy odeszli, i ci, co żyją, razem tworzą jedno dziedzictwo. Mogą na siebie nawzajem wpływać. Ów dynamizm w teologii nazywamy „świętych obcowaniem”.

Brakuje nam takiego rozumienia Kościoła. Nie widzimy w nim miejsca dla siebie, ponieważ nie mamy świadomości owego systemu naczyń połączonych. Dlatego jesteśmy słabi, kurczowo trzymamy się życia, zapominając, że ono nie do końca należy do nas. Tolerujemy w sobie grzech, gnuśność (uznając, że to prywatna sprawa), zapominając, iż w ten sposób zatruwamy cały Kościół. Oddajemy walkowerem grę o życie, uznając, że nie warto się męczyć.

Całe życie do Niego szłam

Do świętości nie idzie się w butach siedmiomilowych. To raczej pokonywanie drogi małymi kroczkami. Codzienność utkana wiernością, zmęczeniem, miłosierdziem, powrotami. Naznaczona miłością i cierpliwością, zaufaniem - także wtedy, gdy życie zamienia się w ciemną dolinę, pełną groźnych cieni i złowieszczych odgłosów. Odwagą, gdy trzeba przejść przez ścianę dymu, kierując się tylko głosem Boga.

Tak jak w historii, którą ktoś mi kiedyś opowiedział.

W małym domku na skraju wioski mieszkała pani Zofia. Dzieci dawno wyjechały do miasta. Podwórko zarosło chwastami, piwnica zapadła się w ziemię, niepielęgnowane sady zdziczały. Nie miała lekkiego życia. Mąż umarł wcześnie, zostawiając ją z gromadką małych dzieci. Owszem, na początku ludzie pomagali - potem każdy zajął się swoimi sprawami. Takie życie. Wstawała wcześnie rano: wiadomo, trzeba było wydoić krowy, nakarmić dobytek, przygotować śniadanie dla dzieci i wyprawić je do szkoły. Bywało, że nie starczało sił. Kiedy zostawała sama, zdarzało się uronić niejedną łzę. Jej siłą był różaniec. Nie rozstawała się z nim. Znała na pamięć całe godzinki - śpiewała je codziennie rano, krzątając się w obejściu.

A potem dzieci rozeszły się po świecie, pozakładały swoje rodziny, coraz rzadziej przyjeżdżały do domu. Nie skarżyła się, choć łatwo nie było. Najbardziej martwiła się o średniego syna Bolka. Wyjechał do Anglii za pracą, tam pozostał na dłużej. Wiedziała, że przestał chodzić do kościoła, związał się z rozwódką. Gdy mówiła mu, że to nie tak ma być, z gniewem rzucał słuchawką. W końcu przestał dzwonić.

Aż nadszedł dzień, w którym poczuła, iż jej czas się kończy. Ktoś z sąsiedztwa wezwał księdza. Pani Zofia poprosiła o to, bo siły uchodziły z niej coraz szybciej, a prawie przezroczysta, pomarszczona dłoń z trudem trzymała różaniec. Tak bardzo lubiła się na nim modlić. Najbardziej razem z Radiem Maryja. Tylu ludzi wtedy spotykała...

Ksiądz przyszedł tuż przed 19.00, po wieczornej Mszy św. Od niedawna pracował w parafii. Postawił Najświętszy Sakrament na śnieżnobiałym obrusie, pozdrowił Pana Jezusa, pokropił skromne mieszkanie wodą święconą. Potem wyspowiadał panią Zofię, udzielił Komunii św. Po wszystkim jeszcze na chwilę przysiadł na krześle stojącym przy łóżku i zaczęli rozmawiać. Pytał o dzieci, wnuki: gdzie mieszkają, pracują, jak sobie sama daje radę na takim odludziu. Okazało się też, że mieli wspólnych znajomych - w końcu mama ks. Piotra pochodziła z sąsiedniej wioski.

- Pani Zofio - zapytał z nagła. - Nie boi się pani, że może już jutro albo za tydzień, miesiąc stanie pani przed Panem Bogiem? Że całe życie przewinie się jak film i trzeba będzie poddać je surowemu sądowi?

Spojrzała na niego ciepło. Lekko uśmiechnęła się. Spracowana dłoń jakby mocniej zacisnęła się na różańcu - stała się jeszcze bardziej wątła i przezroczysta. Zobaczył w jej oczach dziwny płomień, lekkość, której nie był w stanie dostrzec na co dzień w spojrzeniu tych, których spotykał. Nie było tam lęku.

- Księże drogi, jakże ja mam się bać? Przecież ja przez całe życie do Niego szłam...

Umarła następnego dnia. Cichutko, pokornie, z uśmiechem na twarzy. Tak jak żyła. Z dłonią zaciśniętą na paciorkach różańca.

Dzieci zjechały się na pogrzeb. Przyszło dużo ludzi, ponieważ wszyscy znali jej dobroć, cenili za szlachetność, podziwiali pracowitość. Przyjechał też Bolek. Mówił, że nie wierzy w chrześcijańskie „gusła” - przybył tylko po to, aby spełnić obowiązek. W końcu to matka... Ale kiedy stanął przy trumnie, sięgnął wspomnieniami wstecz, coś zaczęło w nim pękać. Nie mógł oderwać oczu od jej zastygłego uśmiechu i wytartego różańca. Po pogrzebie umówił się z ks. Piotrem na rozmowę. A po paru tygodniach przysłał mu maila. Zakończył go słowami: „Proszę księdza, moja mama jest w niebie, wierzę w to mocno. Stało się coś, o czym muszę księdzu napisać: uświadomiłem sobie, że jej świętość to najcenniejszy dar, jaki dostałem. I że nie mogę go zmarnować. Dopiero teraz zacząłem naprawdę żyć”.

Życie to system naczyń połączonych. Teraźniejszość i wieczność to jedność, a ci, którzy odeszli, żyją w nas. W najbliższych dniach warto to sobie jeszcze raz przypomnieć.

Echo Katolickie 43/2013

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama