Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga...

O ufności w Bożą Opatrzność w czasach kryzysowych

Nie zapomnieć o Bogu - w Nim nadzieja! - kolędowa nauka księdza odzywała się echem w chwilach zwątpienia. A tych w życiu Marty nie brakowało... Zwłaszcza ostatnio - w perspektywie spłaty comiesięcznych rat oraz kolejnych podwyżek. I jeszcze praca pod znakiem zapytania... Kryzys drąży portfele - to prawda powszechnie znana! A co z uzasadnionym nim podkopywaniem wiary w siebie i drugiego człowieka?

Anielakowie wychowują troje dzieci. - Jak się pobieraliśmy, oczywiste było, że na jednym się nie skończy. Kawalerkę odziedziczyliśmy po rodzicach, oboje mieliśmy pracę. Młodzi i na swoim - to były piękne lata - wspomina Marta, żona i matka. Drugi syn powitał świat, kiedy Wojtuś, ten starszy, szedł do przedszkola. Wtedy też zakiełkowała myśl o zamianie mieszkania na większe, z trzema pokojami i garażem. - Sprzedaliśmy kawalerkę i wzięliśmy kredyt - wraca do przeszłości - a na czas przeprowadzki zamieszkaliśmy u moich rodziców.

Lata względnego dobrobytu

Kobieta wyznaje, jak dużym dyskomfortem dla obu rodzin okazała się nowa sytuacja. - Rodziców denerwował rozgardiasz wprowadzany przez chłopców. Ciągłe docinki, rozpiska dotycząca korzystania z kuchni... Wspólne mieszkanie okazało się być wyczynem ponad nasze siły, dlatego zdecydowaliśmy się na wyprowadzkę mimo nieukończonych prac remontowych - Marta opowiada o cukrze, który każdego ranka zamieniał się w skamielinę (efekt wilgoci) i gniazdkach, po które jej mąż wyruszał autobusem do sklepu na drugi kraniec miasta (okazały się najtańsze). - Później było już tylko lepiej - przyznaje z sugestią, że mimo upływu lat do dziś pamięta radość towarzyszącą kolejnym, planowanym z wyprzedzeniem, zakupom: nowy odkurzacz, telewizor, pasujące do łazienki komplety ręczników... - Kredyt się spłacał, a nas po kilkunastu miesiącach od zakupu mieszkania stać było na zagraniczne wakacje. Uznaliśmy, że lata chude za nami i otwiera się czas względnego dobrobytu. Wtedy Piotr stracił pracę...

Zburzyć (nie)święty spokój

Miał doświadczenie jako handlowiec - Marta wyjaśnia, że początkowo zaistniała sytuacja nie burzyła jej spokoju. - Uważałam, że lata praktyki i znajomości to dobry kapitał. Pocieszałam Piotra zapewnieniem, że nic nie dzieje się przypadkiem i wymuszona zmiana może okazać się strzałem w dziesiątkę! Niestety, mijały tygodnie, a jego początkową aktywność w poszukiwaniu zatrudnienia zajmowała mieszanka apatii z agresją... - opowiada o przeczuleniu męża na punkcie własnego „ja” i ucieczce w alkohol. - Dziś wiem, że powinnam go bardziej wspierać. Tyle że dzieci, dom, opłaty i rata kredytu były wyłącznie na mojej głowie. Piotr stał się trzecim dzieckiem - wyjaśnia. A kiedy już wydawało się, że żadna nowina nie zdoła zburzyć (nie)świętego spokoju, wyszło na jaw, że Marta spodziewa się trzeciego dziecka...

Błogosławieństwo czy przekleństwo?

- Powiedz Bogu o swoich planach, a rozbawisz Go - przypominając znaną sentencję, Marta wyjaśnia, że wiadomość o trzeciej ciąży załamała ją. Z nowiną, zamiast do męża i rodziców, udała się do teściowej. - Ta święta kobieta - podkreśla - powiedziała mi, że nigdy nie wiemy, co jest naszym błogosławieństwem, a co przekleństwem. Zapewniała, że jej modlitwa w naszej intencji nie może pójść na marne i widać Bóg ma względem nas wyjątkowy plan! Wtedy trudno było mi uwierzyć w jej słowa. Wkrótce jednak okazało się, że - jak zwykle - miała rację. Nasz anioł stróż - żartuje, mówiąc o drugiej matce.

Wiadomość o dziecku okazała się być też skutecznym bodźcem na mężową apatię. „Troje dzieci to odpowiedzialność!” - powiedział, a w krok za deklaracją poszedł czyn. Po dwóch dniach Piotr oznajmił, że wraca do pracy. Anna odetchnęła. - Zatrudnienie w hurtowni, choć poniżej jego kompetencji, miało swoje dobre strony. Przestał zabierać robotę do domu. Odciążony odpowiedzialnością za wyniki firmy i dla mnie zaczął być wsparciem. Nie mówiąc o tym, jak fajnym stał się ojcem - podkreśla Marta, dodając, iż przyjście na świat Amelki tylko scementowało ich związek. - Niestety, świat nie lubi próżni. Narodziny córki poprzedziła śmierć matki Piotra. Byliśmy z nią do końca... Jednak pustki, jaką po sobie zostawiła, nic nie jest w stanie zapełnić. Pozostaje wiara, że jej życzliwość względem nas zaowocuje wiecznym orędownictwem przed Bożym tronem, i nadzieja wiecznego spotkania - zaznacza.

Zamiast ją wyciągnąć...

Szybujący kurs franka nie załamał rodziny. - Mieszkanie po teściowej poszło pod wynajem. Zawsze to dodatkowy zastrzyk gotówki. Poza tym uruchomiliśmy program oszczędzania. Problemy będą... Muszą być - Anna nie ma wątpliwości. - Dziś jednak jestem mądrzejsza o pewność, że pokorna modlitwa i powierzanie codziennych spraw Bogu wcześniej czy później zaowocuje dobrem. On ma plan względem każdego z nas. Aby jednak umieć się cieszyć życiem, trzeba ustalić właściwą listę priorytetów. Ponad moc pieniądza cenić zdrowie, spokój, a przede wszystkim miłość. Bo „gdzie miłość i zgoda, tam Bóg rękę poda” - wiadomo. Szkoda tylko, że niektórzy wolą zasklepiać się w skorupie narzekań, zamiast ją wyciągnąć... 

WA

Póki mamy jeszcze czas... 

PYTAMY Elżbietę Trawkowską-Bryłkę, psycholog

Widmo kryzysu: rosnące koszty utrzymania mieszkań, wzrost cen, trudności ze zdobyciem pracy bądź jej utrzymaniem nie pozostają bez wpływu na psychikę ludzi. Codzienny stres i lęk skutecznie zabijają radość, przekładając się na rodzinne relacje. Jak sobie pomóc? Jak wyćwiczyć psychiczną odporność i - mimo wszystko - nauczyć się cieszyć życiem?

Myślę, że człowiek może być szczęśliwy w każdym czasie i miejscu, niezależnie od zewnętrznych okoliczności. Nam nieraz wydaje się, że żyjemy w „ciężkich czasach”. Tymczasem, jeśli prześledzimy historię ludzkości, to widzimy, że w minionych wiekach zdarzały się lata wojen i krwawych prześladowań, okresy klęsk żywiołowych czy dziesiątkujących ludzkość epidemii. Także dziś w wielu miejscach ludzie umierają z głodu, giną chrześcijanie, toczą się wojny. Czy naprawdę nam, Polakom, żyje się obecnie tak ciężko?

Dlaczego zatem tak wielu z nas określa się mianem nieszczęśliwych? Współczesny człowiek często manifestuje wręcz niezadowolenie z życia...

Czasy się zmieniają, ale natura ludzka, tak dziś, jak i dwa tysiące lat temu, pozostaje niezmienna. Dlatego pozwolę sobie na odwołanie się do mądrości greckich filozofów żyjących w I w. p.n.e. Cyceron mówił: „Żadna rzecz zewnętrzna nie może uszczęśliwić człowieka, który wewnątrz siebie nie posiada szczęścia”. Seneka z kolei twierdził: „Nie ten jest biedny, kto posiada mało, lecz ten, kto stale pragnie mieć więcej”. Inny, żyjący 300 lat przed nim, grecki filozof Sokrates, spacerując po ateńskim rynku, podkreślał: „Jak wiele jest rzeczy, których nie potrzebuję i bez których jestem szczęśliwy”.

Myśli tych, żyjących tak dawno, uczonych zawierają w sobie wielką mądrość. Wypowiadane dziś wydają się jeszcze bardziej aktualne niż przed wiekami, z uwagi na fakt, iż zasób dóbr materialnych i rzeczy użytkowych jest obecnie nieporównywalnie bogatszy niż w czasach starożytnej Grecji. Konsumpcjonizm sprawił, że ludzie chcą posiadać coraz więcej. Dzieje się to, oczywiście, kosztem zdrowia i relacji z bliskimi. Postawa „mieć” zaburza naszą wewnętrzną równowagę, rodzi frustrację, niepokój i niezadowolenie z życia. Jeśli ulegniemy konsumpcjonizmowi, nigdy nie poczujemy się szczęśliwi, ponieważ na rynku wciąż pojawiać się będą towary nowsze, modniejsze i bardziej luksusowe. Prawdziwe szczęście bierze się ze zrozumienia i realizowania nie fałszywych, ale faktycznych potrzeb, dostosowanych do warunków i czasów, w jakich żyjemy. Konsumpcjonizm dziś dla wielu okazuje się pułapką. Nie dajmy się w nią złapać! Jeśli czujemy się ciągle sfrustrowani i nieszczęśliwi, czas na zmiany. Warto zastanowić się, jaki jest prawdziwy sens i cel naszego życia. Czy naprawdę potrzebuję więcej pracować, aby mieć nowy telewizor bądź lepszy samochód? Czy kariera zawodowa nie rujnuje mojego zdrowia? A wymarzony dom, na który zaciągniemy kredyt wymuszający harówkę bez końca, sprawi, że nasze dzieci będą szczęśliwsze?

Którędy wiedzie więc droga do mety pod hasłem: spokój, spełnienie, szczęście?

W czasie studiów odbywałam praktykę wolontariacką w hospicjum dla dorosłych. Rozmawiając z ludźmi stojącymi na krawędzi śmierci, nigdy nie spotkałam się z postawą, by ktoś żałował, że nie dostał awansu w pracy albo cieszył się wspomnieniem godzin spędzonych w biurze po godzinach. Nikt też nie chwalił się nowym autem i nie rozpaczał, że nie zdołał wybudować domu. Wszyscy natomiast mówili o swoich relacjach z bliskimi. Jedni cieszyli się, że mają przyjaciół, że dobrze wychowali dzieci, dzięki czemu nie są sami. Innych zasmucał fakt, że nikt o nich nie dbał, że nie pamiętali najbliżsi. Byli rozgoryczeni, niepogodzeni z chorobą. Mieli pretensje o wszystko i do wszystkich, włącznie z Bogiem, gdyż zbyt późno zrozumieli, co jest w życiu najważniejsze. Niech to będzie dla wszystkich przestrogą i zachętą do zmiany swojego życia, póki mamy jeszcze czas.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 3/2013

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama