Bóg przychodzi

Potrzebna jest nam dziś cisza, nadmiar słów niszczy Tajemnicę. Nie zakłócajmy jej

Miłość nie lubi być sama. Miłość woła o drugą osobę - bez możliwości dzielenia się sobą, umiera. Cóż to byłby za Bóg, jeśli zamknąłby się w swojej samotności, otulił wiecznością? Jakim duchowym kaleką stałby się człowiek, gdyby swoje „ja” obudował murem nie do zdobycia?

Wszystko, cokolwiek istnieje, w Miłości ma swój początek. Cały świat jest ucieleśnionym gestem wyciągniętej dłoni Boga, który powołując go do istnienia, zaprosił do uczestnictwa w swojej chwale. Ponieważ człowiek sam z siebie nie jest w stanie przekroczyć granicy życia i śmierci, „Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami”. Ludzki rozum nie jest w stanie ogarnąć doniosłości tego Wydarzenia. Ciasne są nasze ludzkie miłości i niezdolne od ogarnięcia Tajemnicy. A jednak…

Na skróty?

Boże Narodzenie jest bardzo „ryzykownym” dniem. Jezus przychodzi do wszystkich, ale tylko niektórzy potrafią to zauważyć. Już wtedy „nie było dla nich miejsca w gospodzie”. Józef poprowadził swoją młodziutką małżonkę do stajni. Za biedni byli, niewiele znaczyli. Kto by sobie tam zaprzątał głowę biedakami? Dziś opłatkiem dzielą się wierzący i niewierzący, ci drudzy udadzą się pewnie nawet na Pasterkę, „aby się stało zadość tradycji”. Dobre i to. W świecie jednak, gdzie masowo wyprzedaje się transcendencję, a prawdziwe wartości zamienia na świecidełka trzeba, abyśmy świadomie stanęli w obronie Bożego Narodzenia. Nie chodzi tylko o to, że są już miejsca, gdzie administracyjnie zabroniono używania nazwy „Christmas”, stawiania choinek, śpiewania kolęd i budowania żłóbków, że w innych regionach świata odwołano pasterki w obawie o zamachy i prześladowania. Rzecz w tym, abyśmy nie zagubili sedna wydarzenia, które świętujemy, nie ulegli pokusie trywializacji i spłycania, abyśmy dostrzegli w Bożym Narodzeniu należny mu majestat chwili - szczególny, bo przecież ukryty w biedzie betlejemskiej stajenki.

Bóg paradoksów

O Bogu nie da się mówić łatwo. Dzisiejszy dzień dobitnie to uwypukla. Kolęda „Bóg się rodzi”, tak doskonale wszystkim znana, przypomina, że Ten, który przychodzi, to Bóg paradoksów. Nigdy nie zrozumiemy do końca ogromu Jego miłości, która kazała Mu aż tak się uniżyć. Niełatwo się przebić przez tę zasłonę. Inne rzeczy są dla nas ważne, inna logika kieruje naszym myśleniem i wartościowaniem. Gdzie indziej patrzymy szukając uzasadnienia swojego bytu, na inne sprawy zwracamy uwagę.

Nie wystarczy zamruczeć z tłumem kolędę, pokiwać głową z dezaprobatą, że pośród bydląt się narodził, że w tak niehigienicznych warunkach, że to niesprawiedliwe… A potem dać się znów pochwycić rytmowi czasu, jego szaleńczemu pędowi. O to chodzi? Z faktu, że Jezus stał się jednym z nas, musi coś wynikać! Dobrze, że święta mają swoją pociągającą, magiczną siłę, ale trzeba mieść odwagę wstąpić na ów „wyższy stopień” przyjaźni z Jezusem. Rezygnacja z niej nigdy bowiem nie zaprowadzi na głębię, ale na mętną płyciznę. Zatrzyma na tym, co tak naprawdę ma marginalne znaczenie. Zepchnie na bezdroża bezsensu i pustki.

Wierność Boga

Są momenty w życiu, że trzeba zamilknąć, ponieważ słowa stają się niepotrzebnym balastem. Zamiast nieść informację, zaczynają zaciemniać obraz rzeczywistości. Ich nadmiar generuje chaos, wytrąca pustkę. Wydaje nam się że przy pomocy ich wielości potrafimy opisać świat, którego w żaden sposób nie jesteśmy w stanie zrozumieć. To próba zamaskowania bezradności. Zamiast wyostrzonego widzenia, pojawia się jego zmętniałe, nic nieznaczące odbicie. Pokusa takiego spojrzenia pojawia się przy okazji Bożego Narodzenia.

Iluzją, podzielaną zarówno przez wierzących, jak i niewierzących, jest przekonanie, że mówienie o Bogu może być czymś absolutnie łatwym. Bezwstydność, z jaką świat komercji sięga po motywy dotąd zarezerwowane dla sfery sacrum - tylko po to, by więcej sprzedać, podkręcić koniunkturę, aksjologiczna próżnia, w jaką wpadają słowa kolęd, nawał taniego sentymentalizmu i życzeń, wedle których święta koniecznie muszą być „wesołe”, sprawiają, że coraz więcej osób (co widać w sondażach) nie wie już, o co chodzi. Ten, którego fakt przyjścia na świat przecież mamy świętować, staje się niewidoczny, nierozpoznany, wzgardzony. Nie liczy się. Jest mało ważnym ornamentem świątecznych dni.

Girlandy świerkowe, złocisto-papierowe aniołki, miliony światełek mają rozjaśnić ludzkie serca, wnieść choć odrobinę ciepła w ludzkie - tylko w minimalnym stopniu to się udaje. Dlaczego? Bo o inną jasność i radość tu chodzi. Nie o tę, którą niosą w sobie suto zastawiony wigilijny stół, góra prezentów pod choinką. Chodzi raczej o pewność, którą może dać Bóg, zniżający się do granic ludzkiej egzystencji - wierny przymierzu, jakie zawarł z ludźmi przed wiekami, konsekwentny w wypełnieniu raz danej obietnicy. Czy potrafimy to odkryć? Przebić się przez zasłonę zmysłów, płytkiej radości i z pokorą pochylić się na miłością Stwórcy?... Niełatwe to.

Pokusa upraszczania

Dojrzewanie do przyjęcia pełni prawdy o Wcieleniu Syna Bożego wymaga czasu. Szkodliwe są wszelkiego rodzaju ułatwienia, spłycenia. Dramatyczne jest trywializowanie prawdy o Bogu, który sam jest głębią rzeczywistości, a nie tylko „przedmiotem poznania”, ponieważ w ten sposób nigdy się Go nie uda spotkać. Nie pojmie wydarzenia betlejemskiego ten, kto nie pokona w sobie pokusy zatrzymania się na słodko-sentymentalnej prawdzie o swoim Zbawicielu. Ona jest daleko głębsza. I pokorniejsza.

Chylimy dziś kornie czoła przed Dziecięciem. Przed młodziutką Miriam i Józefem czcigodnym. Dołączamy się do anielskich chórów, do pasterzy, zadziwionych jasnością i obwieszczoną im nowiną. Bożego Narodzenia nie można przegapić. To wielka szansa, aby odkryć swoje szczególne wybranie, zrozumieć życie. Dlatego przytłacza nas tyle zawiłych spraw, tyle jest dróg zagubionych, ponieważ wykluczamy możliwość wejścia Boga w ludzki świat. Cud betlejemski zbyt często istnieje w naszej świadomości tylko jako konwencja, element tradycji, niezobowiązujący ornament. To błąd. Koniecznie trzeba wyjść na spotkanie z Jezusem - nawet jeśli ma to wstrząsnąć całą egzystencją, poruszyć do granic, zmienić ogląd wszechświata. Nieprzypadkowo wejście do bazyliki Narodzenia Chrystusa jest tak wąskie i niskie. Nie wejdzie tam nikt, kto się nie pochyli, nie ukorzy. Inaczej nie można...

Potrzebna jest nam dziś cisza, nadmiar słów niszczy Tajemnicę. Nie zakłócajmy jej.

Niech trwa jak najdłużej.

Bóg przychodzi...

Echo Katolickie 51/2011

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama