Neutralne czy wrogie?

Czy media zagrażają demokracji i Kościołowi?


Ks. Andrzej Adamski

Neutralne czy wrogie?

Czy media i Kościół to dwa światy, skazane na wzajemną niechęć? Słuchając niektórych medialnych wypowiedzi na temat Kościoła, można odnieść takie wrażenie. Z okazji Dnia Środków Społecznego Przekazu warto zadać kilka pytań o wzajemne relacje na linii Kościół - media.

Co jakiś czas w mediach słyszymy zaniepokojone głosy na temat Kościoła. Dość często są one utrzymane w tonie pozornie zatroskanym i dotyczą „zamknięcia Kościoła na świat”, „nieumiejętności dostosowania nauczania do wymogów współczesnych czasów” czy też „braku otwartości Kościoła na nowe trendy”. Często tego rodzaju krytyka kierowana jest personalnie pod adresem obecnego papieża. Stanowisko Kościoła w kwestiach moralnych, dotyczących poszanowania życia, etyki społecznej oraz szeroko rozumianej obecności Dekalogu i zasad Ewangelii w życiu społecznym i osobistym, jest nazywane „wtrącaniem się do polityki”. Drugim z częściej spotykanych tematów medialnych publikacji są mniejsze lub większe słabości i upadki osób duchownych. Efektem jest stale rosnąca nieufność wielu chrześcijan (duchownych i świeckich) wobec mediów i dziennikarzy. Nieufność w coraz większym stopniu porównywalna z czasami PRL-u, kiedy oficjalne media były jednoznacznie kojarzone jako narzędzia komunistycznej propagandy.

Tylko narzędzie

Siła oddziaływania mediów jest niepodważalna. W ustroju demokratycznym są one w stanie zniszczyć karierę niemal każdej osoby, choćby światłej i kompetentnej, a wywindować na piedestał beztalencia i miernoty. Jesteśmy świadkami procesu, w którym media stają się już nie czwartą - ale pierwszą władzą. Władzą, nad którą tak naprawdę nie ma kontroli zewnętrznej, niewybieralną - roszczącą sobie prawo do wydawania niepodważalnych sądów i wiążących opinii, kreowania i obalania autorytetów czy wręcz medialnych bożków.

Media urastają na naszych oczach do rozmiarów potwora, zżerającego demokrację i wolność. Trzeba jednak pamiętać, że obecna relacja Kościoła do mediów jest sama w sobie pozytywna. Kościół nie potępia mediów jako takich, widząc w nich wspaniałe narzędzie przekazywania myśli i komunikowania się ludzi. Media mogą i powinny służyć prawdzie i dobru, budowaniu mostów między ludźmi. Mogą także pełnić w społeczeństwie funkcję kontrolną, ale przede wszystkim mają tworzyć płaszczyznę przekazywania i wymiany idei. Są one jednak narzędziem, które może być użyte zarówno w dobrym, jak i w złym celu. Stąd też w nauczaniu Kościoła akcentuje się szczególnie mocno konieczność odpowiedzialności i dobrej woli tych, którzy media tworzą. Gorzej, kiedy tych dwóch czynników brakuje i gdy media z premedytacją zaczynają być wykorzystywane do celów manipulacji, szerzenia kłamstwa czy też niszczenia czyjegoś dobrego imienia i wizerunku.

Nowa dyktatura?

Proces wzrastania mediów w siłę, aż do dyktatury medialnej, stale postępuje. Znalazł swoje odbicie także w literaturze, że wymienię tu choćby powieści „Generation P” W. Pielewina czy też „Quo vadis - trzecie tysiąclecie” autorstwa M. Abrama (obie te książki ukazały się w polskich przekładach). W polskiej literaturze temat ten poruszył C. Michalski w opowiadaniu „Zmarnowany czakram”, które ukazało się na łamach pisma „Arcana” (nr 54).

Może warto przytoczyć zawarte w tym opowiadaniu ostrzeżenia przed rodzącą się dyktaturą mediów: „Czwarta Władza została powołana do tego, aby w imieniu Opinii Publicznej sprawować kontrolę nad Władzą Obieralną, a nie po to, by tę władzę zastępować. Jeśli media, powołane wyłącznie do tego, by kontrolować władzę, zaczną sprawować ją same, to kto skontroluje media? Opinia Publiczna nie będzie już przecież miała do swej dyspozycji żadnych instytucji kontrolnych, stanie się głucha, ślepa i niema, zdana wyłącznie na Czwartą Władzę, która będzie w takiej sytuacji władzą naprawdę totalną. Ze sprawowania Władzy Obieralnej rozliczani są wyłącznie politycy sprawujący obieralne funkcje. Ludzie Czwartej Władzy pragną sprawować władzę, nie będąc za to w ogóle rozliczani. W ten sposób demokracja medialna, zamiast być najwyższą formą demokracji, może się stać jej nieuleczalną chorobą”.

Czyż nie jest to, ubrana w szaty literackiej fikcji, diagnoza procesu, który dokonuje się na naszych oczach? To media mówią nam już nie tylko, co mamy myśleć, ale także - w myśl zasady agenda setting - o czym mamy myśleć. To media, zgodnie z zasadą spirali milczenia skazują niektóre tematy na niebyt i przemilczanie. Zaś cały medialny szum wokół nauczania Kościoła i jego prawa do zabierania głosu jest w tym momencie próbą zdobycia nowego terytorium oddziaływania - ingerencji w wewnętrzne sprawy Kościoła, zwłaszcza w kształt jego nauczania. Dość często punktem wyjścia są szeroko nagłaśniane - prawdziwe lub nie - występki osób duchownych. Choć - jeśli istotnie miały miejsce - są one godne potępienia i ubolewania, to jednak w tym miejscu należy przypomnieć o bardzo ważnej rzeczy. O czymś, co odróżnia Kościół od wszystkich ziemskich instytucji.

Pochodzenie robi różnicę

Tę różnicę stanowi fakt, że Kościół nie jest instytucją wyłącznie ludzką. Jest on z ustanowienia Bożego i jest instytucją Bosko-ludzką. Jednak do przyjęcia tej prawdy potrzebna jest wiara. Bez wiary w Boga, który objawił się ludziom w Chrystusie Jezusie, bez przyjęcia orędzia Ewangelii, naturalnym jest także odrzucenie nadprzyrodzonego charakteru Kościoła i sprowadzenie go do rangi jednej z instytucji, które mają jakiś wpływ na życie społeczne, ale kierują się zasadami marketingu, poparcia społecznego i bieżącej popularności. I najlepiej byłoby - z punktu widzenia krytykujących - gdyby Kościół skupił się na pracy charytatywnej, zaś w kwestiach wiary pozwolił na zepchnięcie się do - przysłowiowej już - kruchty. Tak modne i lansowane hasło „Religia ma być sprawą prywatną!” w istocie oznacza zachętę do życia w schizofrenii: w domu i kościele jestem katolikiem, w pracy zachowuję się tak, jakby Boga nie było. Tymczasem nie istnieje coś takiego jak państwo neutralne światopoglądowo. Zawsze prawo stanowione musi oprzeć się na jakimś światopoglądzie. Całkowita neutralność państwa oznacza, że wszystkie idee i religie są traktowane na równi i mają takie samo prawo do istnienia: także faszyzm, komunizm czy jakieś kulty, nakazujące np. składanie ofiar z ludzi. A zatem państwo neutralne światopoglądowo oznacza państwo z definicji niezdolne do wykonywania swych podstawowych funkcji. Zaś to, co nazywa się „państwem świeckim” lub „neutralnym”, w istocie jest państwem opartym na fundamencie ateizmu lub agnostycyzmu; państwem wrogim.

Wracając do poprzedniej myśli: jest w Kościele zatem element Boży i element ludzki. Kiedy górę bierze ten drugi, następuje sytuacja, którą ogólnie można by nazwać kryzysem. Takich sytuacji było naprawdę wiele, wystarczy sięgnąć do historii Kościoła, by zobaczyć, że obecne zawirowania czy skandale są naprawdę niczym choćby przy wieku XII. Jednak nawet w najczarniejszych czasach upadku i moralnej degrengolady Kościół rodził męczenników i świętych, sprawowane w nim były sakramenty, działał w nim Bóg. Albowiem od początku dziejów Kościoła jego fundamentem byli ludzie słabi i grzeszni. Jednak gdy ta słabość i grzeszność spotykała się z łaską Bożą, okazywało się, że Bóg potrafi pisać prosto nawet po krzywych liniach.

„Przeklęty” motłoch?

Ten próg zaufania i pokory wobec mocy Boga, Jego działania i wolności tchnienia Ducha Bożego było w stanie przeskoczyć bardzo niewielu faryzeuszów - uważających się za światłych, wykształconych, wręcz „sumienie narodu”. Gorliwych w wypełnianiu drobiazgowych przepisów prawa, ale jeszcze bardziej w ocenianiu i potępianiu tych, którzy chcieli żyć inaczej. Sposób, w jaki mówili o Jezusie („żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników”..., a zapewne Ewangeliści przekazali nam tylko te łagodniejsze epitety), wskazuje na stopień ich pogardy wobec „plebsu i motłochu”, którą wyrazili słowami: „A ten tłum, który nie zna prawa, jest przeklęty” (swoją drogą, ciekawe, co pisałyby o Jezusie gazety, wydawane przez faryzeuszów?).

A jednak to właśnie ten „przeklęty” tłum szedł za Jezusem, stając się zaczynem Kościoła. Kościoła, z którym owi „wszystkowiedzący” i „mający rację” walczyli po Zmartwychwstaniu, posuwając się nawet do rozlewu krwi. To ten „przeklęty” tłum, powodując furię samozwańczych „autorytetów” z Sanhedrynu, słuchał po Zesłaniu Ducha Świętego świadectw o Jezusie głoszonych przez byłych rybaków i celników...

Błoto zamiast kamieni

Od nas zależy, po której stronie się opowiemy. Czy po stronie wiary, że Pan Bóg żyje i działa w swoim Kościele, czy też po stronie dumnych z siebie faryzeuszów, miotających... może już niekoniecznie kamienie, ale za to całe garście błota. Błota, które nie zabija - ale skutecznie okleja się, brudzi i przywiera. Ot, taki humanitaryzm w faryzejskim wydaniu...

Należałoby też chyba zastanowić się, czy nie mamy do czynienia z rodzeniem się nowej kategorii „katolików medialnych” - politycznie poprawnych, opierających swą wiarę i decyzje oraz postawy nie na autorytecie Ewangelii, ale tym, co usłyszą i przeczytają w mediach. Z czasem przybiera to jeszcze gorszą postać, albowiem nakłada na umysł jakiś filtr, wewnętrznego cenzora, który z góry sprawdza, jak poglądy i wypowiedzi danej osoby mogą zostać ocenione i przyjęte przez media; na ile wpisują się w obowiązujący nurt myślenia.

Stąd też wydaje się, że współczesnym chrześcijanom potrzeba dziś bardzo - może bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - radykalnej wierności Ewangelii, odwagi oraz roztropności. Jesteśmy bowiem świadkami walki o naszą tożsamość jako chrześcijan. Walki, w której przeciwnik wytacza coraz cięższe armaty. A najsilniejszą bronią, jaką dysponujemy, jest wierność słowu Bożemu i życie tym słowem, umocnione modlitwą i łaską płynącą z sakramentów.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama