Jest taki dzień...

Jak żaden inny dzień w roku Wigilia wycisza zewnętrzny i wewnętrzny zgiełk, jaki w sobie nosimy

Czy wiesz, co świętujesz?

Wigilia ma swój bardzo konkretny rodowód. Oznacza czuwanie, straż (łac. vigilare - czuwać). Dawniej wigilii było więcej: poprzedzały ważne uroczystości, gromadzono się na nocną modlitwę przy grobach męczenników. Można znaleźć wiele odniesień biblijnych, kiedy Jezus zachęcał do czujności, gotowości na spotkanie z Nim (np. przypowieść o pannach roztropnych i nierozsądnych). Sam spędzał czas na długiej modlitwie poprzedzającej ważne decyzje (np. wybór kolegium dwunastu). Nie jest wykluczone, że pierwsi chrześcijanie zwyczaj czuwania przez Świętami Bożego Narodzenia zaczerpnęli z tradycji pogańskiej, „chrzcząc” obchodzone w okresie równonocy w Rzymie saturnalia.

Przez wieki Wigilia (zwyczajowo słowo pisze się dużą literą w odróżnieniu od innych wigilii) obrosła zwyczajami, obrzędami, lokalną tradycją. Duże znaczenie mają serwowane tego dnia potrawy. W Polsce wieczerza ma charakter postny (podkreślając w ten sposób wymiar pokutny, skupienie). Menu jest dość precyzyjnie określone (choć różni się nieco w zależności od regionu) co do rodzaju i liczby dań. Ale w innych krajach europejskich już tak nie jest. We Francji najważniejszy jest obiad świąteczny, z pasztetem strasburskim z gęsiej lub kaczej wątróbki (foie gras), ostrygami i wędzonym łososiem. Powszechnie podczas Wigilii jada się mięso drobiowe, zwłaszcza indyka. W Danii podaje się pieczoną kaczkę, a na zakończenie ryż z migdałami. W Austrii na wigilijny stół stawia się karpia lub kaczkę, zaś w Niemczech jest to wystawna obiadokolacja, składająca się najczęściej z sałatki z ziemniakami i parówek. W Norwegii podczas Wigilii podaje się żeberka wieprzowe (ribbe) i gotowane mięso owcze (pinnekjøtt) lub specjalne danie przygotowane z solonej oraz gotowanej ryby (która wcześniej leżała w ługu sodowym przez dwa-trzy dni), a którą następnie podaje się z boczkiem.

Dziś - wraz z postępującą laicyzacją, komercjalizacją każdego wycinka życia - coraz częściej Wigilia traci swój religijny charakter. Istnieje obawa, że sporo ludzi już nie do końca jest świadomych, co świętuje. Nawet chrześcijanom góry prezentów zasłaniają fakt, iż tego dnia czcimy urodziny Syna Bożego. Ckliwość i lukier, płynące szeroką strugą zakrywają prawdę o miłości Boga, który stał się jednym z nas...

 

Ks. Paweł Siedlanowski

Jest taki dzień...

...bardzo ciepły, choć grudniowy. Dzień, zwykły dzień, w którym gasną wszelkie spory. Jest taki dzień, w którym radość wita wszystkich. Dzień, który już każdy z nas zna od kołyski - śpiewał przed laty Seweryn Krajewski z zespołem Czerwone Gitary. Lubimy tę piosenkę. Stacje radiowe każdego roku chętnie umieszczają ją w swoim świątecznym repertuarze. Staje się synonimem tego, czym 24 grudnia być powinien.

Jak żaden inny dzień w roku Wigilia wycisza zewnętrzny i wewnętrzny zgiełk, jaki w sobie nosimy. Nawet jeśli już wielu ludzi przestało wierzyć w rodzinny mit szczęścia rozkwitającego przy rozpalonej wielobarwnymi światełkami choince i kolędach, pozostała nostalgia za czasem innym, wypełnionym nieuchwytną tęsknotą za światem prostym, przezroczystym, pełnym pokoju i miłości.

Jest taki dzień...

W Wigilię niosą nas emocje

Emocje te są może nawet ważniejsze niż otulona teologią tajemnica Bożego Narodzenia. Bliska sercu, ale też dziś okrutnie zagarnięta pod skrzydła bezdusznej komercji. Splugawiona brzękiem monet i jarmarczną wrzawą. Uczucia, szczególne pragnienie wypełnienia powinności, każą pakować się w samochód, pociąg, autobus i jechać wiele kilometrów tam-tam, gdzie jest dom. Aby poczuć zapach rodzinnego gniazda, spotkać się z najbliższymi, otulić wspomnieniem przeszłość, poczuć jedność i siłę bycia razem. Ale też jest i druga strona medalu: owa fala, która wydaje się uskrzydlać, czasem gwałtownie złamuje się. Wyolbrzymione oczekiwanie (że jeden wieczór rozwiąże - niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - nagromadzone przez cały rok problemy, uleczy czasem głęboko ukryte zranienia) niekiedy okazują się zdradliwe. Rzuca na mielizny i ostre skały! Dzieje się tak, gdy „magiczna chwila” staje się traumatycznym doświadczeniem, wypełnionym rozczarowaniami i bólem. Zamiast połączyć ludzi, uzmysłowi im, ile ich dzieli. Zamiast wygoić rany, odnawia je...

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ludzie coraz częściej uciekają na Wigilię w góry, na narty, wyjeżdżają byle dalej od domu: na Majorkę, Wyspy Kanaryjskie? Dlaczego młodzi (mający więcej odwagi, by przeciwstawić się udawaniu) traktują Wigilię jak zło konieczne? Dlaczego tak łatwo dajemy się uwieść komercji, która każe zasypać pokój prezentami, by potem, zamiast cieszyć się sobą, kontemplować ich zawartość?

Herod spisek knuje...

Odpowiedzi jest wiele. Pierwsza z nich, najważniejsza: spisek, który uknuł Herod 20 wieków temu, trwa nadal! Jego istotą jest zamazanie wielkości faktu, że oto dopełniło się przymierze Boga z ludźmi. Że Bóg w swojej pokorze i miłości realizuje to, co obiecał na początku historii zbawienia! Że przyjmuje ludzką postać - i że nie może być już bliżej człowieka! U jego podstaw leży strach.

Wielu osobom miłość Boga, który „opuścił śliczne niebo i wybrał ludzkie barłogi”, jest absolutnie obojętna. Nawet odpowiada im infantylna wizja słodkiego dzidziusia w betlejemskiej stajence, uporczywie lansowana w mediach (gdy już nie da się dalej zarzucać świątecznego przekazu „gwiazdkami”, reniferami czy mikołajopodobnymi stworami w czerwonych czapeczkach). Nic w ich życiu nie zmienia. Najbardziej chcieliby wysłać Dzieciątko od razu do nieba, żeby ludziom nie przeszkadzało robić interesów. I o to chodzi współczesnym herodom! Zapewne dominującymi tematami przy świątecznym stole w ich domach będą: „500 zł na dziecko”, wiek emerytalny, narzekanie na polską rzeczywistość. Troski codzienności zasłonią istotę przesłania Bożego Narodzenia.

Bywa, że Wigilia staje się pretekstem, aby „załatwić” sobie miłość bliskich, np. dziecka. Sprawić mu prezent, który zrekompensuje brak czasu w ciągu roku. Drogim giftem udowodnić mu, jak bardzo jest kochane! To wielkie oszustwo, bo miłości nie da się kupić. Nie da się jej przeliczyć na zabawki, wyrafinowane elektroniczne cacka (które nota bene wymuszają zabawę w pojedynkę albo odnoszą do wirtualne rzeczywistości, jeszcze bardziej pogłębiając przepaść w domu rodzinnym). Nie da się wędrować ścieżkami, które zarosły, ponieważ nikt ich wcześniej nie wydeptał.

Lek na zranienia

Problem w tym, że wiele rodzin jest głęboko poranionych. Czasem są rodzinami tylko z nazwy - poza wspólnym kredytem, sumą obowiązków, niewiele je łączy. Trudno jest udawać wspólnotę, gdy przez pozostałe dni w roku niewiele się ze sobą rozmawia. Gdy każdy żyje w swoim hermetycznym świecie, po swojemu. Kochamy się na odległość, w coraz mniejszych dawkach. Kumulujemy w sobie zranienia, które niczym toksyny zatruwają duszę - nie ma szans na ich usunięcie, ponieważ nie ma okazji ku temu: nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Nie umiemy (nie chcemy?) przebaczyć! Podzielenie się opłatkiem nic tu nie zmieni, ponieważ musi mu towarzyszyć wewnętrzne przełamanie się, pokora. Musi skruszyć się to wszystko, co usztywnia wzajemne relacje, oddala i izoluje. Aby stanąć w prawdzie wobec siebie, najpierw trzeba się pokajać przez Bogiem, wejść w Jego uniżenie. Doświadczyć Jego miłosierdzia, dopiero potem przebaczyć sobie i bliźnim. Nieprzypadkowo tradycja dzielenia się opłatkiem przypomina łamanie chleba eucharystycznego! Sprowadzenie jej jedynie do roli świeckiego pretekstu, aby móc „przy okazji” złożyć sobie życzenia, jest zafałszowaniem chwili. Zawiesza wszystko w próżni. Nie dostarcza motywacji, aby stał się on początkiem czegoś nowego. Można otworzyć usta, nie otwierając serca. Tylko co z tego?...

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 51/2015

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama