Miłość jest zadaniem, a nie losem

Zaginięcia dzieci stanowią około jednej trzeciej wszystkich zniknięć w Polsce

Co to jest miłość? Jak rozpoznać, czy się naprawdę kocha?

Włosi, w bardzo ważnych momentach życia, kiedy wyznają sobie miłość, nie mówią: „kocham cię”, a raczej: „chcę dla ciebie dobra” (ti voghlio bene). Miłość zatem jest postawą, decyzją woli, a nie samym uczuciem. Jeżeli tak, to rozpoznaje się ją po postępowaniu i czynach osoby, która deklaruje, że kocha. Oczywiście to nie łatwe, ponieważ, zwłaszcza na początku, miłość ma silne zabarwienie emocjonalne, przesłaniające rzeczywistość i niepozwalające w pełni ujrzeć prawdy. Dlatego dobrym sposobem na rozpoznawanie miłości i jej uczenie się staje się wspólna praca nad relacją, która nas łączy. Pozwoli to zobaczyć, czy dana postawa jest ofiarna i pełna służby, czy raczej to mniejszy bądź większy egoizm. Wiele par świadomie decyduje się na twórczą pracę nad swoim związkiem, dzięki której rodzi się dojrzalsza miłość. Nie muszą to być wielkie szkolenia. Czasami jedna wyprawa ze znajomymi w góry pozwala zobaczyć, czy mój partner jest właściwą osobą dla mnie, a ja dla niego, oraz czy potrafimy na siebie liczyć.

Czy do miłości można się przygotować tak, aby małżeństwo i związanie z nim marzenia nie stały się rozczarowaniem?

Można i trzeba, ale nie ma co się łudzić, że ominą nas rozczarowania. Przygotowanie zaczyna się od rodzinnego domu, gdzie nasiąkamy klimatem i wzorami zachowań, które na nas wpływają. Na to nie ma rady. Jedyna to taka, aby w swojej rodzinie, którą się założy, dbać, by dom był miejscem wzrostu miłości i wzorem odpowiedzialności. Na ostatnim spotkaniu naszych warsztatów dla zakochanych i narzeczonych w ramach „Kursu na Miłość” uczestnicy proszeni są, aby powiedzieć swojemu partnerowi prosto w oczy: „Kochanie, jestem grzesznikiem. Zawiodę cię i zranię”. To zadanie okazuje się być często bardzo trudne, ale i niezrozumiałe. Niestety, wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że realizm życia razem jest bogaty w słabości i egoizm. Tutaj żadne przygotowanie nie ustrzeże nas przed zranieniami. Trzeba nauczyć się, jak przepraszać i przebaczać partnerowi, a także jak szukać pojednania. Co zrobić, aby konflikty, które są nieodzowne, nie niszczyły naszej relacji, a ją wzmacniały.

Jak dobrze wykorzystać czas narzeczeństwa, żeby procentował on w przyszłości?

Poświęcać czas na życie razem. I nie chodzi mi tutaj o zamieszkanie pod wspólnym dachem. Wielu w tym właśnie upatruje szansę na sukces związku. Jednak to złudzenie. Od takich propozycji warto uciekać jak najdalej. Natomiast bardzo trudno udawać kogoś, kim się nie jest, gdy angażujemy się w różne prace i działania. Gdy wspólnie coś tworzymy, a w dodatku bezinteresownie. Często staje się to treścią przyjaźni, która przemienia się w miłość. Pojawia się pragnienie rozmowy, bo jest o czym, gdy razem coś robimy. Jednocześnie postawa ta pokazuje, że warto być twórczym w rozwijaniu miłości. Taka idea przyświeca właśnie nam, którzy realizujemy projekt „Kurs na Miłość” w Białej Podlaskiej, w Klasztorze Braci Mniejszych Kapucynów. Warsztaty, które w twórczy sposób pomagają rozwijać miłość.

Wielu nowożeńców nie wie, w jaki sposób sakrament małżeństwa może wpłynąć na owocność i trwałość ich związku. Młodzi często pytają, co w ich wspólnym życiu zmienia fakt ślubu zawartego w Kościele i przyjmują ten sakrament, chociaż nie wiedzą, po co.

Jest tak nie tylko dlatego, że nowożeńcy nie znają dobrze prawdy o sakramentalności małżeństwa. Przede wszystkim nie widzą jej u osób żyjących w związkach sakramentalnych. Czy w przeciętnym katolickim małżeństwie widać wpływ sakramentalności na relację małżonków do siebie? Rzadko. Problem ten pojawia się, kiedy związek budujemy i planujemy jedynie według naszej logiki. Sakramentalność małżeństwa to nic innego, jak wpisanie ludzkiej miłości w Bożą miłość, która polega na umieraniu! Budowanie jedności małżeńskiej jest niczym innym, jak umieraniem. Budowanie wspólnej relacji w oparciu o bardzo różne osoby jest możliwe jedynie wtedy, gdy obie strony obumierają w swych własnych potrzebach i oczekiwaniach. I wtedy pojawia się miejsce na miłość w wymiarze sakramentalnym.

Towarzyszy Brat małżonkom w ich drodze rozwoju, patronuje duchowości, wspiera w kryzysach i przede wszystkim spowiada. Czy, bazując na tych doświadczeniach, mógłby Brat wskazać cechy, jakie powinno mieć idealne małżeństwo?

Zdefiniowanie idealnego małżeństwa nie jest chyba możliwe. Lepiej mówić o udanym lub nieudanym małżeństwie. Jednak istnieją pewne cechy, które zwiększają szanse na szczęśliwy związek. Po pierwsze, uznanie swojego małżeństwa za najważniejszą wartość. Oznacza to, że podporządkowuję jej swoje wybory i decyzje, pytając, czy to, czego bym chciał, służy naszemu małżeństwu. Po drugie, odpowiednia hierarchia osób. Mój współmałżonek jest najważniejszą osobą w życiu. Ważniejszą od własnych rodziców, od naszych dzieci. Po trzecie, warto podkreślić konieczność ciągłego „karmienia” miłości małżeńskiej. To tak, jak z jedzeniem. Jeśli jesteśmy nakarmieni, mamy siłę, aby pracować i podejmować obowiązki. Jeśli jesteśmy głodni, to tych sił brakuje. Potrzebujemy systematycznego pokarmu. Nie można najeść się na zapas, aby potem nie jeść przez tydzień. Podobnie jest z miłością do współmałżonka. Potrzebuje systematycznego i wartościowego pokarmu. Są nim różnego rodzaju gesty, czułe i ciepłe słowa, czynności zwane rytuałami, które świadczą o tym, że jesteśmy dla siebie najważniejsi, czekamy na siebie i zabiegamy o wzajemne względy. Po czwarte, wierność w ofiarowaniu sobie każdego dnia czasu jedynie dla nas, np. wspólne wypicie wieczorem gorącego kakao. Nie musi on być długi. Ważne, aby był to czas jedynie dla nas, bo wtedy wyraża to, że jesteśmy dla siebie najważniejsi. I po piąte, udane małżeństwo to osoby, które prowadzą ze sobą systematyczny dialog. Stanowi on szanse na rozwój relacji. On ją tworzy. Prowadząc weekendy małżeńskie w ramach „Kursu na Miłość”, podejmujemy te tematy w formie warsztatowej, które uczą nabywania cech udanego związku małżeńskiego.

Dr Wanda Półtawska pisała, że „Małżeństwo wcale nie jest łatwą drogą do nieba, wymaga całopalenia”, a „miłość małżeńska jest zadaniem, a nie losem”. Przyszli małżonkowie często nie rozumieją tych słów, a obecni o nich zapominają...

Małżeństwo nigdy nie jest czymś statycznym. Albo się rozwija, albo obumiera. Tylko ten, kto rozumie potrzebę ciągłej pracy nad wspólną relacją, doświadcza szczęściodajnego życia razem. To zaangażowanie często wiąże się z ofiarą składaną ze swoich planów na ołtarzu miłości małżeńskiej. Nie ma się co czarować. To zawsze będzie nas sporo kosztować.

„Trzeba wyrównywać różnice nie charakterów, ale poglądów. Uzgodnić, co myślimy o małżeństwie, Bogu, śmierci, ojczyźnie - tym wszystkim, co stanowi treść życia ludzkiego. I starać się robić różne rzeczy razem. Ma powstać pojęcie „my”, razem” - to również dr Półtawska. Czy, obserwując uczestników „Kursu na Miłość”, uważa Brat, że dla współczesnych narzeczonych i małżonków to „my” ma rzeczywiście znaczenie? Czy coś takiego, jak wspólne poglądy ma dla nich znaczenie?

Dzisiaj coraz silniej góruje skrajny indywidualizm. To spory problem, który niszczy to nasze „my”. Tak jak wspomniałem wcześniej, trzeba, aby małżonkowie uznali swój związek za najważniejszą wartość. Uczestnicy „Kursu na Miłość” twierdzą, że chcą budować to „my”. Jednak w praktyce różnie to wychodzi. W przełożeniu na wspólne wartości owo „razem” już tak kolorowo nie wygląda. Wydaje mi się, że na etapie narzeczeństwa wielu jest przekonanych, że można pogodzić jednocześnie tworzenie „my” z realizacją indywidualnych ambicji. Jednak jeśli nie umiemy podporządkować ich wyższej wartości, jaką jest nasz związek, to będzie to początek końca. Po prostu nie da się inaczej.

A co, kiedy miłość na dobre i na złe zaczyna ciążyć?

Potrzebna jest trafna diagnoza kryzysu. Trudność udźwignięcia miłości na dobre i na złe staje się sygnałem, że coś nie funkcjonuje lub czegoś brakuje. Wtedy nie ma co panikować, tylko zorientować się, że przyszedł czas na podjęcie specjalnego wysiłku. Że czas walki się rozpoczyna i jest to szansa nie niezwykle dynamiczny rozwój. Myślę, że warto skorzystać z rekolekcji dla małżonków, konferencji lub warsztatów, które dadzą nam narzędzia do pracy nad związkiem. Jednak bardzo ważne jest, aby ten kryzys zauważyć, nie zamiatać pod dywan, nie udawać, że nic się nie dzieje.

Nie tak dawno temu miłość małżeńska była powszechnie uważana za coś pewnego jak skała. Dziś odwrócenie hierarchii, zepchnięcie małżonka na równy lub drugi plan, dopuszczanie możliwości rozwodu, powoduje kryzys małżeństwa. Może przydałby nam się przykład współczesnej pary małżeńskiej, która zostałaby wyniesiona na ołtarze?

Mamy już w miarę współczesnych błogosławionych małżonków. To też ważne, aby pokazać, że świętość w małżeństwie jest możliwa. Jednak według mnie bardziej potrzebne są środowiska małżonków, które wspierają się i prą do przodu drogą małżeństwa określonego przez Boga. To On wymyślił małżeństwo i tylko On wie, co robić, aby dobrze działało. Trzeba wrócić do Bożego zamysłu względem małżeństwa i rodziny. Tu jest recepta. Potrzebne są środowiska, gdzie wzrost par małżeńskich będzie możliwy. We wspólnocie jest siła. W niej muszą być podejmowane środki rozwoju i formacji małżeństwa i rodziny. Formacji ku duchowości małżeńskiej.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 6/2012

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama