Na drogach powołania

W życiu zakonnym jest czasem jak w małżeństwie, a siostra zakonna nie przestaje być kobietą

Jan Paweł II nazywał ich „ozdobą Kościoła”. Zakonnicy i zakonnice pełnią swoją cichą, a jakże pożyteczną służbę w parafiach, szkołach, szpitalach, hospicjach i domach opieki. Są wszędzie tam, gdzie jest człowiek, z jego radościami i troskami.

Siostry zakonne spotykamy nie tylko w kościele czy kancelarii parafialnej. Są katechetkami, pielęgniarkami, nauczycielkami, wychowawczyniami. Nieraz oddają się na wyłączną służbę Bogu w zakonach klauzurowych, odcięte od świata. Zaskakują ubiorem i regułą życia. Większość ludzi dostrzega potrzebę ich służby, trudniej jest zrozumieć tę formę życia. Stąd rodzą się pytania o sens takiej drogi powołania. Siostry zgodnie podkreślają, że może ona być zrozumiała tylko w perspektywie wiary i to ona wyznacza podejmowane przez nie zadania. Jan Paweł II, kończąc synod biskupów poświęcony osobom konsekrowanym, stwierdził: „Szczególnie oczekiwaną dzisiaj posługą osób konsekrowanych jest nieustanne wychodzenie wraz z całym Kościołem naprzeciw największej biedzie człowieka współczesnego: z powodu odrzucenia Boga wielu utraciło sens życia. Osoba konsekrowana staje pośród tych naszych braci jako żywe proroctwo zbawczej miłości Boga, a przez to jako żywy świadek radości i nadziei”.

Na pierwszej linii frontu

Papież Polak pisał również, że „Życie konsekrowane nie tylko w przeszłości było pomocą i oparciem dla Kościoła, ale stanowi cenny i nieodzowny dar także dla teraźniejszości i przyszłości Ludu Bożego, ponieważ jest głęboko zespolone z jego życiem, jego świętością i misją”. Zespolenie z życiem, świętością i misją Kościoła dokonuje się poprzez podejmowane przez siostry zakonne działania apostolskie.

S. Agnieszka Skup należy do Zgromadzenia Sióstr Karmelitanek Instytut Naszej Pani z Karmelu, które mieści się w Woli Gułowskiej. Założycielka Maria Scrilli łączyła w sobie postawy dwóch ewangelicznych sióstr - Marii i Marty. Mówiła, że odchodzi od stóp Jezusa, od kontemplacji tylko po to, by Boga odnajdywać w wypełnianych obowiązkach. - W tym właśnie chcemy ją naśladować, by założone przez nią zgromadzenie mogło „prowadzić dusze do Boga”. Robimy to, prowadząc Dom Pomocy Społecznej pw. św. Józefa, gdzie opiekujemy się osobami starszymi. Pomagamy im akceptować i lżej znosić cierpienie, a często i samotność. Jesteśmy też katechetkami, organizujemy rekolekcje dla dziewcząt, pomagajmy przy parafii. W Woli Gułowskiej jest nas sześć, a w Polsce ok. 20 - tłumaczy s. Agnieszka.

S. Halina Banasiuk jest przełożoną domu Sióstr Franciszkanek od Cierpiących w Radzyniu Podlaskim. - Konstytucje naszego zgromadzenia mówią: „Każda praca mająca na celu przyniesienie ulgi cierpiącemu człowiekowi i dobro jego duszy wchodzi w zakres szczególnego celu zgromadzenia. Ponieważ jednak najwięcej cierpień towarzyszy człowiekowi choremu, a ten, który stoi na progu śmierci najwięcej potrzebuje pomocy, dlatego Franciszkanki od Cierpiących z największą troską poświęcać się będą chorym”. Wypełniamy swoją misję pracując w szpitalach - mówi s. Halina, która jest już emerytką. Wcześniej, przez 27 lat była pielęgniarką, pracowała w przedszkolu, żłobku. Dzisiaj prowadzi radzyński dom wspólnoty, w którym mieszkają jeszcze dwie siostry: jedna pracuje na oddziale neurologicznym miejscowego szpitala, druga studiuje pielęgniarstwo.

- Albertynka ma służyć najbardziej potrzebującym bliźnim i to tym ofiarniej, im bardziej wizerunek synostwa Bożego wydaje się być zatarty czy zagubiony. Według słów brata Alberta: im więcej kto opuszczony, z tym większą miłością służyć mu trzeba, gdyż samego Pana Jezusa zbolałego w osobie tego ubogiego ratujemy - wyjaśnia charyzmat swojego zgromadzenia s. Emeryka Czechowska, przełożona albertynek, które opiekują się kapłanami seniorami w siedleckim Domu Księży Emerytów przy ul. Kościuszki.

Głównym hasłem orionistek są słowa św. Pawła: „Odnowić wszystko w Chrystusie”. - Jesteśmy jedynym zgromadzeniem w diecezji. Jedna z nas jest zakrystianką, druga katechetką, a ja pracuję w kancelarii parafialnej przy kościele św. Józefa w Siedlcach - mówi s. Amabilis Gliniecka.

Rytm zakonnego życia wyznaczają praca i modlitwa. Nie ma w nim czasu na kaprysy, lenistwo, bo zawsze jest coś do zrobienia. Dla innych. To właśnie w chorych i cierpiących, dzieciach, młodzieży, zwykłych ludziach siostry Agnieszka, Halina, Emeryka i Amabilis odnalazły odpowiedzi, dlaczego to akurat one są zakonnicami.

Pragnienie miłości

Czy dzisiaj, z kilkunastoletniej czy kilkudziesięcioletniej perspektywy życia w zgromadzeniu, jeszcze raz wybrałyby tę samą drogę?

- Od zawsze było we mnie wielkie pragnienie miłości - wspomina s. Amabilis. - Kiedy Bóg mnie „werbował”, byłam zakochana w chłopaku, jednak zdałam sobie sprawę, że nikt oprócz Pana nie zaspokoi mojego głodu miłości. Wtedy na mojej drodze pojawiły się siostry orionistki - opowiada, dodając, iż jest bardzo szczęśliwa w zakonie. - W końcu spośród tylu kobiet Bóg wybrał właśnie mnie. Zresztą moje zakonne imię po łacinie znaczy „umiłowana”. Przypomina, że jestem dla Niego kimś ważnym, atrakcyjnym - mówi z radością s. Amabilis.

S. Halina podkreśla, że odkąd pamięta ciągnęło ją do Boga. Do domu nowicjackiego w Kozienicach trafiła zaraz po podstawówce. Wcześniej często odwiedzała zakonnice, wśród których była jej ciotka.

- Bóg dla każdego z nas wybrał drogę - twierdzi s. Agnieszka Skup. - Całe szczęście, że w odkrywaniu powołania nikt nie jest pozostawiony sam sobie. Bóg posługuje się ludźmi i różnymi wydarzeniami, aby objawić swoją wolę względem człowieka. Dla mnie wielkie znaczenie miało powołanie mojego brata, który jest zakonnikiem. Kiedy patrzyłam, jak jest szczęśliwy, zapragnęłam odkryć swoją życiową drogę. Dzisiaj nie wyobrażam sobie, abym mogła być gdzie indziej - podkreśla.

Habit to nie patologia

Kiedy s. Emeryka ogłosiła, że chce iść do zakonu, usłyszała: jak to, taka młoda, wesoła i chce zmarnować sobie życie? - Takie reakcje są na porządku dziennym. Ludziom wydaje się, że kiedy dziewczyna wybiera drogę powołania, to na pewno przeżyła zawód miłosny albo nikt jej nie chce. Tymczasem ja jestem bardzo szczęśliwa i wiem, że wybrałam właściwie - mówi albertynka.

Z kolei s. Amabilis przyznaje, że często słyszy współczujące szepty: młoda, a już stracona dla świata. - Przecież gdybym była żoną, to też byłabym stracona dla świata, bo wybrałabym jednego mężczyznę. Habit zakonny nie jest wyrazem patologicznego odcięcia się od świata czy egzystencjalnej śmierci. Wprost przeciwnie - zapewnia.

Jak w małżeństwie

Życie zakonne, podobnie jak każda droga, niesie ze sobą problemy i trudności. - Chociaż niektórzy dziwią się, jakie troski może mieć zakonnica. Ludzie często nie wiedzą, że pracujemy jak inni. Myślą, że tylko się modlimy, czytamy, kontemplujemy - mówi s. Emeryka. Tymczasem siostry przyznają, że są zwykłymi ludźmi i trudy dnia codziennego, rozterki nie są im obce - Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Na szczęście Bóg, obdarzając powołaniem, daje łaskę, by te kłopoty przezwyciężyć - podkreśla s. Agnieszka Skup.

Orionistka s. Amabilis, wspominając swoje pierwsze kroki w zakonie, twierdzi, że na początku entuzjazm jest tak wielki, że trudności się nie dostrzega. - Jak w małżeństwie - najpierw są fascynacja, zauroczenie, potem przychodzi kryzys. Jednak miłość jest na tyle dojrzała, że daje możliwość odczytania głębszego sensu trudności - tłumaczy.

Kryzysy mogą doprowadzić do wypalenia duchowego. S. Amabilis twierdzi, powtarzając za o. Józefem Augustynem, że syndrom ten dotyka tych, którzy nie mają wystarczająco dobrej motywacji do podejmowania działań, posłuszeństwa, zobowiązań, przekraczania siebie. S. A. Skup dodaje, że wypalenie może pojawić się wtedy, gdy zapominamy o miłości do bliźniego. Jak sobie radzić w takiej sytuacji? - Przypomnieć, że wszystko robimy dla Boga obecnego w drugim człowieku - radzi karmelitanka.

S. Emeryka podkreśla, że w chwilach kryzysu pomaga też udział w rekolekcjach, dniach skupienia. - No i wspólnota, w której żyjemy. Rozmowa z innymi siostrami pomaga dostrzec, iż nie tylko my mamy problemy. Sprawia, że człowiek nie czuje się samotną wyspą - dodaje albertynka.

Życie w zakonie uczy zatem kochać, cierpieć, jak być człowiekiem, chrześcijanką i siostrą zakonną.

Zakonnica, kobieta

Rezygnacja z funkcji żony i matki postrzegana jest jako „zdrada” kobiecości. - Realizujemy ją przez dbałość o innych. Przecież istotą kobiecości jest troskliwość i opiekuńczość - przypomina s. Skup.

Natomiast s. H. Banasiuk podkreśla, że śluby zakonne nie są wyrzeczeniem się macierzyństwa, a tylko jednej z jego form - macierzyństwa biologicznego. - Złożenie ślubów zakonnych nie odbiera nam rzeczywistości bycia kobietą i pragnienia bycia matką. Są różne formy macierzyństwa, w życiu konsekrowanym realizujemy je poszerzając serce, aby obejmowało ono tak wiele dzieci potrzebujących, opuszczonych - mówi dodając, że zakonnice prowadzą wiele instytucji, których celem jest wychowywanie dzieci, zajmowanie się młodzieżą. A fundament duchowy jest jeden - ślubowana czystość nie czyni serca sterylnym i suchym, ale je poszerza.

Echo Katolickie 4/2012

SONDA

Jak rozpoznać powołanie?

o. Leon Stefan Knabit
Podlasiak, mnich tyniecki

Późnym popołudniem 9 stycznia 2012 r. docieram do Domu Misyjnego księży sercanów „Christus rex” w Sokołówce, w Polanicy Zdroju. Na pierwszym piętrze klasztoru witam się z 88-letnim o. Pawłem Marią, po prostu ze Stasiem Molskim z Sokołowa, z Żanecina. „Stasiu, Ojcze Pawle, 4 marca 1947 r. jeszcze jako kleryk powiedziałeś mi w Siedlcach, chłopakowi z liceum im. Bolesława Prusa, że mam powołanie. Nie pomyliłeś się. Zawierzyłem Bogu przez Ciebie. Oto jestem”.

Sam fakt, że kapłaństwo czy zakon mi się podoba, a czasem jeszcze bardziej podoba się mamusi, to jeszcze za mało. Nie mogą też w wypadku życia kapłańskiego odgrywać roli względy materialne, a w życiu konsekrowanym - ucieczka od świata. Kto nierozważnie ucieka od świata, może rychło uciec także z zakonu. Najważniejszą sprawą jest to, czego od człowieka chce Bóg. Rozpoznaje się to przede wszystkim w ufnej modlitwie. Znakiem powołania może być wewnętrzny pociąg do życia kapłańskiego czy konsekrowanego - w zakonie lub w świecie. Dopomóc też może, tak jak to było ze mną, poważna opinia życzliwego, a światłego doradcy. Ostateczna weryfikacja leży w rękach Kościoła, czyli kompetentnej władzy duchownej, która decyduje o przyjęciu i poddaniu formacji zgłaszającej się osoby. Zdarza się, że Bóg powołuje do swej służby kogoś zupełnie „surowego”, nieraz nawet z dna upadku, jak św. Augustyn czy św. Maria Magdalena, ale osoby powołane powinny poznać i pokochać Chrystusa już w swoim życiu świeckim.

o. Wojciech Kobyliński CMF
misjonarz na Wybrzeżu Kości Słoniowej

Szukanie swojego powołania to próba wyznaczenia wypadkowej między pragnieniami, wpisanymi w nasze serca przez Stwórcę a zdolnościami, którymi nas obdarzył - „chcieć” wcale nie znaczy „móc”. Nieco filozoficznie i na własne potrzeby powiedziałbym, że powołanie to ciągłe poszukiwanie szczęścia płynącego z równowagi między tymi dwoma elementami naszej natury, mające w rezultacie zaowocować wypełnieniem specjalnego zadania powierzonego nam przez Boga. Szukanie powołania to szukanie tego, co nas ożywia, a więc życiowej pasji lub pragnienia. Jedni znajdują ją w rodzinie, inni w pracy lub hobby, a jeszcze inni w życiu poświęconym na wyłączną własność Bogu. Odkrywać swoje powołanie to próbować żyć w pełni, nie zadowalając się półśrodkami, bo - jak mówił św. Ireneusz - „Chwałą Bożą jest żyjący człowiek”. Aby odkryć powołanie, trzeba odpowiedzieć sobie na bardzo ważne pytanie: co chciałbyś w życiu robić? I zacząć to robić. A resztę zostawić Łasce. Od podstawówki myślałem o studiach medycznych, ale okazałem się na to zbyt słabym uczniem. Miałem natomiast szczęście spotkać na mojej drodze wspaniałych kapłanów - ks. Roberta Steszuka i śp. ks. Marka Boruca. Przyglądając się pasji, z jaką pracowali, pomyślałem, że też chciałbym tak żyć. Jednak pierwszym wzorem kapłana w moim życiu był mój stryj o. Andrzej Kobyliński CMF, członek Zgromadzenia Misjonarzy Klaretynów, człowiek o niewiarygodnej pogodzie ducha i poczuciu humoru. Były to cechy, które zawsze mnie pociągały, więc za namową mojego taty pomyślałem: dlaczego nie spróbować właśnie tam? No i tak to się zaczęło.

To zadanie dla nas, świeckich

Ewa Kusz, przewodnicząca Światowej Konferencji Instytutów Świeckich

Minęło ponad 60 lat od zatwierdzenia instytutów świeckich przez Stolicę Apostolską, ale ta forma życia konsekrowanego wciąż wydaje się mało znana. Dlaczego tak jest?

Oficjalnego zatwierdzenia instytutów świeckich dokonał Papież Pius XII 2 lutego 1947 r. Konstytucją Apostolską Provida Mater Ecclesia. Jednak ta forma życia konsekrowanego istnieje ponad 100 lat, gdyż pierwsze wspólnoty świeckich, pragnących żyć konsekracją pośrodku świata, zaczęły powstawać pod koniec XIX w. we Włoszech, Francji i Hiszpanii.

Mówi Pani, że ta forma życia „wciąż wydaje się mało znana”. Zgadzam się z tą opinią, ale nie do końca. Myślę, że - jak wiele innych sposobów istnienia w Kościele - jest znane tym, którzy są nim zainteresowani. Są możliwości, aby do takiej wiedzy dotrzeć: publikacje, strony internetowe, informacje na portalach społecznościowych. Jeśli zaś ta forma życia nie jest szerzej zauważana to również dlatego, że członkowie instytutów świeckich nie noszą żadnych oznak zewnętrznych swojej przynależności. Nie mają też osobnych domów, jak np. zakonnicy czy zakonnice, co też zapewniałoby pewną widzialność.

Na czym polega specyfika tego powołania?

Na łączeniu konsekracji i świeckości. Świeccy konsekrowani są w pełni świeckimi, co przejawia się w życiu „pośrodku świata”, bez tworzenia odróżniających się od otoczenia wspólnot czy grup. Polega na uczestnictwie w misji i zadaniach przynależnych świeckim, czyli pełnionych w świecie, tzn. w kulturze, mediach, życiu społeczno-politycznym, w edukacji itd. Świeccy konsekrowani przynależą do Chrystusa przez śluby rad ewangelicznych. Papież Benedykt XVI w 2007 r. mówił do członków instytutów świeckich: „Nie oczekuje się od was tworzenia szczególnych form życia, działalności apostolskiej czy społecznej, lecz jedynie takich, które mogą się zrodzić z relacji międzyludzkich, będących źródłem profetycznego bogactwa. Wasze życie niech będzie jak zaczyn, który zakwasza całą mąkę (por. Mt 13, 33), niekiedy ciche i ukryte, ale zawsze twórcze i dodające otuchy, zdolne budzić nadzieję. Miejscem waszego apostolatu jest zatem wszystko, co dotyczy człowieka, (...) zarówno we wspólnocie chrześcijańskiej, jak i we wspólnocie obywatelskiej”.

A czy czasem świeccy konsekrowani nie są takimi „zlaicyzowanymi zakonnikami”?

Zdarzyć się może wszystko. Jednakże bycie „zlaicyzowanym zakonnikiem” znaczy brak realizacji powołania zakonnego. Powołanie świeckich konsekrowanych, to nie życie zakonne, ale świeckie. To, co wspólne w powołaniu zakonnym i świeckiej konsekracji to konsekracja. Inna jest forma jej realizacji. Istotą życia zakonnego staje się w pewnym sensie odejście od świata, aby wrócić do niego z przesłaniem Ewangelii w formie wspólnego życia i działalności apostolskiej. Istotą życia świeckiego konsekrowanego jest „bycie w świecie”, pośrodku świata, aby na kształt zaczynu wnosić tam Ewangelię.

Jak katolicy świeccy w Polsce prezentują się na tle laikatu z innych krajów?

Nie wiem, czy jest możliwe, aby dać jakąś jednoznaczną odpowiedź na to pytanie. To zależy od środowisk zarówno u nas w Polsce, jak i w innych krajach. Jeśli jednak miałabym spróbować sformułować jakąś odpowiedź, to wydaje mi się, że świeccy w Polsce są zaangażowani bardziej wokół parafii, diecezji, czyli w strukturach Kościoła niż w świecie i w jego strukturach. Myślę, że tak nam świeckim, jak i duchowieństwu w Polsce jeszcze towarzyszy obraz zaangażowanego świeckiego w przestrzeni Kościoła: w zakrystii, w prowadzeniu różnych grup, podczas liturgii. Jesteśmy niejednokrotnie „do pomocy” kapłanom. Nie podważam takiego zaangażowania, które jest ważne dla wspólnoty Kościoła. Nie jest ono jednak specyficznym powołaniem świeckich. Pierwszym i specyficznym jest świat i jego sprawy, aby w tych miejscach, w których żyjemy, pracujemy, angażujemy się społecznie wnosić wartości ewangeliczne narzędziami przynależnymi do tego świata. To z kolei nie jest specyficzną misją i powołaniem duchowieństwa. Uważam, że ograniczanie się świeckich jedynie do tzw. „zakrystii” prowadzi do tworzenia miłych, spokojnych grup, w których jest nam dobrze, bo ten, kto jest obok mnie, też wyznaje te same wartości co ja. Ale kto ma iść w świat, gdzie te wartości nie tylko nie są cenione, ale niejednokrotnie wyśmiewane? Kto ma tam być świadkiem? Kto ma przenikać świat mądrością Ewangelii? Kto ma być zaczynem, który zakwasza całą mąkę przeznaczoną chleb powszedni? To powołanie nas - świeckich.

Dziękuję za rozmowę.

Konsekrowany nie tylko zakonny

Są wśród nas ludzie, którzy w zwyczajnych, świeckich warunkach życia odczytali swe powołanie do całkowitego oddania się Bogu. Pracują zawodowo, utrzymują kontakty rodzinne i towarzyskie, mieszkają sami lub z bliskimi, nie wyróżniają się strojem. Pragnienie całkowitego oddania się Bogu potwierdzają ślubami czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Nie zakładają rodziny, tworzą wspólnoty zwane instytutami świeckimi. Starają się na co dzień żyć Dobrą Nowiną i przekazywać ją ludziom, których Pan Bóg stawia na ich drodze. Współczesny świat, naznaczony różnymi rodzajami samotności człowieka, bardzo potrzebuje ludzi silnych Bogiem i oddanych bliźnim. Życie świeckich konsekrowanych jest powołaniem mało znanym, a bardzo współczesnemu światu potrzebnym.

Według Biura Prasowego Episkopatu Polski w Polsce jest 39 tys. osób konsekrowanych. Istnieje 151 zakonów i zgromadzeń żeńskich, w których posługuje 25 tys. sióstr. Zakonów i zgromadzeń męskich jest 61, a posługuje w nich 13 tys. zakonników. Istnieją także 33 świeckie instytuty życia konsekrowanego, do których należy ponad tysiąc osób.

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama