Wstyd wierzyć?

O akcji ojców pijarów, ewangelizacyjnych brelokach i świadectwie celebrytów

Coraz więcej ludzi w Polsce nie wstydzi się przyznać, że chodzi do psychoanalityka. Coraz więcej ludzi wstydzi się jednak wyznać, że uczęszcza do kościoła, pości w piątki i regularnie się spowiada. Dlaczego? Nie chcą być nazywani „moherami”, „dewotami” albo „katolami”.

W jednej ze szkół wybiegającemu z klasy uczniowi wypadł z kieszeni różaniec. - Patrzcie, jaki on religijny! - zawołał z drwiną jeden z kolegów. - Nie, to matka pewnie mi go włożyła - odpowiedział wymijająco właściciel różańca. To jedna z wielu sytuacji, która pokazuje, że trudno nam przyznać się do swojej wiary poza murami Kościoła i własnym domem. Ktoś mógłby zapytać: „Jak to możliwe, że w kraju, gdzie 95% społeczeństwa to zdeklarowani katolicy, praktykowanie religii jest problemem?”. Możliwe. Podczas pielgrzymki do Wielkiej Brytanii, w 2010 r., papież Benedykt XVI powiedział: „W naszych czasach ceną, jaką trzeba zapłacić za wierność Ewangelii, nie jest już powieszenie, utopienie i poćwiartowanie, ale często wiąże się ona z odrzuceniem, wyśmianiem czy sparodiowaniem”. Dziś, przyznając się do wiary i wartości chrześcijańskich nie ryzykujemy już życia, ale ciągle potrzebna jest do tego wielka odwaga. Dlaczego? Czy bycie „katolem” to obciach?

„Katol” znaczy ciemnogród?

Joanna, 28-letnia prawniczka, po ukończeniu studiów rozpoczęła pracę w dużej warszawskiej firmie. Ani się obejrzała, a stała się trybikiem korporacyjnej machiny. - Praca po czternaście, a czasami szesnaście godzin na dobę. Sztuczny nakaz rozmów po angielsku. I to nie tylko za biurkiem, ale też w jadalni i w trakcie parzenia kawy. Nie było zadań, tylko targety, zamiast ubrania - dress cody, a na najlepszych pracowników czekały bonusy i multilevele. Reguły w tej firmie bardziej przypominały kodeks uczestnictwa w sekcie czy grupie religijnej niż zdrowe zasady pracy - opowiada. - Najgorzej było w biurze. Pierwszy raz w życiu widziałam taki fanatyzm w oczach dwudziestoparolatków. Obecność na służbowych imprezach była obowiązkowa. Odbywały się one zwykle w piątki. Alkohol lał się strumieniami. Kiedy nieśmiało powiedziałam, że nie piję w piątki, podobnie jak nie jem mięsa, bo jestem katoliczką, ludzie zaczęli patrzeć na mnie jak na przybysza z innej planety. Usłyszałam też, iż jestem nieprzystosowanym do życia dinozaurem, a religia to - jak mówił Karol Marks - opium dla ludu i jeśli chcę pracować, to powinnam dostosować się do zasad - dodaje 28-latka.

Od tamtej pory, kiedy np. w piątki w biurze pojawiał się wózek firmy cateringowej serwującej kanapki, Joanna głośno mówiła, że chce z serem, bo jest wegetarianką. - Dostosowałam się do „zasad”. Nie chciałam drugi raz usłyszeć, że jestem „moherem” albo „dewotką” - tłumaczy. Dlatego też zdecydowała się zerwać ze swojego samochodu symbol ryby, czyli jeden z najstarszych znaków chrześcijaństwa. Przed każdym wejściem do biura sprawdzała, czy przypadkiem medalik, który dostała od rodziców na osiemnaste urodziny, nie wystaje spod markowej bluzki. A kiedy podczas firmowej imprezy opowiadano niewybredne dowcipy antyklerykalne, śmiała się tak głośno, aby nikt nie pomyślał, że ma coś wspólnego z Kościołem. - Mimo to w niedzielę chodziłam na Mszę św., bo wychowałam się w domu, w którym znak krzyża przed posiłkiem to sprawa oczywista, podobnie jak klękanie do wieczornej modlitwy. Jednak egzamin z wiary oblałam kompletnie. Irytowały mnie pytania mamy, kiedy przechodziłyśmy obok kościoła, a ona zastanawiała się na głos, czemu się nie przeżegnałam. Odpowiadałam wówczas, żeby przestała mnie strofować, bo nie jestem dzieckiem. Drażniło mnie zaangażowanie rodziców w życie parafii. Mówiłam, że są staroświeccy i nie powinni aż tak manifestować swojej religijności, bo żyjemy w kraju, gdzie katolicyzm nie jest jedynym wyznaniem - wspomina Joanna. - Otrzeźwienie przyszło, kiedy tuż przed Bożym Narodzeniem poszłam do spowiedzi. Kapłan zacytował słowa z Ewangelii św. Mateusza: „Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”.

Zapytał, czy słowa te są dla mnie tak mało ważne, że chce je lekceważyć. Nie chciałam. Zmieniłam pracę, znajomych, a kiedy w piątek wyciągam kanapkę z rybą lub serem, nie obawiam się, że ktoś nazwie mnie ciemnogrodem tylko dlatego, że tego dnia poszczę - puentuje 28-latka.

Nie odrobiliśmy lekcji

„Dziś nie czas, aby wstydzić się wiary” - mówił Jan Paweł II. Ile zapamiętaliśmy z jego nauki? Raczej niewiele, skoro przestrzeganie zasad Dekalogu uznawane jest za oznakę własnych słabości, za ułomność - ktoś nie potrafi żyć według własnych upodobań, więc opiera się na „religijnych zabobonach”. Natomiast przykazania kościelne odbierane są przez część społeczeństwa za ograniczenia narzucone przez niewiadomo kogo, niewiadomo jakim prawem i tylko po to, by utrudniać życie.

Nieraz można spotkać się z poglądami, że katolicyzm jest dla frajerów, nieudaczników, pokornych cieląt, zawsze nadstawiających drugi policzek.

O ile jeszcze nie tak dawno przyznawanie się do wiary, zwłaszcza w miejscach publicznych, mogło pociągać za sobą nie tylko wykpiwanie, ale także represje ze strony komunistyczno-ateistycznej władzy, to obecnie - w dobie wszechobecnego liberalizmu - afiszowanie się przywiązaniem do religijności uchodzi nawet za przejaw dobrego tonu, a nawet czegoś, co nobilituje. Znamienne jest jednak to, że im bardziej oryginalne czy egzotyczne są te przekonania religijne, z tym większym spotykają się uznaniem. Natomiast przyznawanie się do tradycyjnej wiary ojców - do chrześcijaństwa - uważane bywa za oznakę zacofania.

Wyjść z narożnika

Na pytanie, dlaczego wstydzimy się publicznego okazywania swojej wiary, dr Tomasz Korczyński, socjolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, odpowiada: - Po pierwsze, temat wiary i, co z tego wynika, postawy religijnej, nie jest dziś popularny, czyli jak to się mówi: trendy. Nie ma jej w sferze popkultury, a jeśli już występuje, to raczej ukazywana jest jako coś staromodnego, nienowoczesnego i pasującego bardziej do ludzi starszych niż młodych, czyli rzekomo bardziej tolerancyjnych i otwartych.

Dr Korczyński podkreśla również, że kwestie religii często są ukazywane w negatywnym świetle, a świętości czy ważne dla każdego chrześcijanina symbole - wyśmiewane.

- Skoro tak zwana większość, która de facto jest w mniejszości, ale ma dostęp do mikrofonu, kamery, tuby propagandowej, twierdzi, że wiara jest passe, to chociaż istnieje cała rzesza ludzi wierzących - czują się w mniejszości - tłumaczy socjolog. - Natomiast krzykliwa, agresywna i w rzeczy samej nietolerancyjna mniejszość tworzy presję i swoją ofensywną strategią spycha wierzących do narożnika i defensywy. Najczęściej to tylko pozory władzy, pozory skuteczne. Jedyne wyjście to stanąć odważnie wobec tych wrzasków. Nie należy się obawiać wyśmiania, ale otwarcie przyznawać się do wiary w sferze publicznej - namawia T. Korczyński.

JOLANTA KRASNOWSKA-DYŃKA
Echo Katolickie 50/2011

Opowiedz się za Jezusem

Kilka miesięcy temu młodzi katolicy ruszyli z krucjatą „Nie wstydzę się Jezusa”. To prawdziwa duchowa batalia skierowana do młodych i dojrzałych Polaków.

Jej centrum dowodzenia znajduje się na stronie internetowej www.mt1033.pl. Nazwa nawiązuje do cytatu z Ewangelii wg św. Mateusza (Mt 10,33): „Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem”.

Organizatorzy chcą obudzić sumienia Polaków, by nie bali się przyznać do tego, co głęboko skrywają w swoich sercach - wiary w Boga. „Stań do walki z samym sobą. Ze wstydem i obojętnością. Zdecydowanie opowiedz się za Jezusem i własną postawą nakłoń innych do odważnego wyznania wiary” - czytamy na stronie internetowej.

Jak włączyć się do akcji? Zamawiając brelok „Nie wstydzę się Jezusa” i nosząc go w widocznym miejscu. A jeśli wymagamy od siebie więcej - wypełniając przynajmniej jeden duchowy uczynek miłosierdzia dziennie: upominając grzesznych, pouczając nieumiejętnych, doradzając wątpiącym, pocieszając zasmuconych, cierpliwie znosząc krzywdy, chętnie darując urazy i modląc się za żyjących i zmarłych. Na wspomnianej stronie udostępniono internautom panel, dzięki któremu mogą podzielić się swoimi doświadczeniami i spostrzeżeniami z wypełniania uczynków wobec innych. Szczegóły kampanii na: www.mt1033.pl Równolegle działa profil akcji na Facebooku: www.facebook.com/NieWstydzeSieJezusa.

MD

Katocelbryta - to brzmi dumnie

- Nie wstydź się swej wiary, nie wstydź się Jezusa - zachęca Krzysztof Ziemiec, prezenter telewizyjny. Aktor Radosław Pazura mówi: Jestem dumny, że wierzę w Niego i to daje mi siłę do tego, by mądrze i prawdziwie funkcjonować w tym świecie.

Nie przywykliśmy do takich deklaracji w ustach celebrytów. Publiczne opowieści znanych ludzi o swojej wierze czy duchowych wyborach uznawaliśmy za naturalne w dwóch przypadkach: kiedy dotyczyło to osób starych, które podsumowują życie, albo gdy słuchaliśmy o spektakularnych nawróceniach, tak jak to było kilka lat temu z artystami z kręgu tzw. chrześcijańskiego rocka (Robert „Litza” Friedrich, Tomasz Budzyński, Darek Malejonek). Przypadki z ostatnich miesięcy są zupełnie inne. Mówimy o ludziach w sile wieku, u szczytu zawodowych możliwości. Sportowcy: Agnieszka Radwańska, Kuba Błaszczykowski i Tomasz Adamek; aktorzy: Małgorzata Kożuchowska, Adam Woronowicz, Radosław Pazura; dziennikarze: Przemysław Babiarz, Krzysztof Ziemiec i Szymon Hołownia; lider Zakopower Sebastian Karpiel-Bułecka; kabareciarze z Mumio - Jadwiga i Dariusz Basińscy zostali twarzami akcji „Nie wstydzę się Jezusa”. Czy dzięki takim ludziom uda się polskiemu Kościołowi zdjąć moherowy beret? Czy w końcu bycie „katolem” stanie się powodem do dumy? Katoliccy celebryci, niewstydzący się wiary, popularni i lubiani, mogą to sprawić.

MD

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama