Nikodemowi chrześcijanie

Kościół w Polsce ciągle szuka swojego miejsca w przestrzeni publicznej

Brakuje nam koordynacji, jednego głosu, który by brzmiał jasno i wyraźnie. Kościół w Polsce ciągle szuka swojego miejsca w przestrzeni publicznej. Dla ludzi przyzwyczajonych do szybkiego przepływu informacji, czytelnego przekazu ciągle jest przestrzenią zbyt archaiczną i ciasną, aby zatrzymać na sobie uwagę.

Nie w tym rzecz, aby się ścigać z tabloidami i dawać wciągać w bezsensowne brzękanie szabelek. Chodzi o sposób autoprezentacji, ukazanie ludziom stojącym z boku istniejącego w Kościele bogactwa w taki sposób, by był to przekaz atrakcyjny i ciekawy. Także o to, aby skutecznie prezentować swoje argumenty, które ludziom wierzącym pomogłyby uzasadnić ich postawę, być antidotum na wszelkie działania zmierzające do usunięcia zasad Ewangelii z przestrzeni publicznej.

Koordynacja i jasność

Środowiska lewicowe i lewackie są dobrze skoordynowane. Nawet niewielka inicjatywa przez nie podejmowana staje się odpowiednio nagłośniona, zaprezentowana. Głoś Kościoła jest mało słyszalny. Owszem, ci którzy są na niedzielnej Mszy św., mają jakąś wiedzę o tym, co się aktualnie w nim dzieje. Reszta czerpie ją z tabloidów, Onetu, z tego, co serwuje mainstreamowy przekaz, sterowany przez ekspertów od PR. Akcje typu Tydzień Misyjny, Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan itp. są skostniałe - przeciętnego Kowalskiego niewiele interesują. Dlaczego? Ponieważ nie wie, o co w nich chodzi. Brakuje elementarnej wiedzy. Nie ma w nich żywego człowieka, jego problemów, dylematów. Są tylko słowa.

Niedawne działania np. wobec zatrudniania w TVP satanisty czy manipulacji w sprawie rzekomych przekrętów w Komisji Majątkowej pokazały, że działania informacyjne Kościoła są chaotyczne, niespójne, prowadzone amatorsko. Akcje protestacyjne bez pogłębionych ekspertyz prawnych stają się nieskuteczne. Przegrywamy na poziomie mediów. Nie tylko w skali ogólnopolskiej, ale też lokalnie. W naszej diecezji mamy do dyspozycji radio, tygodnik. To dobrze. Ale to nie wszystko.

Nowy Aeropag

Przyznam, że nie rozumiem oporu wielu ludzi Kościoła wobec nowych środków przekazu. Graniczy on z panicznym lękiem! Parafie nie posiadają stron internetowych, choć są to społeczności często wielotysięczne. Te, które powstały, wydają się martwe - nie aktualizowane tygodniami, umierają. Zastanawiam się nieraz, czy w dużej społeczności nie znajdzie się ktoś, kto mógłby się nimi zająć? Ze swojej (etatowej) pracy w „Echu” pamiętam, że zawsze największy opór nasz zespół redakcyjny napotykał wtedy, gdy trzeba było wydobyć informacje od księdza, a nie daj Boże - od siostry zakonnej. Lęk graniczył z paniką. Argumenty typu: „Niech inni to powiedzą. Są lepsi ode mnie. Aaa, ja się na tym nie znam...” to była norma. Dziwimy się potem, że ludzie są niedoinformowani. Brakuje podstaw wiedzy religijnej. Jest w nich mnóstwo pytań - nie mają okazji albo boją się je wprost postawić. „Nikodemowi chrześcijanie”. Jak ów ewangeliczny „ukryty” uczeń Chrystusa przychodzą pod osłoną nocy (w tym wypadku internetowej wiązki elektronów) ze swoimi wątpliwościami, czasem buntem, niezrozumieniem. Spragnieni, by ktoś ich wysłuchał, poświęcił uwagę, pomógł rozwiązać dylematy. Podprowadził do Tego, kto może ich uratować. Tym bardziej, że często kolejnym etapem jest spowiedź, nawrócenie, doświadczenie żywego Kościoła.

Najtrudniej jest zacząć, zaryzykować, dać swój czas. W odpowiednim momencie otworzyć pole dla Bożego działania. Dlaczego tego nie robimy? Nie stajemy, jak św. Paweł (por. Dz 17, 16-32), na współczesnym Areopagu i nie głosimy Chrystusa wedle możliwości technicznych, których dostarcza nam świat - nawet jeśli dla jednych nasze głoszenie będzie głupstwem, dla innych zgorszeniem, a inni spławią nas zdawkowym: „posłuchamy cię innym razem”? Będą tacy, którzy zostaną.

Brakuje nam środków finansowych? Ludzi? Potencjału technicznego?

A może chodzi o nieświęty „święty spokój”?...

Bo taki jest świat...

Trzeba jasno powiedzieć: świat wirtualny nie zastąpi świata rzeczywistego. Nie będzie spowiedzi przez internet, katecheza przeczytana nigdy nie dorówna słowu wypowiedzianemu, Eucharystia w telewizji zawsze pozostanie tylko namiastką prawdziwego Spotkania. Nie chodzi o to, aby eliminować coś, co jest z natury unikalne i jedyne w swoim rodzaju. Rzecz w tym, aby podprowadzać, stworzyć przestrzeń spotkania, pogłębić wiedzę religijną. Wymieniać myśli, rozmawiać, szukać. Dlaczego wyborcy Palikota mogą się zwołać na Facebooku, zaplanować manifestację, kolportować idee, a my nie? Skuteczność? Proszę bardzo - vide: wynik wyborów. Dopóki Kościół będzie się bał mediów, unikał przestrzeni wirtualnej, bagatelizował ich rolę, będzie postrzegany jako relikt minionych czasów. I nie dotrze ze swoim przekazem do nikodemowych chrześcijan.

Jest wiele dobrych portali katolickich. Popularność np. blogu bpa Zbigniewa Kierkowskiego pokazuje, jak bardzo potrzebne jest nowe spojrzenie na ewangelizację. Dwa, trzy tysiące unikalnych wizyt pod wpisem na blogu to też niepowtarzalna szansa, aby przekazać komuś ważne treści, podzielić się swoją wiarą. Pół tysiąca wejść na (dobrze prowadzoną) stronę parafialną dziennie to nic szczególnego. Akcje informacyjne, dementujące fałszywe oskarżenia czy wprost kłamstwa kierowane pod adresem Kościoła, niosące rzetelną wiedzę dotyczącą konkretnego zagadnienia - zarówno na poziomie ogólnopolskim, jak i lokalnym - dobrze nagłośnione, podjęte wspólnie przez katolickie media, cechują się dużą skutecznością. Jest to ogromny potencjał. Zachowując właściwe proporcje, trzeba go tylko mądrze wykorzystać.

Taki jest świat. I nie sensu udawać, że skuteczne będzie nasze przepowiadanie, gdy nie wykorzystamy możliwości, które ze sobą niesie.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 42/2011

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama