Boziu, daj zdrówko!

O problemie zatrzymywania się w rozwoju duchowym i zdziecinniałym podejściu do wiary ludzi dorosłych

„Mówię paciorek, chodzę do kościółka, unikam brzydkich słów. Modlę się codziennie do bozi. Kłaniam się Jezuskowi w żłóbeczku”. To, wbrew pozorom, nie sposób obrazowania świata kilkuletniego dziecka, ale język dorosłych ludzi.

Określenia powyższe dają się słyszeć nader często w konfesjonale, w rozmowach prowadzonych w kontekście bardzo „dorosłych” tematów. Padające z ust osób dojrzałych, mających się za wykształconych i poważanych. Słowa tworzą rzeczywistość. Język, jakiego używamy, buduje obraz świata, ukonkretnia go. Jeśli w społecznej komunikacji znajdują uzasadnienie wspomniane wyżej leksykalne dziwolągi, musi to mieć swoje głębsze umocowanie.

Duże dzieci

Infantylizacja języka religijnego jest objawem zatrzymania w rozwoju duchowym. Jeden z zaprzyjaźnionych księży opowiadał o rozmowie z dorosłym mężczyzną, który motywując chęć uzyskania wyroku stwierdzającego nieważność sakramentu małżeństwa, mówił, że chciałby „brać w kościele opłatek”. To nie była kpina. Raczej przykład poziomu świadomości religijnej mężczyzny, który w przeszłości najprawdopodobniej przeszedł pełną formację katechetyczną. Oto prawdziwy obraz chrześcijaństwa. Porażający.

Zatrzymanie w rozwoju duchowym okazuje się nie tyle wynikiem oddziaływania czynników tworzących zewnętrzny kontekst cywilizacyjny (komercjalizacja tego, co do tej pory uznawane było za święte, zamiana historii zbawienia w tabloid), co świadomym wyborem. Tak jest po prostu łatwiej żyć! „Po co sobie komplikować życie!?” - słyszałem nieraz, gdy zapraszałem znajomych na katechezę, rekolekcje czy podsuwałem im dobrą książkę. Dziecku (nawet dużemu) można więcej - wzrasta więc pobłażliwość dla swoich „wyskoków”, grzechów. Inna jest odpowiedzialność. Łatwiej wytłumaczyć się: „Ja przecież nie wiedziałem”... Przecież „bozia” nie skrzywdzi, prawda? Paciorek był codziennie (no, może prawie codziennie), w kościółku jakąś godzinę co tydzień się przestało, a więc wejściówka do nieba jest zaklepana - o co więc chodzi? Czego chcą wiecznie smęcący księża? Sugerujący, że wiara to nie paciorki i rutynowe wizyty u bozi, ale życie wedle zasad logiki krzyża? Spadam! To za trudne.

Co widać przez kratki konfesjonału?

Zawsze zastanawiam się, co kryje się w głębi duszy człowieka, który „kościółkami, boziami i paciorkami” próbuje opisać stan swojej duszy podczas sakramentu pokuty? Nieświadomość? Sposób na prześliźnięcie się po powierzchni problemów? Próba oszukania sumienia? Zgoda na zatrzymanie się w rozwoju duchowym i usprawiedliwienie wewnętrznego skarlenia? W rozmowach między kapłanami jak refren powraca smutna refleksja: posługa w konfesjonale staje się koszmarem, gdy trzeba wysłuchiwać infantylnych samooskarżeń z „niechodzenia do kościółka” i „nieodmawiania paciorka”, gdy zupełnie pominięte są (z premedytacją czy nieświadomie?) inne dziedziny życia. Gdy przyklepana zostaje w ten sposób duchowa zgnilizna, którą należałoby najpierw wydobyć, a potem powierzyć miłosierdziu Bożemu. Czy zatem może dziwić, że murszejące od środka życie, przybrane w dziecięce naiwne półsłówka, okraszone dobrym samopoczuciem i przekonaniem, że nie ma co drążyć szczegółów, ponieważ „bozia kocha każdego”, więc drobiazgi są mało ważne, w końcu zamienia się w ruinę?

Lęk

Bywa, że niektórym letnim katolikom słowo „Bóg” czy „Chrystus” nie chce w ogóle przejść przez usta. Boją się ich dźwięku, ponieważ natychmiast wbija się jak sztylet w sumienie, burzy nieświęty „święty spokój”. Słowo „Kościół” jest natomiast w pewnych kręgach skompromitowane i wstydliwe. Można o nim mówić tylko źle. Inny wariant (pozytywny obraz) oceny kojarzony jest z obciachem i podejrzaną ortodoksją. „Kościółek” sugeruje, że mówca jest świadom dystansu, jaki powinien go dzielić od owej „trefnej” instytucji. Traktuje niezrozumiałą, noszącą średniowieczne piętno, rzeczywistość pobłażliwie, na luzie. Jest trendy. Ale co dalej?

Jezus jest Panem!

Byłem kiedyś zarzucany bluźnierczymi SMS-ami przez człowieka, który mienił się być satanistą. Nigdy nie wypowiedział słowa Jezus, Bóg, Zbawiciel. Za to zawsze, jak mantra, powtarzała się apostrofa: „ten twój bożek”. Trudno się dziwić. W imieniu Jezus jest zawarta moc. Samo w sobie staje się wyznaniem wiary, zatem jego czysty dźwięk jest wyzwaniem dla złego ducha. Stąd próbuje eliminować je na wszelkie sposoby z codziennego języka, ośmieszać, infantylizować. Ale to przecież nic nowego! Już Jezus mówił: „Z powodu imienia mojego będziecie w nienawiści u wszystkich” (Łk 21, 17-18). Wątek rozwija św. Paweł: „Na Imię Jezusa zegnie się każde kolano istot niebieskich, ziemskich i podziemnych” (Flp, 2,10); „Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że JEZUS JEST PANEM, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych - osiągniesz zbawienie” (Rz 10, 9-10).

Przypadek czy zbieg okoliczności? A może jest tak, że lęk przed imieniem Bożym jest zapisany w głęboko w kulturze, która coraz wyraźniej zmierza ku cywilizacji śmierci? I, nieświadomi tego, o co naprawdę chodzi, dajemy się mamić zupełnie innym „boziom”?... .

Ku Bogu żywemu i prawdziwemu

„No cóż, człowiek do rozumienia świata dochodzi powoli, do rozumienia Boga jeszcze wolniej. Kiedy Bozia ma przeistoczyć się w Boga? - pytał ks. Tomasz Horak w jednym ze swoich felietonów. - Kiedy paciorek ma stać się pacierzem, a kiedy wreszcie modlitwą? Kiedy grzech powinien być rozumiany jako moralna wina? Kiedy opłatek świętą Obecnością Pana? Więcej jest takich progów w rozwoju naszej religijnej świadomości. A jeśli ktoś ich nie przekroczy? Jak znam życie, prędzej czy później jego wiara skamienieje w dziecinnej postaci. I nie będzie miała wpływu na życie.

A być może w ogóle zaniknie i pozostanie tylko sentymentalnym wspomnieniem wczesnego dzieciństwa. Niektórzy mimo to deklarują się jako wierzący, inni stają się wojującymi ateistami. Ale oni nie z Bogiem walczą, tylko ze swoim dzieciństwem, z którego nikt nie pomógł im wyrosnąć...”

Ostatnie zdanie jest bardzo wymowne.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI

Echo KATOLICKIE 40/2011

Abba! Tatusiu!

Ktoś na forum internetowym napisał: przecież Jezus mówił do swojego Ojca Abba - Tatusiu (por. Mk 14, 36)! Owszem. Zatem czułość, nawet w sposobie zwracania się do Pana Boga, nie jest niczym złym! Niepotrzebnie się czepiam?

Św. Paweł pisze: „Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze!” (Rz 8, 15). O zupełnie różne sprawy tu chodzi. Św. Paweł mówiąc o wywyższeniu człowieka, który z czułością może się zwracać do Boga, ukazuje więź, miłość, jakie zrodziły się z faktu, iż „Bóg tak umiłował świat, że Syna Swojego Jednorodzonego dał”. Tutaj nie ma zdziecinnienia czy braku powagi. Jest dokładnie odwrotnie. Oznacza wdzięczność za dar życia. Bliskość losu, jaka zrodziła się pod krzyżem. Nie spotkałem się z sytuacją, by w ustach moich rozmówców słowo „bozia” zawierało owe konotacje. Wręcz przeciwnie: budowało dystans. Sprowadzało Pana Boga do roli dobrego wujka („idę się pomodlić, to mi Bozia może da w totolotka wygrać”, „Bozia mi jakoś błogosławi”), stając się w efekcie znakiem spoganienia.

Co z małymi dziećmi? Dobre pytanie. Nie chodzi przecież o to, aby kilkulatkom czytać do poduszki opisy walki Izraelitów z Amalekitami czy fragmenty papieskich encyklik. Dziecko pojmuje świat emocjonalnie, bardziej wyczuwa ważność spraw, hierarchię wartości, niż je rozumie. Język dziecka dojrzewa wraz z nim. Tak też powinno się dziać z wiarą. „Łatwiej dziecku powiedzieć: <zmów paciorek do Bozi>, zamiast wytłumaczyć sens modlitwy” - pisze młoda matka na forum internetowym. I dużo w tym racji. Prościej zapełnić jego główkę banałami, niż codziennie wziąć przed snem księgę Pisma Świętego i opowiedzieć o Jezusie, pokazać Jego działanie, miłość. Ale aby tak się stało, najpierw samemu trzeba być o tym przekonanym. A z tym jest już trudniej...

Może się czasem wydawać, że zdrobnienie pomoże małemu dziecku lepiej zrozumieć jakiś aspekt rzeczywistości. Nic bardziej błędnego. „Bozia” sugeruje istnienie jakiegoś idola. Językowo wskazuje na kobietę (Maryję?). Zauważa młody tata: „Przypomina mi się pyszna scena, którą przeżyłem kiedyś we Lwowie. Mój kolega, u którego mieszkałem, pokazywał swemu 5-letniemu bratankowi fotoalbum z zabytkami Lwowa. Maluch pokazał palcem na obraz Madonny i pytał: „Co to?”. Uzyskał odpowiedź: „bozia”. Następnie przy karcie z Ukrzyżowanym, pyta: „A to?”. Ponownie padło: „bozia”. Przy kolejnej karcie, na której było zdjęcie pomnika Tarasa Szewczenki, już sam wykrzyknął: „bozia”!

Dziecko ma naturalną skłonność do sięgania wyżej, niż może się wspiąć, do tego, by chcieć więcej, niż potrafi, robić „dorosłe” rzeczy i używać „dorosłych” sformułowań. W ten sposób poznaje świat. Uczy się go. Dzieci będą używać takiego języka, jakiego my używamy. Dotyczy to także języka religijnego. Nie należy go infantylizować - raczej przystosowywać do możliwości kilkulatka.

Jest tu zasadnicza różnica.

XPS

Echo Katolickie 40/2011

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama