Olimp kończy się Kaukazem

Mitologizacja mentalności i języka religii zawsze kończy się spętaniem wiary

Większość z absolwentów szkół ponadgimnazjalnych przynajmniej w zarysie winna odznaczać się znajomością greckiej mitologii. Sam pamiętam jeszcze z podstawówki nieśmiertelne dzieło Jana Parandowskiego „Mitologia”, dzięki któremu mogłem poznawać poetyckie wyobrażenia i pierwsze próby tłumaczenia świata przez starożytnych.

Potem dopiero przyszedł czas, by zapoznać się z mitami innych ludów, które we właściwy sobie sposób próbowały objaśnić powstanie i funkcjonowanie otaczającej je rzeczywistości. Jednym z moich ulubionych mitów starożytnej Grecji było opowiadanie o Prometeuszu. Choć nie wątpię w wykształcenie „młodych, z wielkich miast”, to jednak pokrótce przypomnę jego treść.

Romantyczny przekaz ukazywał herosa, który postanowił pomóc ludzkości i zazdrosnym bogom wykraść ogień, dzięki któremu ludzie na ziemi poczuli się pewni w swoim istnieniu i łatwiej było im przetrwać. Karą za ten czyn stało się przykucie do skał Kaukazu, gdzie dodatkową męczarnią był orzeł wydziobujący herosowi wątrobę, odrastającą każdej nocy.

Dzisiaj mogę powiedzieć, że mit jak mit. Eksploracja gór Kaukazu jasno wykazała, że żaden z ludzi lub półbogów nie był tam męczony. A jednak w treści tego mitu można odczytać coś, co jest nauką dla współczesnego Kościoła.

Światła „wielkich idei”

Przyglądając się z pewnego oddalenia działaniu Kościoła, także w naszej ojczyźnie, ale nie tylko, mam nieodparte wrażenie, iż zakochał się on w „rzeczywistościach ziemskich”. Zdaję sobie sprawę z ostrości takiego sformułowania, lecz spoglądając na działalność nie tylko charytatywną czy duszpasterską, ale przed wszystkim na nauczanie wielu kapłanów, o hierarchach nie wspominając, dochodzę do takowego wniosku. Zasadniczym dzisiaj hasłem w ewangelizacyjnej działalności Kościoła (choć nie mogę zrozumieć, czemu nie nazwać tego misyjnością) staje się słowo „gromadzenie” czy też „jednoczenie”. Problem jednakże w tym, że kiedy otrzymują zaproszenie do udziału w jakimś wydarzeniu, naturalnym pytaniem jest pytanie o jego cel - po co mam wziąć udział? Ludzie łączą się ze sobą nie w celu osiągnięcia tylko jedności, ale przede wszystkim w jakimś celu. Tymczasem żądania płynące od dzisiejszego świata, ale i z nauczania Kościoła, zdają się uznawać samo jednoczenie za cel.

Wspominając chociażby modlitwę Jezusa w czasie Ostatniej Wieczerzy, warto zwrócić uwagę, iż Zbawiciel modlił się o jedność wspólnoty swoich uczniów, aby świat uwierzył w Jego - Chrystusa - mesjańskie posłanie. Niestety, dzisiaj, przede wszystkim w nauczaniu Kościoła, zwraca się uwagę na przyciąganie ludzi do Kościoła, cokolwiek zapominając o tym, dlaczego ludzie winni do Kościoła wejść. Mnożące się przykłady „reklamy eklezjalnej”, np. u nas Msza św. trwa tylko 45 minut, czy też różne „udziwniania” liturgii kościelnej, by ludzie na niej się nie nudzili, wskazuje właśnie na sformułowaną przeze mnie konstatację. Gdy człowiek zapyta się o cel tego działania, od razu informowany jest, iż tak się postępuje, bo może w czasie owych „udziwnionych działań” ludzie coś usłyszą. Ale co?

Bóg jako idea regulatywna

Tutaj sytuuje się zasadniczy problem. Otóż każdy duszpasterz odpowie od razu, że chodzi o spotkanie z Bogiem. Człowiek zada pytanie - po co mam się spotkać z Bogiem? Odpowiedź jest natychmiastowa - bo On rozwiąże wszystkie problemy twojego życia. Jednak najczęściej właśnie ta odpowiedź sytuuje się w „rzeczywistościach ziemskich” - rozwiąże twoje doczesne problemy. Bóg staje się panaceum na wszelkie doczesne bóle, od kolki nerkowej poczynając, na sprawach społecznych kończąc. Takie sytuowanie Boga sprawia, iż staje się On nie Osobą, ale doskonałą ideą, tłumaczącą wszystko. Dobrze tłumaczącą, ale ideą, czyli jakąś myślą, która tłumaczy, ale nie istnieje bez umysłu ją myślącego. Z tego wynikają ważkie konsekwencje. Po pierwsze zapominamy o wieczności. Rzeczywistość ziemska o tyle winna interesować wierzących, o ile prowadzi do zjednoczenia z Bogiem w wieczności. Nawet o Królestwie Bożym mówimy jako o rzeczywistości tego świata, zamieniając przymiotnik „niebiański” na „niebieski”. Owszem, człowiek wierzący jest znakiem, i to znakiem prawdziwym tego, co czeka nas po śmierci, ale tylko znakiem, a nie tą rzeczywistością. Po drugie Kościół w swoim przepowiadaniu rezygnuje z zasadniczej funkcji „głoszenia” na rzecz „tłumaczenia”, rozumianego jako interpretacja zmienna, zależna od zmiennej rzeczywistości ziemskiej, będąca „dostosowywaniem się Kościoła do świata”. Pokłosiem tego myślenia i działania jest coraz bardziej widoczna także wśród duchownych teza o „prawdziwości” wszelkich religii świata oraz deprecjonowanie Jezusa - unikanie prawdy o jedyności zbawienia w nim na rzecz głoszenia Jezusa jako przykładu i wzorca dla pewnej tylko grupy ludzi. Po trzecie dominantą w nauczaniu Kościoła staje się „świadectwo” rozumiane nie jako życie, ale jako słowo mówione o własnym przeżywaniu wiary. Związanie Boga jako idei myślanej przez rozum sprawia, że miejsce obiektywizmu zajmuje subiektywizm, a nauczanie wiary staje się miejscem wylęgu różnych psychologizmów i socjologizmów, które na dalszy plan spychają logikę i obiektywne myślenie filozoficzne. Dowodem na to jest chociażby skupianie się na przykładach w kaznodziejstwie (Trójca Święta jak liść kasztanowca) bez próby zgłębienia tajemnicy dzięki światłu rozumu, a także skupienie się w liturgii na przekazie werbalnym przy równoczesnym zapoznaniu działania sakramentalnego. Niestety właśnie w tym momencie religia staje się ideologią, czyli współczesną mitologią.

Prometeusz skowany

Znamiennym jest układ tragedii Ajschylosa, poświęconej Prometeuszowi. Pierwszą część swojej trylogii o herosie zatytułował „Prometeusz niosący ogień”, drugą - „Prometeusz wyzwolony”, a trzecią i ostatnią - „Prometeusz skowany”. Mitologizacja mentalności i języka religii, choć wydawać się może początkowo czymś dobrym i wyzwalającym religię z domniemanej „zależności” od relacji w tym świecie, jednak zawsze kończy się spętaniem wiary. Głoszący Dobrą Nowinę, choć w pierwszym momencie cieszyć się będzie z możliwości prorockiego interpretowania skarbnicy wiary i bycia zwiastunem nowości w świecie, wcześniej czy później obudzi się w dylemacie prometejskim, rozdarty pomiędzy ciągłym zabieganiem o życie (popularność i bycie akceptowanym w tym świecie) a śmiercią (rozumianą jako nicość w tym świecie). Wydaje się, iż wyjściem z tej sytuacji jest świadomy powrót do tradycji, będącej sposobem istnienia w tym świecie, ale z wychyleniem ku wieczności, oraz powrót do myślenia filozoficzno-teologicznego, w którym zasadniczym elementem jest wyższość prawdy nad popularnością.

KS. JACEK WŁ. ŚWIĄTEK
Echo Katolickie 34/2011

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama