Bez Jezusa nic nie miałoby sensu

Rozmowa z s. Anną Bałchan SMI, terapeutką i prezesem Stowarzyszenia Po MOC dla kobiet i dzieci im. Marii Niepokalanej

Z s. Anną Bałchan SMI, terapeutką i prezesem Stowarzyszenia Po MOC dla kobiet i dzieci im. Marii Niepokalanej, rozmawia Agnieszka Wawryniuk.

Od wielu lat zajmuje się Siostra ofiarami handlu ludźmi i osobami uwikłanymi w prostytucję. Jak to wszystko się zaczęło?

Nie miałam z tymi zagadnieniami nic wspólnego. Nie mogę powiedzieć, że sama to wszystko wymyśliłam, kiedy zobaczyłam problem. Charyzmatem Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, do którego należę, jest niesienie pomocy kobietom. Nasza działalność to taki full serwis. Robimy wszystko, by kobieta mogła przyjąć swoją rolę w życiu, żeby była mocna Bogiem. Wzorujemy się na Tej, która jest Matką Jezusa.

Zgromadzenie powstało w XIX w. Był to czas migracji ze wsi do miast. Wiele kobiet przybywało do Wrocławia, gdzie na dużą skalę rozwijał się przemysł. Przyjeżdżały do pracy w fabrykach, ale często trafiały do agencji towarzyskich. Właśnie takimi kobietami zajął się nasz założyciel, ks. Jan Schneider. Objął je pomocą duszpasterską, pomagał w znalezieniu pracy i założył zgromadzenie. W latach 90 ubiegłego wieku prezydent Katowic napisał do matki generalnej o kobietach zagrożonych prostytucją. Prosił o pomoc w ratowaniu tych, które zaczęły pracować na ulicach Katowic. Takie były początki. Najpierw pracowałam w Domu Aniołów Stróżów dla dzieci ulicy. Przez osiem lat byłam wśród dzieciaków i młodzieży, wśród bezdomnych i narkomanów. W każdą wigilię zbieraliśmy młodych, którzy o tej porze powinni być w rodzinnym domu, przy wigilijnym stole. Na kolacji zawsze było 8-15 osób.

Trzeba pokory i wiary, aby to wszystko udźwignąć...

Do tej pracy posłały mnie zgromadzenie i Kościół; to jest zawsze moja karta przetargowa w momentach, kiedy czuję się bezsilna. Mówię wtedy: „Boże, Ty to wymyśliłeś, to nie był mój pomysł, dlatego proszę, znajdź rozwiązanie, oddaję Ci tych ludzi”. Siostry powołały Stowarzyszenie Po MOC dla kobiet i dzieci im. Marii Niepokalanej. Od dziesięciu lat pracujemy dla kobiet, które stały się ofiarami - cały sztab ludzi (także świeckich), składający się z terapeutów, prawników i aktywizatorów zawodowych. Ja też jestem terapeutą, pracuję z osobami, które doświadczyły przemocy bądź wykorzystania seksualnego. Często dziwię się, jak dużo można przejść i jeszcze żyć; niektórzy mają pod górkę od samego narodzenia.... Wydaje mi się, że ja bym tego wszystkiego nie przeżyła.

W tej pracy pomaga habit?

Habit zarówno pomaga, ale i przeszkadza. Długo zastanawialiśmy się nad tym, czy na ulicę iść bez habitu. Z drugiej strony, niby dlaczego mielibyśmy z niego rezygnować?

Jeżeli człowiek idzie w habicie, to jest to jakiś znak, wtedy wiadomo, kim jestem. Dlaczego mam udawać? Albo przyjmą mnie taką, jaka jestem, albo nie. Habit daje autentyczność, wtedy wiadomo, że moim szefem jest Pan. Niektórzy na mój widok krzyczeli, inni spokojnie rozmawiali, ale to nie jest ważne. Wiem, że ci ludzie są bardzo poranieni. Trzeba było nauczyć się, że to Pan posyła i zawierzyć Mu. Tego się uczymy każdego dnia i nie jest to takie proste, jak się wydaje. Powiedziałam Jezusowi, że fajnie, że uzdrawiał dwa tysiące lat temu, ale dla mnie to za mało. Ja chcę widzieć, jak uzdrawia dzisiaj. Chcę czytać Jego znaki i przebywać w Nim. W Piśmie Świętym wyczytałam, że Bóg chce nas takimi, jacy jesteśmy, nie musimy być super silni, idealni itd. Kiedy oddajemy się Bogu, On przez nas działa. Przebywanie z ludźmi jest trudne, niektórym mogę pomóc tylko w tym, że towarzyszę im aż do śmierci, wtedy nie ma jakichś spektakularnych sukcesów. To wielka tajemnica między Bogiem a człowiekiem.

Co najbardziej boli w tej posłudze?

Bezsilność i własna ograniczoność. Jest mnóstwo przeszkód. Wiem tylko jedno - Bóg mnie kocha i znajduje drogę do innych. Nasze państwo nie wspiera takiej działalności, jaką my prowadzimy. Nie robi zbyt wiele, by pomóc ofiarom handlu ludźmi, by zapobiec temu procederowi. Nikt nie mówi o ludziach, którzy wykorzystują sytuacje kryzysową innych, żerują na tym, że komuś brakuje pracy i miłości, że ktoś przechodzi kryzysy rodzinne czy małżeńskie. Zawsze się znajdzie ktoś, który będzie chciał użyć innych; my mówimy o tym głośno, może to kogoś to uratuje.

Codziennie trwamy też przed Panem. W ośrodku, który prowadzimy, każdego wieczoru adorujemy Najświętszy Sakrament i prosimy Jezusa o uzdrowienie dla tych, którzy mówią: „Ja nie wierzę”. Ja wierzę, nawet jeśli uczuciowo jadę na wstecznym. Wiara to nie tylko sprawa uczyć. Bywa, że czuję się tak, jakbym była ich pozbawiona, że jestem jak kłoda, nie potrafię powiedzieć nawet jednego słowa. Wiem jednak, że obojętnie w jakim jestem stanie, to On dotyka i uzdrawia. Ważne, że ja chcę by On był moim Panem. Mówię Mu: „Staję dzisiaj przed Tobą i zawierzam Ci wszystko i wszystkich”... I tyle.

Bez Boga byłoby trudno...

Ja nie znam innej drogi. Podziwiam tych, którzy są niewierzący i pomagają innym; wypalają się dla nich i poświęcają. Dla mnie bez Jezusa miłość, cierpienie, praca i wysiłek nie mają sensu. Po co mam kogoś kochać, z kimś się przyjaźnić, kiedy ten ktoś odchodzi? I co wtedy? Nie chcę takiej farsy. Bezczelnie proszę Boga o uzdrowienie. Największym placem boju jest nasze serce. Jeśli przestanę być świadkiem Pana i Jego narzędziem, to wszystko, co robię, nie będzie miało sensu. Nie mówię, że muszę być zawsze świetna, mieć siły, nastrój itd. Nie o to chodzi. Ważne jest to, że każdego dnia wybieram Go jako mego Pana, On mnie też wybrał. Każdego dnia proszę o siły. Dziękuję za dzisiejszy dzień i noc, za to, co trudne, za to, co otrzymaliśmy jako dar, i za to, czego nam brakuje. To jest niełatwy fenomen.

Dużo ludzi wikła się w prostytucję. Co ich do tego popycha?

Nowo narodzone dziecko nie jest narkomanem, osobą, która się prostytuuje, alkoholikiem, więźniem czy bandziorem. Co musi się stać w człowieku, aby się na taki krok zdecydował? To wpływ wielu czynników. Nikt sam z siebie nie idzie np. w prostytucję. Każdy jest tak stworzony, że pragnie miłości, gdziekolwiek byście o to nie zapytali. Byłam w różnych miejscach w Polsce i za granicą, w więzieniach, szpitalach i hospicjach. Jeżeli rozmawia się z ludźmi, pragną oni jednego - miłości. Kwestie nadużyć, porzuceń, niczyich dzieci... tego jest mnóstwo. Nikt taki się jednak nie rodzi. Dziś wielu ludzi pracuje nad tym, żeby używać drugiego człowieka. Wielu widzi w nas klientów, chcą, żebyśmy kupowali gadżety, dali się nabrać na promocje. To samo dzieje się z młodymi, którzy nie mają wsparcia i czują się porzuceni. Proponuje się im np. fajne ciuchy w zamian za spełnianie pewnych oczekiwań.

To forma ucieczki?

Myślę, że to znieczulenie i forma samobójstwa. Tak samo jak w alkoholu czy narkotykach, tak też i w prostytucji widzi się jedyną drogę do polepszenia swego życia. My, jako chrześcijanie, chcemy tworzyć możliwości wyboru. Nie da się ustalić prawa, zakazać czy karać; to nic nie daje. Cały proceder pójdzie wtedy do podziemia. W wyborach jesteśmy wolni, dlatego też nie oceniajmy, ale twórzmy możliwości, pomagajmy i wspierajmy.

Ta pomoc musi być długofalowa. Nie da się kogoś zmienić w jeden dzień...

Po pierwsze, nikogo nie zmieniamy i z niczego nie wyciągamy. Mówimy tylko: „Jeśli chcesz...”. To jest metoda Najwyższego. Jezus mówił: jeśli chcesz, weź swój krzyż, idź za mną. Ja jestem bardzo przekorna. Jeśli ktoś mówi mi, że muszę to czy tamto, odpowiadam, że nie chcę. Jesteśmy przemocowi nawet wobec siebie. Powtarzamy: muszę posprzątać, nauczyć się... A tak na prawdę nic nie musimy, to nasz wybór. Mogę wybrać to, co chcę, ale każdy wybór kosztuje. Wiadomo, że np. ukończenie szkoły czy fajne relacje rodzinne wymagają dużo wysiłku. Przemoc jest widoczna na każdym kroku. Kiedy zaczynałam pracować, współpracownicy mówili: „Siostro, ale ty jesteś zadziorna, jak dostaniesz w dziób, to zobaczysz”. Mnie wydawało się, że jestem krainą łagodności. Człowiek nie zwraca uwagi na słowa, jakie wypowiada, na swój ton.

W jaki sposób stowarzyszenie pomaga osobom dotkniętym przemocą?

Człowiek to ciało i dusza, potrzeba uzdrowienia obydwu sfer. Bóg daje nam rozum i wiedzę, więc z niej korzystamy. Prowadzimy terapię, idziemy z naszymi podopiecznymi do lekarzy. Uczymy ich zawodów i pomagamy szukać pracy. Prosimy też Pana, żeby uzdrowił nasze uczucia, wspomnienia i ciało, które bywa ranione. Często odczulamy się, żeby coś przeżyć. Abyśmy mogli normalnie żyć, oddychać, odczuwać, obdarzać ciepłem i miłością - potrzebujemy uzdrowienia.

Dużo mówi siostra o Bogu. Jak reagują na Niego ci, którym pomagacie?

Nie mówimy dużo o Bogu, staramy się tak żyć, aby ludzie pytali: „Czemu wy tacy jesteście”? W modlitwie Syracha czytamy: „Nie pchaj się, żebyś nie był odrzucony”. Jeśli wyskoczę z „Jezus cię kocha” do ludzi, którzy są poranieni, to tylko ich wkurzę. O wiele więcej pomaga, ale i kosztuje, zwykłe towarzyszenie. Jestem na tym samym miejscu przez rok, dwa, trzy, obojętnie, czy ktoś trafia do więzienia, czy jest na ulicy. Jesteś, towarzyszysz i nie oceniasz.

To oni decydują, czy chcą zejść z tej drogi. Naszym zadaniem jest być, dać informacje, towarzyszyć, coś im załatwić. Trzeba nauczyć się, by iść do nich z pełnym szacunkiem. Nie mówimy, że mamy dla nich świetny plan zmiany ich życia. Człowiek w pewnym momencie sam musi poczuć, że jest gotowy na zmiany, ważne, by mu towarzyszyć. Gdy nie będziemy naciskać, być może ktoś odważy się na maleńki krok. To nie jest tak, że my jesteśmy lepsi; tu zachodzi wymiana darów, my uczymy się od nich wielu rzeczy.

Ludzie mogą doświadczyć Boga w ciele, poprzez nasze życie. To jest znacznie trudniejsze niż mówienie. Ja też nie lubię mówić, ponieważ Najwyższy chwyta za słowa. Zaraz egzaminuje mnie z tego, co powiem. To, że gdzieś jestem, to nie przypadek. Jestem dla kogoś - ja sama nie wiem, dla kogo. On to wie. Nie ma znaczenia, czy jestem zmęczona, czy się pomylę; jestem wolna w Nim, wiem, że On działa.

Prowadzą siostry duchową adopcję swoich podopiecznych...

Na stronach naszego zgromadzenia proponujemy modlitwę za tych, którzy się pogubili. Ludzie chcą, żebyśmy przesyłali im imię jednej dziewczyny czy rodziny. Deklarują, że będą się za nich modlić się przez cały rok. Także nasze siostry zaadoptowały dziewczyny i wiele dzieci. Modlą się za nich codziennie. Również nasze dziewczyny powierzają Bogu tych, którzy pamiętają o nich w swoich modlitwach. Tworzy się krąg modlitwy i wsparcia duchowego, którego wszyscy potrzebujemy. Ja również...

Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 26/2011

Adresy, które warto znać:

www.po-moc.pl

www.StopNiewolnictwu.pl

www.WzrostKompetencji.pl

Jeśli chcesz wspomóc Stowarzyszenie Po MOC:

39 1020 2313 0000 3202 0118 4043

Bank: PKO BP S.S. Oddział I Katowice

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama