I tylko dzieci żal...

Pierwszokomunijna karuzela już się rozkręca....


Ks. Paweł Siedlanowski

I tylko dzieci żal...

Po kilkutygodniowym oddechu handlowcy niecierpliwie liczą dni, jakie pozostały do kolejnej komercyjnej kampanii. Wszak trzeba poprawić nadszarpnięty kryzysem budżet, szykując następne „hity” i superpromocje. Tym razem na cel zostaną wzięci pierwszokomuniści!

Sondowanie rynku już trwa. Co w tym roku będzie na topie? Czym zaskoczyć dziewięciolatka? Jak zadowolić rodziców? Jakich sposobów perswazji użyć, by przekonać ciocie, wujów, a przede wszystkim chrzestnych, że ten, i tylko ten, prezent będzie najlepszy?

Pierwszokomunijna karuzela już się rozkręca! I tylko dzieci żal... Ich białych sukienek i śnieżnych alb, przejęcia i czystego, nieskalanego pragnienia Boga. W starciu z brutalnym światem komercji i głupoty (niestety - także swoich najbliższych) nie mają szans.

Wiem, co Państwo myślicie teraz: zaraz zacznie się narzekanie, iż dzień Pierwszej Komunii św. został brutalnie skomercjalizowany, liczą się bardziej prezenty niż fakt pełnego uczestnictwa we Mszy św., że imprezy z tej okazji organizowane przypominają swoją wystawnością bardziej wesela niż skromne przyjęcia rodzinne etc. Owszem, pokusa pobiadolenia jest ogromna. Tylko że to niczego nie zmieni. „Nowa świecka tradycja” jest zbyt silna, by dało się ją łatwo wyplenić - zresztą ma potężnych sprzymierzeńców. Spójrzmy zatem na problem z innej strony. Poszukajmy przetartych ogniw w łańcuchu. Pierwszy słaby punkt: rodzice.

Nie zależy im?

„Kiedy w kancelarii parafialnej jest mowa o kwalifikacjach chrzestnego, zdarza się, że rodzice myślą o tzw. zaświadczeniu o bierzmowaniu” - tłumaczy ks. Adam. I dodaje: - Kiedy dowiadują się, że chodzi o świadectwo proboszcza, że ktoś się nadaje na chrzestnego, popadają w osłupienie. <<Jakim prawem ksiądz ma osądzać, czy brat, kolega może być chrzestnym mojego dziecka?>> - pytają z pretensją w głosie. Jak jednak może się starać o chrześcijańskie wychowanie ktoś, kto w swoim życiu nie zdał egzaminu z jego zasad? - konkluduje kapłan. - Jak można oczekiwać wychowania w szacunku dla Mszy św. ze strony kogoś, kto w kościele nie bywa prawie nigdy?”. Smutna to prawda. A jeszcze smutniejsze i zupełnie niepojęte wydaje się to, że rodzicom jest najzupełniej obojętne, kto będzie ich wspierał w wychowaniu największego skarbu. Coś tu nie gra...

Oczywiście, wszelkie uogólnienia są krzywdzące. Są rodzice, którzy do wyboru chrzestnych podchodzą bardzo odpowiedzialnie. Wybierają możliwie najlepszych, ludzi głęboko wierzących, odpowiedzialnych. Niestety, bywa też odwrotnie. Nawet jeśli chrzestni próbują wypełniać swoje zadania, skuteczni im się to uniemożliwia. Przykład? Jedna z uczestniczek wspomnianego wcześniej forum pisze: „Jako matka chrzestna mam dość nieciekawą sytuację. Rodzice chrześniaka są wierzący <<tak sobie>>. Parają się homeopatią, czakramami i czymś tam jeszcze. Wciągają w to swoje dzieci - w tym także mojego chrześniaka. Gdy zwracam uwagę, że nie jest to w porządku, obrywam za to, że się wtrącam i przestają się odzywać. Staramy się z mężem tłumaczyć im, że robią źle, że jest to niebezpieczne. Ale bezskutecznie. Mówią, że wiedzą, jak wychowywać swoje dziecko. Gdy tłumaczę im, że narażają je na poważne szkody duchowe, śmieją się. Mam milczeć? Oni uważają, że ja jestem od prezentów i powinnam siedzieć cicho. Ale przecież na chrzcie co innego przyrzekałam Panu Bogu...”.

Pat. I co z tym zrobić? Ale to nie wszystko.

Przed nami drugi słaby punkt: chrzestni.

Świadek wiary czy sponsor?

„Moi rodzice chrzestni nie sprawdzili się, ani pod względem mojego rozwoju duchowego, ani jako sponsorzy. Właściwie to mógłbym ich nie mieć, nie zauważyłbym różnicy”. „Uważam, że instytucja rodziców chrzestnych służy do celów grzecznościowo-ekonomicznych - rodzice wybierając kogoś na to „stanowisko”, teoretycznie czynią osobie zaszczyt, a z drugiej strony wielokrotnie jednym względem w ich wyborze są zasoby majątkowe przyszłego chrzestnego”. „Nigdy w życiu nie widziałam mojego chrzestnego. A moja chrzestna mnie unika. Są dla mnie nikim - obcymi, przypadkowymi ludźmi. I tak jest w większości przypadków”. Oto garść wypowiedzi zebranych z internetowych forów. Sporadycznie jest mowa o świadectwie życia, realnym wpływie na formację religijną chrześniaka. A do tego są przecież powołani. „Jeśli piękną jest rzeczą tych także zapalać do cnoty, wobec których nie mamy żadnych zobowiązań, to tym bardziej winniśmy to czynić względem tego, którego przyjęliśmy za duchowego syna. Wiedzcie więc, rodzice chrzestni, że w razie niedbalstwa grozi wam niemałe niebezpieczeństwo” - napominał św. Jan Chryzostom w 388 r. „Pamiętajcie, że przed Bogiem jesteście poręczycielami dzieci, które przyjmujecie na chrzcie. Starajcie się je zawsze napominać i karcić, aby żyły w czystości, trzeźwości i sprawiedliwości. Przede wszystkim nauczcie je Symbolu Apostolskiego i Modlitwy Pańskiej. Zachęcajcie je do pełnienia dobrych czynów nie tylko słowami, ale przykładem. Kto sam żyje czysto, trzeźwo i sprawiedliwie, ten daje innym przykład dobrego życia i otrzyma nagrodę tak za siebie, jak też za nich” - pisał 150 lat później św. Cezary z Arles. Co z tego zostało dziś? Chyba niewiele. Niestety.

Bo miała taką samą sukienkę...

W świetle tego, co zostało napisane wyżej, nie dziwi chaos, jaki uwidacznia się od kilkunastu lat przy okazji Pierwszych Komunii.

Skoro towarzyszenie dziecku już w momencie chrztu zostało sprowadzone do komercji, zupełnie nie jest zaskakującym fakt, iż podobnie dzieje się podczas uroczystość pierwszokomunijnej. Potem jeszcze tylko ślub i problem z głowy! Na pewno? Powstaje wielka dziura, którą trzeba „jakoś” zapełnić. I tak się dzieje - szkoda, że dokonuje się to na ludzką miarę.

Zwykle tłumaczenie rodzicom, prośby - błagania wręcz! - aby ten czas był głębokim przeżyciem duchowym dla wszystkich domowników, rodziny, chrzestnych, jest mało skuteczne. Obserwujące z boku gorączkowe przygotowania dzieci dają się ponieść emocjom i także wzajemnie się „podkręcają”. W rozmowach pojawiają się marzenia o tym, co kupią za otrzymane pieniądze. Ponoć istnieje nawet giełda prezentów! Dzieciaki wymieniają się uwagami, co powinien dać chrzestny, ile banknotów ma włożyć w kopertę babcia, jakie upominki są na topie! Błędne koło się zamyka. Katecheci są bezradni. Kampanie reklamowe dopełniają reszty. Diabeł się cieszy...

Przed laty rozpoczynając katechezę dla rodziców dzieci kl. II, poszedłem z dyktafonem do kl. III. Zadałem maluchom proste pytanie: „Co najbardziej utkwiło wam w pamięci z dnia, kiedy pierwszy raz przyjęliście do swojego serca Jezusa?”. Były różne odpowiedzi - wiele z nich głębokich i pięknych. Ale znalazły się też inne: „Mama bardzo się zdenerwowała, bo moja koleżanka miała taką samą sukienkę jak ja”; „Koledzy śmiali się ze mnie, ponieważ dostałem mniej pieniędzy niż oni”; „Kiedy prosiłem mojego tatę, abyśmy poszli do kościoła w biały tydzień, powiedział, że nie ma czasu i żebym dał mu spokój. Przyjęcie się nie zwróciło i musi teraz zarabiać pieniądze” itd. Po odtworzeniu nagrania w kościele wielu z rodziców nie dowierzało. Czy to w jakikolwiek sposób wpłynęło na ich postrzeganie uroczystości Pierwszej Komunii św.? Nie wiem.

Czas na rachunek sumienia

Boję się myśleć o przyszłości malucha, który już jako dziewięciolatek został wkręcony w tryby komercyjnej machiny. Znalazł się tam za sprawą najbliższych, za przyczyną robiącej wodę z mózgu reklamy, presji otoczenia stawianej ponad sacrum. Narzekamy na świat, w którym coraz mniej liczy się człowiek, a zarazem lekceważymy momenty, które mogłyby go ożywić, tchnąć weń ducha. Przecież dla młodych rodziców jest to doskonała okazja, aby przemyśleć jeszcze raz swoją wiarę, postawić sobie pytanie: przecież 20-30 lat temu ja także zakładałe/am taki strój, miałem/am złożone ręce, na mojej twarzy malowało się ogromne przejęcie! Co z tego pozostało? Czy dziecięca wiara dojrzała we mnie, dorosła? A może zatrzymała się na poziomie dziewięciolatka? Z maniakalnym uporem próbuję wciskać na siebie pierwszokomunijny garniturek poglądów, przekonań, postrzegać Pana Boga jak dziadka z długą brodą, ograniczać swoje spowiedzi do infantylnych wyznań o nieodmawianym paciorku i mówieniu „brzydkich wyrazów”. Chwalenie się podczas każdej kolędy, że byłem ministrantem, bielanką sypiąca kwiatki na procesji Bożego Ciała niewiele zmienia. Co z tego pozostało? Jak daleko jestem od tamtego dziecka - gorliwego i ufnego? Wszystko się wypaliło... Przygotowanie do Pierwszej Komunii, dobrze przeżyte przez całą rodzinę, może ten stan odwrócić o 180 stopni.

Opowiadał ktoś o dramatycznym pytaniu postawionym przez dziewczynkę, która po powrocie do domu z kościoła, oglądając swoją białą sukieneczkę, zapytała: „Mamo, co będzie ze mną, gdy już - tak jak ty - nie będę musiała wierzyć w Boga?”. Co myśli dziecko, kiedy zostaje przyprowadzone przed konfesjonał do swojej pierwszej spowiedzi i widzi, że mama i tata kibicują mu z daleka? Bo oni już „nie muszą”. Czy podarowany nawet najpiękniejszy złoty łańcuszek jest w stanie zrównoważyć postawę cioci, wujka, którzy zamiast przyjąć Jezusa w Eucharystii i prosić Go, by to małe dziecko nie zagubiło się w okrutnym świecie, skupiają się na ekwilibrystyce, szukając jak najlepszego ujęcia dla kamery czy aparatu fotograficznego? Bo to jest ważniejsze...

Dużo smutku wpisuje się w piękne majowe, ukwiecone dni, biel komunijnych alb i sukienek. Smutny jest los wielu dzieci, które ze swoim czystym, nieskalanym pragnieniem Boga w starciu z brutalnym światem komercji i głupoty przegrywają. W ten sposób wyrządzonych krzywd nie da się nigdy naprawić. Czy tak musi być? Także od nas to w dużej mierze zależy.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama