Czas (nie)zatrzymany

Opowieść o Wielkim Tygodniu


Anna Wolańska

Czas (nie)zatrzymany

To dziwne, bo zawsze było tak, że w Wielkim Tygodniu nawet jednej wolnej chwili nie miałam. A teraz siedzę z tą kobietą przed jej domem, a czas wreszcie się dla mnie zatrzymał.

- Dobrze, żeś przyszła - mówi, poprawiając się na ławce. - To mi i co powiesz. Albo ja tobie. Bo ja, widzisz, teraz mam czas, tylko pogadać nigdy nie ma z kim. Każdy jak kot z pęcherzem lata. - Naciąga na ramiona wielką, wełnianą chustę.

- Ciepła - bardziej stwierdzam niż pytam.

- O, i jeszcze jaka - zgadza się od razu. - Sama ją udziergałam. W '43 chyba, dokładnie już nie pamiętam. Takie wtedy sobie dziewczyny robiły, jak która wełnę miała. Ta z cieniusieńkiej nitki, o, widzisz. Już się gdzieniegdzie przesiała. Ile to razy trzeba było tym szydełkiem dziubnąć - dziwi się swojej robocie. - Bo jak z grubszej, to grubszym i szybciej wtedy szło.

Piąte koło

Teraz to ja już jestem piąte koło u wozu. Mówią, że starych ludzi nikt nie potrzebuje, że jak nic roboty nie mogą, to się im będzie niedługo śmiertelne zastrzyki dawało, bo ich za dużo na świecie. Czarny Wacek z Dębnicy, co to obóz przeżył, opowiadał, że tam tak robiły. A Mietek Ludwików, (pamiętasz go?), jak w szpitalu leżał, to mówią, że go do domu odesłały, bo na leczenie za stary. 73 lata. To tak robią teraz?

- Może był nieuleczalnie chory? Na taką chorobę, co to i lekarze nic poradzić nie mogą.

- Może i był - się zgadza. - Ale podobno, że jak mu do domu kazały, to się tak przejął, że już jego pora, że go leczyć nie chcą, i w trzy tygodnie umarł. A mnie, com tyle starsza, to już, oho, nikomu by do głowy nie przyszło ratować.

- Bardzo dobrze jeszcze wyglądacie. I widziałam, że sami chodzicie, nie o kiju żadnym czy lasce.

- Ale bez roboty się przykrzy. Choć niemało jej w życiu użyłam. Bo i za Władka młodo poszłam, i dzieci gromadka była, a pola swojego niewiele. To do ludzi się dzień w dzień prawie chodziło. Trzy moje dni za jeden dzień konia. I to z łaską. A i Władek mój przecie przez więcej jak dwa lata na robotach był. To co ja się do Arbeitsamtu wtedy nachodziłam, ile kur i bimbru nanosiłam, to Bóg jeden wie. A potem mu nawet odszkodowania nie dali. Że jakieś tam złe papiery były, czy że ich wcale nie było. Ale mój los nie najgorszy. Franuś, brat rodzony, w '44, jak raz przed Wielkanocą zginął. Do lasu tylko wyszedł rano zobaczyć, co się dzieje, i nie wrócił. Kobieta jego, a moja bratowa, młodziutka, całkiem sama z dwoma chłopaczkami została. I na ludzi ich wyprowadziła.

Do góry nogami

- Ty wiesz, że ony - jak konfident ścisza głos i pokazuje głową gdzieś za ścianę - na święta w sklepie kapustę kupują. I jajka. Na wsi - dziwi się niepomiernie. - Beczkę się kiedyś kwasiło, że cała okolica przychodziła. I po buraki na barszcz.

- No, widzicie, byliście jak sklep.

- Od nikogo nigdy ani grosika nie wzięłam. A i lody się nawet robiło, choć nikt lodówki nie znał. W kance. Lód ze studni, bo na Wielkanoc to już tylko tam został, od środka cembrowiny, do kubełka, w kubełek kankę z kremem i kręcić. Dobre były, jak nie wiem. W Wielki Piątek to się kamienie zbierało - snuje dalej wspomnienia. - Dzieci jak raz na wolne przyjeżdżały, jajka na twardo przy tym zbieraniu jadły. Witek to kiedyś aż 16 zjadł, ale robotą trząchnął, gnój z moim Władkiem wywalali. A potem jeszcze na wieczór do kościoła poszedł. Sześć kilometrów prawie. I po nocy powracać było trzeba. Dobrze, jak kto na furmankę zawołał, ale ile razy piechotą... I jakoś człowiek wytrzymał.

A do święconki tak samo kawał drogi było. Ale jak się szło, ile to radości. Dzieci latać lubiły, bo się i ładniej ubrały, i od roboty odsapnąć trochę mogły. Przed remizą listonosz pocztówki rozdawał, bo z każdego domu jak na mszy tam były. I kto więcej dostał, ten ważniejszy był. A teraz to przez telefony sobie życzą, przez komputery, od jednego Ziutka tylko co pocztówka rok w rok przychodzi.

Obyczaje

- Owies to się rokrocznie ładny u nas rodził, bo Władek, jak już się nam trochę poprawiło, zawsze lubił dobrego konia mieć i często pierwszy z rezurekcji wracał. Mielcarz to na przykład przez całe życie chyba w Wielką Niedzielę do kościoła nie wchodził, tylko na schodach stał, żeby przed ludźmi ze mszy szybko wylecieć i pierwszy do domu wrócić. Raz to jak furmanką po rowach chciał wyprzedzać, mało kobiety nie zabił. Co to z tymi wyścigami było! A teraz jeden z drugim bzyknie samochodem i tyle.

Odwraca głowę wprost do mnie, jakby sobie coś bardzo ważnego przypomniała.

- A koćki latoś z poświęconej palmy połknęłaś? Mój to zawsze łykał. Że na zdrowie dobrze, na gardło. Ale teraz to i palmy takie, że bez koćków całkiem. Nasze też już nie robią, tylko w mieście, jak z pracy wracają, kupują. Pisanki jeszcze niedawno malowały woskiem i w cebulaku gotowały, a teraz czasu nie mają. W farbę rzucą albo i gotowe kupią, najlepiej drewniane, to całe lata leżą. A na śródpoście jak okna jakimś czymś Marysi zalotniki posmarowały, domyć nie można było. O kant - zatrzymuje się chwilę - takie obyczaje potłuc.

Pora

- Trzeba się szykować - mówi. Nie patrzy na mnie, tylko hen, przed siebie.

- Posiedźcie jeszcze, pogadajmy, gdzie wam śpieszno.

- Na śmierć się trzeba szykować.

Przez chwilę nie bardzo wiem, co powiedzieć. Ale pytam.

- Nie boicie się?

- A to i czego? Całe życie byłam gotowa, a teraz to już nawet na nią czekam. Ale wiadomo, że tam nikt ani za wcześnie, ani za późno nie przychodzi, choćby się czasem tak komu zdawało. Wszystko w porę. Ja też pojąć nie mogłam, czego brat Franek od dzieci i od żony odebrany został, a mój Heniuś w dziewiętnastym miesiącu umarł. Taki był śliczny, odchowany taki. A tutaj to ja się wszystkiego już napatrzyłam, już mnie tyle wystarczy, ale skoro Pan Bóg jeszcze co przeznaczył, to bądź wola Twoja.

Jak tylko ładnie będzie, to się w Wielką Niedzielę stół na dwór wyniesie. Dzieci, wnuki i prawnuki przyjadą. Synowa to się przy tym sporo nalatać musi, ale dobra ona, nie wymawia nikomu. „Wesoły nam dzień dziś nastał” się pod gołym niebem zaśpiewa. Głośno. Żeby wszyscy tę pieśń radości po dniach smutku słyszeli. Żeby wiadomo było, że „zwycięzca śmierci, piekła i szatana” z grobu o poranku wyszedł. Zmartwychwstał. Żyje. Jest.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama