Post jest wyrazem miłości

Rozmowa z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim, biblistą


Post jest wyrazem miłości

Rozmowa z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim, biblistą.

W Środę Popielcową, podczas Eucharystii, nasze głowy zostają posypane popiołem. Dla wielu ten gest jest niezrozumiały. Skąd się wziął i co oznacza?

Trudności ze zrozumieniem gestów, które od wieków kształtują świadomość i pobożność chrześcijańską, biorą się stąd, że środki masowego przekazu tak bardzo zdominowały naszą wrażliwość, iż zwyczajne i proste gesty stają się niezrozumiałe i nie wkładamy wysiłku w to, by się nad nimi gruntownie zastanowić. Przyzwyczajamy się do tego, by inni za nas myśleli i decydowali, co i jak powinniśmy wiedzieć i myśleć na określony temat. Forsuje się złudzenie, że świat jest taki, jakim pokazuje się go w reklamach. Ma być więc lekki, łatwy i przyjemny, wszyscy powinni się uśmiechać i bić brawa. Na ekranach telewizorów i komputerów wiodą prym ludzie młodzi, piękni i silni, którzy zachęcają do używania wszystkiego, nawet jeśli można to nabyć jedynie na wielce kłopotliwy kredyt. Dla kogoś, kto przywyknie do takiej wizji świata, Środa Popielcowa staje się niezrozumiała, bo do owej wizji nie pasuje, co więcej, wystawia ją na ciężką próbę.

Gest posypania głowy popiołem ma starożytny rodowód. Popiół zawsze kojarzono ze śmiercią i zniszczeniem, a także z przemijaniem, cierpieniem, stratą i pustką. W Starym Testamencie często występuje wyrażenie „w worze i popiele”, które przywołuje obraz człowieka pogrążonego w żałobie, leżącego na ziemi lub klęczącego oraz rozsypującego nad siebie popiół bądź posypującego głowę popiołem. Obraz popiołu nasuwa wiele skojarzeń, takich jak podjęcie pokuty i ukorzenia się wobec Boga, jest również obrazem śmiertelności. Używanie popiołu przypomina i podkreśla kruchą i grzeszną sytuację człowieka, ukazując równocześnie jego prawdziwą relację wobec Boga. Człowiek uświadamia sobie, kim jest i kogo najbardziej potrzebuje, co w jego życiu jest ważne i kto może mu skutecznie pomóc w przezwyciężeniu wszystkiego, co słabe i grzeszne. Widzi i lepiej rozumie przejściowość i skończoność swego życia oraz jego ukierunkowanie ku wieczności. Właśnie taki sens nasuwa się wtedy, gdy pochylając głowę, by została posypana popiołem, słyszymy słowa: „Pamiętaj, człowiecze, że prochem jesteś i w proch się obrócisz”.

„Prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Tymczasem współczesny człowiek nie lubi słuchać o przemijaniu, śmierci. Robi się wręcz wszystko, żeby „oswoić” czy wręcz „upudrować” śmierć. Czy przypominanie „prochem jesteś...” ma w ogóle sens, czy nie jest wołaniem na puszczy?...

To, że o czymś nie chcemy myśleć ani rozmawiać, wcale nie znaczy, że przestało istnieć. Przykładowo, możemy nie widzieć i nie dopuszczać do siebie na przejeździe kolejowym myśli o nadjeżdżającym pociągu, ale takie postępowanie jedynie zwiększa groźbę katastrofy, a nie ją usuwa. Śmierć jest czymś tak oczywistym i powszechnym jak życie. Każdy, kto został poczęty, musi umrzeć. Jeżeli jest prawdą, że współczesny człowiek nie lubi słuchać o przemijaniu i śmierci, czyni to jego sytuację tym bardziej żałosną. Nie pozwala mu bowiem właściwie docenić i przyjąć daru życia. Podstawowy dylemat, jaki istnieje, brzmi nie „jak przeżyć?”, ale „jak żyć?” Jeżeli „oswajanie” śmierci pojmujemy właściwie, to znaczy pamiętamy, że doczesność stanowi wstęp do wieczności, śmierć staje się bramą, traci swoje ostrze, a perspektywa jej nieuchronności pozwala z większą nadzieją patrzeć w przyszłość, zarówno doczesną, jak i tę, która istnieje po drugiej stronie życia.

Natomiast zjawisko „pudrowania” śmierci jest żałosne, świadczy bowiem o braku wiary w Boga i ufnego zawierzenia Bogu. Ktoś, kto stracił wiarę albo dopuścił do jej silnego osłabienia czy nadwątlenia, nie widzi już miejsca dla Boga ani w swoim życiu, ani w swojej śmierci. I tu mamy do czynienia z paradoksem: o ile, gdy chodzi o życie, możemy je urządzać „po swojemu”, to znaczy bez Boga, a nawet przeciwko Bogu i może się nam wydawać, że jesteśmy w tym skuteczni, o tyle rzeczywistość śmierci odziera nas z wszelkich złudzeń. Co do niej nikogo, a przede wszystkim siebie, nie okłamiemy, nie wprowadzimy w błąd ani nie wystarczy nam jakakolwiek łatwa odpowiedź. Wobec śmierci każdy musi stanąć w prawdzie. Przypominanie: „prochem jesteś” ma sens zwłaszcza wtedy, gdy przez wielu bywa odbierane jako „wołanie na puszczy”. Jeżeli tak naprawdę jest, to właśnie Kościół z głoszoną Ewangelią Chrystusa pozostaje dla zagubionego człowieka schronieniem i ocaleniem przed duchową pustką. Ta duchowa pustka to samotność, która wynika z zapomnienia o Bogu, odejścia od Niego czy nawet odrzucenia Go. Siostrą samotności jest rozpacz... Środa Popielcowa i Wielki Post to czas odnowy, który ma zapobiec potwornej groźbie pustki, samotności i rozpaczy.

Wielki Post — czas pokuty, nawrócenia... Jak podejść do jego przeżywania, by słowa te nie były tylko pustymi frazesami? Jaka jest idea postu w Piśmie świętym? Jak pościć, by ten post był miły Bogu, a czego się wystrzegać? Jakie największe niebezpieczeństwo grozi nam w Wielkim Poście? Jak się przed nim ustrzec? Czy warto podejmować wielkopostne postanowienia? Jakie powinny być, aby miało to sens?

Tych pytań jest wiele, ale sprowadzają się w zasadzie do jednej sprawy, tej mianowicie, by okres Wielkiego Postu stał się czasem głębokiej wewnętrznej odnowy człowieka. Istnieją dwie drogi życia: droga niewinności i droga nawrócenia. Droga niewinności jest właściwa tylko niektórym, lecz i oni muszą zachować roztropność, by nie popaść w grzech pychy i zuchwalstwa. Zdecydowana większość ludzi idzie przez życie drogą nawrócenia, a właściwie ustawicznego nawracania się. Jesteśmy jak mrówki: niesiemy ciężar swego życia, coś nam przeszkadza i zwala z nóg, ciężar okazuje się ponad siły, ale podnosimy się, znów go bierzemy i tak wciąż na nowo... Pokuta i nawrócenie — to nie są frazesy w ustach tych, którzy poważnie traktują życie oraz to, co ono ze sobą niesie.

Kto wierzy w Boga, nigdy nie jest sam. Widać to dobrze właśnie w okresie Wielkiego Postu. Jego duchową treść stanowią: modlitwa, post i jałmużna. Zawsze należy pełnić te dobre uczynki, ale w okresie Wielkiego Postu trzeba czynić to częściej i bardziej świadomie. Modlitwa to szczera rozmowa z Bogiem jako z przyjacielem, któremu zawierzamy siebie i swój los. Post to poskromienie własnego ciała, a dzięki temu umiejętność poskramiania wszystkiego, co jest przejawem rozmaitych form egoizmu. Jałmużna powinna zadośćuczynić wymogowi sprawiedliwości, której fundamentem jest miłość Boga i bliźniego. Właśnie tak pojmuje i przedstawia post Pismo święte, takie również było nauczanie Jezusa Chrystusa i praktyka Kościoła apostolskiego.

Aby post był miły Bogu, powinien być wyrazem miłości i ją budować. Nie zmierzamy do Boga w pojedynkę, zaś opanowanie własnego ciała i jego pożądliwości pomaga nam lepiej dojrzeć braci i ich potrzeby. Największym wrogiem dobrego przeżywania tego wyjątkowego czasu jest hipokryzja, czyli zakłamanie. Może to być zakłamanie, które chce wprowadzić w błąd innych, lecz może być i takie, gdy oszukujemy samych siebie. To drugie jest nawet gorsze. Oszukujemy samych siebie wtedy, gdy sądzimy, że Bóg i Jego łaska są potrzebne wszystkim, ale nie mnie. Wyrazem tego bywa umiejętność robienia rachunku sumienia nie sobie, lecz innym. Można w tym osiągnąć niemałą perfekcję, która zaprowadzi nas za same szczyty obłudy. Bywa ona tak widoczna, że zatracamy poczucie rzeczywistości i w swoim wyobcowaniu stajemy się śmieszni i godni pożałowania. Tak daleko posuniętą hipokryzję Jezus zarzucał faryzeuszom i uczonym w Piśmie, a więc ludziom należącym do elity religijnej ludu Bożego wybrania. Również dzisiaj, w Kościele, trzeba zachować czujność, by uniknąć podobnego stanu ducha i podobnych oskarżeń.

Warto i trzeba podejmować dobre postanowienia, a mają one sens wtedy, gdy ich przestrzeganie staje się czytelnym świadectwem zaufania do Boga oraz otwarcia na Jego odnawiającą moc. Zabezpiecza też nas przed pokusą upatrywania źródeł zła w okolicznościach i przyczynach zewnętrznych, podczas gdy jego korzenie tkwią w sercu człowieka, w którym dochodzi do tragicznej w skutkach zmowy ze złem. Dobre postanowienia to skuteczny sposób na rozwijanie logiki miłości i wyzwolenie serca przez wyzbycie się złudzenia samowystarczalności.

Ostatnie dni Wielkiego Postu to czas intensywnego rozpamiętywania Męki Jezusa. Wpatrujemy się w krzyż — znak zbawienia. W Wielki Piątek wręcz go adorujemy. Tymczasem w ostatnim czasie w Europie mamy do czynienia z otwartą wrogością wobec krzyża oraz chrześcijaństwa. Jak chrześcijanin powinien ustosunkować się do tych wydarzeń? Jak mamy je interpretować i jakie działania podjąć w odpowiedzi? Jak sobie z tym radzić?

Naiwnością byłoby sądzić, że Kościół i Krzyż mają w świecie samych tylko przyjaciół albo tych, którzy zachowują powściągliwą obojętność. Nie! Kościół i Krzyż zawsze były, są i będą „znakiem sprzeciwu”, często posuniętego do otwartej wrogości i do prześladowań. Wiek XX przyniósł chrześcijaństwu tysiące, a nawet miliony męczenników. Początek XXI w. wskazuje, że wrogość wobec Krzyża nie wygasła, przeciwnie, nawet się wzmaga. Niegdyś występowała np. pod hasłami czerwonego komunizmu i brunatnego nazizmu, teraz przyodziewa się w szatki demokracji, w której racja ma być rzekomo po stronie różnych mniejszości. Niemała część tych mniejszości wyrosła z otwartego buntu przeciw Bogu i Jego woli wyrażonej w Dekalogu. Dlatego całe swoje ostrze zwróciły one przeciwko tym, którzy głoszą Dekalog i wynikającą z niego moralność.

Chrześcijańska odpowiedź brzmi tak, jak zawsze, od czasów Chrystusa: „Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (M t 10,38). Pójście za Chrystusem i wyznawanie Go wymaga zdecydowania i odwagi. Chrześcijanie powinni głośniej i częściej dawać odpór dewiacjom i występkom, które godząc w podstawy moralności, łamią ład ustanowiony przez Boga. Wcześniej czy później, już bez żadnych skrupułów, takie ideologie obracają się przeciw człowiekowi, usiłując w nim zniszczyć obraz i podobieństwo Stwórcy oraz podeptać jego godność i go sobie podporządkować. Im silniejsze ataki na Krzyż, tym mocniejszy musi być odpór ze strony wszystkich, dla których Krzyż jest znakiem zbawienia i dowodem władzy Boga nad grzechem i śmiercią.

Co Ksiądz Profesor powiedziałby wszystkim, którzy w obliczu bezczelności i tryumfu zła na świecie wątpią i tracą nadzieję w zwycięstwo dobra i w to, że warto być dobrym?

Im więcej zła, tym większa jest potrzeba dobra. Im bardziej zło staje się bezczelne, tym większa jest potrzeba męstwa ze strony ludzi dobrych. Im bardziej czujemy swoją bezradność, tym częściej powinniśmy zwracać się do Boga i wołać o Jego pomoc. Wiara w Boga to nie znamię dzieci i staruszków, lecz obowiązek i przywilej ludzi roztropnych i mądrych, którzy wiedzą, że największą głupotą jest poleganie wyłącznie na sobie w tym, na co nie mamy większego wpływu. A taka właśnie jest istota życia. Otrzymujemy je jako dar i grzechem przeciw rozumowi jest marnowanie tego daru i zamykanie się na Boga, od którego ów dar pochodzi. Dawniej mówiono o sprzeczności między wiarą a rozumem. Dzisiaj coraz lepiej widzimy, że nierozumne jest wyłączne poleganie na rozumie, bo prowadzi człowieka do zguby.

Zło jest bezczelne i głośne, co nam doskwiera, ale nie może nas zniechęcać. Dobro jest ciche i podzielne, a podzielonego — jak chleba — nie ubywa, lecz starcza dla większej liczby ludzi. Świat woła o ludzi dobrych i ich odważne świadectwo, bo ma ono moc prawdziwej i skutecznej przemiany świata. Wielki Post służy temu, abyśmy spojrzeli na siebie i innych w świetle Ewangelii oraz przekonali się, że tym, czego człowiek najbardziej potrzebuje jest Bóg i Jego przebaczająca miłość.

Dziękuję za rozmowę.

ks. Andrzej Adamski

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama