Kościół Tischnera

Jaki jest Kościół Tischnera? Wskazywał, że istnieją dwie tendencje w rozumieniu Kościoła: liberalizująca i integrystyczna

Prawie wszyscy znamy tę słynną frazę Tischnera, w której dokonał ciekawej autoprezentacji: „Czasami się śmieję, że najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem” (Przekonać Pana Boga, 6). Wielu pociągnęła jej świeżość i nęcący smak.

Dziś, kiedy przeczytałem z Tischnera i o Tischnerze właściwie wszystko, chciałbym z tym zdaniem-wyznaniem nieco popolemizować. Rozumiem intencje, jakie przyświecały Tischnerowi. Ale wydaje mi się, że kolejność owych trzech członów jest co najmniej dyskusyjna. Czy był człowiekiem? Takim naprawdę, do końca? Nie wiem. Właściwie nigdy go nie spotkałem osobiście. Na pewno był z człowiekiem – tu nie mam żadnych wątpliwości. Znał się na filozofii i dobrze ją uprawiał. Tu też nie mam – pomimo krytyki z różnych stron – żadnych wątpliwości. Ale czy jego kapłaństwo i duszpasterstwo było takie znowu poślednie? Wydaje mi się, że było ono bardzo istotnym składnikiem jego osobowości. Nicią przewodnią całego życia i całej jego aktywności. To od duszpasterstwa, pojętego jako spotkanie z drugim człowiekiem, zaczynają się istotne pytania filozoficzne i poszukiwanie odpowiedzi na nie. A z drugiej strony, nigdzie tak wspaniale nie spożytkował swojej wiedzy filozoficznej, jak właśnie na ambonie, w konfesjonale, czy prostej rozmowie. Tischner jest dla mnie przede wszystkim wielkim człowiekiem Kościoła.

Święcenia kapłańskie przyjął w 1955 roku i został wikariuszem w Chrzanowie. Po dwóch latach młody ks. Tischner został skierowany do parafii św. Kazimierza na Grzegórzkach, gdzie od razu dał się poznać jako znakomity kaznodzieja: „Po pierwszej Mszy od razu poszedł hyr, że pojawił się dobry kaznodzieja. Na drugą niedzielę na jego Mszę przyszło więcej ludzi i potem już stopniowo zaczęło przybywać tych, co chodzili na Tischnera” (W. Bonowicz, Tischner, 174). Potem była kolegiata św. Anny i „podyplomowe studia z homiletyki” – jak żartował – u biskupa Jana Pietraszki, i wiele innych miejsc. Prawdziwym wydarzeniem zawsze były jego rekolekcje.

Cóż było przyczyną tej popularności Tischnera-duszpasterza? Dlaczego jego „parafia” – choć bez granic – rozrastała się? Otóż w całym duszpasterstwie przyjął zasadę, którą możemy określić jako antropologiczną. Tak ją wyjaśniał: „W duszpasterstwie wszystko zaczyna się od rozumienia człowieka. Łaska musi być nabudowana na naturze. Łatwo zauważyć różnicę między stwierdzeniem: przyjdź w niedzielę na Mszę, bo takie jest wymaganie Kościoła, a stwierdzeniem: przyjdź w niedzielę na Mszę, bo takie jest wołanie twojej duszy, twojego serca. Katecheza ma między innymi uczyć religijnego rozumienia samego siebie” (Przekonać Pana Boga, 106). Oczywiście, łatwo postawić tu zarzut o gwiazdorstwo i schlebianie gustom. Myślę jednak, że Tischner odpowiadał na jakieś duchowe głody człowieka. Nie moralizował, nie wpędzał w poczucie winy, przygarniał, pozwalał wzrastać, czasem pobłądzić. Nie mówił o Ewangelii, lecz Ewangelią. Budował wraz ze słuchaczami pewne doświadczenie wartości. Razem z nimi zmierzał ku Prawdzie, budował nadzieję i leczył połamane człowieczeństwo.

Niektórym przeszkadzało jego – jak mówili – liberalne podejście do Kościoła. Tischner tymczasem stawiał Kościołowi wysokie wymagania. W rozmowie z Jackiem Żakowskim cytował Norwida: „Kościół, który na Anglię nie przez boleść irlandzką, a na Rosję nie przez boleść polską działa, nie zobowiązuje mnie w tej akcji. I o ile jest w takiej akcji, zginie za niewiele już czasów, bo apostolstwo to nie jest dyplomacja, kabalistyka i kuglarstwo, lecz proroctwo szczere”.

Jaki jest Kościół Tischnera? Wskazywał, że istnieją dwie tendencje w rozumieniu Kościoła: liberalizująca i integrystyczna. Twarzą pierwszej tendencji jest Hans Küng, protagonistą drugiej Marcel Lefebvre. „To są dwie skrajne tendencje. A między nimi szukamy drogi pośredniej. Sposobu właściwego wyrazu” (Tischner czyta katechizm, 173). „Eklezjologia życia” Tischnera jest niezwykle głęboka. Kościół jest po to, by pomagać człowiekowi być sobą. „Nie przychodzi się do Kościoła, aby było w życiu łatwiej. Nie przychodzi się jednak również po to, by w życiu mieć trudniej. Przychodzi się dlatego, że Kościół świadczy o heroicznym wymiarze ludzkiej egzystencji” (Myślenie według Ewangelii). Sobą można się stać jedynie na drodze jakiegoś heroizmu, przez poświęcenie, oddanie się komuś. Jeśli ktoś tak odczytuje swoją drogę, wcześniej czy później rozważy propozycję Kościoła.

Mam przed sobą list księdza profesora Edwarda Stańka. Nawiasem mówiąc, kiedy zacząłem otrzymywać od niego listy, zrozumiałem – toutes proportions gardées – czemu czytamy listy np. św. Pawła. I czemu chcemy je udostępniać innym. Bije z nich taka mądrość i ciepło, że żal zatrzymywać to tylko dla siebie. W jednym z listów ksiądz profesor wspomina Tischnera:

„Profesor Tischner był moim sąsiadem. Miał bardzo otwarte serce i pomagał wielu. Lubił być na ekranie, ale każdy z nas ma swój słaby punkt. Bóg wprowadził go w świat Prawdy (= Pokory) przez sondę w nosie. Towarzyszyła mu w tym upokorzeniu św. Faustyna. Już o ekranie telewizji nie było mowy. Tylko zamknięte drzwi!

Kochał filozofię więcej niż Chrystusa, a fenomenologię więcej niż realizm – ale był sobą i uczynił wiele dobra. Dla mnie taki sąsiad to skarb, bo on kochał ludzi takich, jacy są, a nie takich, jacy być powinni. To wielki plus fenomenologii, zwłaszcza, gdy uderza w iluzję «tak być powinno»”.

Najwyższy czas zacząć myśleć o Tischnerze jako człowieku Kościoła. A o Kościele jako domu budowanym z mozołem przez takich, jak Tischner.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama