Hiob z Oregonu

Chata z pewnością nie zasługuje na potępienie, bo choć rzeczywiście można dopatrzeć się w niej nieścisłości czy nie w pełni ortodoksyjnych stwierdzeń, to trzeba przypomnieć, że nie jest to podręcznik dogmatyki, a jedynie Christian Fiction...

William P. Young, Chata. Gdzie tragedia zderza się z wiecznością. tłum. Anna Reszka, Wydawnictwo Nowa Proza, Warszawa 2009, s. 281

Wydana po raz pierwszy w 2007 roku (wydanie polskie miało miejsce dwa lata później) Chata Williama P. Younga szybko znalazła się na szczytach list bestsellerów (m. in. „New York Timesa”). W krótkim czasie książka zyskała wielką popularność wśród chrześcijan różnych wyznań, co zaniepokoiło niektórych duchownych i liderów religijnych. Oponenci wywodzący się ze środowisk konserwatywnych i fundamentalnych dopatrywali się w powieści poglądów zaprzeczających przesłaniu biblijnemu, niebezpiecznych herezji, synkretyzmu, w którym elementy tradycji hinduistycznej, New Age, przeplatają się z wątkami chrześcijańskimi oraz z poppsychologią

Chata należy niewątpliwie do typu książek, których ocena będzie zależna od światopoglądu i konfesji odbiorcy: to, co bulwersuje część wyznawców czterech sola (sola Scriptura, solus Christus, sola gratia, sola fide), niekoniecznie musi oburzać czytelników katolickich, zwolennicy nadziei powszechnego zbawienia przyjmą rozważania Younga z radością, zwolennicy sądu i wiecznej kary – z nieufnością; orędowników teologii progresywnej ucieszy obraz Boga jako czarnej kobiety. Young wcale nie jest jednak tak oryginalny, jakby się to wydawało na pierwszy rzut oka, i nawet najbardziej narażone na krytykę idee, które zawarł w swojej książce, odnaleźć można u innych teologów, również tak poważanych jak Justyn Męczennik czy Orygenes. Jeszcze wyraźniej widać wpływy teologii spotkania i Bonhoeffera czy teologii nadziei i Moltmanna. Nie należy jednak przeceniać wartości książki przeznaczonej pierwotnie – jak zapewnia autor – dla jego dzieci.

Chata z pewnością nie zasługuje na potępienie, bo choć rzeczywiście można dopatrzeć się w niej nieścisłości czy nie w pełni ortodoksyjnych stwierdzeń, to trzeba przypomnieć, że nie jest to podręcznik dogmatyki, a jedynie Christian Fiction, zapis doświadczeń bohatera, którego można określić mianem współczesnego Hioba. Young dotyka problemów, z którymi boryka się współczesna teologia: pyta o sens cierpienia i cierpienie Boga; snuje myśl na temat uniwersalizmu zbawienia; zastanawia się dlaczego instytucjonalne i hierarchicznie zorganizowane Kościoły nie wychodzą naprzeciw egzystencjalnym potrzebom współczesnego człowieka. Konsekwentnie stara się udowodnić swoją przewodnią ideę – jak bardzo istotne dla człowieka wierzącego jest nawiązanie osobistych więzi z Bogiem i przełożenie ich na relacje z ludźmi. Podstawowa wartość Chaty polega właśnie na tym, że w sposób ciekawy, ale i bardzo prowokacyjny, a miejscami kontrowersyjny mówi o relacjach człowieka z Bogiem. To, co inni starali się przekazać w sposób systematyczny, Young prezentuje w formie dialogów z Bogiem i fabularnej fikcji. Mimo początkowych niezręczności, udaje mu się sprawnie poprowadzić intrygę, trzymać czytelnika w napięciu i zbudować nastrój przypominający miejscami nawet mroczne powieści Stephena Kinga. Dzięki temu dociera do czytelnika, który raczej nie sięgnie po literaturę teologiczną czy duchowościową. I co ciekawe, Chatą zachwycają się również osoby duchowne.

Struktura powieści Younga i losy głównego bohatera wyraźnie nawiązują do biblijnej Księgi Hioba. Pięć początkowych rozdziałów i rozdział ostatni tworzą narracyjną ramę, mającą funkcję analogiczną do prologu i epilogu Księgi Hioba. Zasadnicze treści przekazywane są w formie dialogów i opisów sytuacji. Głównym bohaterem jest Mack, właściwie Mackenzie Allen Phillips, pochodzący z irlandzko-amerykańskiej farmerskiej rodziny ze Środkowego Zachodu Stanów Zjednoczonych. Jego przypadki opisuje Willi, przyjaciel znający Macka od ponad dwudziestu lat.

Przyjaciele uważali go za człowieka inteligentnego, bardzo zainteresowanego problemami teologii, porządku świata, wiary, a jednocześnie – niezbyt religijnego. Willi opisuje stosunek Macka do religii jako Hassliebie (miłość/nienawiść) i podejrzewa, że w podobny sposób Mack traktuje Boga: uważa go za ponurego, dalekiego, wzniosłego, ale takiego, którego trzeba szanować i na swój sposób nawet kochać. Trudno jednak wymagać, aby po traumatycznych doświadczeniach z dzieciństwa Mack mógł wyobrażać sobie Boga jako dobrego, czułego Ojca.

Obraz Macka jako człowieka „zwykłego”, ale „sprawiedliwego”, przypomina portret Hioba, „męża sprawiedliwego, prawego, bogobojnego i unikającego zła” (Hi 1,1-2). Podobnie jak na Hioba, na Macka również spada niespodziewane nieszczęście: jego najmłodsza córka Missy została uprowadzona z kempingu, gdzie Mack spędzał przyjemny weekend z trójką młodszych dzieci. Poszukiwania dziewczynki nie dały rezultatu, trzeba było przyjąć, że została w okrutny sposób zamordowana. Po tych tragicznych wydarzeniach Mack pogrąża się w Wielkim Smutku, snując samooskarżające rozważania: „gdyby nie pojechał z dziećmi na biwak”, „gdyby wyjechali dzień wcześniej”... Podobnie jak biblijny Hiob, Mack nie traci wiary w Boga, choć u obu wiara ta nie przynosi ukojenia, nie uwalnia od koszmarów, bólu, rozgoryczenia. Pozwala jednak krzyczeć i pytać. W pewnym momencie Bóg wychodzi z inicjatywą pokazania bohaterowi, jak fałszywy obraz Najwyższego w sobie pielęgnuje. Hiobowi Bóg przedstawia się w czasie kolejnych mów (Hi 38; 40,7-41,26), Macka zaprasza na spotkanie do chaty, gdzie najprawdopodobniej zamordowana została Missy.

Kiedy Mack otrzymuje wiadomość od „Taty” (tak żona Macka nazywała Boga), początkowo uważa to za okrutny żart mordercy, nie wierzy, że Bóg mógłby „pisać liściki”, dokonać teofanii w jakikolwiek inny sposób niż w Biblii, będącej dla Macka – protestanta z teologicznym wykształceniem – jedynym źródłem objawienia. Po pewnych wahaniach Mack podejmuje jednak krok, który można przyrównać do zakładu Pascala. Jeśli to rzeczywiście Bóg przysłał tę wiadomość, to Mackenzie pojedzie do chaty, aby się z Nim spotkać i zapytać o kilka rzeczy (por. Hi 42,4).

Okazało się, że zapraszającym do chaty był rzeczywiście Bóg. Ale Bóg zupełnie inny, niż ten, którego sobie wyobrażał. Ukazał się bowiem jako przysadzista Murzynka o bardzo bezpośrednim sposobie bycia. Kobieta każe nazywać się Tatą albo Elousią. Z jednej strony wydaje się to ukłonem wobec środowisk związanych z teologią progresywną, propagujących taki obraz Boga, który byłby do przyjęcia przez zwolenników feminizmu czy transgenderyzmu. Z drugiej strony, odczytanie obrazu tylko na tym planie naraziło Younga na zarzuty ze strony fundamentalistów stojących na stanowisku, że Bóg musi być przedstawiany jako mężczyzna, ponieważ w taki sposób na ogół sam przedstawia się w Biblii. Na ogół – bo w Piśmie Świętym znajdują się też teksty świadczące o kobiecym i macierzyńskim obliczu Boga (np. Iz 42,14; 66,13; Ps 22,9), a motyw matczynej Bożej miłości rozwijany był chętnie przez chrześcijańskich pisarzy i mistyków. Przyczynę objawienia się w takiej akurat postaci tłumaczy sam/a Tata: „Chciałam uwolnić Cię na chwilę od twojego religijnego wykształcenia i uwarunkowań”. Rzeczywiście, Macka, który wiary nie stracił, nie trzeba w niej utwierdzać. Trzeba zdekonstruować jego fałszywe i stereotypowe wyobrażenia o Bogu.

Young pokazuje, że Bóg wymyka się ludzkim wyobrażeniom, jest INNY niż człowiek myśli (Ez 28,2; Ps 92,6-7; Iz 55,7-9). Tak jak Bóg z Księgi Hioba nie dał się sprowadzić i zamknąć w ludzkich wyobrażeniach na temat sprawiedliwości, tak Bóg-Ojciec Younga nie da się zamknąć w postaci nobliwego starca. W to kontrowersyjne obrazowanie wpisuje się też postać Sarayu – Ducha Św. przedstawionego jako drobna, eteryczna Azjatka, która cały czas zdaje się drgać i wirować. Najbardziej zachowawczy jest portret Jezusa – niezbyt przystojnego, ale sympatycznego mężczyzny o semickich rysach twarzy z charakterystycznym dużym nosem. Widać tu też wpływ third quest i przywracania Jezusowi jego żydowskich korzeni, co w dużej mierze zaważyło na postrzeganiu Syna Bożego bardziej jako „naszego starszego brata” niż zmartwychwstałego Pana Kościoła. Stworzenie takiego obrazu Trójcy nie jest zapewne przypadkowe. O ile z obrazem czarnego Boga czytelnik mógł się już oswoić – dość wspomnieć popularny film Toma Shadyaca Bruce Wszechmogący – o tyle Bóg-Azjata/Azjatka wciąż pozostaje nowością. Przypomina się tu stanowisko indyjskiego teologa katolickiego – Michaela Amaladossa, który słusznie stwierdza, że obrazy, choć mogą być związane z pewnymi stwierdzeniami teologicznymi, nie mają za zadanie przekazywać doktryny, lecz pobudzać człowieka do głębszej relacji z Bogiem. Ta idea towarzyszy również Youngowi, który rzeczywiście miejscami nie troszczy się zanadto o „dogmatyczną poprawność” swojego wyobrażenia Trójcy i relacji między jej Osobami.

„Bycie Bogiem jest wolnością w miłości” – stwierdził krótko Walter Kasper. Young starał się obrazowo i narracyjnie rozwinąć tę trafną definicję. „Wolność w miłości” – podstawowa relacja pomiędzy boskimi Osobami Trójcy – uznana została za wzorcową także dla ludzi. Wolność, miłość i egalitaryzm mają manifestować się i realizować w służeniu sobie wzajemnie. „W relacjach z innymi – mówi Sarayu – nigdy nie chodzi o władzę, a jedyny sposób, żeby nie narzucać komuś swojej woli, to ograniczyć się i służyć.” Właściwie powtarza ona to, co głosi Jezus (Mk 10,42-45; Mt 20,25-28).

Pokazanie pozbawionych sztywnej, „sterylnej i zimnej świętości” osób Trójcy wzajemnie sobie usługujących, bez jakiejkolwiek widocznej hierarchii i podporządkowania naraziło Younga na zarzut propagowania nieortodoksyjnego obrazu Trójcy. Autor jednak nie narusza dogmatycznej poprawności i – bardziej lub mniej świadomie – sięga do tradycji zwanej perychoreizmem. Nieco wcześniej do tej koncepcji nawiązywał Jürgen Moltmann opisując relacje wewnątrz Trójcy również oparte na miłości, a nie na hierarchii. Jeśli Ojciec, Syn i Duch św. połączeni są ze sobą miłością, to ich jedność polega na ich zjednoczeniu. Zadziwiająca jest zgodność poglądów Moltmanna i Younga. Używają nawet podobnych, bardzo plastycznych ilustracji. Saorayu, określana też jako „taniec bytu”, chodzi ubrana w szaty z delikatnej tkaniny, która powiewa przy najlżejszym podmuchu wiatru i przy każdym wypowiedzianym słowie. Moltmann przybliżając perychoretyczną Trójcę powołuje się na greckie czasowniki perichoreuo – tańczyć dookoła i perichoreo – kręcić się, wirować, a relacje trzech Osób porównuje do działania kalejdoskopu, w którym nieustannie zmieniają się kolory i kształty. Taniec wyraża radość i wolność. Jest działaniem, które nie wypływa z potrzeby i konieczności, lecz z miłości i bezinteresowności. Stanowi więc odbicie dynamizmu i harmonii cechujących Boga.

Podobnie jak Moltmann także Young ahierarchiczną perichoresis transponuje na Kościół, który powinien być „wspólnotą Chrystusa ożywianą mocą Ducha, by doświadczyć Boga, który otacza ludzi ze wszystkich stron i doprowadza do rozwoju nowego życia”. Trudno, aby taka wspólnota zbudowana była hierarchiczne. Jak za czasów apostolskich wszystko powinno być w niej wspólne, nikt nie powinien cieszyć się większymi przywilejami niż inni i nikt nie powinien ograniczać wolności innych (Dz 4,32-34). Wyraźnie tęskni za nią Mack, a jeszcze bardziej Young krytykujący instytucje religijne, w których ludzka hierarchia i żądza władzy stłumiły równość w Chrystusie i wolność.

Dramatyczne w areligijnym świecie pytanie, czemu i komu służy pojmowany systemowo Kościół zadał już Moltman. Można zaobserwować (czyżby też nieprzypadkowe?) podobieństwo użytych przez Moltmanna i Younga formuł. Czy Kościół służy religii obywatelskiej jakiegoś kraju czy uniwersalnej wolności Ukrzyżowanego? Służy utrzymaniu porządku i prawa, czy wyzwoleniu ludzi, dla których Ukrzyżowany jest bratem? Złamany tragedią Mackenzie nie znalazł w Kościele instytucjonalnym wyzwolenia ani od smutku, ani od poczucia winy, nie doświadczył ocalenia, nie odczuł wreszcie ani sensu swojego cierpienia, ani przygarniającej i współcierpiącej obecności Boga. Prawdopodobnie dlatego, że wybrał złą kolejność – zaczął od Kościoła, a nie od Chrystusa, który jest fundamentem wszelkiej eklezjologii. Instytucje i legalizm nie wyczerpują religijności, czasem nawet są przeszkodą w nawiązaniu osobistych relacji z Bogiem, gdy np. ograniczają się do bezrefleksyjnego uczestnictwa w rytuałach. Zresztą to samo odrzucał Jezus, a Bóg już w Starym Testamencie mówił: „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń” (Oz 6,6). Jeśli Mack nie otrzymał w swoim zborze wskazówki, jak ma odbudować swoje zdruzgotane wnętrze, powinno dać to do myślenia nie tylko jemu, ale przede wszystkim tym, którzy stoją na czele tej wspólnoty i – być może – uczynili z niej hierarchiczny system, a nie potrafili przełożyć obrazu małżeńskiej więzi Jezusa i Kościoła na stosunki wewnątrzkościelne.

Wbrew krytykom Chaty Mack nie odwraca się definitywnie od instytucji, raczej została mu pokazana prawidłowa sekwencja kroków: najpierw odnalezienie Boga, nawiązanie z Nim osobistych relacji, a potem odszukanie Go i Jego orędzia we wspólnocie. Young zatem nie podaje alternatywy: albo instytucja, albo relacja; pokazuje jednak, jaką drogę przebył jego bohater, gdy w instytucjach religijnych nie znalazł odpowiedzi na swoje pytania.

Można zarzucić Youngowi, że w powieści zbyt mocno skupił się na obrazie Jezusa historii, za mało miejsca poświęcił Chrystusowi wiary. Ten pokochany przez Macka Jezus pokazuje, czym jest istota Kościoła i jaka jest w nim rola Syna Bożego: „Mój Kościół to ludzie, a życie to relacje. Sam go nie zbudujesz. To moje zadanie i jestem w tym dobry”. Za takim Kościołem, opartym na Chrystusie, Mack wyraźnie tęskni i dlatego pyta, jak stać się częścią tej wspólnoty? Odpowiedzią, której można się spodziewać, jest oczywiście „nawiązanie więzi międzyludzkich, zwykłe dzielenie życia”, otwartość i dostępność dla innych.

W Youngowskiej koncepcji Kościoła i akcentowaniu relacji ludzko-Boskich i międzyludzkich można zauważyć wyraźne nawiązania do Bonhoeffera, który również nawoływał do szukania Boga, wieczności i nieprzemijalności w świecie. Prawdziwe człowieczeństwo to „bycie dla drugich”, zasada zastępowania bliźniego i przejmowania na siebie ciężarów jego życia, zaangażowanie w doczesność, odpowiedzialność za świat i ludzi. Bonhoefferowska i Youngowska krytyka instytucjonalnego Kościoła polega na negowaniu poglądu, jakoby głównym jego zadaniem było przygotowanie ludzi do zbawienia w przyszłym życiu z wyraźnym pominięciem doczesności i przyjścia z pomocą ludziom borykającym się z ziemskimi, co nie znaczy tylko materialnymi, problemami. To właśnie dlatego oferta instytucjonalnego, tradycyjnego Kościoła nie trafiła do Macka i została przez niego odrzucona.

Jak widać Chata zbudowana jest z zapożyczeń, nawiązań intertekstualnych, niekiedy polemik. W takiej ogromnej ilości cytatów, aluzji mogły ukryć się też myśli nieortodoksyjne, które tropione są przede wszystkim przez oponentów Younga uważających jego powieść za zagrożenie dla czystości wiary. Ale, jak zaznaczono kilkukrotnie w tej recenzji, odbiór Chaty zależy w dużej mierze od światopoglądu wyznawanego przez czytelnika. Oczywiście, można przytoczyć fragmenty, które sugerować będą pelegianizm, patrypasjonizm, gnostycyzm z uwypukloną rolą Sofii, New Age, naiwność obrazu pozadoczesnej egzystencji itp. Niektórych na pewno zirytuje nadopiekuńcza postawa Taty, zbytnia dosłowność i namacalność Boskich osób, ich trywialność, przyziemne upodobania i przyjemności, co rzekomo odziera Boga z Jego majestatu. Wydaje się jednak, że wszystko to ma na celu nie tyle ukazanie wiary na poziomie dogmatu, ile przełożenie jej na poziom spotkania i relacji z Bogiem i ludźmi. Teza Younga jest jasna: nie można należeć do Kościoła założonego przez Chrystusa, jeśli najpierw nie pozna się samego założyciela, nie nawiąże z nim osobistego kontaktu, nie przejmie Jego miłości i wolności. Sprawdzianem właściwego zrozumienia tego, co przez trzy dni praktycznie i teoretycznie wykładały Mackowi Boskie Osoby, jest przebaczenie.

Young pozostawia jednak czytelnika w niepewności, może jest to pewna forma asekuracji, a może wskazówka, że spotkania człowieka z Bogiem nie można sprowadzać do zdania logicznego „prawda” lub „fałsz”, podobnie jak na płaszczyźnie logicznej nie daje się rozwiązać problemu zła, cierpienia, przebaczenia, usprawiedliwienia czy zbawienia.

Kalina Wojciechowska – ur. 1971, ewangelicka teolog-biblistka, dr hab., profesor w Katedrze Wiedzy Nowotestamentowej i Języka Greckiego Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Organizatorka sympozjów teologiczno-muzykologicznych – wraz z mężem, lutnistą, Jerzym Żakiem. Mieszka w Ząbkach.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama