Śmiercionośna lektura

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (43/2002)

Za kilka dni rozpocznie się coroczna oktawa zaduszkowa. Jest ona zawsze znakomitą okazją — jeśli tylko ktoś nie ucieka panicznie przed fenomenem śmierci — aby poddać się refleksji nad tajemnicą ludzkiego przemijania. Bo śmierć człowieka jest, przyznajmy to szczerze, zjawiskiem fascynującym. Narodziny i rozmaite zakręty żywota mamy już przecież za sobą i, doprawdy, niewiele może nas jeszcze zaskoczyć na tym łez padole. Natomiast sam moment śmierci — porównywalny jedynie z niepowtarzalną chwilą narodzin — wydaje się budzić coś więcej, niż tylko niepewność. Również my, ludzie wierzący, którzy zawierzamy przesłaniu Dobrej Nowiny, idziemy przecież w nieznane...

Jakże trudno pogodzić się z faktem, że jeszcze wczoraj Ktoś był pośród nas: kochał i był kochany, skarżył się na rozmaite dolegliwości zdrowotne, marzył i żywił obawy, miał wrogów i sam nie przepadał za tymi oraz owymi, wyznawał określone poglądy, poddawał się rozmaitym emocjom, uwielbiał to, a nie znosił tamtego, miał określone preferencje polityczne i zainteresowania... A teraz Go nie ma i już nigdy wśród nas nie będzie. Choćby nawet człek próbował oszukiwać się, żyjąc tak, jakby śmierci nie było — że On niby tylko zasnął albo wyjechał na długo w delegację — to prawda jest bolesna. Ktoś odszedł od nas ostatecznie, na zawsze, i już nie powróci. W okresie zaduszkowym zanosimy więc westchnienia w intencji tych, którzy odeszli, nawiedzamy groby, aby położyć kwiatek i zapalić znicz, jako dowód naszej o nich pamięci. A, przy okazji, sami coraz bardziej oswajamy się ze śmiercią. Bowiem, jak powiadają mędrcy: chorobę trzeba zwalczyć, a do śmierci należy się przygotować.

Swoją drogą, najtrudniej przychodzi nam pogodzenie się ze śmiercią niespodziewaną, jakże często absurdalną, bo wywołaną zabójstwem albo samobójstwem. Pisałem kilka lat temu o znanej książce Jerome Davida Salingera z 1951 r. pt. „Buszujący w zbożu”. Byłem wówczas zdumiony, że na falach radiowych — i to w paśmie dla młodzieży — rozpoczęto czytanie jej w odcinkach. Nie mogłem pojąć, że ktoś podjął taką nierozważną decyzję. Ale to nie wszystko, pomimo przestrogi Amerykanów — TVP wyświetliła niegdyś wstrząsający film dokumentalny — ponad stu przypadków samobójstw pod wpływem tej śmiercionośnej lektury. Polskiemu czytelnikowi znane są również przekłady opowiadań tego autora, dokonane w drugiej połowie lat sześćdziesiątych.

Po latach powracam do tematu, ponieważ niedawno obejrzałem w telewizji interesujący film poświęcony sylwetkom zamachowców, którzy targnęli się na życie znanych powszechnie osób. Jakież było moje zdumienie, kiedy dowiedziałem się, że m.in. zabójca eks-Beatlesa Johna Lennona utożsamiał się z głównym bohaterem książki Salingera, podobnie zresztą jak pewien młody mężczyzna, który zabił aktorkę występującą w jednym z popularnych w USA seriali telewizyjnych. W drugim przypadku, zaraz po zabójstwie, znaleziono egzemplarz wspomnianej książki Salingera.

Cóż takiego niebezpiecznego jest w twórczości tego amerykańskiego powieściopisarza i nowelisty? Zapewne to, że Salinger czynił bohaterami swoich utworów literackich ludzi niezdolnych do życia w świecie nacechowanym pustką emocjonalną i poczuciem bezsensu istnienia. A że coraz więcej wokół nas ludzi połamanych duchowo, więc zachęcam do ostrożności wobec takich śmiercionośnych lektur.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama