Samotni wobec przemocy

O losach obywatelskiego projektu ustawy o ograniczeniu przemocy w mediach

Obywatelski projekt ustawy o ograniczeniu przemocy w mediach to jedna z najważniejszych inicjatyw, jakie ostatnio pojawiły się w polskim parlamencie. Cóż z tego, skoro niewiele osób słyszało o takim projekcie, gdyż media zwyczajnie go zignorowały. Podobne zakusy miała większość posłów, publicznie kpiąc z proponowanych zapisów.

Typowym dla poziomu debaty argumentem była ironiczna propozycja, by zakazać emisji kreskówki z Donaldem, bo słynny kaczor — jak mało kto — bywa agresywny. I pewnie projekt trafiłby do kosza zamiast do komisji, gdyby nie zdecydowana postawa posłów opozycji i wystąpienie Rzecznika Praw Obywatelskich, który wsparł z sejmowej trybuny autorów, a właściwie autorki projektu.

Projekt powstał z determinacji dwóch mam, które od początku podkreślały, że nie chodziło im tylko o takie czy inne ułożenie ramówki telewizyjnej, lecz o kształt mediów, który będzie gwarantował ochronę dziecięcej wyobraźni.

Znamienna okazała się reakcja różnych środowisk na tę inicjatywę. Mimo niesprzyjających warunków i ograniczonego zasięgu akcji poparli ją masowo zwyczajni ludzie, składając pod projektem blisko 200 tys. podpisów. Wsparł go prof. Zoll, nie po raz pierwszy demonstrując, jak rozumie swoją misję Rzecznika Praw Obywatelskich. Za inicjatywą opowiedziało się Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich oraz kilka wielkich nazwisk polskiej kultury, m.in. Henryk Mikołaj Górecki, Jan Nowak Jeziorański czy Stefan Stuligrosz. Za to chłodem powiało z wypowiedzi dysponentów „czwartej władzy”: szefów stacji telewizyjnych, producentów oraz dystrybutorów filmów i gier komputerowych. Nie było to jednak starcie na argumenty. Jedni mówili o niebie, drudzy o chlebie. Nie tylko w przenośni.

Dla rodziców, którzy uruchomili lawinę obywatelskiej inicjatywy, sprawa jest oczywista: przemoc zagraża naszym dzieciom, a media podważają wartości, na jakich chcemy opierać wychowanie. Trzeba temu przeciwdziałać. Z taką diagnozą zgodził się rzecznik i twórcy kultury. Dysponenci i decydenci w ogóle tego wątku nie podjęli, skupiając się na technicznych trudnościach związanych z ewentualnym wprowadzeniem ustawy.

Przemoc jest dziś w mediach towarem niezwykle atrakcyjnym. Trudno się zatem dziwić sceptycyzmowi „ludzi z branży” wobec perspektywy wprowadzenia jakichkolwiek ograniczeń. Łatwo je wykpić lub oskarżyć „dyletantów” o cenzorskie praktyki, dużo trudniej w gronie ekspertów zastanowić się, co zrobić, by media były bezpieczne. Dlatego należy liczyć się ze zdecydowanym lobbingiem mediów elektronicznych przeciw obywatelskiemu projektowi.

Co ciekawe, nikt już nawet nie pyta o zdanie w tej sprawie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Udało się przekonać opinię publiczną, że ma ona ważniejsze sprawy na głowie. Tymczasem ustawowym obowiązkiem KRRiTV jest czuwanie, by telewizja publiczna wypełniała powierzoną jej misję edukacyjną i kulturową, a telewizja komercyjna nie przekraczała cienkiej granicy między rozrywką a demoralizacją. Tymczasem Rada jest — po rozdysponowaniu częstotliwości — ciałem fasadowym, które ożywa wyłącznie w chwilach politycznych burz. Jeśli stoi na jakiejś straży, to jest to straż politycznego status quo w radach nadzorczych, a co za tym idzie — w zarządach mediów publicznych. Dlatego niezbędna stała się nowa, obywatelska inicjatywa. Po pierwszej sejmowej debacie widać już, że jeśli sami nie będziemy się bronić przed przemocą w mediach, to nikt nas nie obroni.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama