Oglądalność to nie zaufanie

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (45/2001)

Od pierwszej linijki muszę przeprosić Redakcję, Korektę i P. T. Czytelników za okropny rzeczownik „oglądalność”, jakiemu pozwoliłem usadowić się w tytule. Nie mogłem go jednak niczym zastąpić, bo to nie zwykły rzeczownik, a imię bałwana czczonego jawnie w naszej telewizji publicznej. Nie jest to zresztą bożek rodzimy, własnego chowu, przejęto go z telewizji komercyjnych i wbrew zdrowemu rozsądkowi i zasadom dobrego smaku wywindowano na ołtarze w gmachach na ulicy Woronicza i podległym im chramom sztuki i informacji. Biskup Woronicz bardzo byłby z takich bałwochwalczych praktyk niekontent.

Telewizja publiczna ma sens, dopóki jest sobą, jak długo da się odróżnić od kanałów (co za trafne określenie!) komercyjnych. Wszyscy wiedzą, czym być powinna — instytucją służącą wspólnocie narodowej, społeczeństwu obywatelskiemu, wolnemu państwu. Nieszczęśliwe wynalazki twórców prawa uczyniły z telewizji publicznej przedsiębiorstwo, a zaszłości pierwszego dziesięciolecia niepodległości zrobiły z tego przedsiębiorstwa teren ostrych walk politycznych, nasilających się w okresie tak częstych u nas nerwowych okresów przedwyborczych.

Nie przyłączę się do chóru tych, co narzekają, że programy i filmy w telewizji publicznej są złe i robią się jeszcze gorsze. Nieszczęście polega na tym, że wszystko, co jest nadawane, traktowane jest jako konieczne, jako ofiara, którą należy złożyć bożkowi oglądalności. Ludzie w telewizji sądzą, że muszą nadawać to, co nadają, bo inaczej oglądalność spadnie, nie przyjdą reklamodawcy z pieniędzmi i trzeba będzie zamknąć budę. A ludzie oglądają, narzekają, ale rozumieją, że jakość programu nie może być inna, bo oglądalność — i tak dalej. Jedni płacą abonament, inni unikają płacenia, ale jedni i drudzy wiedzą, że ich pieniądze to nic, to prawie śmiecie, prawdziwe pieniądze rządzące telewizją mają Wielcy Kapłani Oglądalności — ci, co zlecają reklamy. Zakulisowe manipulacje polityczne też dokonywane są w cieniu bożka, usprawiedliwiane tym, że ludzie chcą, a jak chcą, to Oglądalność wzrasta i wtedy...

Dominacja molocha Oglądalności sprawia, że ludzie z telewizji, prócz kasty Kapłanów Bożka, czują się stłamszeni, widzowie również, a jedni drugim ufają coraz mniej. Pilnie trzeba przypomnieć więc, że telewizja to nie tylko przedsiębiorstwo. To również instytucja społeczeństwa obywatelskiego, to także wspólnota rozmaitych twórców i fachowców. Obowiązkiem tego nadzwyczajnego medium jest tworzenie tkanki społecznego zaufania, a ona dziś jest potrzebniejsza Polsce niż samolot wielozadaniowy i inwestycje zagraniczne razem wzięte.

Telewizja ma jeden prosty i tani sposób na przywrócenie zaufania do siebie. Musi rozmawiać z widzami serio o samej telewizji. Nie o „ciekawostkach warsztatu”, nie o „gwiazdach małego ekranu”, ale o władzy, strukturach, pieniądzach, naciskach polityków. Gdy telewizja stanie się „przezroczysta”, wtedy będzie mogła zamienić się w godne zaufania forum obywatelskich debat nad wyzwaniami współczesności — nad terroryzmem, globalizacją, zapaścią ekonomiczną Polski, bezrobociem.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama