Górą bezczelność

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (43/2001)

Mniemam sobie o sobie, że należę do ludzi, co to niczemu się nie dziwią. Ale ostatnio zdumiewają mnie niektórzy dziennikarze — i to negatywnie. Nie sposób dziwować się szeregowym, najemnym pracownikom środków przekazu, przeciętność nigdy nie zaskakuje. Natomiast zdarza się od kilku tygodni, aż trudno wierzyć własnym oczom i uszom, gdy obserwuje się bezradność czołowych, rasowych, profesjonalnych wygów dziennikarskich.

Oto regularnie przepytująca przez kwadrans różne „osobistości” dziennikarka, która zazwyczaj „nikomu nie przepuści”, pozwala zagadać się świeżo wyniesionemu na świeczniki gwiazdorowi polskiej sceny politycznej. Gwiazdorowi — dodajmy — wykreowanemu przez media, zręcznie nimi manipulującemu, nawet z kajdankami na rękach potrafiącemu urządzić show telewizyjny. Dziennikarka swoje, a gwiazdor swoje. Za nic i na nic ma pytania, ulubieniec mediów w kółko dzieli się swoją wiedzą zamykającą się w trzech na okrągło powtarzanych zdaniach i w krzyku, kto to „musi odejść”. Nie poznawałem dziennikarki, która dała wykorzystać siebie i swoją audycję dla darmowej autoreklamy butnego gwiazdora.

Nie ona jedna. Inna, od lat prowadząca regularne wywiady, zawsze kompetentna i dobrze przygotowana, pozwoliła się po prostu niszczyć. Bez mrugnięcia okiem przyjmowała pouczenia, o co powinna się pytać i co jest ważne, znosiła przygany o braku wiedzy i o stronniczości, w ogóle nie zareagowała na stwierdzenie, że to ona jest pracownikiem gwiazdora, bo on płaci abonament i dlatego będzie mówił, co chce. Wyglądało na to, że to program gwiazdora, a nie pani redaktor — raz po raz zwracał się zresztą do widzów, zupełnie lekceważąc gospodarza programu. Obruszyła się, ale też nie za bardzo, gdy rzucił jej w twarz, że kłamie. Bohater audycji nie odpowiedział na żadne pytanie pani redaktor, ta zaś raz jeden tylko ośmieliła się stwierdzić „nie odpowiedział pan na pytanie”. Zupełnie już straciłem szacunek dla pani redaktor, gdy na koniec stwierdziła, że było miło i za miesiąc znów zaprosi bohatera, a oniemiałem ze zdumienia, gdy jeszcze przyjęła kwiaty — nie z przeprosinami, lecz z pochwałą za dobrze przeprowadzoną audycję.

Zachowanie tego pana znane jest nie od dziś, żadne to zaskoczenie, to jego „metoda”. Natomiast nieporadność (a wedle niektórych tolerancja czy zgoła przymilność) dziennikarki tego formatu, to coś nowego. Powtarzam: nie nowicjuszki przecież! Wielu nie wytrwało do końca: na to nie można było patrzeć, mówili.

Mógłbym powiedzieć: media go wykreowały, teraz mają za swoje. Cytowały — bez kontry czy repliki — insynuacje, potwarze i obelżywe epitety „lidera”, teraz obrywa się im, ilekroć nieśmiało usiłują postawić pytanie mniej wygodne czy bardziej konkretne, wymagające nie tylko sprytu, lecz jakiejś wiedzy i orientacji w świecie. Problem w tym, że większość widzów zaaprobowała styl nowego gwiazdora polityki. Piszę „styl”, bo przecież nie wiedzę. Styl polegający na zakrzykiwaniu, nieliczeniu się z rozmówcą, bucie, tupecie i bezczelności. Impertynencja, hucpa, inwektywy, ubliżanie, krętactwo znajdują w naszym narodzie uznanie i poklask. Boć przecież ów pan, to nie jedyny tego pokroju fenomen. Takie są fakty, niestety.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama