Miłość Boża i miłość ludzka

Kocham innych i przez tych innych idę do Niego. I naprawdę jestem dla Niego i z Nim. I On chce mnie uszczęśliwić. On chce być moim szczęściem.

Kocham innych i przez tych innych idę do Niego. I naprawdę jestem dla Niego i z Nim. I On chce mnie uszczęśliwić. On chce być moim szczęściem.

Zazdrosna miłość Boga

W Starym Testamencie mamy pojęcie Boga „zazdrosnego” (zob. np. Wj 43,14; Pwt 4,34). Co to znaczy Bóg zazdrosny? Przecież to znaczy, że Bóg chce nas dla siebie! Że to jest wyłączność miłości! Trudno to wszystko wyjaśnić, ale przecież także w miłości mężczyzny i kobiety, oprócz tej złej chorobliwej zazdrości, może istnieć właśnie taka „normalna” zazdrość, która jest czymś bardzo dobrym. Dlatego że temu drugiemu na mnie zależy. Pewien ksiądz poprosił mnie, żebym kiedyś pojawiła się w jego parafii i powiedziała ludziom: „Co Bóg o nich myśli”. Ludzie często boją się Boga. Nie wiedzą, że jest samą Miłością. I tutaj nie ma w gruncie rzeczy żadnej różnicy między Starym i Nowym Testamentem. Jeśli ktoś ma wątpliwości, niech przeczyta drugi rozdział Księgi Ozeasza. Ozeasz, jeden z najstarszych proroków, których księgi się zachowały, żył w połowie VIII wieku przed Chrystusem. To był właśnie ten prorok, któremu Bóg kazał poślubić kobietę uprawiającą nierząd. Prawdopodobnie był to nierząd sakralny, a więc była to jednocześnie zdrada samego Boga. Ale Ozeasz kochał tę swoją żonę, wierzył, że potrafi ją „uleczyć” swoją miłością i potem ten obraz miłości do niej przeniósł na przymierze, które Bóg zawarł z Izraelem.

W drugim rozdziale Księgi Ozeasza Bóg mówi do Izraela jak do „niewiernej małżonki”, która porzuciła Go i pobiegła za swoimi „kochankami”, czyli bogami pogańskimi. Ponieważ uważała, że otrzyma od nich chleb, wodę, len, oliwę (Oz 2,7) i wszystko, czego potrzebuje, Bóg postanowił, że zagrodzi jej drogę: Dlatego zamknę jej drogę cierniami i murem otoczę, tak że nie znajdzie swych ścieżek. Za kochankami swymi pobiegnie, ale ich nie dogoni; pocznie ich szukać, ale nie znajdzie. Wtedy powie: „Pójdę i wrócę do mego męża pierwszego, bo wówczas lepiej mi było niż teraz (Oz 2,8-9). Gdy znowu stanie się głodna, powie: „Wrócę do mojego pierwszego męża, bo tam mi było lepiej”. Właściwie to samo mówi syn marnotrawny w przypowieści Jezusa! „Wrócę do Ojca, bo tam nawet najemnicy mają lepiej, niż ja mam tutaj”. Ten syn i ta oblubienica „zdradliwa” wracają do Ojca i Męża z powodów zupełnie przyziemnych – nie z wielkiej miłości, tylko po to, żeby im było lepiej. Ale gdy Bóg doprowadza swoją oblubienicę do sytuacji, w której ona uzna, że Go potrzebuje, mówi o niej – uwiodę ją i powiodę na pustynię, i będę mówił do jej serca (por. Oz 2,16). A potem na nowo obiecuje jej dary – ślubne dary – jak miłość, wierność i sprawiedliwość. I poślubię cię sobie [znowu] na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana (Oz 2,21-22). Gdy przeczytamy to uważnie, zobaczymy, że Bóg Starego Testamentu to ten sam Bóg, o którym nam mówi Jezus.

W tej miłości do Boga i w miłości z Bogiem mieści się również miłość do ludzi. Kiedyś, dawno temu, bardzo długo rozmawiałam z pewnym panem, który przedstawił mi się jako marksista i człowiek zupełnie niewierzący. Miałam wtedy taką tendencję, że każdego chciałam nawracać, ale ta jedna rozmowa – bardzo przyjemna zresztą – była zupełnie wyjątkowa. Było to w górach, siedzieliśmy na Klimczoku, ja byłam bardzo młoda, on trochę ode mnie starszy, więc byliśmy oboje w takim wieku, że mógłby się do tej rozmowy dostać jakiś inny element... Ale nie – ten dialog był całkowicie o sprawach Bożych. Mój rozmówca zastanawiał się tylko, dlaczego żaden z jego przyjaciół chrześcijan nigdy nie powiedział mu nic podobnego i co jakiś czas powtarzał: „Jakby to było piękne, gdyby to było prawdziwe!”. W czasie tej rozmowy padło tylko jedno jedyne pytanie, które trącało o sprawy między mężczyzną a kobietą. To było pytanie, czy w moim życiu jest miejsce na taką miłość bardziej ludzką. Ja powiedziałam: jak najbardziej. Ale ta miłość ludzka musi być – a przynajmniej powinna być – zamknięta w miłości Bożej. Dlaczego? Dlatego, że miłość zawsze chce pełnić wolę tego, kogo kocha.

A to jest czasem niebezpieczne w miłości ludzkiej: ten, kogo kocham, może chcieć albo czegoś złego dla mnie, albo dla siebie, albo dla kogoś trzeciego. Dlatego takim zabezpieczeniem tej miłości ludzkiej jest miłość Boża.

Bóg nigdy nie jest Bogiem „zazdrosnym” w tym sensie, że nie mogę kochać męża (jeżelibym miała męża) czy dzieci, czy mojej matki. Wręcz przeciwnie. Ta miłość do drugich prowadzi mnie do Niego. Na ogół jest nam łatwiej albo kochać ludzi, albo kochać Boga. Ja należałam do tej drugiej grupy (może dlatego, że byłam zbyt wielką egoistką?). Ale z czasem zrozumiałam, że nie ma dwóch miłości – jest tylko jedna miłość. To jest właśnie ta wyłączność, której chce Bóg: kocham innych i przez tych innych idę do Niego. I naprawdę jestem dla Niego i z Nim. I On chce mnie uszczęśliwić. On chce być moim szczęściem.

Patroni modlitwy wstawienniczej

Jedna ze słuchaczek zadała pytanie o modlitwę wstawienniczą: „Na czym tak naprawdę ta modlitwa polega? Przecież nie chodzi o przekonywanie Pana Boga, żeby okazał się dla kogoś życzliwy, bo Pan Bóg kocha każdego nieskończenie bardziej, niż ktokolwiek może kochać. A więc jak to rozumieć?”. Tu jest jedna rzecz: Bóg tak stworzył świat, że nasz udział w zbawieniu jest konieczny. Bóg włącza naszą modlitwę w swoje rządy. To nie jest tak, że Bóg z góry przewiduje, że będę się modlić, bo dla Boga nie ma żadnego „z góry”, dla niego jest zawsze jedno teraz, ale jak to powiedział pewien stary mnich: „Bóg zrobi wszystko, ale nie zrobi tego beze mnie”. Tak jak w Kanie Galilejskiej – ja muszę coś zrobić – muszę tę wodę nanosić, żeby ta woda mogła być. Ja jej nie przemienię w wino. Ale On może.

I wydaje mi się, że to, co jest bardzo ważne w modlitwie wstawienniczej, to właśnie ten nasz udział. Nie chodzi o to, że my musimy Panu Bogu cokolwiek przypominać. I niekoniecznie dostaniemy dokładnie to, o co prosiliśmy. Jeśli matka modli się za swoją córkę, żeby dobrze jej poszło na studiach albo żeby wyszła dobrze za mąż, a coś z tego nie wyjdzie, to wcale nie znaczy, że jej modlitwa za córkę nie została wysłuchana. Bo Bóg nas często wysłuchuje w sposób, którego my nie potrafimy nawet zrozumieć.

Dla mnie taki niesłychanie ciekawy tekst to scena, kiedy do domu, gdzie przebywa Jezus, przynoszą paralityka: Zebrało się tyle ludzi, że nawet przed drzwiami nie było miejsca, a On głosił im naukę. Wtem przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło czterech. Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: „Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy” (Mk 2,2-5). Czterech przyjaciół przynosi go na łożu (to znaczy czymś w rodzaju noszy), ale nie mogą wejść przez drzwi z powodu tłumu. Wobec tego wychodzą na dach (dachy palestyńskie są płaskie, zrobione z gliny pomieszanej z trzcinami) i psują go – kopią dziurę w tym dachu (w lecie dach służy właściwie tylko jako osłona od słońca, a taką dziurę łatwo naprawić), i spuszczają tego nieszczęśnika na noszach pod nogi Jezusa. A Jezus, widząc ich wiarę, mówi do paralityka: synu odpuszczone są twoje grzechy. To jest charakterystyczne: widząc ich wiarę (a nie jego wiarę), On odpuszcza grzechy i potem uzdrawia tego paralityka. Gest tych ludzi, którzy nie tylko go przynieśli, ale wdrapali się na ten dach i zrobili w nim dziurę, to jest właśnie modlitwa. Oni są patronami naszej modlitwy wstawienniczej.

Oni chcą modlić się z nami

My powtarzamy w Credo „wierzę w świętych obcowanie”. Co to znaczy? Kto to są święci? Przecież tu nie chodzi tylko o świętych kanonizowanych. Pierwsi święci czczeni byli bez żadnej kanonizacji. Kanonizacja to nie jest powiedzenie, że ten człowiek jest święty, a inny nie jest. Kanonizuje się pewne wzory dla nas. Takim klasycznym przykładem jest Mała Teresa od Dzieciątka Jezus. Jej kanonizacja oznaczała, że ta jej droga dziecięctwa duchowego to jest właśnie ta słuszna. I mało tego, ona nie tylko została kanonizowana – ona została ogłoszona doktorem Kościoła. To znaczy, że Kościół przyjmuje jako swoją naukę to, co głosiła ta dziewczynka, która umarła, gdy miała 24 lata. W święto Wszystkich Świętych wspominamy nie tylko świętych kanonizowanych. Niekanonizowanych jest znacznie więcej. Mało tego, wśród tych świętych są święci, którzy nigdy nie byli chrześcijanami, o chrześcijaństwie nic nie wiedzieli. Ja zawsze w tym momencie myślę o ludziach, którzy świadomie oddali swoje życie – za swój kraj, za swoich najbliższych – ale żyli przed Chrystusem. Zawsze myślę o bitwie pod Termopilami, a właściwie w Termopilach. Ówczesne Termopile to nie był jeszcze wąwóz, tylko takie wąskie przejście między stromą skałą a morzem (dzisiaj to już tak nie wygląda, bo dorosło pięć kilometrów lądu). Nas uczono w szkole, że Spartanie razem z królem Leonidasem zginęli dlatego, że nie mogli się wycofać, bo byli Spartanami. To jest nieprawda. Ktoś zdradził królowi perskiemu drogę, którą można obejść Termopile, żeby uderzyć z tyłu.

Tam wzdłuż lądu rozciąga się taka długa wyspa Eubeja (dzisiaj jest już zrośnięta z lądem w jednym miejscu i można tam dojechać samochodem). Przez bardzo wąski przesmyk między Eubeją a lądem mogły przepłynąć dwa statki wojenne obok siebie. Dwa, ale nie więcej. Flota grecka, cała skupiona na północy, mogła więc w każdej chwili zacząć odwrót właśnie przez ten przesmyk, natomiast nie miałaby żadnych szans, gdyby się spotkała z flotą perską na morzu otwartym, bo była po prostu znacznie mniej liczna. I dlatego Leonidas, wiedząc, że okrążają ich Persowie, posyła kogoś do admirała greckiego – czym prędzej przepływajcie. Gdyby Persowie natarli z dwóch stron, już by nie przepuścili tej floty przez przesmyk między Eubeją a lądem stałym. I on na pewno zdawał sobie z tego sprawę. Oddawał swoje życie w pełni świadomie – za swoją ojczyznę, za swój dom, za innych Greków. To samo czynili jego żołnierze (więcej lub mniej świadomi dlaczego). To nie był tylko bohaterski wyczyn, że umieramy, bo nie chcemy się schować – umieramy za innych. I myślę, że Jezus umierał na krzyżu także za nich, chociaż to było ładne paręset lat później.

Jest bardzo wielu ludzi, o których beatyfikacji, już nie mówiąc o kanonizacji, nikt nawet nie pomyśli. A tych świętych są niezliczone tłumy i co więcej (chociaż nie zdajemy sobie z tego sprawy) my się z nimi spotykamy. To jest to świętych obcowanie. W czasie każdej Mszy Świętej nigdy nie jesteśmy sami, jesteśmy zawsze w tłumie, tylko że tego tłumu nie widać. Kiedy byłam młoda, bardzo młoda, pisałam wiersze (potem to porzuciłam, uznawszy, że to nie jest moje powołanie mimo wszystko). I kiedyś napisałam taki wiersz (uważam, że najlepszy z moich) zatytułowany Msza Wieczna – obraz wiejskiej kapliczki, małego wiejskiego kościółka. W tym pustym kościele jest tylko kilka starszych pań okrytych szalami, bo jest chłodno, i ministrant, i ksiądz, który odprawia Mszę po łacinie... Tak. Ale w momencie przeistoczenia ten pusty kościół staje się pełen ludzi – świętych. Wszyscy święci spotykają się w każdej Mszy Świętej. Spotykają się między sobą, ale przede wszystkim spotykają się w Chrystusie i z Chrystusem. My tego nie widzimy – i tylko bardzo rzadko łaska Boża pozwala nam się czegoś takiego domyślać. Świętym, którego możemy prosić o pomoc, jest każdy zbawiony, a tych zbawionych jest nieprzeliczona rzesza. Czy nie zdarzyło nam się prosić kogoś ze swoich przyjaciół – pomódl się za mnie, w mojej intencji? Prosimy żywych ludzi, a dlaczego nie mamy prosić o tę modlitwę zmarłych? Jaka jest właściwie różnica między żywym a umarłym? Tylko taka, że umarły jest bliżej Chrystusa, bliżej Boga. Ja na przykład proszę moich rodziców, którzy już nie żyją. Świętych obcowanie to jest bliskość. I to nie tylko bliskość ludzi bardzo odległych, ale ludzi bardzo nam bliskich.

Przywykliśmy modlić się „za” zmarłych. I to bardzo dobrze. Ale spróbujmy kiedyś pomodlić się razem z nimi. W przeciwieństwie do mojej matki ja nie mam jakiegoś specjalnego „kultu przodków”, kultu grobu, ale starałam się być przy grobie rodziców w te wszystkie dni, kiedy uważałam, że oni by tego chcieli, że matce byłoby przykro, gdyby wiedziała, że ja wtedy nie przyszłam. I kiedyś w lecie byłam na cmentarzu (grób rodziców znajduje się na Powązkach). Pomyślałam, że usiądę tam na ławeczce i pomodlę się za nich. I nagle zorientowałam się, że ja się nie modlę za nich, ale – razem z nimi. Ja wiedziałam, że się modlę razem z nimi. To jest po prostu świętych obcowanie. My się nie modlimy za mało „za” zmarłych (wystarczy posłuchać intencji mszalnych), ale zapominamy, że oni chcą modlić się z nami.

Prof. Anna Świderkówna komentuje fragmenty Biblii dotyczące modlitwy. Porusza na przykład takie tematy jak: brak czasu na modlitwę, wewnętrzna postawa człowieka modlącego się, modlitwy "niewysłuchana". Co to znaczy "być natrętnym" wobec Boga? Jaki jest sens modlitwy prośby? Jak zawierzyć Bogu w trudnościach? Jaka jest relacja wszechmocy Bożej do ludzkiej wolności?

Więcej informacji o książce można znaleźć >>tutaj<<

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama