Rekolekcje. Modlitwa, post, jałmużna

Jak jesteś »ukrzyżowany«, kiedy doznajesz cierpienia, bólu, choroby, kiedy jesteś opluty, kiedy źle o tobie mówią, kiedy jesteś nieszczęśliwy — otwiera cię to czy zamyka?

Rekolekcje. Modlitwa, post, jałmużna

bp Grzegorz Ryś

Rekolekcje.
Modlitwa, post, jałmużna


ISBN: 978-83-240-2164-2
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2013

Notka

„Jak jesteś »ukrzyżowany«, kiedy doznajesz cierpienia, bólu, choroby, kiedy jesteś opluty, kiedy źle o tobie mówią, kiedy jesteś nieszczęśliwy — otwiera cię to czy zamyka? Czy to jest doświadczenie, które pozwala ci zobaczyć obok siebie kogoś, kto jest równie albo bardziej przywalony nieszczęściem? Czy odwrotnie? Czy myślisz: skoro jestem taki nieszczęśliwy, mam prawo, żeby teraz nade mną wszyscy się litowali, mam prawo skoncentrować się na sobie i czekać, że teraz ja coś dostanę. Czy na przykład bieda otwiera was, czy zamyka? Czy jak nie masz pieniędzy, to widzisz obok siebie kogoś, kto też nie ma, czy też kogoś, kto ma i jest potencjalnym dawcą? (...) Miłosierdzie jest jałmużną z tego, czego nie mam, z mojej nędzy. Bo każda inna jałmużna jest nie z miłosierdzia, tylko ze sprawiedliwości”.

wybrany fragment

W czasie Wielkiego Postu czytamy kilka tekstów z Pisma, które to pokazują. Całkiem niedawno była czytana Ewangelia o tym, jak Chrystus spotyka trędowatego. Pamiętam, jak kardynał Lustiger tłumaczył, że trędowaty to jest chodząca śmierć.

To jest człowiek, który jest trupem i rozsiewa śmierć dookoła. Spotyka Jezusa, a Jezus go dotyka. I mówi mu: „Idź, na świadectwo”. Okazuje się, że człowiek, który dopiero co rozsiewał śmierć dookoła siebie, teraz może być świadkiem. Świadectwo chrześcijańskie jest świadectwem miłości aż do końca. Świadkiem par excellence jest męczennik. Jak to jest, że z kogoś, kto przed chwilą był trupem duchowo i fizycznie, nagle wyłania się świadek, ktoś, kto jest zdolny do radykalnej miłości w wymiarze krzyża? To jest dar. Takie spotkanie z Jezusem, które dokonuje w nas aż takiej przemiany. Mamy to za sobą? A modlitwa jest —mówiąc w skrócie — wiarą w akcie. Jest spotkaniem i dopiero wtedy jest modlitwą, kiedy jest spotkaniem, takim, które dokonuje w nas przemiany. Karl Rahner kiedyś powiedział: „Ksiądz, który się nie modli, nie wierzy”.

Druga rzecz, równie podstawowa jak ta pierwsza: jeśli modlitwa jest spotkaniem, to najpierw sobie uświadamiam, że klęczę, stoję, siedzę (każda postawa ma swój sens) w obecności Boga. To jest to, co najstarsi słyszeli milion razy, a najmłodsi usłyszą milion razy od waszych ojców duchownych, a mianowicie, że podczas modlitwy, przede wszystkim, trzeba się postawić w obecności Boga. Jeśli tego nie wykonam, to chociaż myślę, że rozmawiam z Bogiem, tak naprawdę cały czas rozmawiam sam ze sobą. Modlitwa taka nie jest spotkaniem. Jest serią roztargnień. Wszystkie roztargnienia ostatecznie sprowadzają się do tego, że człowiek zajmuje się sobą, koncentruje się na własnej świadomości. Ksiądz Blachnicki pisał tak: „Modlitwa musi być przekroczeniem więzienia”. Jest to niesamowicie mocne stwierdzenie. Oznacza, że człowiek jest więzieniem dla siebie samego. Wciąż obraca się wokół swoich uczuć, wokół swoich myśli, swoich problemów, swoich pomysłów. Taka „modlitwa” może być jednym wielkim udręczeniem, męczeniem się ze sobą samym, nie dochodzi w niej do spotkania. Modlitwa musi być przekroczeniem więzienia.

Od napotykanych trudności, roztargnień mogę się uwalniać jedynie poprzez uwalnianie się od siebie. To nie jest takie proste, bo tych chwil roztargnienia podczas modlitwy przeżywamy dużo. Lubię opowiadać, zwłaszcza dzieciom, historię o świętym Bernardzie z Clairvaux. Święty Bernard spotkał raz chłopa, który zapytał go, czym się zajmuje. Kiedy Bernard odparł, że się modli, chłop prychnął: „Iii, też mi praca”. I dodał, że on także umie się modlić. Wtedy święty zaproponował zakład o konia, że chłop nie zmówi „Ojcze nasz” bez roztargnienia. Chłop, skuszony łatwym — jak mu się wydawało — sposobem pozyskania konia, bardzo chętnie na zakład przystał. I zaczął się modlić: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja, a siodło też dostanę?”.

Czy zastanawiało was, zwłaszcza tych, którzy próbują mówić brewiarz, że każdą modlitwę zaczynamy od wezwania Boga na pomoc? Każda modlitwa, godzina brewiarzowa zaczyna się od wezwania: „Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu. Panie, pospiesz ku ratunkowi memu”. Jest to pierwsza modlitwa, którą Kościół każe nam recytować, zanim pójdziemy dalej w modlitewnej godzinie brewiarzowej. Uświadamiamy sobie naszą absolutną słabość, to, że nie potrafi my się modlić. I jeśli Bóg nas nie poprowadzi przez czas modlitwy, to spędzimy go na roztargnieniach. Będziemy uganiać się po swoim wnętrzu, nie będziemy stać przed Bogiem, nie będzie w nas świadomości spotkania. Potrzebujemy ratunku od Boga na progu modlitwy.

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama