Dobra Nowina jest dobra, gdy jest dobrze - umacnianie Ewangelią

Fragmenty "Nawróć się, bo co masz do roboty. Fascynacje Ewangelią"

Dobra Nowina jest dobra, gdy jest dobrze - umacnianie Ewangelią

ks. Paweł Prüfer

NAWRÓĆ SIĘ,
BO CO MASZ
DO ROBOTY

Fascynacje Ewangelią

ISBN: 978-83-7767-833-6
wyd.: Wydawnictwo WAM 2013

Spis wybranych fragmentów
Dobra Nowina jest, a mogło jej nie być
Dobra Nowina jest dobra, gdy jest dobrze
— umacnianie Ewangelią

Dobra Nowina jest dobra, gdy jest dobrze — umacnianie Ewangelią

Czy da się policzyć, ile w naszym życiu wydarzyło się rzeczy dobrych, a ile takich, o jakich pragniemy jak najszybciej zapomnieć? Jedno jest pewne: czy się jest człowiekiem dobrym, czy złym, w życiu zdarza się i to, co dobre, i to, co złe. Zdarza się to ludziom, o których możemy powiedzieć, że są dobrzy, jak i tym, o których wszyscy mówią, że są źli (May 2013: 9), choć oni są tacy sami jak my. Zdarza się nam tryskać najlepszym humorem, bywa, że zjedlibyśmy — nie z apetytem, ale ze złości — każde napotkane jadowite i niejadowite stworzenie tylko dlatego, że stanęło na naszej drodze nie w tym momencie, który sobie upatrzyliśmy za właściwy. Łagodzących obyczaje tego świata, jak i wprowadzających niekontrolowaną złość elementów jest w ludzkiej naturze sporo. Trochę korespondują ze sobą, trochę się nawzajem wypychają na zewnątrz. Trochę negocjują, próbując stworzyć wspólny projekt na uratowanie siebie. Po trochę jest w nas zarówno jednych, jak i drugich. Nie udając, że jest inaczej, i nie siląc się na rzekomo ewangeliczną poprawność, że zawsze powinniśmy się uśmiechać i jak najczęściej skakać z radości, powiedzmy: popatrzmy na świat i swoje życie z wiarą, że dobra jest więcej niż zła. I że ze zła można wyprowadzić dobro — w tym też jesteśmy podobni do Boga.

Jednym udaje się to doskonale realizować, kreśląc wspaniałe koncepcje. Inni nie zwracają zbytniej uwagi na teoretyczną otoczkę, w jaką daje się wkomponować dobro. Jednym i drugim towarzyszy wspólne pragnienie: zarazić świat wiarą w  radosną siłę dobra, zafascynować się jego wielobarwnością. Dobrze, że pomimo pozornych porażek, kolejni zafascynowani życiem nie przestają wierzyć, iż tą drogą można iść nadal. Zdolności adaptacyjne Boga są niewiarygodne. Przystosowanie się Ewangelii do dziwactw i głupstewek przekonanego o wszechpotężnej sile, zatomizowanego i zjednoczonego jednocześnie tworu zwanego społeczeństwem, jest zadziwiające. Dlatego ta książka jest pisana. Jest zwykłym świadectwem przekonania, że między Ewangelią i życiem istnieje niewiarygodne zespolenie. Podążam zatem tym tropem i zapraszam Czytelnika, by również podjął tę wędrówkę. Niczego nie traci, a prawdopodobnie może trochę zyskać.

Iść do Niego, iść do innych — miłość bliźniego przelewem

Czy można sobie wyobrazić jakąkolwiek postać z Ewangelii, kręcącą się wokół Jezusa, która by nie chciała czegoś od Niego? Wyobrazić sobie — można. Faktycznie znaleźć taką w Ewangelii — nie bardzo. Ogólnie rzecz biorąc, wszystkim chodzi o to samo. Widzą w Jezusie kogoś, o czyje względy warto zabiegać, do kogo opłaca się podejść, z kim warto się zapoznać. A nawet może i lepiej pominąć te, nie aż tak istotne, sprawy, i od razu przejść do załatwienia tego, co doskwiera i czego brakuje. Lista jest dość długa, lista wydłuża się systematycznie wraz z pojawianiem się kolejnych postaci. I tak: uzdrów teściową, uwolnij od grzechu, daj wolność duszy, powiedz bratu, żeby podzielił się ze mną majątkiem, wskaż drogę do pełni szczęścia, oczyść z brudu, który mam w środku, powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja. Prośby się powtarzają, dublują, brzmią niby za każdym razem inaczej, wypowiadane różną barwą i  intonacją głosu. W jednych jest siła, pewność, w innych niepewność, obawa, zwątpienie. Wszystkie jednak są autentycznie adresowane do Człowieka o cudotwórczej mocy działania.

Trochę to droga na skróty, bo czy nie mają swoich lekarzy, pomocników, pracowników socjalnych, mentorów i przewodników po życiu? Czy wszystko miałby załatwić ekspert od wszystkiego, nieznany nikomu, lecz obwieszczony uniwersalnym cudotwórcą, szafującym sztuczkami i skutecznym pomocnikiem w ludzkiej biedzie? A dlaczego my Go poszukujemy? Co z naszymi motywami „zawracania głowy” Chrystusowi? Jeśli jesteśmy w stanie, spróbujmy sobie przypomnieć sytuacje, kiedy szukaliśmy Chrystusa z powodu Jego samego. Czy w ogóle takie sytuacje były? Czy była chwila, kiedy stanąłem zachwycony przed jakimś cudem natury, i gdy z zachwytu zawołałem w głębi duszy: „Jaki nieprawdopodobnie wspaniały jest mój Bóg, że takie rzeczy stworzył!”. A potem było już tylko trwanie w zachwycie i w oniemieniu, trwanie dla Niego samego, z Jego powodu, bez jakiegokolwiek pobocznego i drugorzędnego celu, bez nastawienia na otrzymanie, bez woli uzyskania jakiejkolwiek korzyści.

Nietrudno przypomnieć sobie chwile, kiedy do Niego szliśmy i chwytaliśmy się Jego płaszcza, dlatego właśnie, że czegoś nam dotkliwie brakowało, z czymś sobie nie radziliśmy. Podchodziliśmy nieśmiało, niepewnie, rozglądając się na boki, czy ktoś nas aby nie obserwuje, czy ktoś nie robi notatek, nie próbuje szpiegować naszej wędrówki ku Boga. Tak było, gdy mieliśmy całą masę potrzeb, gdy sprawy nasze i bliskich były zapisane na kawałkach papieru, na paragonie z wczorajszych zakupów, na wewnętrznej stronie dłoni. Szybko zbieraliśmy te prośby, bo nasi bliscy wiedzieli, że już jutro, już za chwilę, będziemy mieli taką możliwość, aby podejść i poprosić. Tak było zwłaszcza wtedy, kiedy pchała nas do przodu wola uzyskania darów, niezbędników życiowych, tych elementów składowych codziennej egzystencji, które się pogubiły, porozsypywały, albo ich z jakichś powodów nie mieliśmy wcześniej, choć wiedzieliśmy, że są nam niezbędne do życia.

A kiedy było wyśmienicie? Kiedy wszystko było z górki i po równi pochyłej? Kiedy białe i czarne robiło się kolorowe? Takie chwile nie zdarzają się zbyt często, lecz są to momenty przypisane do naszego życia, pasujące do niego, właściwe. Odpowiadają naszej ludzkiej naturze i naszym potrzebom. I właśnie dlatego trzeba

je chronić, podtrzymywać, dmuchać na nie i chuchać, by nie wygasły i nie kończyły się za wcześnie. Gdy przygasają, trzeba podrzucić drew, by ogień się dalej palił, a przynajmniej tlił. Byle ten płomień podtrzymywał także naszą pamięć o wybraństwie i uprzywilejowaniu, jakie się nam przydarzyło z woli Stwórcy. Relacyjność i odniesienie do Niego, utorowany od zawsze tunel wzajemnego przekazu bliskości pomiędzy Nim a  nami, zawsze jest przepustowy i  wytyczony w taki sposób, aby przepływ trwał. Jest wyjątkowy i może także posłużyć jako wzór do tego, co określa relację wzajemności międzyludzkiej.

Spójrzmy w związku z tym, jak to wygląda w odniesieniu do naszych przyjaźni, więzi, powiązań rodzinnych, najbliższych kontaktów. Czy tworzymy je i szukamy tylko dlatego, że są nam one potrzebne? Czy można pomyśleć o nich w kategoriach koniunkturalnych? Jestem w rodzinie, tworzę rodzinę, mam dzieci, mam przyjaciół — tylko dlatego, że to mi się opłaca? Ktoś sobie obliczył, przekalkulował, że jeśli się ożeni, wyjdzie za mąż, będzie płacił mniejsze rachunki, nie będzie musiał sam dźwigać zakupów. Żona wyprasuje koszulę, umyje okna, zrobi dobry obiad. Mąż pomoże z drobną awarią auta, skopie ogródek, wyniesie ciężki sprzęt z domu, gdy przyjdzie pora na wymianę. Wszystko to się opłaca, jest korzystne, ułatwi życie. Oczywiście, jest to logiczne, i takie ułatwienia są naturalnym elementem życia. Czy może to być jednak wyłączny i podstawowy motyw, by się związać z drugim człowiekiem? Wzdrygamy się, a przynajmniej uśmiechamy pod nosem na taką logikę życiowych wyborów i motywacji. I jest to bardzo dobra reakcja.

Chrystus, nasz Bóg, jest przecież naszym Przyjacielem, naszym Bratem, naszym Ojcem. Dbamy o naszą więź z Nim, czasem w sposób bardziej uświadomiony, czasem tak trochę i przy okazji. Dbajmy o naszą przyjaźń z Nim. Niech nam na niej zależy. Gdyby nam nie zależało, nie byłoby chwil poświęconych jedynie na modlitwę. Nie byłoby poszukiwań Jego obecności w takich znaczących miejscach, jak nasze świątynie. Warto więc przemyśleć sobie rodzaj tej naszej więzi na nowo. Warto odnaleźć na nowo motywy naszego spotykania się z Bogiem na modlitwie, w sercu, w naszym wnętrzu. Właśnie wtedy, kiedy jest najlepiej, kiedy wydaje się nam, że los szeroko się do nas uśmiechnął, dobrze jest uświadomić sobie: „mam teraz czas łaski”. A jeśli jest on tak intensywny i bogaty, warto go mądrze rozłożyć i zdeponować na czas duchowej suszy.

Ewangelia ma to do siebie, że gdy jest głoszona, jak każda inna treść, może przyciągać uwagę, ale może też nie wywoływać nadzwyczajnego zainteresowania. To swoista ambiwalencja wśród myślących i rozmyślających nad nią odbiorców. Nie musimy udawać, że jesteśmy inni niż ewangeliczne postaci, bardziej inteligentni, bardziej empatyczni i dużo bardziej ufający Bogu i losowi, niż choćby przełożony synagogi Jair. Może i nawet chcielibyśmy skorygować nieco sposób bycia kobiety cierpiącej od dwunastu lat na upływ krwi. Może więcej dyplomacji? Może więcej ogłady? Jakaś wstępnie sformułowana informacja o  rekonesansie dotyczącym własnego stanu zdrowia? Kilka choćby skrótowych informacji, jakie w ciągu wieloletnich procesów terapeutycznych otrzymała od specjalistów? Przecież to wszystko jest potrzebne, aby nawet tak wspaniały Uzdrowiciel, jakim jest Chrystus, mógł dotknąć ozdrowieńczo tej bolączki, z którą przyszło się życiowo zmagać. Tak czy inaczej, czy ewangelicznie w tamtym czasie, czy ewangelicznie w tym czasie, Jezus i Chrystus doprowadza osobę z dolegliwościami do podobnych skutecznych efektów. Wszystkie potrzeby każdej z postaci, która się do Niego zbliża, zostają wypełnione. Być może nie zawsze czyni to w taki sposób, jaki zaplanowali przychodzący do Niego potrzebujący, nie zawsze otrzymując upragnione dary w dokładnie takiej formie, jak sobie wyobrażali. Jedno ich wszystkich łączyło i łączy: nawet jeśli wszystkie okoliczności podpowiadają, że niemożliwe i  nieracjonalne jest to, o  co proszą, to należy i można jednak prosić. Kolejny raz sprawdza się prawda o naszym Bogu: dla Niego wszystko jest możliwe. Kolejny raz sprawdza się prawda o nas, którzy wierzymy: wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy. Czy nie powinniśmy skakać z radości, że taką umiejętność mamy? Skakać, podskakiwać, a jeśli ktoś się wstydzi przed innymi takich zachowań, to niechby uczynił to tam, gdzie inni go nie zobaczą.

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama