Dlaczego Jezus chodził po jeziorze?

O spektakularnych cudach Jezusa

Pewnego razu grupa Amerykanów, pielgrzymująca po Ziemi Świętej, zatrzymała się nad brzegiem Jeziora Galilejskiego. Pływały po nim mniejsze i większe łodzie. „Wynajmijmy taką łódź i popłyńmy, by zakosztować ewangelicznych klimatów” — zaproponował jeden z pielgrzymów. „Ile kosztuje wynajęcie łodzi na dwie godziny?”, spytał pilot pielgrzymki jednego z właścicieli „marynarskiego biznesu”. „Pięćset dolarów” — odpowiedział. „Tak drogo?”, kontynuował pilot pielgrzymki. „Proszę zwrócić uwagę, że sam Jezus chodził po tym jeziorze” — obstawał przy zaproponowanej cenie właściciel łodzi. „Nic dziwnego, że Jezus chodził po jeziorze, skoro wynajęcie łodzi kosztuje tak drogo”.

To oczywiście historia, która prawdopodobnie nigdy się nie zdarzyła. Jeśli jednak śledzimy uważnie bieg Ewangelii, to bez trudu zauważymy, że spektakularne cuda dokonywane przez Jezusa nie były rzadkością. Rozmnożony chleb, chodzenie po jeziorze, uciszenie burzy, uzdrowienia, wskrzeszenia, przemienienie, wypędzenie złych duchów... Po co Jezus czynił cuda? Przecież Jego przyjście na świat było dla zbawienia człowieka, a nie nakarmienia go, fizycznego uzdrowienia, czy pokazywania jakiś nadzwyczajnych zachowań, jak choćby to z dzisiejszej Ewangelii, czy też z Góry Tabor. To prawda, cuda nie były celem posłania na świat Syna przez Ojca. Rzeczywiście, Chrystus przyszedł na świat po to, aby zbawić człowieka. Zbawienie dokonuje się przez wiarę. „Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę!” (Ef 2, 8), przypomni Efezjanom św. Paweł Apostoł. Jeśli więc Jezus dokonuje rzeczy niezwykłych, to nie dlaczego innego, jak tylko dla wiary tych, do których został posłany.

Cudu na wzburzonych wodach Jeziora Galilejskiego Jezus dokonał kilka godzin po nakarmieniu rzeszy głodnych pięcioma chlebami i dwiema rybami. Apostołowie, bardziej niż ktokolwiek inny byli świadkami tego cudu, bo przecież rozmnożony chleb brali z rąk Jezusa i dawali go głodnym. A jednak nie uwierzyli, że ten, który daje chleb jest wszechmocnym Bogiem. Kiedy „zobaczyli Go idącego po jeziorze, przestraszyli się i mówili: „To jakaś zjawa!”. I ze strachu zaczęli krzyczeć” (Mt 14, 25-26). A Piotr nawet nie uwierzył, kiedy Jezus zapewnił, uspokajając przestraszonych, że to On, że nie mają powodów do strachu i wystawił Go na próbę, oczekując na potwierdzenie usłyszanego zapewnienia. I dopiero, kiedy doświadczył swojej niewystarczalności, kruchości, słabości, niszczącej mocy niewiary i siły, której źródłem stała się wyciągnięta ku niemu dłoń Jezusa, wraz ze swoimi kompanami wyznał wiarę: „Ty naprawdę jesteś Synem Bożym” (Mt 12, 33). Cud Jezusa był więc nie dlatego, by pokazać tym, których wybrał, by Mu towarzyszyli (por. Mk 3, 13), jak jest niezwykły, wspaniały, sprytny, ale po to, by obdarzyć wiarą w to, że jest Mesjaszem, Synem Bożym, a przez ten dar wprowadzić na drogę zbawienia.

Dlaczego dziś Jezus nie czyni tak spektakularnych cudów? Dlatego, bo już od momentu chrztu św. każdemu daje wiarę. Każdy ochrzczony jest posiadaczem tego, co najcenniejsze, czego nie zdobywa się za pieniądze: wiary, nadziei i miłości, a więc tego, co daje zbawienie, pod warunkiem, że człowiek tego chce, że świadomie nie odrzuca Boga. Staje się przez to udziałowcem Boskiego życia i tylko od niego samego zależy, jak duże będą te udziały.

Co to jest wiara? To nic nadzwyczajnego, choć to przecież wiara daje zbawienie, „jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11, 1). Przez wiarę Bóg wchodzi w życie człowieka. Nie dokonuje się to w jakiś nadzwyczajny sposób. W pierwszym czytaniu, z Pierwszej Księgi Królewskiej, Eliasz nie rozpoznał Boga ani w wichurze, ani w trzęsieniu ziemi, nie było też Boga w ogniu. Przyszedł w szmerze łagodnego powiewu (por. 1Krl 19,13), w czymś codziennym, zwykłym. Wiarę ożywia życie (por. Jk 2,17). Chodzi więc o to, by żyć tak, jak się wierzy. W przeciwnym razie, zamiast świadczyć o Tym, w którego się wierzy, którego się spotkało, można stać się antyświadectwem, zgorszeniem. Jeśli wiara tylko towarzyszy życiu, a nie znaczy życie, staje się przysłowiowym „kwiatkiem do kożucha”. Prawdziwie wierzący nie jest wolny od słabości. Apostołowie, którzy dziś na pokładzie łodzi wyznali swoją wiarę w Jezusa Syna Bożego nie stali się wiernymi Bożej służbie aniołami. Pozostali ludźmi. Przeżywali więc swoje rozczarowania, słabości, odejścia od Jezusa i powroty do Niego. Jednak w ostateczności, za wyjątkiem jednego, „syna zatracenia” (J 17,12) wytrwali przy Jezusie do końca, ofiarą z życia zaświadczyli, że są Jego własnością. Wiara, żeby stawała się życiem musi być pogłębiana poznawaniem Jezusa. I nie chodzi tu jedynie o pogłębianie intelektualne, choć jest ono niezmiernie ważne, np. poprzez studium nad Ewangelią, która jest zapisem życia Jezusa. Trzeba jednak przede wszystkim delektować się Jego obecnością, poznawać Go przebywając z Nim, słuchać Jego głosu w ciszy swojego serca i wciąż pytać ile jest Jego w moim „ja”. W wielkopostne dni wpatrzmy się w Jezusa i rozpoznajmy w Nim na nowo Tego, który „do końca nas umiłował” (J 13,1).

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama