Zaskoczenie zwiastowania Józefowi (Mt 1, 18-25)

Fragmenty medytacji nad Ewangeliami dzieciństwa (św. Łukasza i św. Mateusza) p.t. "Poznać Dziecię i Jego Matkę"



Zaskoczenie zwiastowania Józefowi (Mt 1, 18-25)
Gianfranco Ravasi
Poznać Dziecię i Jego Matkę.
rozważania o ewangeliach dzieciństwa
ISBN: 978-83-7580-039-5
14 medytacji nad Ewangeliami dzieciństwa (św. Łukasza i św. Mateusza). Autor prowadzi krok po kroku przez teksty Ewangelii, przedstawiając krótkie wyjaśnienie fragmentu, a następnie wskazując, w jaki sposób może on zainspirować czytelnika. Książka pisana językiem żywym odkrywa „nowe skarby” w dobrze znanych tekstach. Jest pięknym przykładem tego, jak w świetle Pisma Świętego można patrzeć na codzienność i jej trudne problemy na różnych etapach życia. Trafne odniesienia do problemów dzisiejszego człowieka oraz do tekstów literackich i religijnych, dzieł malarskich i muzycznych, czynią tę książkę szczególnie atrakcyjną.
Wybrane fragmenty:

Sześć medytacji o Ewangelii dzieciństwa
według Mateusza

2. Zaskoczenie
zwiastowania Józefowi
(Mt 1, 18-25)

„Zwiastowanie Józefowi”, u Mateusza paralela Łukaszowego zwiastowania skierowanego do Maryi, wzbudza wiele problemów egzegetycznych rozmai­cie rozwiązywanych we współczesnej biblistyce. My wybierzemy teraz kilka kluczowych punktów opowieści, aby uchwycić jej ostateczny sens, który jest religijny, teologiczny, chrystologiczny. Nie interesują nas pirotechniczne eksplozje apokryficznej fantazji, mnożenie cudów i barw czy nieoczekiwane efekty teatralne obecne w Protoewangelii Jakuba czy w Arabskiej ewangelii dzieciństwa. Mateusz, tak jak Łukasz, posługuje się co najwyżej starotestamentowym schematem narracyjnym „zwiastowania narodzin”. Może się on składać z wielu etapów, które w uproszczeniu są następujące: trudności pary rodziców (często niepłodność), zwiastowanie za pośrednictwem anioła, lęk adresata („Nie bój się...”), informacja o narodzinach, imieniu i misji (kilka razy również o symbolicznej diecie dziecka, ponieważ pokarm był symbolem życia), zastrzeżenie odpowiadającego, znak potwierdzający, narodziny. Izmael, Izaak, Gedeon, Samson, Emmanuel i wielu innych. Wszyscy są bohaterami tego typu narracji.

Pierwszy decydujący punkt węzłowy, który spotykamy, jest chrystologiczny; wszyscy bohaterowie: Józef, Maryja, anioł, Izajasz ze swoim proroctwem, zmierzają ku Chrystusowi. Jak napisał pewien egzegeta, cała opowieść jest tylko „obszernym komentarzem do kluczowego punktu genealogii: «Jakub ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem» (1, 16)” (Krister Stendahl). Ewangelista chce tu zarysować tożsamość Jezusa Chrystusa: „quis?” i „quomodo?”, „kim jest?” oraz „jak?”. Jest on „Jezusem”, czyli Zbawicielem, „Emmanuelem”, czyli Bogiem-z-nami. W ten sposób przerzucony zostaje swego rodzaju most łączący Jezusa-dziecko i Chrystusa paschalnego. W uroczystej chrystofanii paschalnej, która zamyka Ewangelię Mateusza, ostatnim słowem Jezusa do Kościoła będzie wariant mesjańskiego „Emmanuel”: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Wkroczenie w historię, czyli wejście w genea­logię Dawidową zostało natomiast wyjaśnione przez prawne ojcostwo Józefa. Rodzice harmonijnie współdziałają w uczynieniu Jezusa tym, kim On rzeczywiście jest: wprawdzie nie złączyli się fizycznie, aby Go począć, lecz Józef jest człowiekiem, przez którego Jezus jest synem Dawida, dzięki Maryi zaś Jezus wszedł w świat widzialny i narodził się jako Syn Boży. Józef i Maryja przedstawiają dwa aspekty tajemnicy Jezusa Chrystusa. Centralny węzeł opowieści staje się wezwaniem do budowania rzetelnej duchowości chrystologicznej. „Wybaw mnie, Panie, od mdłej pobożności świętych o smutnych twarzach” — ta stanowcza modlitwa Teresy z Ávila powinna być dzisiaj częściej powtarzana przeciwko pokusom niewyraźnych mistycyzmów, mętnych spirytualizmów, zajętej cudami dewocji. Bezbarwna pobożność zbudowana na powierzchownych książkach, komunałach, uczuciowym podnieceniu i umiłowaniu egzotyki wydaje się raczej surogatem niż prawdziwą wiarą, minibałwochwalstwem godnym znanych słów Jeremiasza: „opuścili Mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, które nie utrzymują wody” (Jr 2, 13). Powróćmy więc do twardości skały, z której zostaliśmy wyciosani; spróbujmy wykopać własną studnię — jak głosi znany niegdyś aforyzm indiański — zanim wypróbujemy inne. Potrzeba wiedzy, która opiera się na Ewangelii, wiedzy teologicznej, którą charakteryzują cztery wymiary biblijnego „poznania”: przenika ona inteligencję, wymagając badań i refleksji, angażuje wolę, wymagając wyboru i przylgnięcia, porusza emocje, wymagając uczuć i radości, przekształca się w działanie, wymagając czynienia sprawiedliwości. Rozumieć, chcieć, kochać, działać: to aspekty prawdziwego poznania Chrystusa i Jego Słowa. Gdybyśmy dzisiaj dali listy Pawłowe niedzielnemu katolikowi czy nawet księdzu, szybko dostrzeglibyśmy, że albo nigdy nie czytali oni tych tekstów, albo wydają się im one martwe, niezrozumiałe, niejasne. W adresie Listu do Rzymian czytamy jednak: „Paweł, sługa Chrystusa Jezusa (...) Do wszystkich przez Boga umiło­wanych, powołanych świętych, którzy mieszkają w Rzymie” (1, 1.7). Pasin, „do wszystkich”, nie tylko do prezbiterów Kościoła rzymskiego, nie tylko do nauczycieli teologii, nie tylko do zawodowców specjalizujących się w sacrum. Zbyt często nawet wobec najmniejszej prowokacji ze strony świadków Jehowy szczery chrześcijanin musi przyznać, że nie potrafi podać „uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” (1 P 3, 15). Przyjmując zaproszenie Pawła, które jest również istotą głęboko chrystologicznych dokumentów soborowych, my także powtarzamy: „Wzrastajmy przez głębsze poznanie Boga!” (por. Kol 1, 10).

W narracji Mateuszowej wyraźnie widoczny jest jeszcze inny problem związany z postacią Józefa. Znana jest dyskusja, która dzieli badaczy: Czy Józef znał już tajemnicę Maryi i anioł przyszedł, aby pomóc mu przekroczyć jego skromność i święty szacunek, czy też anioł informuje zakłopotanego Józefa o tajemnicy, która dokonuje się w jego oblubienicy? My chcemy tylko podkreślić fakt wspólny obydwu hipotezom: Józef jest zaskakiwany przez anielskie objawienie, które w jego życiu jest jak grom z jasnego nieba. Jego noc, jego milczenie, sen, codzienność zostają rozdarte przez coś absolutnie nowego. Boże Narodzenie jest ze swej natury zaskoczeniem, które rozbija samotność człowieka pozostawionego samemu sobie, jego wojnom, jego spustoszonej ziemi, egoizmowi, śmierci. Wielki Ignacy Antiocheński pisał do Efezjan: „Gwiazda zabłysła na niebie, jaśniejsza niż wszystkie inne gwiazdy, słowa nie wyraziły jej blasku, a jej nowość wzbudziła zdumienie. Wszystkie inne gwiazdy wraz ze słońcem i księżycem otoczyły gwiazdę, która je wszystkie przewyższyła blaskiem” (List do Kościoła w Efezie, XIX, 2). Odzyskać poczucie zaskoczenia, które tworzy klimat nocy Bożego Narodzenia i poranku paschalnego, jeszcze raz poczuć smak nowości, przypomnieć sobie, że biblijna wizja historii zmierza ku zaskakującemu celowi, na nowo uzyskać zdolność do zdziwienia. Jest takie sugestywne zdanie Gilberta K. Chestertona, które dobrze pasuje do naszego coraz lepiej zaprogramowanego, „skomputeryzowanego”, coraz bardziej przewidywalnego świata: „Świat z pewnością nie zginie przez brak cudów, świat zginie przez brak zdumienia”. Józef jest biednym narzeczonym, należącym do uciskanego narodu i do zapomnianej kategorii społecznej, lecz ze względu na moc swego ducha gotów jest widzieć cud, który kiełkuje na jego oczach. Musimy odnaleźć sens oczekiwania, nowości, odwagi. Jak zauważyła Simone Weil, „najcenniejszych dóbr nie należy poszukiwać, lecz oczekiwać”. Tym oczekiwaniem Boga, nadzieją, żywym poczuciem paruzji (jest to słowo, które może jednocześnie oznaczać obecność i przyjście: eimí — „jestem”, éimi — „przychodzę”), chrześcijanin nadaje smak swojemu życiu — bywa że skromnemu i prostemu jak życie Józefa.

Zbyt często dzisiaj otaczają nas gruzy upadłych ideologii, ludzie zniechęceni lub rozczarowani — a może nawet w nasze serca wkradła się nuda. Dni są wszystkie takie same, zaczynają się świtem zapowiadającym zawsze te same czynności i kończą zmierzchem bez nadziei, a strumień życia płynie ku śmierci. Wielu, otwierając rano okno i patrząc na zwykłą szarą zabudowę miasta lub nerwowy ruch uliczny, powtarza po cichu straszne słowa Koheleta: „nadejdą dni niedoli i przyjdą lata, o których powiesz: «Nie mam w nich upodobania»” (12, 1). Portret takiego starego człowieka (starego niekoniecznie w sensie metrykalnym) został nakreślony w gorzkim liryku Giorgia Caproniego, jednego z najlepszych współczesnych włoskich poetów: „Człowiek sam, / zamknięty w swoim pokoju / ze wszystkimi swoimi racjami. / Wszystkimi błędami. / Sam w pustym pokoju, / żeby mówić. Do umarłych”. Boże Narodzenie chce przypominać, że możliwa jest odmiana, przybycie niespodziewanego gościa — i właśnie dlatego jest „dobrą nowiną”, jest Ewangelią. Chrześcijanin nigdy nie powinien się poddawać, lecz czuwać w oczekiwaniu; powinien być zaskoczeniem dla innych przez nieoczekiwany gest miłości, rozweselające słowa, pocieszające odwiedziny, przez uwagę poświęcaną tym, których życie jest ponure i monotonne. Chrześcijanin patrzy na świat inteligentnie, ­owszem, lecz także z prostotą gołębicy; potrafi wyczuć ukryte dobro, potrafi także zachować poezję życia i natury. Bóg bowiem w tkaninie godzin i dni zawsze przygotowuje coś nowego, zaskoczenie, swój bożonarodzeniowy dar. Przy drodze, która prowadzi z Jerozolimy do Jerycha, do dziś obejrzeć można ruiny tego, co powszechnie było nazywane „khan (zajazdem) dobrego Samarytanina”. Na walących się murach tej budowli anonimowy średniowieczny pielgrzym wyrył taki napis: „Nawet jeśli kapłani i lewici przechodzą obok twojej niedoli, wiedz, że Chrystus jest dobrym Samarytaninem, który zawsze będzie ci współczuł i w godzinie twojej śmierci zabierze cię do wiecznej gospody”.

W opowieści o zwiastowaniu według Mateusza znajdujemy następny istotny element: dwojgu głównym bohaterom, Józefowi i Maryi, przypisane są dwa wyróżniające ich atrybuty, które, chociaż są dla nich specyficzne, mogą zostać przez analogię odniesione również do ludzi wierzących. Są to atrybuty szczególnie podkreślane przez analizę egzegetyczną i teologiczną. Zacznijmy od cechy Józefa, który jest sprawiedliwy. Dla jednych termin ten jest synonimem „delikatności” lub „uwielbienia”, dla innych „szacunku”, „czci” wobec tajemnicy Maryi, dla jeszcze innych jest to termin prawny, „posłuszny prawu” (chciał dokonać separacji prywatnie, bez publicznego procesu, dramatycznego dla cudzołożnej kobiety). My na razie chcemy zatrzymać się nad samym terminem, który w języku biblijnym ma konotacje przede wszystkim teologiczne, a dopiero później etyczno-prawne. Sprawiedliwy par excellence jest Bóg, wierny przymierzu, Ten, który niezmiennie realizuje swój zbawczy plan, pomimo przeszkód stawianych przez ludzkie niewierności. Człowiekiem sprawiedliwym jest ten, kto jak Abraham przyjmuje z wiarą plan Boga i współpracuje z nim: „Abram uwierzył i Pan poczytał mu to za zasługę” (Rdz 15, 6). Józef jest sprawiedliwy, ponieważ przyjmuje tajemniczy plan Boga, jest sprawiedliwy, ponieważ ufa Bogu, podejmując z Bogiem ryzyko, nawet jeśli zarys Bożego planu jest niewyraźny, a pod pewnymi względami niezrozumiały. Józef wpisuje się zatem w szereg wielkich postaci ludzi wierzących w historii zbawienia. Jest przykładem milczącego oddania Królestwu. „Starajcie się naprzód o królestwo <Boga> i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane” (Mt 6, 33). Przywiązani do spraw pobocznych, do powierzchni rzeczy, tracimy z oczu to, co istotne — przylgnięcie do Boga i do Jego planu miłości, prawdy, sprawiedliwości. „Szukamy absolutu — pisał Novalis w swoim Hymnie do nocy — a zatrzymujemy się tylko na rzeczach”. Sprawiedliwy zmierza do nieskończoności, jego wzorem jest sam Bóg; sprawiedliwy chce być doskonały, jak doskonały jest Bóg (Mt 5, 48), jego pokarmem jest pełnić wolę Ojca (J 4, 34). Zewnętrznej, faryzejskiej sprawiedliwości przeciwstawia on sprawiedliwość wiary i serca: „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary” (Oz 6, 6). Dlatego wyjdźmy z radością na pola Królestwa. Jezus bowiem w przypowieści o dwóch synach pokazuje trzy hipotetyczne odpowiedzi na wezwanie. Pierwsze dwie są widoczne: pozorne przyjęcie, które kryje odrzucenie, i pozorne odrzucenie, które kryje przyjęcie; możliwe jest jednak jeszcze natychmiastowe radosne przyjęcie zaproszenia Ojca (Mt 21, 28-31). Do tej trzeciej kategorii należy Józef. Do tej kategorii my również jesteśmy wezwani.

Maryja natomiast jest dziewicą. Atrybut ten, do którego jeszcze później powrócimy, został jej nadany na podstawie autentycznego chrześcijańskiego targum (lub interpretacji teologicznej słynnego tekstu Izajaszowego o matce Emmanuela [Iz 7, 14: jak wiadomo, oryginał hebrajski mówi tylko o „młodej kobiecie”]). Wiadomo, że cecha ta była przedmiotem dyskusji nawet w środowisku wielkiego Kościoła patrystycznego i nie można wykluczyć, że Mateusz w zawoalowany sposób polemizuje z tradycją judaistyczną, w której mówi się o nieodpowiednim charakterze narodzin Jezusa (por. J 8, 41). Przecież Orygenes w swej polemice z Celsusem, przedstawicielem wcześniejszego judaizmu (II w.), przypomina nam, że według tego ostatniego Jezus „podaje się kłamliwie za syna dziewicy, podczas gdy w rzeczywistości urodził się w jakiejś zapadłej wsi żydowskiej jako syn miejscowej biednej wyrobnicy (...) jej mąż, cieśla, przepędził ją, gdy dowiódł cudzołóstwo, a ona, wygnana przez męża i zhańbiona tułała się po świecie, aż potajemnie urodziła Jezusa”1. Dziewictwo Maryi jest w rzeczywistości fundamentalne dla postaci Matki Syna Bożego. Głęboki sens tej cechy jest bowiem związany z Chrystusem: nie rodzi się On wskutek działania sił ludzkiej biologii, lecz wkracza w historię z wnętrza samego Boga, powstaje nie z ludzkiego nasienia, lecz z Ducha Bożego, nie został zrodzony z woli człowieka, lecz z miłości Boga. W Maryi Bóg jest protagonistą, a dziewictwo jest historycznym i „fizycznym” wyrazem tego prymatu. W tym kontekście możemy powiedzieć, że tytuły „sprawiedliwego” i „dziewicy”, chociaż mają różne funkcje, spotykają się w jednym punkcie: obydwa mają wskazywać otwarcie na najwyższe działanie Boga i przylgnięcie do Niego. Możemy też powiedzieć, że wszyscy wierzący, pełniąc swoje najprostsze zadania, są wezwani do tego, by być „sprawiedliwymi” i „dziewicami”. W tym kontekś­cie możemy powiedzieć, że pozorna pustka prawnego ojcostwa Józefa i dziewictwa Maryi okazuje się pełnią i wielkością. Lecz aby rozważać głębię tajemnicy dziewictwa Maryi, chciałbym oddać głos jednemu z największych teologów dwudziestego wieku, protestantowi Karlowi Barthowi. Jest to ważny fragment jego arcydzieła Dogmatyka kościelna: „Każde naturalne zrodzenie zakłada człowieka świadomego swej mocy, silnego swą wolą, dumnego ze swej twórczej mocy, człowieka autonomicznego i suwerennego, który znajduje się na pierwszym planie. Proces naturalnego zrodzenia nie jest odpowiedni dla narodzin Chrystusa. Proces ten bowiem jest znakiem niemal kosmicznej mocy ludzkiego erosa. Zjednoczenie seksualne jest najbogatszym i najistotniejszym znakiem wskazującym na tę moc. Nie może on być uznany za znak Boskiej agape, która nie szuka własnej korzyści. Ludzka wola mocy i panowania, która w szczególny sposób wyraża się w akcie seksualnym, wyraża coś całkiem innego niż majestat Bożego miłosierdzia. Oto dlaczego dziewictwo Maryi, a nie zjednoczenie Józefa i Maryi, jest znakiem objawienia i poznania tajemnicy Bożego Narodzenia”. W „sprawiedliwości” Józefa i „dziewictwie” Maryi jeszcze raz rozbłyska „ewangeliczny paradoks siły i słabości” (Jan Paweł II).

1 Orygenes, Przeciw Celsusowi, tłum. S. Kalinowski, Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa 1977, s. 79-80.

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama