Modlitwa myślna

Czym kiedyś wspomagano medytację?

Modlitwa myślna

Eugene Boylan

Modlitwa myślna

PROMIC - Wydawnictwo Księży Marianów
Warszawa
luty 2011
ISBN 978-83-7502-206-3
liczba stron: 328
Format książki: 125 x 196 mm

Fragmenty książki:

2. Władze duszy

W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że człowiek jest zwierzęciem rozumnym. Podobnie jak zwierzęta odczuwa i doznaje fizycznych pragnień. Niemniej rozum i wolna wola to cechy, które upodabniają ludzi do aniołów. Łaska uświęcająca czyni człowieka uczestnikiem Bożej natury i wzbogaca o władzę znajomości i umiłowania Boga przez wiarę, nadzieję i miłość. Cała zaś naturalna wiedza człowieka zależy od działania jego pięciu zmysłów zewnętrznych.

Człowiek wykorzystuje również zmysły wewnętrzne, z których nas interesują przede wszystkim dwa – wyobraźnia i pamięć. Używając owych władz, człowiek potrafi przywołać doznania i obrazy uzyskane przez zmysły zewnętrzne – coś w rodzaju udźwiękowionego filmu. Ba, nawet potrafi przetwarzać materiał zebrany na podstawie swoich doświadczeń w nowe «obrazy», zwane fantazmatami. Do wspomnianych władz poznania zmysłowego dochodzi także bardzo ważna zdolność pożądania, zwana też zmysłowym apetytem, który pragnie każdego dobrego bądź atrakcyjnego obiektu, jaki prezentują podmiotowi zmysły. Dodajmy, że chodzi zaś o obiekt bądź realny, bądź tylko wyobrażony. Jest to zdolność automatyczna, to znaczy uruchamia się ona natychmiast z chwilą prezentacji danego przedmiotu; jej działaniu towarzyszy często coś, co filozofowie nazywają namiętnością, a co jest związane z mniejszym lub większym oddziaływaniem pożądania na nasze ciało. Dostrzegamy ów apetyt – mówiąc o apetycie, mam tu na myśli znacznie szersze niż w języku potocznym znaczenie tego słowa, obejmujące wszelki pęd ku dobrom postrzeganym dowolnymi ze zmysłów – w chwilach gniewu czy na przykład wtedy, gdy pożądamy zakazanych potraw w dniach postu.

Zaznaczmy przy okazji, że samo pożądanie nigdy nie jest grzechem, ponieważ jest ono automatyczne, zatem nie jest kontrolowane przez naszą wolę. Gdyby ludzie jasno to rozumieli, nie doznawaliby licznych przykrości w związku z ich domniemaną zgodą na niestosowne myśli, odczuwany gniew i tym podobne reakcje. Owszem, mamy tu do czynienia z pożądaniem, jednak tylko w sensie apetytu. Nie może być mowy o grzechu, dopóki nasz rozum nie zda sobie sprawy z grzesznej natury danego obiektu, a my nie będziemy go pożądać siłą naszej woli. Stąd na przykład niezależnie od tego, jak mocno ludzki apetyt pożąda mięsa w piątek podczas Wielkiego Postu, dopóki ludzka wola nie daje za wygraną, człowiek nie grzeszy, co więcej, niekiedy nawet zasługuje na nagrodę.

Powyższa dygresja, którą tutaj zawarłem z powodu jej wielkiego znaczenia w innym kontekście, zwraca również naszą uwagę na wyższe władze człowieka, którymi są rozum i wola. Rozum to władza, dzięki której człowiek poznaje prawdę. Zakres władzy rozumu obejmuje jego zdolność pojmowania prawd abstrakcyjnych, relacji czy uniwersalnych idei. W praktyce naturalnym sposobem funkcjonowania naszego umysłu jest wyodrębnianie wiedzy z przywoływanych do wyobraźni obrazów konkretnych obiektów. Po tym, jak rozum uzyskał już – plastycznie rzecz ujmując – materię nurtujących go w danej chwili myśli, w wyobraźni wciąż powstają choćby strzępki obrazów reprezentujących idee, nad którymi pracuje rozum. Myślenie abstrakcyjne jest tak męczące właśnie dlatego, że wyobraźnia nigdy nie może w pełni dopiąć swego celu, często musi ukazać sobie słowo czy jakiś bardzo niewyraźny obraz, który ma niejako pasować do rozważanej idei. Zilustrujmy to sobie próbą wyobrażenia sobie Boga. Podobnie możemy zdać sobie sprawę z ograniczeń ludzkiej wyobraźni, starając się przedstawić sobie podległość, związek przyczynowo-skutkowy, uczciwość czy każde inne pojęcie abstrakcyjne.

Wola zaś to apetyt rozumu, władza pożądania czy – jak chcą niektórzy – umiłowania obiektów, które rozum uznaje za dobre. Otóż wszystko można pod pewnym względem uznać za dobro. Nawet grzech jest czymś, co wola uznała za dobre – na przykład dobre dla zmysłów. Zasługi zyskujemy ostatecznie jedynie dzięki aktom naszej woli i podobnie jedynie poprzez akt woli można popełnić grzech. Całe nasze życie duchowe zależy zatem od działania naszej woli. A ta jest wolna, to znaczy jej działanie podlega nam samym w taki sposób, że żaden inny stworzony obiekt nie może zmusić jej do działania.

Z powodu wspomnianej już dwoistej natury człowieka, podlega on pewnym reakcjom, które niezbyt ściśle nazwiemy emocjami czy namiętnościami. Są one zakorzenione w naszej zmysłowej czy – inaczej – zwierzęcej naturze. Widoczna, wyrażana ciałem radość, jakiej doznaje chłopiec, kiedy wypada na egzaminie najlepiej ze wszystkich, ma najpewniej swoje źródło bardziej w jego umyśle niż zmysłach. Ale już energia, z jaką ten sam chłopiec odpowiada atakiem na fizyczny atak, bierze się bardziej z jego zmysłowej natury niż z działania rozumu. Do tego drugiego typu reakcji należy wiele spośród «uczuć» doznawanych w związku z modlitwą – pociecha, wrażenie jałowości, smutek, radość i inne. Piszę w tym momencie o człowieku jako przedmiocie opisywanych reakcji, ponieważ oczywistym jest, że o tyle, o ile owe reakcje pochodzą jedynie od zmysłów, nie są one żadnymi zasługami, nie są nawet również oznakami prawdziwej pobożności, która polega na gotowości woli do służenia Bogu. Są za to niezwykle pomocne w pokonywaniu oporów «ciała» dla jego służby duchowi, przez co pomagają nam poświęcać całą energię służbie Bożej.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że żaden człowiek nie ma dość sił, by służyć Bogu całym sercem, dopóki jego zmysłowa natura nie zacznie odnajdywać swoistej przyjemności przyciągającej ją ku Niemu. Jesteśmy bowiem ludźmi, nie aniołami. Istnieje jednak kolosalna różnica pomiędzy uczuciami, które mają swoje źródło w wyższych władzach człowieka, i które czasem, wychodząc od nich, przepełniają zmysły – co zdarza się szczególnie podczas najwyższych wzlotów ludzkiego życia duchowego – a uczuciami pochodzącymi od zmysłów, które próbują skłonić wyższe władze człowieka do podążania za nimi. Większość «pobożnych uniesień» doświadczanych we wcześniejszej fazie ludzkiego życia duchowego ma w sobie znaczny udział tego drugiego rodzaju doznań. Nie należy jednak nimi gardzić – broń Boże – gdyż często są formą pocieszenia, które może pochodzić od Boga. Bardzo pomaga człowiekowi oddzielenie własnego serca od pociech pochodzących od stworzenia i skierowanie go w całości ku Bogu – w poszukiwaniu Boga. Jednak wyobrażanie sobie, że prawdziwa pobożność zawiera się tylko w tego rodzaju uniesieniach, to fatalny w błąd.

Z omawianą tu sprawą wiążą się jeszcze inne ważne kwestie, jednak to, co zostało powiedziane powyżej, chwilowo wystarczy dla naszych celów, dlatego pozostawiam więc temat dla dalszych rozważań i przechodzę do omówienia początkowych stadiów modlitwy.

3. Modlitwa dyskursywna

Przez «modlitwę dyskursywną» rozumiemy tutaj taką modlitwę, w której przeważa refleksja bądź rozważanie jakiejś tajemnicy albo prawdy wiary. Dyskursem nazywa się w tym przypadku proces rozumowania, w którym stopniowo, krok po kroku, dochodzi się do prawdy, choćby jak słynny grecki filozof i matematyk z III–IV w. p.n.e. Euklides w swoich Elementach. Dla naszych potrzeb przeciwnym do dyskursu użyciem rozumu będzie intuicja, czyli wchłonięcie przezeń prawdy od razu przy pierwszym spojrzeniu na przedmiot rozważań. Dochodzi do tego albo wtedy, kiedy prawda jest nader oczywista – na przykład w przypadku zdania: „Całość jest większa niż dowolna z części, z których się składa”, albo – w mniej ścisłym sensie – wtedy, gdy dana osoba świetnie zna wszystkie kroki prowadzącego do niej rozumowania dzięki własnemu doświadczeniu – na przykład wszyscy intuicyjnie pojmujemy aksjomaty Euklidesa, nauczyciel zaś może być tak obyty z wieloma twierdzeniami słynnego uczonego, że da się powiedzieć, iż postrzega je także intuicyjnie.

Nie bez powodu więc w tym miejscu wprowadziłem pojęcie modlitwy dyskursywnej. Słowo «medytacja» w węższym znaczeniu bowiem oznacza ni mniej, ni więcej, tylko dyskurs prowadzony przez umysł z udziałem pamięci oraz wytworów wyobraźni. Ponieważ jednak bywa, że medytacją nazywa się choćby w klasztorach punkt rozkładu zajęć w ciągu dnia przeznaczony wyłącznie na modlitwę myślną, często jest nazywana medytacją każda forma modlitwy myślnej. Stąd, nawet gdy osoba zakonna wznosi się na wyżyny kontemplacji, mówi się po prostu, że medytuje. Takie użycie słowa «medytacja» ma swoje niedobre strony, ponieważ odbiera ze słownika bardzo przydatne określenie tego, co będę nazywał refleksją bądź rozważaniami, a poza tym prowadzi na manowce tych, którzy pojmują słowo «medytacja» w jego węższym znaczeniu, sądząc, że istotą modlitwy myślnej są właśnie rozważania.

Tymczasem w rzeczywistości nie ma prawdziwej modlitwy, dopóki brak aktów (afektów) naszej duszy. Warto podkreślać to na każdym kroku. Celem rozważań, refleksji czy też medytacji w znaczeniu węższym jest jedynie doprowadzenie modlącego się człowieka do dokonywania aktów woli. Co prawda, refleksja powoduje też inne skutki, te jednak chwilowo odkładam na bok. W każdym razie pojawienie się owych aktów oznacza, że refleksja spełniła już swoje zadanie i powinna zostać przerwana do czasu, aż modlący się człowiek nie może już wytworzyć więcej aktów, czyli, innymi słowy, rozmawiać z Bogiem w ten czy inny sposób – a modlitwa to w istocie właśnie rozmowa z Bogiem. Jeśli więc możemy podjąć ją od razu na początku czasu przeznaczonego na modlitwę, nie powinniśmy zajmować się rozważaniami tak długo, jak długo nasza rozmowa z Bogiem trwa, mimo że może to oznaczać zupełne pominięcie rozważań. (Taka jest przynajmniej moja opinia, choć nie wszyscy w pełni by się z nią zgodzili. W tej kwestii oraz w sprawach, o których traktują niniejszy i następny rozdział – patrz: Dodatek)

Ponieważ jednak zazwyczaj tak się nie dzieje, przynajmniej na początku, ta czy inna metoda refleksji będzie nam nader pomocna. Literatura tematu jest dość bogata i większość ludzi w mniejszym lub większym stopniu zna powszechnie przyjęte nauki dotyczące refleksji modlitewnej. Liczni autorzy stworzyli, wyłożyli i rozwinęli w szczegółach metodę, która w swoich podstawach jest zbliżona do metody użytej przez św. Ignacego Loyolę w słynnych Ćwiczeniach duchownych. Temat medytacji przygotowuje się poprzedniego wieczoru, dzieli się go na punkty oraz określa się główne wnioski, akty, prośby i rozwiązania, do których należy dojść. Kiedy nadchodzi czas modlitwy, osoba modląca się uświadamia sobie Bożą obecność. Otóż istnieją pewne wstępne czynności podejmowane dla przygotowania umysłu, choćby organizacja miejsca modlitwy i temu podobne, są także określone wstępne prośby, wreszcie przechodzi się do pierwszego punktu, kiedy to uruchamia się wyobraźnię i umysł w ściśle zaplanowany sposób, a przez to wywołuje się pewne akty. Potem następuje punkt drugi, czasem jeszcze trzeci. Co ważne, do każdego podchodzi się podobnie. Po dojściu do wszystkich założonych aktów, próśb i rozwiązań, jak też wszelkich tych, które nasunęły się same odprawiającemu ćwiczenie, kończy się modlitwę rozmową z Bogiem albo którymś spośród Jego świętych oraz krótkim podziękowaniem, do którego dodaje się analizę sposobu wykonania ćwiczenia. Nierzadko wybiera się jakąś myśl do przypominania sobie i powtarzania w ciągu dnia, aby odnowić w duszy skutki medytacji. Cały ów schemat jest znany każdemu, kto posługiwał się już jednym z owych «podręczników modlitwy», z których część zawiera ogromnie szczegółowy program. Nie ma więc potrzeby, abym opisywał go tu dłużej.

Kiedy postępujemy według takiej metody, z pewnością prowadzi nas ona do sukcesu; jest ona najbardziej przydatnym sposobem pomocy osobie początkującej w pierwszych próbach praktykowania przez nią modlitwy myślnej. Wielu potrafi podążać tą drogą i nie potrzebuje pomocy w postaci moich porad. Warto jednak ich ostrzec, że powinni być gotowi na zmianę stosowanej metody modlitwy, gdy tylko przestanie być dla nich pożyteczna, oraz że powinni wystrzegać się błędu polegającego na mylnym pojmowaniu zasadniczej natury modlitwy, czyli przeświadczenia, że refleksja jest modlitwą – przez to mogą bowiem zaniedbać przeznaczania dostatecznej ilości czasu na akty duszy i rozmowę z Bogiem. Być może odnajdą oni nową nadzieję w tym, że stoją przed nimi inne, dalsze możliwości. Wielu ludzi, którzy zaszli wysoko na drabinie świętości, w zasadzie nigdy nie potrzebowało innych metod modlitwy, ani nie posługiwało się nimi. Piszę «w zasadzie», ponieważ, jak okaże się w toku naszych dalszych rozważań, mogło się zdarzyć, że «medytując» przy użyciu niższych władz umysłu, nieświadomie kontemplują równocześnie Boga w inny, szczególny sposób, posługując się najwyższymi z ludzkich władz umysłowych. To samo może dziać się nawet podczas modlitwy ustnej, szczególnie podczas chóralnej recytacji brewiarza. W każdym razie do świętości prowadzi wiele dróg. Łaski płynące z zaawansowanej formy modlitwy są zaś ogromną, jeśli wręcz nie największą, pomocą we wzrastaniu ku świętości, jednakże to nie na nich polega świętość. Jeśli człowiek kocha Boga z całego serca swego, z całej duszy swojej i ze wszystkich myśli swoich oraz ze wszystkich sił, wypełnia całe prawo Boże i jest doskonały, niezależnie od tego, w jaki sposób się modli.

Wydaje się jednak, że niektórzy, pomimo stałych wysiłków i niewątpliwej dobrej woli, nie tylko nie odnajdują w omawianych przeze mnie metodach żadnej pomocy, ale też przeżywają w związku z nimi takie trudności, że modlitwa w ogóle staje się dla nich nieznośnym brzemieniem. Wskutek owych trudności to, co powinno być źródłem życia duchowego owych ludzi, wysycha. Trudno im wytrwać, zaś wszelkie postępy wymagają heroicznych wysiłków. Może się więc zdarzyć, że taki człowiek porzuci wszelkie próby modlitwy i jego życie duchowe legnie w gruzach. Są wreszcie ludzie, którym wcześniej udawało się modlić, lecz z upływem czasu stwierdzili, iż nie umieją modlić się tak jak dawniej – uprzytamniają sobie, że stopniowo stali się zupełnie bezradni podczas medytacji, nie znajdując w sobie sił i nie znając innych sposobów modlitwy. Mam nadzieję, że dalszy tok moich rozważań o modlitwie myślnej może stać się dla wszystkich wspomnianych przeze mnie wierzących ludzi początkiem drogi rozwiązania ich problemów.

I jeszcze jedna uwaga: niech osoby świeckie nie zrażają się tym, że od czasu do czasu w oczywisty sposób opisuję problemy księży bądź zakonnic i zakonników. Większość z podnoszonych przeze mnie kwestii i wszystkie wskazywane przeze mnie zasady mogą stosować się do tych spośród żyjących w świecie zewnętrznym osób, które pragną, aby ich życie było przepełnione modlitwą, a wykonywana przez nich praca – uświęcona.

4. Zmiana metody modlitwy

Szczegółowo wyłożone w licznych podręcznikach metody modlitwy dyskursywnej, stanowiące trudność dla części osób, którym chcemy pomóc, powstały stosunkowo niedawno. Upowszechniły się mniej więcej z końcem XVI wieku. Wcześniej, kiedy życie zakonne częściej miało formę kontemplacyjną, a być może i wiara była żywsza, na ogół nie odczuwano potrzeby układania tak szczegółowych planów modlitw. Pojęcie modlitwy myślnej jako czegoś, co ma mieścić się w specjalnie na to przeznaczonym, krótkim czasie, było obce ówczesnym umysłom. Nie jest całkiem pewne, do jakiego stopnia dawni mnisi uprawiali prywatną modlitwę. Na tego rodzaju czynność spoglądano raczej jako na środek wzmożenia modlitewnego zapału, aby ten nie opuszczał osoby zakonnej przez resztę dnia. Tym bardziej, że cały dzień pojmowano jako czas różnego rodzaju modlitwy.

Medytację – w sensie refleksji czy rozważań – wspomagano duchowymi tekstami. Czytano przy tym powoli i z namysłem, następnie rozważano przeczytane fragmenty, prawdy wiary czy Chrystusowe tajemnice podczas prac fizycznych albo i w czasie wolnym. Akty strzeliste odmawiane w ciągu dnia pomagały osobie zakonnej stale zwracać się ku Bogu, a pełna inspiracji Liturgia godzin wyrażała w ściśle określonej formie uczucia i potrzeby nie tylko poszczególnych osób, ale również całego Kościoła – mistycznego Ciała Chrystusa. Kiedy więc osoba zakonna podejmowała prywatną modlitwę, była już do niej przygotowana i przechodziła od razu do modlitwy jako takiej.

Z biegiem czasu życie zakonne rozwinęło się w takim kierunku, że osoby zakonne zaczęły wykonywać wiele czynności utrudniających im modlitwę, a w większości przypadków wspólna recytacja Liturgii godzin stała się niepraktyczna. Uznano wówczas powszechnie za potrzebne określenie stałych godzin przeznaczonych na modlitwę myślną i uczynienie z niej w zakonie jednego z najważniejszych punktów planu dnia. Nie chodziło bynajmniej o ograniczenie czasu modlitwy myślnej, lecz o zapewnienie jej praktykowania w przynajmniej tak wyznaczonym zakresie. Opisywane zmiany przyśpieszył zapewne wpływ renesansu, który przyniósł upadek średniowiecznej duchowości, przenikającej życie nawet osób świeckich. Dziś we wszystkich domach zakonnych, nawet w zakonach kontemplacyjnych, obowiązują godziny przeznaczone specjalnie na modlitwę myślną, zaś prawo kanoniczne zaleca podobne praktyki księżom nie będącym zakonnikami. Podsumowując efekt opisanej przede mnie zmiany, można by rzec, iż cały dzień mnicha został «skondensowany», skrócony do mniej więcej jednej godziny i wpasowany w życie współczesnego księdza czy osoby zakonnej, po to, aby mieć pewność, że przynajmniej przez jakąś część dnia osoba ta wzniesie się ponad powszednie troski i zajęcia, i będzie rozmawiała z Bogiem.

Ponieważ istotą owej zmiany nie jest ograniczenie czasu modlitwy, lecz zapewnienie, że dojdzie do niej choćby w określonym zakresie, dlatego w konkretnym miejscu lub w przypadku konkretnej osoby można – obrazowo mówiąc – odwrócić cały proces, przywracając częściowo ducha dawnych opactw. Otóż jeżeli ktoś modli się więcej – nie tylko w wyznaczonych godzinach, lecz i podczas innych chwil dnia – to znakomicie, ba, jak najbardziej powinien to robić. Lektura duchowa, tak ważna dla życia duchowego człowieka, może w związku z tym stać się w większym bądź mniejszym stopniu medytacją. Owa lektura oraz modlitwa myślna są bowiem dla funkcjonowania ludzkiej duszy równie niezbędne jak dla ciała codzienny pokarm. Bez regularnej lektury duchowej nie tylko nie da się poczynić postępów w modlitwie, ale wprost nie ma nadziei na wytrwanie w życiu duchowym. Próba określenia minimalnego czasu na lekturę duchową byłaby wkroczeniem w nazbyt delikatną materię. Łaska Boża zawsze potrafi dostosować się do okoliczności, zaś warunki panujące w każdym z poszczególnych domów zakonnych stanowią zróżnicowane elementy Bożego planu. Można jednakże powiedzieć, że w sytuacjach, w których dana osoba dysponuje wystarczającą ilością czasu, zredukowanie bez ważnego powodu czasu lektury duchowej poniżej trzech godzin tygodniowo to głodzenie własnej duszy, które przyniesie konsekwencje porównywalne z niedożywieniem. Wydaje się przy tym, że przynajmniej połowę podanego przeze mnie czasu winna stanowić lektura osobista. Trudno przecież, aby dieta składająca się wyłącznie ze wspólnego czytania była wystarczająca i zaspokajała potrzeby każdej osoby.

Zresztą w niektórych domach zakonnych, ze względu na ich specyfikę, nie zawsze okazuje się możliwe przeznaczanie choćby pół godziny dziennie – nawet podzielonej na części – na takie czytanie. Tam, gdzie tak bywa, osoby zakonne powinny dbać o znalezienie stosownego czasu, jakim być może dysponują niekiedy w niedziele i święta czy w okresie urlopowym, aby karmić swoje dusze odpowiednią lekturą. Znów w klasztorach, w których ma miejsce głośne czytanie dla całej wspólnoty, każdy dodatkowo powinien wzbogacać ducha o strawę czerpaną z prywatnej lektury takich tekstów, jakie najbardziej odpowiadają jego potrzebom. Wszyscy zaś powinni wciąż na nowo zaznajamiać się zarówno z uczynkami, jak i słowami naszego Zbawiciela, są one bowiem objawieniem słowa Bożego. Budowanie we własnym umyśle żywego obrazu Pana dzięki częstej lekturze duchowej to rzecz o wielkim znaczeniu.

Następnie, co równie ważne, każdy powinien dbać o swoją znajomość ogólnych zasad życia duchowego, a w szczególności tej części doktryny Kościoła, która dotyczy modlitwy, nawet jeśli dotarł do jej wyższych form. Jest to niezbędny zbiór narzędzi, dzięki którym człowiek może owocnie współpracować z Bogiem, bez względu na przejawy Jego obecności. Ta wiedza właśnie pomoże człowiekowi jak najlepiej wykorzystać każdą z nadarzających się możliwości, by być bliżej Boga.

Gdy już zdobędzie się wiedzę w wymienionych przeze mnie dziedzinach, dalej należy czytać bez pośpiechu, delektując się przyswajanymi treściami, a od czasu do czasu modlić się, dokonując takich aktów, jakie nam się nasuną. Czytanie – którego nigdy nie powinno się zaczynać bez krótkiej, lecz gorącej modlitwy, będącej prośbą o pomoc – należy zawsze postrzegać w duchu wiary jako zaznajamianie się z czymś, co zawiera przekaz od samego Boga – przekaz znajdujący się czy to gdzieś w tekście, czy pomiędzy wierszami. Co więcej, winniśmy mieć ufność, że modlitwa i wiara uczynią ów przekaz dostrzegalnym dla nas. Takie właśnie uduchowione czytanie jest fundamentem – można nawet powiedzieć: zasadniczym fundamentem – życia modlitewnego, a także najlepszym przygotowaniem do modlitwy. Jeśli zatem człowiek wiernie oddaje się lekturze duchowej, w taki sposób, jak właśnie opisałem, potrzeba długich, metodycznych rozważań w godzinach modlitwy szybko zmaleje; w istocie mogą one nawet stać się niemal zbędne. W konsekwencji trzeba będzie zmienić zwykłe metody modlitwy myślnej na takie, które będą odpowiadały potrzebom określonej osoby.

Wraz z dalszymi postępami w nabywaniu wiedzy, a zwłaszcza w praktyce życia duchowego, nie tylko będzie się spędzało mniej czasu na rozważaniach, ale i łatwiej będą przychodzić akty woli czy afekty. W rzeczy samej jeden szczególny akt będzie stopniowo zawierał w sobie coraz więcej innych, które zazwyczaj zakładają metody modlitwy, co więcej, charakter aktów może zmienić się tak, że trudno je będzie wyodrębnić. Jest bowiem wiele poruszeń miłującego serca wymykających się ludzkiej obserwacji. Któż potrafi policzyć «akty» miłości dokonywane przez matkę spoglądającą na swoje śpiące dziecko? Metoda modlitwy będzie w związku z tym wymagała dalszej modyfikacji – a nawet, na tym etapie, będzie można metody odłożyć na bok.

Skoro celem rozważań przypisanych stosowanym metodom modlitwy myślnej jest przede wszystkim doprowadzenie do aktów woli (afektów), można i powinno się porzucać rozważania z chwilą pojawienia się owych aktów. Innymi słowy, gdy osiągnie się stadium, w którym człowiek zdoła modlić się – to jest dokonywać aktów duszy – od samego początku czasu przeznaczonego na modlitwę, można zupełnie odstąpić od rozważań, z wyjątkiem krótkiej chwili na początku modlitwy, niezbędnej do skupienia uwagi. Oczywiście, jeśli człowiek zatraci łatwość modlitwy, może będzie musiał powrócić do rozważań, aby na nowo rozpoczynać ją bez przeszkód. Należy jednak wystrzegać się mylnego sądu, iż rozważania to zasadniczy składnik modlitwy myślnej.

Niemniej, co warto mieć na uwadze, rozważania przynoszą jeszcze jeden wartościowy skutek: płyną z nich owe silne przekonania na temat zasad życia duchowego czy realności świata nadprzyrodzonego. Te zaś rozwijają się i pogłębiają w wyniku częstej refleksji. Trzeba dlatego troszczyć się o zachowanie owych przekonań w czasie, gdy nie posługujemy się już refleksją bezpośrednio dla celów modlitwy. Dbałość tę można realizować poprzez lekturę duchową, szczególnie odbywaną w sposób mający charakter medytacji, bądź przez częstą, niemal nieświadomą refleksję w różnych porach dnia. Łatwo wyobrazić sobie, jak człowiek interesu czy specjalista w jakiejś dziedzinie bez przerwy myśli o pochłaniających go sprawach, nieustannie nad nimi «medytując», szukając lepszych rozwiązań, wynajdując nowe sposoby na postęp w swojej branży. Podobnie chrześcijanin, o ile poważnie traktuje swoje życie duchowe, nie będzie ustawał w rozważaniu różnych sposobów jego pogłębiania, w poszukiwaniu prawdy oraz w próbach podążania za nią, kiedy już ją pozna. Stąd, bez specjalnej determinacji, z natury będzie rozmyślał niemało o swoim życiu duchowym w najróżniejszych porach dnia. Tego rodzaju medytacji nie należy porzucać nigdy, bowiem jeśli człowiek nie ma w sercu myśli o Bogu, całe jego życie duchowe może rychło obumrzeć.

Nie wolno również pomijać konkretnych wniosków, do których na ogół nakazują dojść poszczególne metody modlitwy. Może się zdarzyć, że nie będą osiągane akurat w wyznaczonym czasie modlitwy myślnej. Powinny być wówczas wyciągane czy odnawiane podczas badania sumienia – najpewniej z upływem czasu staną się one znacznie prostsze i bardziej ogólne. Dopóki jednak ma się konkretne słabości do pokonania, szczególnie jeśli są one nawykowe, potrzeba konkretnych rozwiązań, aby z nimi walczyć. Załóżmy, że człowiek stwierdza, iż potrafi modlić się bez długich refleksji nad różnymi sprawami, a refleksję i odnawianie pożądanych wniosków zapewnia sobie w innych porach dnia. Nie ma wówczas powodu, dla którego nie miałby pomijać metodycznej medytacji na korzyść swobodniejszej i pełniejszej rozmowy z Bogiem, przynajmniej dopóty, dopóki taki stan rzeczy trwa. Bowiem, nawet kiedy wypowie się wszystkie przewidziane słowa i wykona wszystkie zalecane czynności, medytacja to zaledwie myślenie o Bogu, podczas gdy modlitwa jest rozmową z Bogiem. Rozmową, która może rozwinąć się w stan «patrzenia» na Boga i miłowania Go.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama