Perełki Ojców Kościoła

Każdy z Ojców Kościoła mógłby podpisać się pod definicją św. Tomasza z Akwinu: „Doskonałość życia chrześcijańskiego tkwi w miłości”.

Perełki Ojców Kościoła

Tomáš Špidlík

Perełki Ojców Kościoła

PROMIC - Wydawnictwo Księży Marianów
Warszawa
wrzesień 2010
nr wydania: 1
ISBN 978-83-7502-215-5
Format książki: 110x180 mm
stron: 144


[SPIS TREŚCI]
Przedmowa
I.
Boga wiecznego poznajemy poprzez człowieka stworzonego
1. Dar Ducha
2. Przez Jezusa Chrystusa
3. Bóg Ojciec
4. Człowiek - obraz Boży
5. Od obrazu do podobieństwa
6. Życie zgodne z naturą
7. Charyzmat
8. Zbawienie duszy
9. Życie szczęśliwe
10. Życie wieczne
II.
Człowieka zrodzonego poznajemy poprzez Boga wcielonego
11. Poznaj samego siebie!
12. Sumienie
13. Wolność
14. Serce
15. Wystarczy chcieć
16. Siła zamiaru
17. Życie cielesne
18. Płeć
19. Choroba i zdrowie
20. Ekologia duchowa
III.
Przez miłość i cnoty zamieszkuje w nas Bóg
21. Miłość ku Bogu
22. Przyjaźń
23. Rodzina
24. Władza po chrześcijańsku
25. Męczeństwo
26. Pokuta
27. 'Pfenthos' -stała pokuta
28. Pokora
29. Rachunek sumienia
30. Żal z powodu roztargnienia
IV.
Przez modlitwę wchodzimy do mieszkania Boga
31. Definicja modlitwy
32. Modlitwa do Ojca
33. Bogurodzica
34. Wysłuchanie
35. Modlitwa ustna
36. Liturgia
37. Ikony
38. Kontemplaqa
39. Mistyka
40. Módlcie się nieustannie
Źródła tekstów
Wykaz skrótów

fragment książki

Przedmowa

„Nikt nie jest samotną wyspą”. Marksiści wartościują ludzi w odniesieniu do postępu ekonomicznego, władza wedle przynależności partyjnej, astrologowie na podstawie obiegu gwiazd, a ekolodzy chcą ich ocalić przez wezwanie do odnowienia więzi z żywą przyrodą. Biblia natomiast postrzega ludzi w kontekście historii zbawienia. Historia jest narzędziem Bożej opatrzności, która ma swój jasny cel, wytyczony na samym początku, i żeby go spełnić, działa od stuleci powoli, ale niestrudzenie we wszystkich ludziach. Chrystus w zamyśle Bożym pojmowany jest jako pierworodny wobec wszelkiego stworzenia (Kol 1,15). Jest to początek linii, która osiągnie swój kres u końca czasów dzięki widzialnej obecności Boga we wszystkim, co istnieje (zob. 1 Kor 15,28). Nadzieję tę wyrażamy w Składzie Apostolskim słowami: „Przyjdzie sądzić żywych i umarłych”. Grecki termin erchomenos jest pełniejszy – oznacza, że Chrystus jest stale i z wolna „przychodzący”. Jest od wieków Synem Ojca, ale narodził się także z rodu króla Dawida i z Maryi Dziewicy, jest prawowitym synem narodu wybranego i dziedzicem wiary Abrahama.

Skoro jest „przychodzący”, to jest również „mówiący”, jest przecież wcielonym Słowem Boga. List do Hebrajczyków tak podsumowuje okres przed Jego wcieleniem: „Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców [naszych] przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. Jego to ustanowił dziedzicem wszystkich rzeczy” (Hbr 1,1-2) . Czy miałoby to znaczyć, że od tamtego czasu Bóg przestał mówić? Coś takiego jest nie do pomyślenia. Chrystus posyła swoich uczniów, aby w Jego imieniu głosili całemu światu, że Kościół jest „nauczający”. Podobnie jak w Starym Testamencie orędzia proroków nawiązują do siebie nawzajem, tak w Nowym Testamencie rozróżniamy poszczególne okresy. Pierwsze pisane świadectwa wiary przekazali nam ewangeliści. Ich następcy zyskali miano Ojców Kościoła. Byli tymi, którzy musieli bronić czystości wiary przed herezjami i dostosować jej głoszenie do nowego środowiska, dać jej odpowiednie słowa w językach ochrzczonych narodów i sformułować ją w postaci dogmatów na siedmiu kościelnych soborach powszechnych.

Jest rzeczą interesującą, że Ojcowie Kościoła pochodzą przeważnie z krajów, które stały się wtedy nosicielami nowej kultury, żywej do dziś jako kultura europejska. Ma już ona dwutysiącletnią tradycję, w tym okresie wniosła wiele nowego i nadal pragnie być twórcza. Jeśli jednak chcemy właściwie uchwycić jej sens i nie zniekształcić znaczenia misji Chrystusa, musimy być stale świadomi korzeni, z których wyrosła. Objawiło się to wyraźnie podczas Soboru Watykańskiego II. Wszyscy przyznają, że jest to jeden z soborów niosących wielki postęp w życiu i pojmowaniu istoty Kościoła. Nie zapominajmy jednak o okoliczności, która go poprzedziła i przygotowała. Było to odrodzenie się studiów nad spuścizną Ojców Kościoła: patrologii. Wybitni teolodzy w tej dziedzinie byli głównymi doradcami w trakcie soborowych dyskusji i przy redagowaniu tekstów soboru. Od Ojców Kościoła sobór przejął także zasadniczą postawę, z jaką powinniśmy podchodzić do prawd teologicznych, czyli zawsze pytać, co znaczą one dla życia duchowego. Duchowość jest więc podstawową częścią dogmatyki i nauczania katechetycznego.

Dzieł, które pozostawili nam Ojcowie, jest wiele i mają różny styl. Dlatego ze względów praktycznych ich czytelnicy w klasztorach przyzwyczaili się robić z nich krótkie wypisy. Z obszernej lektury wybierali zawsze jedną charakterystyczną myśl, która służyła do medytacji. Niektórzy nagromadzili sporo takich zapisków i potem je wydawali. Słynny stał się na przykład zbiór Nikona z Czarnej Góry (niedaleko Antiochii) z XI wieku. Mnisi bowiem opuszczali swoje klasztory w Azji Mniejszej, którą zajmowali Saraceni. Nie mogli zabrać ze sobą całej pracowicie kompletowanej biblioteki. Podręcznik Nikona miał im tę stratę zrekompensować.

Dziś jesteśmy w innej sytuacji. Dzieła Ojców Kościoła drukowane są w różnych językach, odnoszą sukcesy wydawnicze. Ale z przyczyn praktycznych również dla współczesnego człowieka bardziej przydatne są krótkie myśli, nad którymi może się zadumać. Temu właśnie ma służyć ta książeczka. Nie rości sobie pretensji do wyczerpania tematu. Teksty Ojców zostały wybrane zupełnie spontanicznie. Towarzyszy im krótka refleksja, ale i ona zaczerpnięta jest przeważnie z myśli Ojców, których duchowością zajmowałem się przez lata. Jest to jedynie garstka perełek, którą każdy sam sobie nawlecze na nić osobistego życia.

Tomáš Pidek

Doskonały człowiek składa się z trzech pierwiastków:
z ciała, duszy i Ducha;
tym, który przynosi nam zbawienie
i nadaje nam formę, jest Duch.

Św. Ireneusz z Lyonu, Adversus heareses (Przeciw herezjom) V,9,1; PG 7, 1144

Człowiek jest jednością i całością, ale przecież składa się co najmniej z dwóch części: z duszy i ciała. Do takiego wniosku doszli też dawni filozofowie. Zaobserwowali mianowicie, że jesteśmy zdolni do dwojakiej aktywności cielesnej i duchowej. Obie nawzajem się uzupełniają. Chrześcijanom jednak zostało objawione, że są w stanie czynić coś jeszcze większego, co przekracza ludzkie zdolności. Jezus obiecał uczniom, że będą czynić cuda mocą Ducha Świętego, którego im pośle. „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, a nawet większe od tych uczyni [...]” (J 14,12). Dzieje się tak do dziś, ale uważamy to za coś wyjątkowego. A przecież, przeciwnie, wszyscy zostaliśmy powołani do tego, co jest cudem codziennego życia, czyli do wierności Ewangelii i do miłości. Bez światła i mocy Ducha Świętego nie zyskalibyśmy tych cnót. Jak mamy sobie ten dar Ducha Świętego wyobrażać? Gdyby to była jedynie pomoc z zewnątrz, nie bylibyśmy tymi, którzy wierzą i kochają. Duch Święty jednak jest darem wewnętrznym, Jego moc staje się naszą własną mocą. Dlatego greccy Ojcowie uważali Go niejako za trzeci składnik naszego „ja”. Głosili trychotomię człowieka, czyli trójczłonowość ludzkiej natury.

Zachodnim teologom wydawało się to zbyt śmiałe. Duch Święty jest Bogiem. Czy rzeczywiście możemy powiedzieć, że jest w nas Bóg? Odpowiedź nie jest zbyt trudna. Bóg jest tam, gdzie działa. Działa wszędzie, dlatego jest wszechobecny. Nie działa jednak wszędzie tak samo. Jego obecność w świątyni uważamy za bardziej intensywną, dlatego budynek ten nazywamy domem Bożym. Prawdziwą świątynią jest ludzkie serce. Dlatego również człowiek jest przybytkiem Bożym, jak to obiecał Jezus: „I przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy” (J 14,23). Ponieważ obecność Boża jest aktywna, więc nas przetwarza. Św. Bazyli Wielki w dziele De Spiritu Sancto (26, PG 32, 180C) nazywa Ducha Świętego światłem, dodając do tego komentarz: „Podobnie jak w zdrowym oku jest zdolność widzenia, tak w oczyszczonej duszy działa Duch” . Mając zatem Ducha Świętego, świętymi mogą stać się stworzenia, które w swej istocie święte nie są. W Składzie Apostolskim wyznajemy, że Duch jest Ożywicielem, „tchnieniem życia”. Współczesny prawosławny teolog rosyjski Evdokimov pisze: „W dzień Pięćdziesiątnicy Duch zstępuje osobiście i działa poprzez naszą naturę, stając się wewnętrznym faktem ludzkiego bytu”.

(…)

Przyjacielu, poznaj samego siebie.
Poznaj swoje pochodzenie i swoją naturę.
To jest prosta droga, która cię zaprowadzi
do osiągnięcia piękna pierwowzoru (Boga).

Św. Grzegorz z Nazjanzu, Poezje I, II, 31, w. 7; PG 37, 911

Chrześcijanie przyjęli za swój aforyzm wyryty na świątyni delfickiej, skomentowany także przez Sokratesa: „Poznaj samego siebie!”. Ciekawe, że tak bardzo zajmowali się tym autorzy dzieł duchowych. Nie może być inaczej, wierzymy przecież w osobowego Boga, który stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Ważne jednak, żeby sobie uświadomić, jak autorzy ci rozumieją pojęcie samopoznania. Już żydowski filozof Filon Aleksandryjski zwrócił uwagę, że powinno to być poznanie moralne, jego celem jest bowiem chęć poprawy. Wedle słów Orygenesa jest to nauka, której przedmiot stanowi nie psychologia, lecz cnoty i występki. Oprócz tego właśnie poznania moralnego istnieje jeszcze inne, teologiczne, które w cytowanym tekście propaguje Grzegorz z Nazjanzu. Podobnie jak na podstawie obrazu odgadujemy postać sportretowanej osoby, tak też na podstawie zrozumienia nas samych lepiej rozumiemy, jaki jest Bóg. Św. Jan Klimak uważa, że jest z tym podobnie jak ze słońcem. Nie wytrzymujemy patrzenia prosto w jego blask, ponieważ by nas oślepił. Znacznie bezpieczniej jest obserwować ruch słońca za pośrednictwem jego odbicia w wodzie. Widzimy na przykład, jak miłosierni dla innych są niektórzy święci. Od razu możemy wyprowadzić z tego wniosek: jak nieskończenie bardziej miłosierny jest dla nas Bóg, którego odblaskiem na ziemi jest święty. Dzieci lubią zbierać obrazki. Chętnie podróżowałyby, ale są jeszcze małe. Dlatego urodę świata gromadzą sobie w obrazkach. Podobnie czyni Kościół, który jest powołany do tego, aby ukazywać ludziom piękno świata Bożego. Piękno to ukazuje w wielu „obrazkach” świętych wszelkiego rodzaju.

W ten sposób jednak lepiej poznajemy także samych siebie, swoje własne możliwości. Czytając przepisy na osiągnięcie ideałów, do których dochodzili ludzie na przestrzeni dziejów, podziwiamy je, ale jednocześnie wzdychamy: to nie dla mnie, ja jestem zwyczajnym, słabym człowiekiem. Kiedy jednak uzbieramy więcej takich świętych obrazów, w końcu nachodzi nas myśl, która oświeciła św. Augustyna: „Skoro mogli oni i one, dlaczego nie mógłbyś i ty, Augustynie?”. Wystarczy spróbować. A jeśli choćby częściowo nam się powiedzie, poznajemy coś, co jest w nas samych, o czym nie wiedzieliśmy i w co nie wierzyliśmy. A równocześnie pojawi się też inne poznanie, teologiczne. Lepiej potrafi zrozumieć siebie ktoś, kto zrozumiał, że stoi przy nim sam Bóg, zawsze gotowy dopełnić to, czego nam nie dostaje.

12
Kiedy Bóg stworzył człowieka,
włożył weń niebiańskie nasienie,
jakiś rodzaj zdolności żywszej i jaśniejszej
niż iskra, aby oświeciła ducha i pozwoliła mu
rozróżniać między dobrem a złem. Nazywamy to
sumieniem, które jest prawem naturalnym.

Św. Doroteusz z Gazy, Nauki 3, 40; SC 92, s. 209

Sumienie to szczególna zdolność, która ma związek z głęboką świadomością. Odzywa się wówczas, gdy chodzi o osobistą decyzję moralną. Jednak termin ten rozwijał się historycznie. To, co dzisiaj nazywamy sumieniem, początkowo określano słowem „serce”. Grecy wartość moralną jakiejś rzeczy oceniali przeważnie na podstawie poczucia zadowolenia, wewnętrznej satysfakcji z dokonanego czynu. Rzymski myśliciel Seneka mówi o duchu, który mieszka w człowieku i „który obserwuje oraz notuje dobre i złe czyny”. Został on, zdaniem Żyda Filona, złożony w człowieku przez Boga. Przejawia się jakby w słowie wewnętrznym, przemawiającym do nas. Św. Doroteusz z Gazy utożsamia go z myślą, która pojawiła się niezależnie od tego, o czym myśli głowa. Jest to głos samego Boga, mówiącego w człowieku, którego stworzył. Jest więc głos sumienia pierwszym i podstawowym źródłem objawienia. Adamowi w raju wystarczał, nie potrzebował on prawa pisanego. Wskutek grzechu pierworodnego głos ten został zagłuszony. Aby obudzić sumienie na nowo, Bóg posyłał do ludzi proroków, którzy przemawiali i zapisywali. Pismo Święte nie jest więc po to, by sumienie zastępować prawem, ale po to, by je udoskonalać duchem Bożym. A duch zaczyna znowu przemawiać mocno i wyraźnie. „Żadna go siła w świecie nie stłumi, do samego grobu szepcze swoje smutne dumy” – pisze poeta. Jest to jednak opis jednostronny. Sumienie nie jest jedynie po to, żeby nas obwiniać za zło, ale przede wszystkim po to, by nakłaniać ku dobru kogoś, kto nauczył się go słuchać. Uważne słuchanie owego głosu nazywa się na Wschodzie „modlitwą serca”. Należy zwrócić uwagę, że chodzi tu rzeczywiście o głos wewnętrzny. Tym właśnie różni się on zasadniczo od pokusy, zachęty do zła. Pochodzi ona „z zewnątrz”, ma charakter czegoś, co jest człowiekowi obce. Kto jej posłucha, ten się zniewala. Duch Święty, który przemawia w naszym sumieniu, stanowi cząstkę nas, ponieważ jesteśmy Bożym obrazem. Jeśli zatem słuchamy Jego głosu, słyszymy wówczas także samych siebie i stajemy się w tym posłuszeństwie bardziej wolni.

13
Wolność upodabnia nas do kogoś,
kto nie ma pana i jest niezależny;
to podobieństwo, które nam dał Bóg na początku…
Przez wolność zatem stajemy się
podobni do Boga i szczęśliwi.

Św. Grzegorz z Nyssy, O duszy i zmartwychwstaniu; PG 46, 101; por. PG 46, 524

Przez wolność ludzie rozumieją przede wszystkim „wolny wybór”, który wyraża się głównie w stosunkach społecznych, w relacji jednostki do społeczeństwa. Według Arystotelesa wolne jest jedynie to, co nie ma przyczyny w niczym innym, jak tylko w sobie samym: ja chcę. W świecie jednak obowiązuje odwrotne prawo: coś, co się porusza, zostało wprawione w ruch przez coś innego. Jedynym, którego działanie nie jest uwarunkowane zewnętrznie, jest Bóg. Jeśli człowiek potrafi działać w wolny sposób, znaczy to, że jest w nim coś boskiego. Wówczas jednak zadajemy sobie pytanie: jak to możliwe, że taki człowiek decyduje się uczynić coś złego? Aby odpowiedzieć na to pytanie, Grzegorz rozróżnia dwa pojęcia wolności. Bóg może wszystko, ale wyłącznie to co dobre. Człowiek ma pełnię wolności, kiedy nie czuje żadnej przeszkody do czynienia dobra. Taką wolność miał Adam w raju, ale jej pełnię utraciliśmy przez grzech. W swoim miłosierdziu jednak Bóg pozostawił nam jej resztę, to znaczy wolność decydowania na rzecz jednego lub drugiego, często wszakże z wieloma przeszkodami. Tę niedoskonałą wolność otrzymaliśmy po to, aby przez nią móc wrócić do pierwotnej pełni. Czy kiedy ktoś w sposób wolny decyduje się na coś złego, czyni źle? Usprawiedliwia się, że przecież jest wolny. Grzegorz odpowiada, że ów człowiek używa wolności w sposób niedoskonały do tego, aby zaprzepaścić powrót do wolności prawdziwej. W grzechu człowiek używa wolności, aby wolność zniszczyć. To jest jednak działanie perwersyjne. Oblubieniec czuje się naprawdę wolny, kiedy już nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pojąć za żonę tę, którą naprawdę kocha. Taka miłość jest w Biblii i u Ojców Kościoła porównywana z miłością duszy do Boga, jedynego prawdziwego dobra. Ojcowie wyrażają ów stan jednym słowem: parezja (gr. parrhesia – „mówić wszystko”), co można rozumieć jako wolną relację z Bogiem, możność oglądania Boga twarzą w twarz. Jest to wolność wyzwalająca od zła, od losu, od roztargnienia w modlitwie, a nawet od samej śmierci. Osiągniemy ją jedynie w łączności z Chrystusem, jak czytamy w Ewangelii według św. Jana: „Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni” (J 8,36). Św. Paweł rozwija tę myśl: Jezus, który jest prawdą, wyzwoli nas przez swego Ducha, „a gdzie jest Duch Pański – tam wolność” (2 Kor 3,17).

(…)

Najpierw potrzebna jest samotność; w samotności
pielęgnuje się ascezę i łzy płyną z oczu;
łzy budzą bojaźń Bożą;
z bojaźni powstaje pokora, dar widzenia;
z daru widzenia rodzi się miłość; miłość uzdrawia duszę,
która przestaje ulegać namiętnościom;
dopiero potem człowiek zaczyna rozumieć,
że już nie jest daleko od Boga.

św. Ammonas

Każdy z Ojców Kościoła mógłby podpisać się pod definicją św. Tomasza z Akwinu: „Doskonałość życia chrześcijańskiego tkwi w miłości”. Zgodnie ze słowami Listu Pseudo-Barnaby zostaliśmy „stworzeni do tego, aby kochać, ponieważ jesteśmy dziećmi Miłości”. Już Platon na długo przed powstaniem chrześcijaństwa napisał, że miłość do Boga jest najdoskonalszą oznaką doskonałego człowieka. Istnieje jednak problem: jak to rozumieć? Na określenie miłości używa greckiego słowa eros. Oznacza ono pragnienie czegoś, czego nie mamy. Człowiek pragnie jednak wielu rzeczy: jedzenia, pieniędzy, sztuki. Powiedz mi, czego pragniesz, a powiem ci, kim jesteś. Jeśli pragniesz muzyki, jesteś muzykiem, jeśli pragniesz Boga, jesteś mężem Bożym. Niczego wznioślejszego nie możesz sobie życzyć. Nauka ta brzmi bardzo pięknie, ale pozostaje pewien poważny problem. Człowiek pragnie czegoś, czego mu brakuje. Czy czegoś brakuje Bogu? Niczego. Platon wyprowadził z tego wniosek, że Bóg nie kocha niczego, co jest poza Nim. My kochamy Boga, ale On nie kocha nas. Jest to jednak sprzeczne z Ewangelią. W Pierwszym Liście św. Jana Apostoła (1 J 4,8.16) czytamy definicję, że „Bóg jest miłością”. Chrześcijanie zrozumieli, że miłość Boża jest inna niż miłość ludzka. Zaczęli ją więc określać innym słowem: nie jest to eros, pragnienie czegoś, czego nie mam, lecz agapé. Znaczy to: nie brać, ale przeciwnie, rozdawać ze swojej pełni tym, którzy nie mają. Jeśli zapominamy o sobie, dając bliźniemu, przyjaciołom i nieprzyjaciołom, wtedy jest w nas naprawdę miłość Boża. «Bo byłem głodny, a daliście mi jeść» [...]. «Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie?» [...]. «Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili»”. (Mt 25, 35-40). Miłość do Boga oznacza zatem, jak pisze Ewagriusz, „odnosić się do każdego Bożego obrazu jak do Boga samego”. Taka miłość ma charakter duchowy, ponieważ stwarza albo już zakłada podobieństwo z Bogiem, który jest miłością. Oczyszcza więc duszę ze wszelkiej zmazy grzechu.

22
Gdy miłość rzeczywiście jest uporządkowana,
wówczas nie czuje wstrętu do nikogo, mimo to niektórych
kocha w sposób szczególny, ponieważ ich cnoty
oraz ich zasługi wyróżniają się [...],
i tak oto zdarza się, że kochamy ich
gorętszym sercem.

Jan Kasjan, Konferencje 16, 14; SC 54, s. 252

Dzieła na temat przyjaźni powstawały już dawno temu. W szkołach czytywano łaciński tekst Cycerona. Tu jednak dokonamy tylko małego podsumowania tego, co powiedziano przedtem. Przecież antyczne szkoły filozoficzne skupiały grupy przyjaciół, którzy się rozumieli. Od Arystotelesa pochodzi rozróżnienie trzech rodzajów przyjaźni: dla radości, dla zysku, dla cnoty. Ci, którzy grają w piłkę nożną, oczywiście trzymają się razem. Trwa to tak długo, dopóki bawi ich futbol, a potem przyjaźń zanika. Przyjaciółmi są także dwaj przedsiębiorcy, którzy nawzajem pomagają sobie dla zysku. Trwa to tak długo, dopóki trwa zysk. Za prawdziwą przyjaźń Arystoteles uważa jedynie taką, której podstawą jest podziw dla cnót drugiego. To jest podstawa, która nie zanika.

W przyjaźni jest coś wyjątkowego. Jednemu człowiekowi daje się pierwszeństwo przed drugim. Może to jednak stać się niekiedy przeszkodą w prawdziwej miłości. Kiedy na przykład o jakimś nauczycielu mówi się, że ma swoich pupili, albo że w rodzinie matka ma swoje oczko w głowie, nie jest to dla nich powód do chwały. Św. Bazyli, zakładając rodzinę duchowną we wspólnocie zakonnej, surowo zakazuje, by niektórzy tworzyli w niej odrębne grupki. Mają się kochać wszyscy jednakowo. Do dziś w kolegiach i instytutach kościelnych przegania się tych, którzy tworzą „przyjaźń partykularną”, wychodzą na spacer tylko ze sobą itp. Założyciele i założycielki wspólnot zakonnych głosili równie surowe zasady co św. Bazyli: narusza braterską miłość ten, kto daje pierwszeństwo jednym przed drugimi. Ale również tego rodzaju surowość bywa przesadna. Rozsądną postawę w tym względzie przyjmowała św. Teresa Wielka. Rozróżnia ona: w małej grupce nie powinno się tworzyć mniejszych podgrupek, w dużej natomiast przyjaźń w węższym zakresie jest konieczna. O sprawach poufnych nie można rozmawiać na placu, lecz w zaufanym kręgu. Taka postawa odgrywa ważną rolę w dzisiejszym „otwartym” społeczeństwie. Z jednej strony rozmnożyły się środki komunikacji, ale równocześnie rośnie ich przeciwieństwo; w zgiełku miast ludzie czują się niezwykle samotni. Muszą więc umieć znaleźć przyjaciół. Przecież tacy byli również uczniowie Chrystusa.

23
Mąż powinien powiedzieć żonie:
Twoja miłość podoba mi się bardziej niż wszystko inne [...].
Nawet gdybym miał wszystko utracić,
gdybym miał cierpieć, nie boję się,
bylebym tylko zachował twoją miłość.

Św. Jan Złotousty, Homilia na List do Efezjan 20, 1; PG 62, 135

Ojcowie Kościoła niewiele mówili o małżeństwie. Poruszali się bowiem najczęściej w środowisku zakonnym. Wyjątek stanowi Jan Złotousty. Na własne oczy widział w Konstantynopolu, jakie problemy przysparza życiu rodzinnemu wielkie miasto. On sam jednak był mnichem. Jaką więc zajął postawę wobec dwóch problemów jednocześnie: dziewictwa i rodziny? Zaczyna swoje rozważania ogólnie. Kiedy wytworzyła się różnica między mężczyzną a kobietą? Św. Grzegorz z Nyssy ośmielił się powiedzieć, że stało się to dopiero po wygnaniu z raju. W tym myśleniu nikt jednak nie mógł pójść jego śladem. Biblia mówi wyraźnie o stworzeniu Adama, któremu sam Bóg dał za towarzyszkę żonę Ewę. Złotousty pyta więc: dlaczego Bóg niejako naruszył jedność rodzaju ludzkiego, rozdzielając go na dwie płcie? Ileż sporów z tego powodu na świecie powstało! Ale znalazł na to piękną odpowiedź. Jedność oparta na takiej samej naturze jest bardzo ogólna i chłodna. Bóg chciał, aby ludzie różni w swej mentalności złączyli się ogniwem, wzajemną miłością. Dzięki temu, że już w raju istnieli mężczyzna i kobieta, powstała rodzina, a jej fundamentem jest miłość. Rodzina jest zatem odblaskiem miłości Osób Boskich. Dlaczego więc mamy jeszcze chwalić dziewictwo? Czy celibatariusze nie powinni się raczej ożenić? W odpowiedzi św. Jan musi obronić siebie i swoje zakonne środowisko. Czyni to w następujący sposób. Podstawą rodziny jest miłość, ta miłość jest odblaskiem miłości Bożej, musi się zatem rozwijać i rosnąć ku doskonałości. Jak możemy sobie wyobrazić wzrost miłości? Podobnie jak rośnie objawienie w Piśmie. Widzimy tu stały postęp, przejście od spraw materialnych ku sprawom duchowym. Tak też powinno być w miłości. Na początku małżeństwa występuje pociąg zmysłowy, który przemija. Żeby małżeństwo się nie rozpadło, musi rozwinąć się prawdziwa przyjaźń, która staje się coraz bardziej duchowa. Zdarza się jednak, że u niektórych uprzywilejowanych osób ten rozwój jest przyspieszony. Od początku pragną kochać innych ludzi wyłącznie duchowo, a nie fizycznie. Tacy ludzie ślubują zachowanie czystości. Inni żenią się i wychodzą za mąż, ale bez duchowego rozwoju ich jedność się rozpadnie. Niech zatem od początku uświadomią sobie, dokąd zamierzają iść.

(…)

Pod względem swego naturalnego charakteru
modlitwa jest rozmową duszy z Bogiem,
a pod względem skuteczności jest ratunkiem dla świata
i jego pojednaniem z Bogiem.

Św. Jan Klimak, Niebiańska drabina 28 PG 88, 1129A

Dla chrześcijanina modlitwa jest jakby oddechem, wyrazem życia wewnętrznego. Dlatego niełatwo znaleźć dla niej dokładną definicję, chociaż przybliżonych jest wiele. Mimo to w tradycji trzy z nich zyskały sobie sławę: prośba do Boga, wzniesienie myśli, rozmowa z Bogiem. Przez modlitwę komunikujemy się z Bogiem, przejawia się to zwłaszcza tym, że Go o coś prosimy. Zdarza się to najczęściej w chwilach zagrożeń. W czasie wojny kościoły wypełniają się ludźmi, w czasach dobrobytu pustoszeją. Czy nie poniżamy w ten sposób Bożego majestatu, zwracając się do Niego wyłącznie w potrzebie? Osobom o nastawieniu kontemplacyjnym znacznie bardziej podobała się definicja, którą czytamy w katechizmie: „wzniesienie myśli do Boga”. Zapomnieliśmy już, że pierwotnie tak właśnie opisywano filozofię, zgodnie z pojmowaniem Platona. Według niego ludzie prości skupiają się jedynie na sprawach materialnych, politycy zajmują się potrzebami społeczeństwa, najlepszą jednak drogę obrali myśliciele, którzy zajmują się wzniosłymi wartościami ducha, przede wszystkim samym Bogiem. Nic dziwnego, że ten opis podobał się także chrześcijanom. Wkrótce jednak uświadomili sobie, że jest on niepełny. W czasach Ojców Kościoła dobrym teoretykiem kontemplacji był Ewagriusz. Również on radzi, abyśmy jak najczęściej wznosili myśl do Boga. Nie zapominajmy jednak, że nasz Bóg nie jest jedynie wzniosłą ideą, o której myślimy, lecz przede wszystkim Ojcem, z którym rozmawiamy. Dlatego do definicji platońskiej dodał on drugą, typowo biblijną: „rozmowa duszy z Bogiem”. Jan z Damaszku, który pokusił się o napisanie zbiorczego podręcznika teologii, oba te składniki modlitwy połączył w jedno: „Modlitwa jest wzniesieniem myśli ku Bogu i prośbą do Boga o właściwe dobra”. Jest rzeczą zrozumiałą, że do Boga zwracamy się na początku przede wszystkim z prośbą. Tak zachowują się również dzieci wobec rodziców. Szukają ich, kiedy czegoś potrzebują. Dopiero później zwracają się do nich po poradę w wątpliwościach życiowych, a w końcu potrafią podziwiać ich po prostu jako osoby i ich szanować. Nie wolno więc pogardzać ludźmi, którzy, jak to się mówi, chodzą do kościoła tylko wtedy, gdy pada deszcz, a słońca szukają na zewnątrz. Potrzeba cierpliwości, aby człowiek zrozumiał, że prawdziwym słońcem życia jest tylko Bóg.

32
Kto kocha Boga,
stale rozmawia z Nim jak z Ojcem.

Ewagriusz z Pontu, O modlitwie 54

Rozmawiać możemy jedynie z osobą. W odróżnieniu od systemów filozoficznych każda żywa religia ma, wynikające z własnych doświadczeń osobowe wyobrażenie bóstwa, określoną postawę Bożego „ojcostwa”. W Biblii ten aspekt został jasno sformułowany. Jest to objawienie Boga, który żyje i króluje; nie teoretyczne dyskusje. Motywem wiodącym Psalmów jest hebrajski zwrot batah, oznaczający zaufanie komuś. Jezus Chrystus wieńczy żydowskie rozważania o Bożym ojcostwie. Zachęca nas, byśmy żyli jak dziecko, które prosi swego ojca (zob. Mt 7, 7-11) i ufa mu (Mt 6, 24-34). Zwraca jednak uwagę także na fakt, że chodzi tu o wielką tajemnicę, którą On sam objawia i przez którą wchodzimy w wewnętrzne życie Boże. Tradycyjne formuły ujmują tę rzeczywistość w dwojakim kierunku. Jeden jest zstępujący: wszelkie dobro przychodzi do nas od Ojca przez Syna w Duchu; drugi jest wstępujący: to my wchodzimy w Duchu przez Syna ku Ojcu.

Jeśli modlitwa ma zostać wysłuchana, musi odbywać się w imię Chrystusa. On jest prawdziwym pośrednikiem między Bogiem a ludźmi (zob. 1 Tm 2,5n). W Nim zatem Bóg mówi do ludzi i przez Niego ludzki głos wznosi się do Boga i w ten sposób uczestniczy w dialogu między Bogiem a Jego Słowem. Z Chrystusem jesteśmy złączeni wtedy, gdy mamy Jego Ducha. Bez Ducha Świętego modlitwa nie mogłaby być chrystologiczna. Dla świętego Pawła „być w Chrystusie Jezusie” (zob. Rz 8,1) znaczy żyć z Duchem. On jest pocieszycielem, Duchem synostwa, „który woła: Abba, Ojcze!” (Ga 4,6). Ponieważ każda modlitwa dzieje się w Duchu, zawiera ukrytą epiklezę. Takim terminem liturgiści i teolodzy określają wprost wzywanie Ducha Świętego, aby zstąpił na dary ofiarne w czasie Mszy świętej. Epikleza rozwinęła się zwłaszcza w liturgiach wschodnich. Stworzyło to okazję do dyskusji, ponieważ niektórzy ze wschodnich autorów próbowali dowieść, że konsekracja chleba i wina dokonuje się dopiero po owym wezwaniu Ducha. Jednak sama reguła obowiązuje powszechnie: ważna jest modlitwa jedynie w Duchu i to tym bardziej, jeśli jest uroczysta. Znacznie poważniejszy charakter mają rozważania o tym, jak i na ile każdy wierzący ma udział w łasce Ducha, ponieważ od tego zależy skuteczność modlitwy. Co do Maryi, która jest „łaski pełna”, wierzymy bez trudu, że Jej modlitwa ma wyjątkową siłę. W niebie obok Ojca i Syna stoi więc także Matka Kościoła.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama