Modlitwa człowieka aktywnego

Rozważanie poświęcone problemom współczesności

Chorobą naszych czasów jest notoryczny brak czasu. Skrupulatnie liczy się każdą minutę, która stała się bardzo cennym, deficytowym towarem. W tej gonitwie za czasem nie zawsze pomagają nam coraz szybsze samochody i komputery... Jednocześnie ogromna ilość tego drogocennego czasu przelatuje nam przez palce — według badań OBOP-u statystyczny Polak spędza codziennie przed telewizorem ponad 3 godziny, co mu chyba nie jest do życia koniecznie potrzebne. Więc mamy czas czy nie?

Jesteśmy dziećmi czasów bardzo niespokojnych, znerwicowanych. Dziedziczymy ducha i mentalność obecnego świata coraz bardziej niecierpliwego, pożeranego przez aktywizm. Jest to świat, który chce od razu i we wszystkim widzieć efekty, który wierzy w siłę swoich rąk, w swój intelekt, zdolność efektywnego organizowania, ale nie zawsze widzi potrzebę duchowego dojrzewania, nie lubi ciszy, nie wierzy w modlitwę. Czas modlitwy uważa za stracony. Z pewnością nikt z nas nie chce się identyfikować z takim światem, ale wyszliśmy z niego, żyjemy w nim i jego mentalność jakoś nam się udziela.

Otrzymaliśmy wezwanie do głoszenia Dobrej Nowiny, a kto chce ewangelizować, musi się modlić. Modlitwa, podobnie jak apostolstwo jest działaniem. To nie przerwa w apostolstwie, lecz moment kluczowy aktywności, moment, w którym rozstrzyga się to, co decydujące w działaniu, przestrzeń budzenia się duchowej energii. W niej animuje się i formuje apostolski charakter chrześcijanina. Aby prawdziwie się modlić, trzeba podjąć decyzję o modlitwie — właśnie na modlitwie. Nie tylko zwracać się do Boga, gdy trwoga i nie tylko dlatego, że mam czas i nie wiem co z nim zrobić. Modlitwa jest człowiekowi do życia absolutnie konieczna z tej prostej przyczyny, że Bóg to życie ludzkie stworzył i jak wyznał ks. Sopoćko: „Bóg pragnie udzielać nam z darów swoich bardzo hojnie, ale uzależnił swe łaski od naszej woli, której nie chce krępować, od naszej modlitwy, która jest jakby kluczem do jego Miłosierdzia. Można je przyrównać do fontanny, tryskającej dla wszystkich zdrojami żywota, ale by z tej fontanny korzystać, trzeba do niej przybliżyć wiadro kornej i ufnej modlitwy. Rzucić się na kolana przed Bogiem, uchwycić swe serce i cisnąć do stóp Wszechmocnego”. Bez Niego nie możemy przetrwać ani jednej tak cennej dla nas minuty. Bez „stałego łącza” z Nim przestajemy normalnie funkcjonować.

Im bardziej jesteśmy aktywni, tym więcej potrzebujemy czasu modlitwy, ponieważ bardzo łatwo można wypalić się duchowo i psychicznie. Kiedy kardynał Martini z Mediolanu mówił młodym księżom o potrzebie modlitwy osobistej przynajmniej pół godziny dziennie, jeden z nich zaoponował: „Eminencjo — wstaję wcześnie rano, odprawiam Mszę Świętą, następnie biegnę do szkoły, wracam, ledwie coś przełknę a tu już kancelaria, spotkania z różnymi grupami... ledwie znajduję czas, żeby brewiarz odmówić, a gdzie tu jeszcze wcisnąć pół godziny na adorację”. Wtedy kardynał rzekł: „Rzeczywiście ksiądz potrzebuje nie pół godziny, ale godzinę modlitwy”. Takie jest prawidło życia duchowego, że im więcej mamy aktywności, tym bardziej potrzebujemy modlitwy. O tę modlitwę po prostu trzeba walczyć, ona nie przyjdzie sama z siebie. Modlitwa to jest nasze duchowe żyć albo nie żyć.

Aby znaleźć czas na modlitwę trzeba się zastanowić co jest dla nas ważne, co uznajemy w życiu za pierwszoplanowe. Tutaj potrzebna jest jasna świadomość priorytetów. Są w naszym życiu takie stałe, nienaruszalne punkty — rodzina, troska o dzieci, praca zawodowa, itp. Ale poza tym jest duży margines na twórczość. I co tam będziemy wkładali, zależy tylko od nas. Jeśli dla kogoś najważniejsza jest praca i ma trzy etaty, to oczywiście nie będzie miał czasu na modlitwę, rodzinę, jedzenie, spanie! Jeśli decyduje się, że modlitwa jest dla niego priorytetem, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby jednocześnie zadbać o utrzymanie rodziny, o większe zaangażowanie w pracy, bo praca może tak samo zniszczyć relację rodzinną, jak relację z Bogiem. Można by zaryzykować stwierdzenie: powiedz mi jakie są twoje pragnienia, a powiem ci kim jesteś i jaka jest twoja modlitwa.

Dobra modlitwa jest dziełem Boga i bez pomocy Ducha Świętego nie jesteśmy w stanie dobrze się modlić. Bez poruszenia Bożego Ducha nie jesteśmy zdolni ani chwalić Boga, ani Mu dziękować, ani prosić Go, ani błagać o przebaczenie. On jest tym, który zstępuje do naszych serc, aby modlić się z nami i w nas. Modlitwa nie jest bynajmniej darem człowieka dla Boga, odwrotnie — to dar Boga dla człowieka. Człowiek musi być uważny, otwarty, wrażliwy jak miękki wosk w Bożych dłoniach. Nieustannie musi od Niego przyjmować modlitwę. „Jak trzeba deszczu i promieni słońca, aby ziemia wydała plon — stwierdza ks. Sopoćko — tak trzeba nam łaski w rzeczach wiary, abyśmy mogli według niej postępować. Bóg pragnie przyjść nam z pomocą, ale mamy go o to prosić. Bóg wprawdzie wszystko wie i to, czego nam potrzeba, ale swego Miłosierdzia nie narzuca nam przemocą, lecz wymaga, abyśmy sami dobrowolnie łask Jego zapragnęli i o nie prosili. Bóg wprawdzie wszystko przewidział i rozporządza rzeczami, ale uzależnia bieg ich od współdziałania naszego”.

Na modlitwie On pierwszy nas szuka i oczekuje. Oczekuje nas w naszym sercu. Dla Boga nie liczą się ostatecznie słowa: ani ich jakość ani ich ilość. Przed Bogiem liczy się nastawienie serca. Trzeba mieć serce rozmodlone, wyciszone, gdyż tylko takie może dotknąć samego Boga i usłyszeć wołanie Ducha Świętego. Bóg nie oczekuje naszych słów lecz nas samych — naszej miłości. Nie chodzi bowiem o to, byśmy wiele mówili i rozmyślali, lecz o to byśmy dużo miłowali. Serce jest więc najważniejszym ludzkim „organem” na modlitwie. Otworzyć serce przed Bogiem oznacza pozwolić mówić własnym pragnieniom w obecności Boga. Wówczas modlitwa staje się szczególnym darem Ducha Świętego — drogą do poznania siebie, do odkrycia własnej osobowości, tajemnicy własnego „ja”. Bóg sprawia, że zaczynamy się modlić „w Duchu i w prawdzie”. On sam, jak wierny przyjaciel, „trzyma nas za rękę” i oprowadza po drogach naszego wnętrza. Razem z Nim poznajemy prawdę o sobie. Tylko w Jego obecności, doświadczając Jego bliskości, jesteśmy zdolni poznawać siebie do głębi — „aż do bólu”. To poznanie prowadzi często do odkrycia przepaści, jaka panuje między naszymi pragnieniami a pragnieniami Boga, między naszym sposobem myślenia a sposobem myślenia Boga, między naszą wolą a Jego wolą.

Odkrycie tej przepaści staje się bolesne. Ujawnia bowiem naszą małość i niedojrzałość w podążaniu za Bogiem. Uświadamia nam, jak daleko jest nasze serce od Niego samego. Musimy przyznać się do wszystkich zachowań serca, które są sprzeczne z wartościami naszej wiary i powołania. Nie jest to chwila przyjemna. Doświadczamy niejednokrotnie rozczarowania samym sobą. Kiedy jednak, pomimo bólu i pokusy ucieczki, nie przestajemy się modlić „w Duchu i prawdzie”, On sam przejmuje inicjatywę i wyprowadza nas na pustynię. Powoli otwiera nas na Jego przemieniające działanie. Stopniowo ginie przepaść. „Modlitwa jest konieczna dla wszystkich — twierdzi ks. Michał Sopoćko — dla grzeszników i dla sprawiedliwych. Bez modlitwy grzesznicy nie zerwą kajdan swych zastarzałych nałogów i nie otrzymają Miłosierdzia Bożego. Bez modlitwy sprawiedliwi nie postąpią na drodze cnoty i nie utrzymają się długo na jej wyżynach, lecz padną niebawem zwyciężeni pokusą”.

Zauważmy, że ci, którzy przeżyli autentyczne spotkanie z Chrystusem, są ludźmi ciszy i modlitwy. Pierwsza jest Maryja. Zwiastowanie to modlitwa, na której Maryja słyszy Boga wołającego Ją po imieniu, modlitwa, na której odkrywa Ona swoje powołanie, wypowiada swoje leki, swe proste pytania, na której mocując się z Bożą prośbą dojrzewa do swojej odpowiedzi, do swojego „Amen”. Święty Łukasz jednym zdaniem napisał ikonę Boga Matki: „Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2,19). Ona modli się i słucha, bardzo rzadko przemawia. To, co stało się w domu Elżbiety, było apogeum dojrzewania Jej serca. Modlitwa prostej dziewczyny z Nazaretu, Matki Boga, która — przeniknięta Słowem Emanuela — poczuła, że jest gotowa wypowiedzieć przed światem ewangeliczne posłanie, właściwie jedno jedyne słowne posłanie, które dziś dla świata jest najpiękniejszą modlitwą wieczoru, Ewangelią wyśpiewaną w hymnie Magnificat.

Modlitwa jest rodzajem pielgrzymowania. Codziennie na nowo trzeba podejmować decyzję wyruszenia w drogę — do własnego serca, aby tam spotkać się z Bogiem. Spotykanie się z Bogiem domaga się nade wszystko szczerości i otwartości serca. Od postawy serca zależy jakość modlitwy, zaś od jakości naszej modlitwy zależeć będzie jakość naszego życia. Spróbujmy podjąć tę walkę, aby przynajmniej pół godziny z jednej doby życia (ok. 2%), przeznaczyć na codzienną osobistą modlitwę, na wyłączne spotkanie ze swoim Stwórcą i Zbawicielem. Czy jest to możliwe dla ludzi bardzo aktywnych? Dla tych, którzy mają zdecydowanie mniej czasu od „statystycznego Polaka”? I czy warto?

Dzisiejszy świat potrzebuje chrześcijan, którzy się modlą. Jeśli chcemy głosić światu Ewangelię, musimy pamiętać, że słowo, które nie jest otwarte na ciszę, na modlitwę, pozostaje tylko ideologią! Ktoś, kto nie szuka klimatu modlitwy, również Ewangelię może zredukować do ideologii. My nie jesteśmy powołani do głoszenia ideologii. Świat ma dosyć ideologów, jest nimi zmęczony. Mamy być apostołami na kolanach, zasłuchanymi w głos Pana. Wtedy staniemy się — na miarę naszego powołania — miejscem spotkania człowieka z Bogiem.

S. Maksymiliana Kroczak, ZSJM

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama