Iść za Barankiem (III) - żyć obecnością Chrystusa

Rekolekcje o Ewangelii wg św. Jana (tom III) - fragment książki Wydawnictwa Księży Marianów (Wyd. I, 2007)

Iść za Barankiem (III) - żyć obecnością Chrystusa

Marie-Dominique Philippe

Iść za Barankiem

Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa, luty 2007
Wydanie 1
ISBN 978-83-7502-065-6


Żyć obecnością Jezusa

 

Jak powiedzieliśmy, należałoby uprawiać teologię obecności Jezusa dla nas, rozważając, w jaki sposób daje On nam siebie pośród przeżywanych przez nas walk przez owe siedem stwierdzeń o sobie: „Ja jestem chlebem życia”; „Ja jestem światłością świata”; „JA JESTEM”; „Ja jestem bramą”; „Ja jestem dobrym pasterzem”; „Jestem Synem Bożym”; „Ja jestem zmartwychwstaniem”. To niezwykłe: na siedem różnych sposobów Jezus nas przyjmuje, przemienia, aby urzeczywistnić między sobą a nami tajemnicę jedności. Serce Maryi zostało zranione przez tych siedem przejawów obecności. Jeśli chcemy kontemplować siedem ran serca Maryi, to powinniśmy patrzeć na siedem przejawów obecności Jezusa w Jej sercu; jeśli jesteśmy potomstwem Niewiasty, powinno to być siedem wielkich ran miłości Jezusa w naszym sercu.

„Ja jestem chlebem życia”

Wraz z rozmnożeniem chleba i wielką mową o chlebie życia weszliśmy w nowy etap apostolskiego życia Jezusa — etap wielkich walk. Rozmnożenie chleba prowadzi nas, niczym wspaniała pedagogia, do tajemnicy chleba życia — „Ja jestem chlebem życia”, Ja jestem prawdziwym chlebem — i Jezus objawia nam głębokie znaczenie tajemnicy Eucharystii. To niesłychane, że tajemnica Eucharystii wznieca najbardziej zacięte walki, a jednocześnie stanowi najgłębszą odpowiedź Boga. Przez tajemnicę chleba życia, „chleba, który z nieba zstąpił”, Jego ciała „wydanego za życie świata”, Jezus chce urzeczywistnić z nami substancjalną jedność miłości, gdyż daje samego siebie. Jego ciało naprawdę jest pokarmem, a Jego krew — napojem. Jezus chce więc tej jedności, w Nim i przez Niego. Chce, by istniało już tylko jedno serce, jeden duch, i sam ma urzeczywistnić tę jedność przez tajemnicę chleba i wina, symbole Jego miłości, całkowicie nam oddanej. A to nam uświadamia, że całą tajemnicę Eucharystii należy widzieć w świetle Ojca. To Ojciec daje chleb; Jezus, ustanawiając Eucharystię, kontynuuje gest Ojca wobec nas. Tymczasem tajemnica chleba ujawnia nam pierwszy wielki podział. Widać to wyraźnie w zakończeniu rozdziału 6: wielu uczniów Chrystusa zaczyna szemrać — Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać? — i opuszcza Go. Jak więc widać, ludzie nie są w stanie przyjąć nawet tajemnicy miłości, która powinna urzeczywistniać jedność. Jezus o tym wiedział...

Jeśli uważnie śledzimy przekaz Ewangelii św. Jana, zauważymy, że tajemnica chleba życia, tajemnica objawienia Eucharystii, ukazuje Apostołom jakby nowe powołanie: „Czyż nie wybrałem was dwunastu?” Zostali wybrani dwukrotnie, co jest bardzo znaczące. Najpierw Jezus wybrał ich indywidualnie, a potem zostali wybrani wspólnotowo przez tajemnicę Eucharystii. Eucharystia tworzy chrześcijańską wspólnotę, gdyż to ona w pełni urzeczywistnia miłość braterską. Jezus powołuje i wybiera nas osobiście, indywidualnie, i chce, by wybrana przezeń wspólnota urzeczywistniła się przez Eucharystię. To „wspólnotowe powołanie” przez Eucharystię wymaga przejścia przez kolejną próbę — „Czyż i wy chcecie odejść?” — ponieważ jest ona nowym darem: obecność Jezusa pośród nas w Eucharystii jest nie tylko substancjalnym darem z własnego życia dla każdego z nas, w jedyny i niepowtarzalny sposób; dając w ten sposób siebie, Jezus zaprowadza między nami jedność, którą tylko On sam może zrealizować i dla której domaga się naszego współdziałania, możliwego, jeśli będziemy się wzajemnie miłowali tak, jak On nas miłuje.

Po rozdziale 6. następuje inne objawienie: dana w świątyni obietnica wody żywej. Rozdziały 6. i 7. stanowią — jeśli tak można powiedzieć — niejako dwa skrzydła tajemnicy Eucharystii. Jezus w Eucharystii daje siebie w największej możliwej bierności, w największym ubóstwie, w najpełniejszym ogołoceniu. Tajemnica Eucharystii to największa kenoza, największe uniżenie. Rozdział 7. pokazuje nam, że w tym uniżeniu kryje się wezwanie: „Jeśli ktoś jest spragniony, niech przyjdzie do Mnie”. Napotykamy znowu więź między tajemnicą Jezusa, ofiary miłości, a tajemnicą Jezusa kapłana — te dwie tajemnice ściśle się ze sobą wiążą. Rozdziały 6. i 7. uświadamiają nam ten związek, który zostaje objawiony na dwa różne sposoby. Tajemnicę chleba Jezus objawia w synagodze w Kafarnaum; w świątyni jerozolimskiej, w ostatnim dniu Święta Namiotów, Jezus woła donośnie: „Jeśli ktoś jest spragniony — niech przyjdzie do Mnie i pije!”. Tajemnica ofiary i tajemnica kapłaństwa są tak ściśle i nierozerwalnie ze sobą związane, i to nam uświadamia, że Jezus daje siebie jako Posłany przez Ojca. Tajemnica kapłaństwa Chrystusa to Jezus, Posłany przez Ojca. Ojciec daje chleb, a Jezus otrzymał od Ojca „wszelką władzę”, aby być źródłem życia i miłości. Daje nam siebie w największej możliwej bierności, czyli w adoracji. Największej bierności możemy bowiem doświadczyć właśnie w adoracji. Jeśli Jezus może zostać nam dany jako chleb, to dlatego, że w swoim człowieczeństwie jest całkowicie złożony w ręce Ojca, w adoracji; to dzięki tajemnicy adoracji (swojego ludzkiego serca) może być chlebem. A ponieważ jest całkowicie wydany w ręce Ojca i jest nam dany jako chleb, Ojciec chce, by był dla nas źródłem wody żywej, czyli Tym, który nam daje Ducha Świętego. W kapłaństwie Jezusa najbardziej doniosłe jest to, że wraz z Ojcem jest On dla nas źródłem Ducha Świętego, jest Tym, który daje nam siebie tak, że daje nam Ducha Ojca.

W tej tajemnicy Jezusa, który daje siebie każdemu z nas jako pokarm i jako napój, pod postacią chleba i wina, zostaje nam dane serce Baranka, zostaje nam dana krew Baranka, zostaje nam dana żarliwość serca Jezusa, Jego ducha. Jak mówi Pismo Święte: „Bo życie ciała jest we krwi”. Duch Święty zostaje nam dany przez Eucharystię, aby przemieniać nasze serca. Eucharystia jest przede wszystkim darem miłości, a więc darem serca; i mamy ją przyjmować w taki sposób, jako sakrament żarliwości. Jeżeli bowiem Eucharystia już nie przemienia naszego życia, to dlatego, że niedostatecznie żyjemy tą żarliwością miłości, jak Kościół w Efezie. Jeśli jednak popadniemy w letniość, Bóg nas wyrzuci ze swoich ust, jak zostało to powiedziane Kościołowi w Laodycei. Nie szukajmy żarliwości zmysłowej, nie o to chodzi! Żarliwość to pragnienie umiłowania i odpowiadania na pragnienie serca Jezusa: „Sitio” — „Pragnę!”. Zawsze możemy przeżywać to w wierze. A kiedy przyjmujemy Jezusa w Eucharystii, pragnijmy tylko tego, i błagajmy serce Jezusa, by złożyło w naszym sercu to pragnienie miłowania, przerastające wszelkie czyny.

Jeżeli Jezus wypowiada „Sitio” po wypełnieniu dzieła Ojca, to dlatego, aby nam uświadomić, że ponad dziełem istnieje miłość, że miłość przerasta wszelkie dzieła i nie jest przez nie zdeterminowana. Oczywiście „miłości dowodzi się w czynach” — czy to będzie najpokorniejsza praca domowa, gotowanie, sprzątanie, czy dzieło teologa. Przede wszystkim nie powinniśmy jednak określać naszego życia przez to, co robimy. „Sitio” Jezusa ma spalić wszystkie nasze dzieła, abyśmy nigdy nie zatrzymywali się na tym, czego dokonaliśmy. Eucharystia ma nam uniemożliwiać zatrzymywanie się i ma składać w najtajniejszej głębi naszego serca krzyk pragnienia Jezusa, wezwanie, byśmy szli wciąż dalej. Kiedy zatrzymujemy się, stajemy się letni, a w porządku miłości nie mamy prawa się zatrzymywać. Oczywiście, to może być dla nas nieco męczące w wymiarze psychologicznym. Mówimy sobie: „Jezus już tak wiele ode mnie zażądał... Co mi się jeszcze przydarzy?” Ale nie patrzmy na to, czego Jezus od nas zażąda! Niczego sobie nie wyobrażajmy, patrzmy tylko na Jego miłość. Kiedy kochamy, patrzymy tylko na miłość. Jeśli zaczniemy zerkać na boki, jesteśmy z góry przegrani; przeciwnie, trzeba słyszeć wyłącznie „Pragnę” Chrystusa. Nasze serce jest wówczas zranione jak serce Baranka; jest zranione przez „Sitio”, i to właśnie jest żarliwość. Żarliwością jest owo wezwanie, ten krzyk dziecka na pustyni, który może przybierać nieskończenie wiele form; jest to wciąż ten sam krzyk i wciąż inny, i każdego dnia będzie inny. Czasami będzie to krzyk radości, kiedy indziej wołanie na alarm, krzyk kogoś, kto już dłużej nie może wytrzymać, ale przez to wszystko Eucharystia będzie przemieniać nasze serce.

 

„Ja jestem światłością świata”

W rozdziale 8. wchodzimy w gest miłosierdzia Jezusa wobec kobiety cudzołożnej. Kiedy Jezus czyni ten gest, jednocześnie stwierdza, że jest światłością świata. Miłosierdzie może mieszkać w naszym sercu tylko przez agape, miłość miłosierną. Jest bezpośrednim skutkiem miłości. Co jest najgłębsze w sercu człowieka, jak jest stworzony na obraz Boga — czyż nie przez ten odblask miłosierdzia Ojca? Św. Tomasz mówi, że miłosierdzie jest najwyższym atrybutem Boga. Św. Tomasz powiedziałby to z łatwością o każdym z atrybutów Boga, stwiedziłby zwłaszcza, że przymiotem Boga jest prostota. Na pewno. Pokazuje jednak, że miłosierdzie jest czymś szczególnym, i można powiedzieć, że jest ono właściwością Ojca — „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny”. Objawienie pokazuje nam, że Bóg jest Ojcem, i można powiedzieć, że to właśnie objawienie miłosierdzia Ojca pozwala nam bardziej zagłębić się w źródło wszelkiej miłości. Miłosierdzie to przeobfitość miłości. To miłość, która wytryska i dokonuje podbojów, zwycięża zło, wchłania je i umie się nim posłużyć, aby dokonać czegoś większego. Negowanie zła niczemu bowiem nie służy; niedostrzeganie zła niczemu nie służy. Trzeba zrozumieć, że Bóg w swoim miłosierdziu umie posłużyć się złem dla dokonania czegoś większego. Jest to dla nas jedyny sposób, by przełamać zgorszenie złem, zwłaszcza złem uczynionym niewinnemu. W obliczu zła trzeba zrozumieć, że Bóg umie się nim posłużyć, by pójść nieskończenie dalej w darze swej miłości. Trzeba często kontemplować to miłosierdzie — Misericordias Domini in aeternum cantabo. Św. Teresa od Jezusa lubiła powtarzać, że w niebie będzie nieustannie opiewać nieskończone miłosierdzie Boga. Stale powinniśmy kontemplować miłosierdzie Ojca, który przyciąga nas do siebie i otacza nim. Być może jest to najczulsze i najbardziej miłujące ze wszystkich objawień o Ojcu, jakie przekazuje nam Jezus. Pomyślmy o przypowieści o synu marnotrawnym, która pozwala nam odkryć miłosierdzie Ojca...

A zatem Boże miłosierdzie w naszym sercu najbardziej przybliża nas do Ojca, czyni z nas umiłowane dzieci Ojca. Wiemy jednak, że to miłosierdzie nie może się w nas urzeczywistniać bez łaski Bożej. Po ludzku zbyt trudno być miłosiernym. Sprawiedliwym, owszem. Ale miłosierdzie to co innego, gdyż w miłosierdziu musimy przyjąć nędzę drugiego człowieka tak jak własną. Nie tylko musimy na nią patrzeć — co już nie jest łatwe, gdyż sami jesteśmy pełni nędzy i często wieloraka nędza sprawia, że zamykamy się w sobie. Kiedy wiele wycierpieliśmy, instynktownie stajemy się wrażliwymi roślinkami, które zamykają się w sobie. Miłosierdzie, przeciwnie, polega na tym, że otwieramy serce na nędzę innych, tak dalece, że ich nędza staje się naszą nędzą. A wtedy przestajemy osądzać, niesiemy nędzę drugiego człowieka i robimy wszystko, by przynieść mu ulgę, by mu pomóc, a to nie może się dokonać bez Chrystusa. Wyraźnie czujemy, że istnieje w nas bardzo silne wezwanie do miłosierdzia, ale ten gest nie może dokonać się bez Chrystusa. Nasze serce jest zbyt małe, niedostatecznie wielkoduszne, a szatan usiłuje powstrzymać w nas to miłosierdzie i sprawić, że staniemy się nieczuli na nędzę innych.

Boże miłosierdzie domaga się zatem ogromnej przenikliwości, co jest bardzo trudne. Być przenikliwym w sprawiedliwości, to oczywiste, ale w miłosierdziu, to zupełnie co innego: wciąż poddajemy się w jakiejś mierze emocjom, afektom, zmysłowości. Dlatego tak ważne jest, że Jezus tuż po wielkodusznym geście miłosierdzia wobec kobiety cudzołożnej, stwierdza: „Ja jestem światłością świata”. Dlaczego? Dlatego, byśmy zrozumieli, że Jego miłosierne serce czyni to miłosierdzie w kontemplacji, w świetle. I to w świetle, które dostrzega świat, gdyż cudzołożna kobieta reprezentuje świat zniewolony przez grzech, świat odwracający się od Ojca, świat, o którym mówi św. Jan w Pierwszym Liście. Temu światu, który Bóg tak bardzo umiłował, że dał mu swego Jednorodzonego Syna, Jezus objawia się jako „światłość świata”, okazując miłosierdzie, które wszystko podejmuje i stwarza na nowo.

Ponieważ zaś Jezus jest „światłością świata”, chce wziąć w posiadanie cały nasz umysł, ale nam trudno jest Mu go oddać. Wiemy, że jest On Bogiem, „Światłością ze Światłości”, i że możemy oddać swój umysł tylko Bogu, ale musimy Mu go oddać: jest to właściwością tajemnicy wiary. Dopóki nie oddamy umysłu Bogu, wcielonemu Słowu, nie jesteśmy w pełni wierzącymi, istnieje w nas coś, w czym nie ma życia. Oddać umysł to oddać swoją zdolność do rozeznawania, osądzania, oddać swoją autonomię. Ośrodkiem naszej autonomii jest bowiem umysł, zdolność rozumienia, i wszyscy ją posiadamy, lecz każdy w odmiennej formie; i właśnie ta osobista forma zdolności rozumienia charakteryzuje naszą osobowość. To właśnie ofiarujemy Jezusowi, aby był dla nas światłością świata. Błagajmy więc Jezusa, aby wziął w posiadanie nasz umysł, czyli naszą autonomię. Jezus jest światłością świata, a — jak mawiali starożytni — każdy z nas jest „mikrokosmosem”, małym światem. Niech światłość Jezusa stopniowo ogarnia nas całych.

 

„JA JESTEM”

„JA JESTEM”. „Zanim Abraham stał się, JA JESTEM”: Jezus chce być Tym, który stwarza nas na nowo, radykalnie podejmuje nas na nowo we wszystkim, czym jesteśmy, w całym naszym życiu. Jak mówił św. Paweł: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”. Jezus oczekuje tego od nas, chce być dla nas źródłem, a my mamy usłyszeć sławetne objawienie z góry Horeb, które musiało tak bardzo wstrząsnąć Mojżeszem: „JESTEM, KTÓRY JESTEM”. Kiedy Jezus mówi: „JA JESTEM”, chce być dla nas Tym, który objawia się jak Mojżeszowi, zaś Mojżesz jest najwyższym pośrednikiem w Starym Testamencie, prefiguracją Jezusa pośrednika. Nie trzeba jednak wracać do Mojżesza, jeśli bowiem pozostaniemy przy Mojżeszu, nie wejdziemy do ziemi obiecanej! Musimy zrozumieć, że Jezus jest dla nas pośrednikiem — „JA JESTEM” — i chce z nas uczynić pośredników. Możemy żyć naszym królewskim kapłaństwem jedynie wówczas, gdy stwierdzenie Jezus „JA JESTEM” weźmie w posia- danie nas całych. Tę tajemnicę zapowiada krzew gorejący: przez nasze powołanie chrześcijańskie jesteśmy gorejącym krzewem; od wewnątrz spala nas miłość, ale pozostajemy ludźmi, ze swoimi zaletami i wadami, a im dalej postępujemy w życiu, tym lepiej znamy swoje zalety, a zwłaszcza swoje wady. Jeśli z natury jesteśmy pesymistami, to wyraźniej będziemy dostrzegać swoje wady, a jeśli jesteśmy optymistami, to lepiej widzimy zalety; trzeba jednak przekraczać poziom psychologiczny i patrzeć na siebie tylko w świetle „JA JESTEM”. Prośmy Ducha Świętego, aby pomógł nam zrozumieć naszą rolę pośredników w Chrystusowym „JA JESTEM”. Nie zapominajmy, że Ten, który jest „JA JESTEM”, posłał Mojżesza do faraona, aby wyprowadził z Egiptu dzieci Izraela, a czasami posyła i nas do faraona, co nie jest łatwe! Wychowany na dworze faraona Mojżesz doskonale wie, z kim ma do czynienia, toteż bardzo się boi — „Kimże jestem, bym miał iść do faraona?” — i pełen niepokoju, z lęku przed byciem pośrednikiem, udaje, że się jąka; kiedy nie jest w stanie przełamać lęku, Jahwe daje mu jego brata, Aarona. Kiedy czujemy, że Bóg chce się posłużyć nami jako pośrednikiem, doświadczamy tego samego lęku co Mojżesz i mówimy, że się jąkamy, ale Bóg stawia wówczas przy nas nie Aarona, lecz Maryję, która nas otacza i nie pozwala nam wpatrywać się w samych siebie: Bóg jest z nami, Jezus jest z nami.

Jezus chce przemieniać całą naszą osobę ludzką, nasze serce, w jego najgłębszym i najwrażliwszym wymiarze. Rana serca Baranka wyraża wrażliwość Jego serca. Nasza zdolność do miłowania uwrażliwia nas, a Jezus przez Eucharystię, przez tajemnicę chleba życia, chce nam dać wrażliwość nadprzyrodzoną. Naszej ludzkiej naturze trudno jest żyć wrażliwością Bożą, a przecież tak trzeba. Rana nie może w nas zabliźnić się, a jeśli przestaniemy zamykać się w sobie, ta rana pozwoli nam coraz bardziej przekraczać samych siebie i w postawie ekstatycznej wnikać coraz głębiej w serce Baranka. Będziemy musieli żyć w sercu Baranka (tego wymaga Eucharystia), stale przekraczać nasz ludzki umysł („Ja jestem światłością świata”) i żyć w tym doniosłym stwierdzeniu Jezusa: „JA JESTEM”. To jest dla nas. Nasza nadprzyrodzona osobowość w Chrystusie może realizować się jedynie w tym stwierdzeniu: „JA JESTEM”, które czyni z nas pośredników, posłanych.

 

„Ja jestem bramą”

Potem Jezus stwierdza: „Ja jestem bramą”; „Ja jestem dobrym pasterzem”; „Jestem Synem Bożym”. Słowa „Ja jestem bramą” kierują nas ku miłości, która jest płodna, jeśli jest prawdziwą miłością. Mamy stawać się budowniczymi Boga, tak jak Jezus: On jest bramą, a brama to Krzyż. Jezus utożsamił się z Krzyżem, i nie ma innej bramy niż Krzyż; a Krzyżem każdego dnia jest nasz trud, nasza praca. Kiedy kochamy i kiedy mamy tak wrażliwe serce jak zranione serce Baranka, jesteśmy całkowicie oddani zadaniu, które stawia przed nami Bóg i które, choćby było najskromniejsze, ma dla nas wielkie znaczenie, gdyż po prostu w ten sposób wola Boża bierze nas w posiadanie. Mamy stawać się „bramą” dla naszych braci, z Jezusem i w Jezusie, przyjmując skromne zadanie, jakie zleca nam Bóg. Nieważne, co to jest; ważne, abyśmy je w pełni zaakceptowali. A zaakceptować bycie „bramą” to zgodzić się na to, że będziemy innych puszczać przodem, przed sobą; że będziemy pracownikiem, który wciąż pracuje dla innych i ustępuje im pierwszeństwa. We wspólnocie zawsze pracujemy dla innych i zgadzamy się na to, by ustępować im miejsca.

Brama wyraża usunięcie się na bok, pokorę, ale także skuteczność. Nie ma nic skuteczniejszego od bramy! Grota nadaje się do zamieszkania po wstawieniu drzwi. Być „bramą” to służyć drugiemu człowiekowi, bronić go, chronić, być jego tarczą, pomocą, kiedy jest słaby. I do tego mamy moc Chrystusa, gdyż On sam jest naszą bramą. Miłujmy pracę z miłości do naszych braci i aby ich bronić do końca. To właśnie jest prawdziwa miłość bliźniego: z Jezusem, przez Jezusa, być bramą dla naszych braci, dzięki naszej posłudze pozwolić im wyzwolić się od wielu rzeczy. Oczywiście, trzeba to robić z pokorą; jeśli bowiem to czynimy, to dlatego, że Bóg nas o to poprosił. Mamy pomagać innym, wspierać ich, strzec, wyzwalać. Ale czy naprawdę to robimy, my, dla których Jezus jest „bramą”? Musimy zadawać sobie to pytanie.

Przez chleb i przez bramę dokonuje się wspaniała przemiana naszego serca. Są to bowiem dwa ważne akty przemiany naszego serca — przemiana naszej zdolności do miłowania i naszej zdolności do bycia skutecznym. Dotykamy tutaj ludzkiego serca, z jednej strony w jego wrażliwości, a z drugiej strony — w jego mocy. Im bardziej jesteśmy wrażliwi, tym bardziej możemy być mocni dla Boga i dla naszych braci.

 

„Ja jestem dobrym pasterzem”

Jezus, który jest dla nas światłością świata i w ten sposób bierze nasz umysł w posiadanie, jest dla nas także dobrym pasterzem, który prowadzi owce i jagnięta. Jezus ma przemieniać naszą roztropność. Jeśli mamy do odegrania jakąś rolę we wspólnocie, to musimy zgodzić się, że nasze myślenie roztropnościowe zostanie przemienione przez myślenie Jezusa. Przemienia On naszą osobistą roztropność, ale także naszą roztropność wobec innych; a wszyscy członkowie wspólnoty są odpowiedzialni za tego, który nimi kieruje. Nigdy nie zapominajmy, że członkowie danej wspólnoty są odpowiedzialni za swojego pasterza i umożliwiają mu bycie „dobrym pasterzem”. Dlatego Jezus musi przemieniać naszą roztropność i być obecnym w naszej roztropności. Dar rady rozświetla nasze decyzje, zarówno te, które są inicjatywami, jak i te, które są aktami posłuszeństwa. Nie możemy uczynić aktu posłuszeństwa bez interwencji daru rady, a więc bez obecności tajemnicy dobrego pasterza. Posłuszeństwo nie jest rezygnacją. Ktoś, kto mówi: „Jestem posłuszny, a więc już nie ponoszę odpowiedzialności”, nic nie zrozumiał z posłuszeństwa. W posłuszeństwie jesteśmy odpowiedzialni za siebie nawzajem i współdziałamy we wspólnym dziele. Tajemnica dobrego pasterza to Jezus, który przemienia naszą roztropność, pozwalając nam współdziałać w posłuszeństwie w sposób nadprzyrodzony.

 

„Jestem Synem Bożym”

Żydom oskarżającym Go o bluźnierstwo Jezus oznajmia, że jest „Synem Bożym”. Chcą Go ukamienować, bo nazywa siebie Bogiem, na co Jezus odpowiada: Czy nie napisano w waszym Prawie: „Ja rzekłem: Bogami jesteście? Jeżeli [Pismo] nazwało bogami tych, do których skierowano słowo Boże — a Pisma nie można odrzucić — to czemu wy [o Tym], którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, mówicie: „Bluźnisz”, dlatego że powiedziałem: „Jestem Synem Bożym”? Jezus pokazuje tutaj, że dzięki łasce jesteśmy bezpośrednio z Nim związani, i jeśli żyjemy naprawdę Boskim synostwem, do którego jesteśmy przeznaczeni, wchodzimy w Boskie synostwo Jezusa. Na Janie głęboki ślad odcisnęła ta szczególna rozmowa Jezusa z Żydami, którzy szukają, a jednocześnie chcą mieć rację. Zdarza się nam, że szukamy, a przy tym koniecznie chcemy mieć rację — ale wtedy nie rozumiemy niczego, co nie mieści się bezpośrednio w zakresie naszych poszukiwań i naszych a priori. Jezus posuwa się tutaj bardzo daleko, aby oświecić Żydów, pomóc im jasno widzieć. Czy nie napisano w waszym Prawie... To niemal apologetyka! Jezus stawia ich na nowo wobec Prawa (tutaj słowo to oznacza całość Pisma Świętego), gdzie psalmista mówi: „Ja rzekłem: jesteście Bogami” — innymi słowy: jesteście bogami, bo otrzymaliście słowo Boże, bo żywicie się pokarmem, którym jest słowo Boże, ale przeciwstawiacie Mi się, gdyż powiedziałem: „Jestem Synem Bożym”. Istnieje oczywiście zasadnicza różnica, ale Jezus wykorzystuje tutaj podobieństwo między człowiekiem wierzącym a Nim samym. Doskonale zdaje sobie sprawę z różnicy, ale chce zatrzeć ją jak tylko możliwe, aby usunąć zgorszenie. I jest to niezwykle ważne: kiedy stajemy wobec ludzi zgorszonych, trzeba usunąć ich zgorszenie; w tym przypadku, kiedy zgorszenie dotyczy Chrystusa, trzeba spróbować pokazać jedność istniejącą między tym, czym ci ludzie żyją dzięki łasce, i tym, kim jest Jezus.

„Jeżeli nie dokonuję dzieł mojego Ojca, to Mi nie wierzcie! Jeżeli jednak dokonuję, to choćbyście Mi nie wierzyli, wierzcie moim dziełom, abyście poznali i wiedzieli, że Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu”. Stanowi to — podkreśla Jezus — istotę całego Jego przesłania: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”. Aby wreszcie poznali... Gdyby Jezus nie był Bogiem, można by powiedzieć, że się denerwuje! Ale to zupełnie co innego, to jest święty gniew, i Jezus mówi wyraźnie: „Jeśli rozumiecie Prawo, to bądźcie konsekwentni, a zobaczycie, że jeśli wy jesteście synami Bożymi dzięki wierze w słowo Boże, to nie jest niemożliwe, żeby istniał Syn Boży w znaczeniu osobowym; nie ma rzeczy niemożliwych”. W tym sensie wszelkie słowo Boże pochodzi od Słowa i do Niego prowadzi. Jak pokazuje początek Listu do Hebrajczyków, wszelkie słowo Boże prowadzi do Jezusa, a wiara, jaką przeżywano w Pierwszym Przymierzu, wypełnia się w Chrystusie: istnieje ciągłość. To, co całkowicie nowe, istnieje w zakresie wiary, natomiast w zakresie życia Bożego istnieje ciągłość; pamiętajmy o tym. Jak wiele pobłażliwości okazuje Jezus w tej walce! Na wszelkie sposoby próbuje usunąć przeszkody, przypominając, że ten, kto w pełni żyje Prawem, musi rozumieć słowa: „jesteście bogami”.

Można powiedzieć, że Jan w tym fragmencie Ewangelii ukazuje nam swe pragnienie bycia owcą Chrystusa, a jednocześnie przepaść, jaka pogłębia się między nim a tymi z ludu Izraela, którzy jeszcze nie odkryli, że Jezus, Syn, jest Posłanym przez Ojca par excellence. Jezus jest Synem Ojca, a my jesteśmy przeznaczeni w Nim do bycia synami. A być synem — uświadamia nam Jezus — to wołać: „Abba, Ojcze!”. Syn nie może powiedzieć niczego innego: kontempluje Ojca, jest w łonie Ojca, jest synem we wszystkim, czym jest.

 

„Ja jestem zmartwychwstaniem”

Wreszcie Jezus jest „zmartwychwstaniem”, Tym, który wszystko podejmuje na nowo i przemienia, i zaprowadza jedność. Także i tutaj ważne jest, byśmy zrozumieli, że przez każdy z siedmiu przejawów swojej obecności Jezus bierze nas w posiadanie i przemienia, czyniąc z każdego z nas część swojego ciała mistycznego, czyniąc każdego swoim przyjacielem, wspólnikiem: „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”.

Siódmy przejaw obecności jest jakby syntezą wszystkich pozostałych, syntezą, która ma charakter ostateczny. Jezus stwierdza: „Ja jestem zmartwychwstaniem”; mówi to Marcie pod koniec swojego życia apostolskiego. Co oznacza ta obecność Jezusa, mówiącego „Ja jestem zmartwychwstaniem”? Tutaj dotykamy tajemnicy Słowa, które stało się ciałem. Jest znak, cud zmartwychwstania, dokonany przez Jezusa dla Łazarza, i sam Jezus przeżyje cud zmartwychwstania, ale jest również i przede wszystkim tajemnica zmartwychwstania. Tych dwóch rzeczy nie należy mylić. Nigdy nie należy mylić tego, co należy do porządku charyzmatycznego, z tym, co należy do substancjalnego porządku łaski, co stanowi misterium naszego udziału w życiu samego Boga. Udzielenie Ducha Świętego jest czymś innym niż charyzmaty, znaki, cuda. Nie należy oczywiście pogardzać charyzmatami, ale trzeba — co jest trudne — patrzeć na charyzmaty po Bożemu, ponieważ charyzmat, pozostając czymś postrzegalnym zmysłowo, bardziej porusza naszą zmysłowość. Ponieważ stale potrzebujemy nawrócenia, ponieważ stale kryje się w nas niedowiarek, który nie przyjmuje tajemnicy w całej pełni, nie wchodzi całkowicie w kontemplację, charyzmaty mogą być nam potrzebne do nawrócenia. Wyraźnie mówię: „charyzmat”, a nie „cud”, gdyż mogą istnieć cuda nie pochodzące od Boga, natomiast charyzmat to działanie Ducha Świętego, które ma nam pomóc iść dalej w wierze, wejść głębiej w miłość i w tajemnicę kontemplacji.

Przy okazji cudu wskrzeszenia Łazarza Jezus stwierdza: „Ja jestem zmartwychwstaniem”. Ale co to za tajemnica? Jest to cała tajemnica Słowa, które stało się ciałem, tajemnica Wcielenia, czyli ludzkiej natury, która została przyjęta przez Słowo Boże w jedności osoby. W Chrystusie jest tylko jedna osoba: osoba Słowa, i ludzka natura zjednoczona ze Słowem, subzystująca w Słowie Bożym: Słowo stało się ciałem, nie doznając żadnej zmiany. Nie mówmy, że przez tajemnicę Wcielenia Bóg wzbogacił się o ludzką naturę. Powiedzmy raczej ze św. Pawłem, a za nim ze św. Bernardem, że dzięki tajemnicy Wcielenia Bóg stał się ubogim. Ubóstwo dosięgło Boga przez tajemnicę świętego człowieczeństwa Jezusa, ale Słowo Boże pozostało niezmienione. Przez tajemnicę Wcielenia została zmieniona ludzka natura. Słowo przyjęło całą naszą ludzką naturę w jedności osoby, aby w Chrystusie stanowiła ona osobową jedność ze Słowem; aby w Chrystusie była Bogiem; aby w Chrystusie nasze ludzkie serce było sercem Boga. Ludzka natura, przyjęta przez Słowo, uczestniczy zatem w całej chwale Słowa. Tak więc, normalnie rzecz biorąc, skoro ludzka natura Chrystusa została przyjęta przez Słowo, to nie powinna była cierpieć, powinna była od razu dostąpić chwały. Poznałaby cały normalny rozwój ludzkiej natury, ale nie poznałaby zdolności do cierpienia, do doznawania smutku, i możliwości śmierci. Potrzebna była szczególna wola Ojca, żeby ludzka natura związana ze Słowem w tej osobowej jedności mogła cierpieć, wziąć na siebie nieprawości świata, wejść w smutek Konania i przyjąć śmierć krzyżową. Tajemnica Odkupienia dokonuje się przez Krzyż na mocy wyraźnej woli Ojca.

Tajemnica Odkupienia równie dobrze mogła dokonać się inaczej. Prosty fakt, że Słowo Boże przyjmuje ludzką naturę i że ludzka natura zjednoczona ze Słowem spełnia akt oddania czci Ojcu, akt miłości względem Ojca, wystarczyłby, żeby wybawić całą ludzkość z grzechu. Bóg w swojej mądrości postanowił jednak, by zbawienie ludzkości dokonało się przez tajemnicę Krzyża, i aby Jezus faktycznie poniósł w swoim ludzkim sercu wszelką możliwą śmierć, także zadaną w największej możliwej przemocy. Dlaczego Bóg tego chciał? Aby nam objawić swoją miłość, aby nam uświadomić, jak bardzo nas kocha. To jest język Boga, język Ojca, i często go sobie przypominajmy, wraz z właściwym mu realizmem miłości: „Miłość jest potężniejsza od śmierci”. Potrzeba było ofiary życia Jezusa, śmierci na Krzyżu, abyśmy zrozumieli, że miłość jest potężniejsza od śmierci, a więź miłości jednoczącej serce Jezusa z Jego Ojcem w unii hipostatycznej, w tajemnicy Słowa, które stało się ciałem, jest więzią substancjalną, która zwycięża śmierć, a zatem umie posłużyć się śmiercią, aby się pełniej udzielać. Aby pełniej dać siebie, Bóg chciał, aby święte człowieczeństwo Jezusa zaznało największego ubóstwa, stanu jakby całkowitego porzucenia, ogołocenia. Ponieważ Jezus był narzędziem Boga w największym ubóstwie, Ojciec mógł się posłużyć Jego sercem w jedyny i niepowtarzalny sposób. Spróbujmy więc właściwie zrozumieć stwierdzenie Jezusa: „Ja jestem zmartwychwstaniem”. Wypowiadając te słowa tuż przed Męką, tuż przed Krzyżem, gdzie odkrywamy wrażliwość Jego serca, Jego ubóstwo i ogołocenie, Jezus chce nas wprowadzić w głębię tajemnicy swojego kapłaństwa. Kapłaństwo Chrystusa jest kapłaństwem Zmartwychwstania. W tym kapłaństwie Jezus jest prawdziwą ofiarą miłości, ale w zwycięstwie miłości, będąc źródłem Zmartwychwstania, ponieważ jest Słowem zjednoczonym z naszym człowieczeństwem. Jego kapłaństwo jest zatem kapłaństwem Zmartwychwstania.

Pomaga nam to zrozumieć, że Jezus przeżył całą tajemnicę Krzyża w wewnętrznym wymiarze miłości; to bardzo ważne dla nas, gdyż stale nam grozi zbyt powierzchowne patrzenie na tajemnicę Krzyża, oddziałujące na nasze zmysły: albo w sposób nazbyt artystyczny, albo nazbyt tragiczny. Jeśli jednak na tym poprzestaniemy, nie wejdziemy w tajemnicę Krzyża, zostaniemy na zewnątrz. Św. Paweł mówi, że ukrzyżowany Chrystus „stał się dla nas mądrością od Boga”; tajemnicę Krzyża należy zatem przeżywać jako objawiającą się nam mądrość miłości, czyli w świetle Ojca, tak jak sam Ojciec patrzył na ukrzyżowanego Jezusa, i jak sam Jezus przeżył tę tajemnicę w ekstazie miłości. Krzyż jest największą ekstazą miłości. Według Ojców Kościoła sen Adama, kiedy to Bóg ukształtował kobietę (z żebra Adama), prefiguruje ekstazę Chrystusa na Krzyżu, tę ekstazę miłości, w której Jezus dobrowolnie ofiarowuje swoje życie, miłując w pełnej wolności. Dlatego miłuje Go Ojciec: gdyż ofiarowuje swoje życie. Tajemnica Krzyża jest więc przede wszystkim tajemnicą radości w sercu Chrystusa. „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu”. Na Krzyżu Jezus daje siebie Ojcu całkowicie, bez reszty. Ekstaza ukrzyżowanego Chrystusa ma swój krwawy wymiar, ale trzeba wyjść poza pozory, aby wejść w wewnętrzną tajemnicę, którą przeżył Jezus. I właśnie w tej wielkiej ekstazie miłości, kiedy nastąpiło pełne ofiarowanie samego siebie, aby uwielbić Ojca, a nas zbawić, narodziła się Maryja: tajemnica Niepokalanego Poczęcia, tajemnica więzi między Maryją i Jezusem, między Maryją i Ojcem, jest owocem Krzyża. Z ekstazy miłości nowego Adama rodzi się nowa Niewiasta. I nie tylko Ona, ale Jan i cały Kościół. Nasza łaska chrześcijańska sprawia, że otwieramy się na ekstazę Krzyża. W świetle Bożej mądrości stajemy się w sposób nadprzyrodzony „współcześni” tej ekstazie Krzyża, a nasze życie chrześcijańskie polega na życiu ekstazą Krzyża. Łaska chrześcijańska wiąże nas z tajemnicą mądrości ukrzyżowanego Chrystusa; wyraża to XVII-wieczny teolog dominikański, Louis Chardon, w pięknej książce z zakresu teologii mistycznej „Krzyż Jezusa” (La Croix de Jésus), gdzie ukazuje nam wielkość łaski chrześcijańskiej, łączącej nas z jedynym źródłem wszelkiej łaski. Jezus jest źródłem łaski w swojej boskiej Osobie, a w swoim ludzkim sercu jest przyczyną narzędziową. W tej ekstazie miłości stwierdza: „Ja jestem zmartwychwstaniem”. Jeśli chcemy prawdziwie kontemplować tajemnicę Krzyża i nią żyć, powinniśmy ją widzieć w tym świetle; jeśli bowiem będziemy patrzeć na tajemnicę Krzyża w sposób zbyt powierzchowny, po ludzku, to przestanie ona być dla nas źródłem kontemplacji, źródłem życia. Sam Jezus nam to mówi, zapowiada, i uświadamia swoim przyjaciołom, apostołom, Janowi, jak należy żyć tajemnicą Krzyża: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem” — ponad wszystkim, co zewnętrzne i pozorne, odkryć źródło światła i miłości.

Powinno nam to pomóc w zrozumieniu wielkości kapłaństwa Jezusa dla nas, gdyż „Ja jestem zmartwychwstaniem” to ostatnie stwierdzenie obecności Jezusa. Nigdy nie zapominajmy więc słów Jezusa z Jego modlitwy zwanej „arcykapłańską”, z rozdziału 17. Ewangelii św. Jana. Często do niej powracajmy, gdyż pozwala nam ona odkryć głębokie zamysły Chrystusa, kiedy zwracając się do Ojca, prosi Go o otoczenie chwałą, którą miał przed założeniem świata. Te słowa powinniśmy zachowywać w sercu, błagając Ducha Świętego, by ukazał nam głębokie znaczenie tej modlitwy z rozdziału 17., gdyż pomaga nam ona zrozumieć stwierdzenie „Ja jestem zmartwychwstaniem”. Jeśli zestawimy to stwierdzenie Chrystusa z Jego prośbą z modlitwy z rozdziału 17., zgłębimy tajemnicę, jaką kryje inne stwierdzenie, wezwanie: „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie”. To przyciągnięcie dokonuje się przez tajemnicę Jezusa, który jest zmartwychwstaniem i który prosi Ojca: „A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie wpierw, zanim świat powstał”.

Jaką to chwałę miało Słowo Boże przed stworzeniem świata? Chwałę Tego, który wraz z Ojcem i w Ojcu jest źródłem tchnienia Ducha Świętego. Wielką tajemnicą Słowa Bożego jest to, że jest Ono „Światłością ze Światłości” i stanowi z Ojcem jedno, aby być źródłem miłości. Zaś owocem tej niepowtarzalnej miłości, łączącej Ojca z Synem — jest Ich dwóch i stanowią jedno — jest Duch Święty, Ten, którego Jezus przed swoją męką objawi jako Parakleta. Chwała Słowa to tchnąć Ducha, to stanowić jedno z Ojcem w tym tchnieniu Ducha. Kiedy Jezus w swoim kapłańskim sercu tuż przed tajemnicą Krzyża — będącą dziełem Jego kapłaństwa — prosi Ojca, by otoczył Go tą chwałą, to prosi o to, by w swoim sercu kapłana, w swojej duszy kapłana, móc przeżywać tę samą tajemnicę tchnienia Ducha Świętego. Widać to bardzo wyraźnie, gdyż Jezus sam nam mówi, że kiedy będzie u Ojca, ześle nam Ducha Świętego. Należałoby przyjrzeć się tutaj teologii Parakleta według tego, co stopniowo ukazuje nam nauka, w której Jezus objawia, że Ojciec posyła nam Parakleta i że On sam Go nam posyła. Najpierw — i jest to normalne — Jezus mówi, że to Ojciec posyła Parakleta, a potem mówi nam, że to On posyła Go od Ojca. Posłanie nam Parakleta jest najbardziej doniosłym aktem kapłaństwa Jezusa. Kapłaństwo Chrystusa jest kapłaństwem, które nam daje Ducha Świętego, Parakleta; by móc nam posłać Parakleta, Jezus musi być zjednoczony z Ojcem, stanowić jedno z Ojcem w tchnieniu Ducha Świętego — inaczej to posłanie nie byłoby możliwe. Zaczynamy więc nieco rozumieć, co znaczy stwierdzenie: „Ja jestem zmartwychwstaniem”. To właśnie jest wielką tajemnicą chwały Chrystusa: w swoim świętym człowieczeństwie, w swoim kapłaństwie, w swojej łasce arcykapłana, w swojej łasce umiłowanego Syna Ojca, stanowić jedno z Ojcem w tej wielkiej tajemnicy tchnienia Ducha, aby dać nam Ducha Świętego i nas Nim otoczyć.

Jezus prawdziwie jest źródłem łaski Bożej, źródłem tego nowego życia, i jeśli stwarza nas na nowo w tajemnicy łaski, to dlatego, że daje nam Ducha Świętego. Dając nam łaskę, daje nam Ducha Świętego, zaś dając nam Ducha Świętego, daje nam łaskę — te dwie sprawy są ściśle ze sobą związane. A przez Ducha Świętego — danego nam przez Jezusa — musimy odkryć, jak dalece Jezus jest dla nas zmartwychwstaniem, „Żyjącym”, jak mówi Apokalipsa, i odkryć, że w naszym życiu chrześcijańskim to On w każdej chwili rodzi nas do życia w Bogu, do życia w chwale, przeżywanego na ziemi w mroku wiary i w ubóstwie nadziei, ale już w sposób substancjalny. Bowiem dzięki miłości, która „rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”, już teraz żyjemy w sposób substancjalny tą tajemnicą chwały, ale w mroku wiary i w ubóstwie nadziei. Mówiąc zatem, że jest zmartwychwstaniem, Jezus chce nam uświadomić, że między Nim a nami nie ma dystansu. Zawsze skłonni jesteśmy uważać, że istnieje dystans między nami a Jezusem, gdyż On jest „w niebie”, u Ojca. Nigdy jednak nie zapominajmy tych prostych słów św. Tomasza komentującego modlitwę „Ojcze nasz”: kiedy mówimy „Ojcze nasz, któryś jest w niebie”, zwracamy się do naszego Ojca, obecnego w najtajniejszej głębi naszego serca. Niebo jest tam, gdzie jest Ojciec. A jeśli jesteśmy zrodzeni do życia Bożego, jesteśmy dziećmi Bożymi, a Ojciec jest obecny w najtajniejszej głębi naszego serca i — jak mówi św. Paweł — „Chrystus mieszka przez wiarę w naszych sercach”, a tam nie ma żadnego dystansu. Kiedy wiara jest żywa i przeżywana pod działaniem Ducha Świętego, to daje nam spojrzenie nadprzyrodzone: patrzymy od wewnątrz. Patrzymy na Boga tak, jak On sam patrzy na siebie, i wchodzimy w tajemnicę Trójcy Przenajświętszej przez tę bramę, którą jest serce Baranka, i żyjemy tajemnicą chwały Chrystusa, którą jest Jego królewskie kapłaństwo, przez które sprawia On, że i my żyjemy naszym życiem synów, dzieci Bożych, i uczy nas patrzeć na Ojca i miłować Go tak, jak On sam Go miłuje w wiecznym tchnieniu miłości. Dlatego stwierdzenie Jezusa „Ja jestem zmartwychwstaniem” naprawdę jest końcowym punktem całego Jego życia apostolskiego. Zaraz potem zacznie się Wielki Tydzień, kiedy Jezus w całej tajemnicy Krzyża wypełni dzieło Ojca, co pozwoli nam żyć tą tajemnicą: „Ja jestem zmartwychwstaniem”.

Cud wskrzeszenia Łazarza usposabia, przygotowuje; jak jednak powiedzieliśmy, trzeba właściwie zrozumieć całą różnicę między tym cudem a tajemnicą chwalebnego kapłaństwa Chrystusa, Słowa, które stało się ciałem, które wprowadza nas w tajemnicę chwały. Jezus to tajemnica Boga pośród nas — Emmanuela<$FPor. Iz 7,14; Mt 1,23.>, Boga obecnego dla nas, Boga z nami, Boga, który nas spowija i ogarnia, aby wprowadzić nas w swoją tajemnicę miłości. Oto zapowiedziana przez Jezusa tajemnica zmartwychwstania, zaś tajemnica Krzyża będzie jakby konkretnym urzeczywistnieniem, przez które Bóg chce nas włączyć w swoją własną tajemnicę.

Siedem ważnych stwierdzeń Jezusa — „Ja jestem chlebem życia”; „Ja jestem światłością świata”; „JA JESTEM”; „Ja jestem bramą”; „Ja jestem dobrym pasterzem”; „Jestem Synem Bożym”; „Ja jestem zmartwychwstaniem” — ma nam pomóc odsłonić tajemnicę naszej jedności z Nim. Miłość w Bogu jest jedyna, substancjalna; jest Bogiem; a kiedy ta miłość nam się udziela, to udziela się przez te siedem form, „siedem Duchów Boga”, przez serce Baranka, serce Jezusa arcykapłana, Umiłowanego Syna Ojca. Odkrywamy jakby siedem wielkich płomieni, trawiących serce Jezusa. W sercu Jezusa płonie tych siedem płomieni miłości, przez nie Jezus przyciąga nas do siebie, jednoczy nas ze sobą na te siedem sposobów. Niekoniecznie musimy żyć wszystkimi siedmioma sposobami naraz. Niekiedy Duch Święty sprawia, że przeżywamy je kolejno, ale może też sprawić, że będziemy je przeżywali jednocześnie, nie ma bowiem między nimi żadnej sprzeczności: w sercu Jezusa wszystko stanowi jedno. Jednak jedność ta udziela nam się według siedmiu podstawowych form Jego obecności dla nas: i tutaj odkrywamy, w jaki sposób Jezus nas ogarnia i przyciąga do siebie, by nas ofiarować Ojcu. Jeśli bowiem Jezus nas ogarnia i przenika, to po to, by nas ofiarować Ojcu tak, jak On sam ofiarowuje siebie Ojcu, i abyśmy żyli tą samą ofiarą. I jeśli Jezus ogarnia nas w ten sposób, to po to, aby nauczyć nas żyć tak, jak On sam żył: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem”; „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”. Całe nasze życie miłości braterskiej i miłosierdzia ma się realizować przez te siedem form obecności Jezusa.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama