Iść za Barankiem (I)

Rekolekcje o Ewangelii wg św. Jana - fragment książki Wydawnictwa Księży Marianów (Wyd. II, 2007)

Iść za Barankiem (I)

Marie-Dominique Philippe

Iść za Barankiem. Rekolekcje o Ewangelii św. Jana (I)

Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa, marzec 2007
Wyd. 2,
ISBN 978-83-7502-072-4


Spis treści
I. Wyjść na pustynię5
II. Kościół — zielone pastwiska20
III. Umiłowany uczeń — świadek ofiarnego Baranka42
IV. Prolog Ewangelii św. Jana i pierwsze jedenaście rozdziałów Księgi Rodzaju60
V. „Będziecie jak bogowie”72
VI. Grzech człowieka — miłosierdzie Boga96
VII. „Na początku było Słowo”112
VIII. Przymierza Słowa: tajemnice miłosierdzia. 133
IX. „A Słowo stało się ciałem...”152
X. „Głos wołającego na pustyni...”168
XI. Tajemnica Baranka190
XII. „Oto Baranek Boży...”210
XIII. „Pójdź za Mną!”230
XIV. Tajemnica Jezusa: Baranka, Oblubieńca, Syna. 251
ANEKS. Odpowiedzi na pytania270
Wiara i umysł270
Bojaźń Boża i adoracja275
Czas276
Czy wątpienie pochodzi od diabła?280
Czy światło jest symbolem prawdy?283
„Skuteczność” modlitwy i adoracji284
Czy Bóg nas potrzebuje? Czy my potrzebujemy Boga?286
Niebieski — kolor Maryi?288
Stabat Mater288

Fragment książki

Wyjść na pustynię

Na samym początku tych rekolekcji, które wspólnie odbędziemy, sprecyzujmy od razu, w jakim duchu chcemy te kilka dni przeżyć. Spróbujmy wejść, prowadzeni przez Ducha Świętego, w tajemnicę Baranka, i odkryć, co sam Jezus chce nam powiedzieć i ukazać. Odkryć, w jaki sposób On sam patrzy na Ojca, w jaki sposób daje nam Ducha Świętego (Duch Święty prowadzi nas do Jezusa i Jezus daje nam Ducha Świętego), w jaki sposób patrzy na Maryję, na Kościół... i na nas, na każdego z nas. Rekolekcje przeżywamy stając przed Chrystusem, prowadzeni przez Ducha Świętego, by odkryć, czym jest nasze życie chrześcijańskie.

Tego szukamy, dopóki jesteśmy na ziemi. Szukamy, by pojąć znaczenie naszego życia chrześcijańskiego — i naszego życia ludzkiego, lecz zjednoczonego, przemienionego przez życie chrześcijańskie. A to ostatnie ma sens jedynie wtedy, gdy odkryjemy więź łączącą nas z Jezusem, jedynie wtedy, gdy zrozumiemy słowo-klucz z Apokalipsy św. Jana (słowo-klucz, do którego stale w ciągu tych kilku dni będziemy powracać): „Ci, którzy Barankowi towarzyszą, dokądkolwiek idzie” (Ap 14,14).

Postarajmy się zrozumieć, co to znaczy. Tak jak „Tomcio Paluch” będziemy odkrywać znaki, które Baranek nam zostawia... Tak jest naprawdę, gdyż Jezus stale przechodzi przed nami i prosi, byśmy „biegli za Nim”. Mam nadzieję, że w czasie tych rekolekcji będziemy się poruszać nieco szybciej niż zwykle. Zwykle się ociągamy... Rekolekcje to czas, kiedy mamy „dogonić” Baranka, stanąć tuż przy Nim, by naprawdę iść za Nim, napotkać Jego wzrok... Gdy idzie się za Jezusem tylko z daleka, prawie się Go nie widzi... Lecz gdy jesteśmy bardzo blisko Niego i idziemy naprawdę tuż za Barankiem, wówczas On się ogląda i patrzy na nas (por. J 1,38). Patrzy na nas!

Rekolekcje polegają na szukaniu spoczywającego na nas spojrzenia Baranka, by zrozumieć, co znaczy Jego miłość, co znaczy nasza tajemnicza więź wiary z Nim, więź nadziei i miłości. Te trzy cnoty teologalne, które pozostają zwykle trochę abstrakcyjne, dalekie, powinny stać się dla nas tym, co w nas najbardziej żywotne i konkretne. Wiara — ta łącząca nas z Jezusem nić światła, dająca nam Światło samego Chrystusa. Nadzieja — łącząc nas z Jezusem, pozwala nam się na Nim oprzeć. Czyż to nie cudowne? Oprzeć się na Jezusie? A miłość jest głęboką więzią Serca Jezusa i naszego serca, którą powinniśmy stale głębiej odkrywać. Celem rekolekcji nie jest nic innego.

Więź z Jezusem urzeczywistnia się na bardzo wiele sposobów i musimy jej szukać w wierze, a więc w ciemności. Spróbujmy określić, czym jest ta ciemność wiary i dlaczego wiara jest próbą, będąc jednocześnie darem. Jakież to dziwne... Dar, który jest próbą. A jednak to prawda: wiara jest darem Boga i próbą; nadzieja jest darem Boga i jest próbą. Jedynie miłość jest czystym darem nie będącym próbą, ale z powodu wiary i nadziei ona również staje się czasem próbą. To prawda, że trudno kochać, nie widząc, nie posiadając! Dlatego właśnie potrzebujemy takich szczególnych chwil w naszym chrześcijańskim życiu, kiedy możemy nabrać sił w bliskości Jezusa. Czy nie tym właśnie są rekolekcje?

Dlatego prosimy was o zachowanie ciszy, gdyż właśnie cisza pozwala zatrzymać codzienne rozgadanie. Gdybyśmy któregoś wieczoru ujrzeli ilość niepotrzebnych słów, jakie wypowiedzieliśmy w ciągu dnia, oraz ilość słów usłyszanych, niewiele wartych, gdyż innym zdarza się to równie często jak nam, bylibyśmy głęboko poruszeni. Stąd wymóg ciszy, który ma pozwolić na pewnego rodzaju odosobnienie.

Nie mamy warunków, by każdy mógł odbyć rekolekcje osobno w swojej chatce czy pustelni, a przed nim rozpościerałaby się pustynia. Byłoby to wspaniałe! Niektórzy zresztą nie wytrzymaliby tego; powiedzieliby po upływie pierwszego dnia: „Szybko, szybko, wyjeżdżajmy!” Wyjechaliby, gdyż niełatwo być cały dzień na pustyni. Gdybyście mieli okazję, radzę wam spróbować pobyć na pustyni, choćby kilka dni. Niedaleko stąd jest pustynia, oczywiście nie taka prawdziwa pustynia jak Sahara, ale żyje na niej pewien ojciec i wokół niego pustelnicy. Znam kogoś, kto przyjechał, by głosić im rekolekcje — wytrzymał tylko jeden dzień. Z nastaniem nocy powiedział: „Och, nie, tu jest za dużo ciszy! Wyjeżdżam”. Czasami boimy się ciszy, przyzwyczajeni słyszeć bez przerwy wokół siebie słowa.

Nie trzeba oczywiście szukać ciszy dla niej samej — to nic by nie znaczyło. Szukamy ciszy, by się odosobnić, znaleźć „klauzurę”, tę „wewnętrzną celę”, jaką drąży w nas cisza. I inni dzięki temu znacznie mniej przeszkadzają, i my im mniej przeszkadzamy. To prawda, że znajdując się koło kogoś wyciszonego, sami się wyciszamy. I nie jest to żenująca cisza, zwłaszcza gdy wiemy, że jesteśmy o nią wszyscy proszeni... Nie wiedząc o tym, moglibyśmy się bardzo dziwnie poczuć przy kimś, kto zachowuje ciszę. Powiedzielibyśmy sobie: „Obraził się, czy co? Milczy? O co chodzi?” Nie wiedzielibyśmy, co robić. Ale w czasie rekolekcji ciszę powinni zachowywać wszyscy, więc będzie to naturalne. Zrozumiecie, że cisza ma bardzo głębokie znaczenie w czasie rekolekcji. Rekolekcje zawsze wymagają pewnego odosobnienia, wewnętrznej pustyni, na którą odchodzimy adorować Boga. Spróbujmy to zrozumieć.

Jeśli chcemy pojąć, czym powinny być dla nas rekolekcje, zawsze zwracajmy się do tego pięknego fragmentu, który ukazuje nam powołanie Mojżesza (por. Wj 3). Bóg prosi Mojżesza, żeby się udał do Jego ludu i wyprowadził go na pustynię, o trzy dni drogi. Izrael ma tutaj adorować Boga i zrozumieć sens swego powołania. Izrael był wówczas pod jarzmem faraona, który zmuszał go do pracy przy budowie piramid, ogromnych budowli — dzisiaj powiedzielibyśmy: przy budowie autostrad czy czegoś w tym rodzaju. Wszyscy jesteśmy pod jarzmem faraona, anonimowego faraona. Jesteśmy bardzo zajęci pracą umysłową, projektowaniem, tym wszystkim, co musimy zrobić. I po jakimś czasie nie mamy już ani chwili na modlitwę.

Przypominam sobie uwagę kogoś, kto wrócił z podróży po Indiach. Zapytałem, co uważa tam za najwspanialsze. Powiedział mi coś takiego: „W Europie (w Ameryce pewnie tak samo), kiedy zapraszam kogoś do modlitwy, odpowiada: «Nie mam już czasu, mam za dużo pracy», a tam usłyszałem «Nie mam już czasu na pracę, bez przerwy się modlę»”. Być może to przesada, z pewnością, ale wiemy dobrze, co miał na myśli. To prawda, że wszyscy jesteśmy stale bardzo zajęci. Wszyscy! Nie sądzę, żeby największą wadą kogokolwiek z nas było lenistwo. Zdarza się, ale nie jest główną wadą naszej epoki. Myślę, że naszą największą wadą jest to, że już się nie modlimy. Zło naszej epoki to o wiele bardziej właśnie to. Zapominamy się modlić!

Praca, gdy się w nią wdrożyć, może być niezwykle przyjemna, ponieważ się rozwijamy, stajemy się mądrzejsi, uczymy się mnóstwa rzeczy. Praca to wspaniała sprawa, zwłaszcza praca umysłowa, nawet jeśli czasem jest trudna. W pracy umysłowej wspaniałe jest to, że im więcej pracujemy tym stajemy się inteligentniejsi, i im bardziej lubimy pracować, tym dalej się posuwamy. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że pozwolimy, by praca nas upoiła i zaczniemy w niej upatrywać sens naszego życia chrześcijańskiego. Nie. Życie chrześcijańskie wymaga pracy, to prawda, i ważne jest, by odkryć jej chrześcijańskie znaczenie. Ale wymaga ono czegoś więcej niż pracy — wymaga spotkania Boga. Życie chrześcijańskie — to być złączonym z Bogiem. Tymczasem pracując, nie jesteśmy złączeni z Bogiem, lecz z rzeczami niższymi od nas, takimi jak materia, drewno, ziemia, książki. I przekształcamy te rzeczy, pracujemy posługując się nimi, by coś zrealizować. W pracy chodzi więc o naszą więź ze światem, ze wszechświatem. Dlatego nie możemy w niej odnaleźć celu ani sensu naszego życia. Znajdziemy go wyłącznie odkrywając Boga. Ale jak znaleźć Boga?

Trzy dni marszu na pustynię. My pójdziemy trochę szybciej. Było nie było, jesteśmy chrześcijanami, nie jesteśmy już w Starym Testamencie. Cechą chrześcijanina jest to, że miłość go przynagla. Dlatego od razu, już jutro, będziemy starali się odkryć sens adoracji. Udać się na pustynię, trzy dni drogi, by adorować. Rekolekcje są po to, abyśmy odnaleźli to pierwsze spotkanie z Bogiem, jakim jest adoracja. Zapominamy o niej... Gdybym był niedyskretny, poprosiłbym każdego z was o napisanie na kartce, czym jest adoracja i czy kiedyś naprawdę doświadczyliście tego, czym ona jest, z pewnością znalazłbym dość zadziwiające odpowiedzi. Co to znaczy adorować Boga? Czy naprawdę doświadczyliśmy tego, czy też tylko znamy odpowiedź na pamięć?

Adorować Boga to stanąć w Jego obecności. Adoracja to w gruncie rzeczy chęć zrobienia Bogu przyjemności. Uznajemy, że Bóg Stwórca jest tutaj, jest obecny, że nas kocha, stwarza w tej chwili naszą duszę... i oddajemy się w Jego ręce, chcemy stanąć w Jego obecności. Nie sposób być w obecności Boga poza adoracją. Adorując wracamy do źródła.

Cytuję często moim studentom wspaniałą definicję filozofii sformułowaną przez Péguy: filozofia jest sięganiem do źródła. My nie wiemy już naprawdę, czym jest filozofia. Jest ona czymś wielkim, gdyż polega na odkrywaniu tego, co z punktu widzenia ludzkiej natury jest w człowieku najgłębsze. Będę wplatał w te rekolekcje trochę odniesień filozoficznych, żeby obudzić waszą inteligencję i żeby was pobudzić do kochania. Filozofia będzie tutaj wpleciona w służbę wiary, tak by umysł służył Bogu i bliźnim. Służenie bliźnim nie będzie w czasie rekolekcji trudne, wystarczy zachować ciszę. A być inteligentnym dla Boga będzie oznaczało przede wszystkim wysiłek adoracji, modlitwy.

Rekolekcje powinny nauczyć nas się modlić, nauczyć nas być inteligentnym dla Boga, dla Chrystusa. Myślę, że można odnieść do rekolekcji te wspaniałe słowa Péguy na temat filozofii. Mówi on: „Większość ludzi płynie z prądem. Nawet trupy płyną z prądem...” (Dobrze wiadomo, nie trzeba żyć, naturalny ciężar wystarczy). Płyniemy z prądem... To „duchowość deski”. Gdy pytacie kogoś, dlaczego postępuje w taki, czy inny sposób, odpowiada wam, że wszyscy tak postępują. Na tym polega „duchowość deski”. Z prądem, z prądem, z prądem, to nie ważne, wszyscy to robią...

Trzeba „wracać do źródła”. I to jest trudne, płynąć w górę rzeki. Wiecie dobrze, że nie chodzi o samą przyjemność płynięcia pod prąd, bycia „reakcjonistą”. Nie, chodzi o dopłynięcie do źródła, to jest cel. Oczywiście niektórzy ludzie, chcą nie tyle płynąć do źródła, ile być reakcjonistami. To inna sprawa. To nie tyle jakaś duchowość, ile po prostu „trudny charakter”, który stale się odzywa dla samej przyjemności reagowania. Nie tego mamy szukać. Mamy wracać do źródła. Czasem musimy się zgodzić, że będziemy sami.

W życiu chrześcijańskim trzeba ogromnej siły, żeby wracać do źródła, a nie płynąć z prądem, czyniąc „jak wszyscy”. Wracać do źródła to znaczy adorować. Tylko dzięki adoracji możemy wrócić do źródła. Dlatego adoracja wymaga wysiłku. Adoracja nie jest czymś tak prostym jak oddychanie czy wąchanie kwiatka, o którym mówimy: „Och, jak ładnie pachnie!” Nie, adoracja jest czymś innym. To bardzo dziwne... Niektórzy ludzie mówią: Modlić się to po prostu być sobą”. Uwaga, to zależy... Co to znaczy „być sobą”? Jesteśmy sobą na rozliczne sposoby. Jesteśmy sobą, kiedy się odprężamy, kiedy patrzymy na siebie w lustrze, kiedy słuchamy innych. Ale poza tym można być sobą w najgłębszych pokładach swojej istoty.

Powrót do źródła wymaga aktu woli. Myślę nawet, że akt woli ma tutaj znaczenie zasadnicze. Jeżeli brak nam woli, to dlatego, że przerwaliśmy adorację. Może wam się to wydać dziwne, ale to głęboko prawdziwe. Osoba, która przestała adorować, czuje się zagubiona i z pewnością popłynie z prądem, gdyż zabraknie jej woli. By wracać do źródła, trzeba tego chcieć. By uczynić akt adoracji, trzeba tego chcieć. Dlatego w czasie rekolekcji powinniśmy uczyć się adoracji. Proście Ducha Świętego, żeby was jej nauczył, gdyż to On uczy nas adoracji. Ja do was mówię, kieruję wami, ale gdy rozpoczniecie, Duch Święty będzie tam z wami, żeby was nauczyć adorować, nauczyć was tego podstawowego aktu. Adoracja jest podstawą, fundamentem naszego życia chrześcijańskiego.

Znacie te zadziwiające słowa Pana: kiedy budujecie dom (wszyscy budujemy dom — świątynię Ducha, którą jesteśmy), nie stawiajcie go na ruchomym piasku, gdyż runie. Budujcie go na skale (por. Mt 8,24-27 i Łk 6,47-49). Adoracja jest odkryciem skały, odkryciem głębokiego kontaktu z Bogiem, tego kluczowego miejsca bliskości, w którym od Niego zależymy... Odkryciem obecności Stwórcy w najgłębszych pokładach naszej istoty. Bóg — według określenia św. Augustyna — jest głębiej obecny w nas, niż my sami w sobie. Jest tak dlatego, że ogarnia nas od wewnątrz, pomiędzy nim a nami nie ma dystansu. Chodzi więc o to, by odkryć tę obecność, by odkryć źródło, „tryskające źródło”, gdyż Bóg jest pierwszym źródłem, z którego tryska wszelkie światło, wszelka miłość, z którego wszystko pochodzi.

Odkryć źródło! Możemy to uczynić jedynie w postawie uczuciowej, miłującej adoracji. Akt adoracji jest w rzeczywistości aktem miłości, ale miłości bardzo szczególnej: ukrytej w nas najgłębszej miłości, dzięki której składamy nasze życie w ręce Boga. Wiemy, że od Boga wyszliśmy i do Niego wracamy. Stajemy przed Bogiem — to zadziwiające. Dlatego mówiłem, że akt adoracji jest w gruncie rzeczy gestem grzeczności wobec Boga. Uznajemy, że jest obecny. A skoro jest obecny, stajemy w normalnej postawie stworzenia, które chce trwać w cudownej obecności swego Stwórcy. Bóg jest obecny na samym dnie naszego serca. Bóg jest obecny w największej głębokości naszego ducha. A my to uznajemy.

Adorujemy razem z Jezusem, razem z Maryją. Zawsze... Nie sposób adorować bez Chrystusa. „Beze mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5). Adoracja to pierwsza rzecz, jakiej uczy nas Chrystus. Przyszedł, aby nas jej nauczyć. Gdy zaczynamy adorować, czynimy to z Nim. I zawsze jest przy nas Maryja...

To bardzo ważne zrozumieć, że naprawdę możemy adorować jedynie z Chrystusem, gdyż chodzi o adorację „w Duchu i prawdzie” (J 4,23), adorację w miłości. Lubimy być blisko Boga, bo wiemy, że nas kocha i chcemy poznać tę Pierwszą Miłość, która nas kocha w sposób absolutnie jedyny. Odpowiadamy na nią adoracją, tym gestem bardzo szczególnym, bardzo osobistym. Każdy z nas ma w rzeczywistości swój własny sposób adorowania, sposób kochania. Właśnie na tym polega nasza oryginalność. Jeśli szukamy oryginalności na zewnątrz, to znaczy, że nie zrozumieliśmy, iż prawdziwa oryginalność kryje się wewnątrz. Gdy raz to do nas dotrze, wtedy to, co zewnętrzne, wyda nam się nieważne, drugorzędne. Tym, co się liczy, jest właśnie nasza głęboka oryginalność, nasz sposób powrotu do źródła, by odkryć obecność Boga. Największa oryginalność każdego z nas to sposób adorowania Boga. Nikt nie czyni tego tak samo jak jego sąsiad — to przecież wspaniałe. Mówi się czasem, że nie ma dwóch identycznych liści — to prawda. Nie ma dwóch identycznych żywych istot. Adoracja to właśnie sposób, w jaki żyjemy, głęboko oddychamy, jako ludzie, istoty złożone z ducha i ciała. Czy nie jest to dla człowieka akt najgłębiej naturalny? Człowiek jest w pełni człowiekiem tylko wtedy, gdy adoruje Boga. Jeśli przestał adorować, to dowodzi, że zapomniał o tym, co go charakteryzuje... — to straszne! Bardzo szybko roztopi się w anonimowości. Dlaczego tak wielu ludzi roztapia się w anonimowości? Dlaczego tak wielu ludzi daje posłuch najdziwniejszym prądom politycznym, socjologicznym, czy psychologicznym? Dlatego, iż zagubili najgłębsze znaczenie swej istoty, swojego życia, to znaczenie, które jedynie adoracja może przed nimi odsłonić.

Adoracja jest najbardziej osobowym, fundamentalnym aktem ludzkim... W porządku wychowania powinna iść pierwsza. Duch Święty nie może nas uczyć, jeśli nie adorujemy. To niemożliwe. Jeśli ktoś utrzymuje, że popycha go Duch Święty, a nie adoruje, możecie być pewni, że się myli. Adoracja to zasadnicze kryterium. Ktoś mi mówi:

— Prowadzi mnie Duch Święty.

— To bardzo dobrze, bardzo dobrze.

— Duch Święty mnie oświeca.

— A czy trwasz na adoracji?

— Nie wiem, co to takiego...

Możecie być wówczas pewni, że nie chodzi o Ducha Świętego. To raczej wyobraźnia niż Duch Święty. Duch Święty może w nas działać jedynie wtedy, gdy adorujemy. Dlatego tak istotne jest, byśmy odkryli adorację — to cel rekolekcji.

Trzy dni marszu na pustynię, by odkryć na nowo sens naszego życia chrześcijańskiego. Nie zapominajcie, że Bóg przez dwa tysiące lat formował swój lud przez adorację. Pierwsze przykazanie mówi: jedynie twego Boga będziesz adorował (por. Wj 20,1-7; Wj 34,14-17; Pwt 5,1-8). A przecież „ani jedna jota (...) nie zmieni się w prawie” (Mt 5,18). Adoracja naprawdę nadal pozostaje dla nas pierwszym (w porządku wychowania) przykazaniem. Bóg formuje nas poprzez adorację.

Opowiem wam krótką historyjkę, którą bardzo lubię. Nie jest zmyślona, lecz prawdziwa. Jest to historyjka o pewnym ojcu z Citeaux. Ci, którzy go znali — Dom Bellorgera — wiedzą, że był nie byle kim. Był w najwyższym stopniu „charyzmatykiem”, jak byśmy dzisiaj powiedzieli. Był nim naprawdę, głęboko, nie tylko jako posiadacz jakiegoś zewnętrznego charyzmatu. Był to człowiek niezwykły. Późne powołanie... W ”cywilu” był weterynarzem; jak widzicie, Pan Bóg dobrze przygotował przyszłego opata. Nawrócił się dzięki bratu konwersowi, którego spotkał w pociągu. Dom Bellorger sam mi to opowiadał. Braciszek zabrał go do swojego klasztoru trapistów. Tam łaska Boża ogarnęła go to tego stopnia, że został. Trapiści prowadzą życie kontemplacyjne... postanowił więc wstąpić do wspólnoty kontemplacyjnej. Od początku miał wielką łaskę. Wiecie, jak to jest; głęboka łaska ogarnia człowieka i poza nią nie widzi się świata. Nie widział więc nic poza nią. Później, po upływie kilku lat, gdy już złożył śluby, łuski z oczu opadły. Powiedział sobie: „Chwileczkę, myślałem, że to wspólnota kontemplacyjna, a to są robotnicy”. To fakt, słabą stroną trapistów jest to, że czasem stają się wyłącznie wspólnotą robotników. Dom Bellorger widział, że wieczorem, po dniu ciężkiej pracy w polu, mnisi odmawiają brewiarz z dużym trudem, walcząc ze snem. Natomiast rano, ponieważ wstają bardzo wcześnie, a noc nigdy nie jest przecież dość długa, śpią jeszcze czasem w chórze. Wszystko skupiało się na pracy w polu, ciężkiej robocie, którą wykonywali wspaniale. „No ale jak to, ja myślałem, że wstępuję do wspólnoty kontemplacyjnej, a tu tylko praca i praca...” Szybko zrozumiał, czego Bóg od niego w tej sytuacji oczekuje: „W porządku, nie osądzaj twojego bliźniego. Sam kontempluj, módl się, nie osądzaj innych”.

Bardzo dobrze nam zrobi, gdy będziemy pamiętać o tym, w czasie rekolekcji. Nie patrzcie na innych, działajcie w Duchu Świętym. Zwłaszcza jeśli Bóg pozwala ci się modlić z miłością, nie patrz na swojego sąsiada ani na sposób, w jaki się modli. To nigdy niczemu nie służy, gdyż wydajecie sąd całkowicie bezużyteczny. Nie należy „zezować”. W czasie adoracji utkwić oczy w Bogu, a nie „zezować” na boki. Nie można patrzeć jednym okiem na Boga, a drugim na sąsiada. Nie, adoracja polega na staniu twarzą w twarz z Bogiem.

Wracając do Dom Bellorgera; któregoś pięknego dnia został wybrany na opata. Powiedział sobie wtedy: „No tak, ale teraz jestem odpowiedzialny za tę wspólnotę robotników; powinna się ona stać wspólnotą kontemplacyjną”. Nie mógł już dłużej nie widzieć tego, co się wokół niego dzieje. Wezwał więc Ducha Świętego (który wysłuchiwał bez przeszkód) i Duch Święty tak mu odpowiedział: „Przypomnij im, że powinni adorować!” Mnisi! Trapiści! Duch Święty mu powiedział: „Przestali adorować. Próbują śpiewać chwałę Bogu, ale to już nie jest adoracja. Dlatego nic nie mogę już zrobić, jestem zmuszony ich zostawić...” Zapytał więc Ducha Świętego, co ma robić. Duch Święty na to (w jego wnętrzu): „Powiedz im, żeby adorowali siedem razy dziennie”.

Opowiadam wam tę historię, żebyście i wy, w czasie rekolekcji, podejmowali siedem aktów adoracji dziennie. To nic trudnego. A potem, po rekolekcjach, dalej będziecie tak robić. Myślę, że siedem aktów adoracji dziennie to taki „brewiarz ubogich”, brewiarz świeckich. Mnisi mają swój brewiarz, dzięki któremu cały dzień jest przeplatany godzinami liturgicznymi. Ale istnieje też „brewiarz ubogich”, świeckich, tych, którzy są zajęci tysiącem spraw i nie mają życia tak uregulowanego jak mnisi. „Brewiarz ubogich” polega na podziale dnia siedmioma aktami adoracji. To bardzo łatwe, wystarczy chcieć. Chcieć adorować Boga to „budzić się” stając przed Nim. Nie mechanicznie. W akcie prawdziwej adoracji. Gdy adoracja jest głęboka, ciało powinno towarzyszyć w niej duchowi. Adoruje cała osoba. Nie tylko duch, umysł czy najbardziej szlachetny poryw serca. Nie, adoruje cała osoba, uznając w Bogu swego Stwórcę, oddając się w Jego ręce.

Powinna to być pierwsza nasza czynność, gdy tylko się obudzimy: adorować Boga... rozpoznać Go... Gdy jest nas kilkoro w jednym pokoju, sprawa może wydać się nieco trudniejsza, chociaż... To wspaniały przykład umieć adorować Boga. Dlaczego nie? Rozpoznać, że Bóg jest obecny. I oddać Mu swój dzień. W adoracji oddajemy ten dzień, oddajemy całe życie... Oddajemy życie... To tak jakbyśmy uprzedzali własną śmierć w adoracji. Uznajemy, że Bóg jest Panem życia i śmierci, naszym Stworzycielem. Oddajemy się w Jego ręce.

Wieczorem, ostatni akt dnia przed zaśnięciem... Adorować... Pozostałe pięć okazji bardzo łatwo znaleźć: na przykład za każdym razem, gdy zmieniamy rodzaj zajęcia.

Dom Bellorger wytłumaczył to każdemu z mnichów z osobna, a następnie całej zebranej wspólnocie. Ja niestety nie mogę powiedzieć tego każdemu z was z osobna, muszę od razu mówić do wszystkich, co jest bardzo niedobre, bo niejeden z was powie: „To nie do mnie, to do mojego sąsiada, bo on się nie umie modlić. Ja umiem, więc nie potrzebuję”. Nieprawda. Rekolekcje to jakby nowicjat w szkole Ducha Świętego, a nowicjat polega na uczeniu się ABC życia chrześcijańskiego: aktów adoracji. Będziemy to czynić przez całe życie. Również przez życie wieczne, gdyż w wieczności też będziemy w nowicjacie Ducha Świętego. W niebie będzie to naszą chwałą. Tutaj na ziemi z trudem to rozumiemy, ale w niebie podleganie Duchowi Świętemu i wieczne adorowanie będzie naszą chwałą. Dlatego dobrze jest już teraz przeplatać nasz dzień siedmioma aktami adoracji.

Dom Bellorger powiedział mi: „Po upływie sześciu miesięcy klasztor trapistów zmienił się z miejsca pracy w miejsce kontemplacji”. Uważam to za coś wspaniałego, za proces prawdziwie Boży. Dziwię się, że tak wielu chrześcijan dzisiaj porzuciło adorację. Nie wiedzą, co to takiego. Nadal odmawiają modlitwy, ale nie wiedzą czym jest osobisty akt stanięcia przed Bogiem. Czy adoracja nie jest właśnie tym? Adorując jesteśmy sami przed Bogiem. Dobrze być samemu przed Bogiem, wiecie o tym... Daje nam to pewną niezależność. Rodzi się nasza osobowość. W gruncie rzeczy jesteśmy prawdziwi tylko wobec Boga. Dlatego akt adoracji wprowadza nas w praktyczną prawdę, uwalnia nas od całej reszty, ponieważ kiedy jesteśmy przed Bogiem, wiemy, że On nas chroni. Gdy zaczynamy adorować, wyzwalamy się dogłębnie od codziennych uwarunkowań, gdy tylko uznamy, że zależymy od Boga, a ostatecznie wyłacznie od Niego.

Adoracja powinna nas prowadzić do większej zażyłości z Bogiem. Jest progiem modlitwy, tej modlitwy, którą nazywamy wewnętrzną lub kontemplacyjną, będącej bezpośrednim kontaktem z Bogiem. Chodzi naprawdę o modlitwę wewnętrzną, nie o odmawianie modlitw. Odmawianie modlitw jest potrzebne, ale ma nas prowadzić do modlitwy wewnętrznej. Św. Tomasz mówi, że wszelka modlitwa ustna jest podporządkowana modlitwie wewnętrznej. To ona się liczy. Rozumiemy to, ponieważ „Bóg jest duchem” (J 4,24). Pragnie więc przede wszystkim modlitwy wewnętrznej. Głośna modlitwa wspólnotowa jest bardzo dobra, jeśli towarzyszy jej modlitwa osobista. Wspólna modlitwa ustna może nam pomóc: wspólne odmawianie różańca, psalmów... Może się jednak zdarzyć, że słowna modlitwa wcale nam nie pomaga, bo nie wszyscy pedałujemy równie szybko. Ktoś koło nas recytuje bardzo szybko, taki ma rytm, ale nam trudno za nim nadążyć. Ktoś inny recytuje bardzo, bardzo wolno i wtedy niemal zasypiamy. Jest to poza wszystkim rodzaj ćwiczenia; nauczyć się śpiewać w takim rytmie i w taki sam sposób jak ktoś inny. Modlitwa liturgiczna zakłada ćwiczenie; jest wielka, wspaniała, ale musi jej towarzyszyć modlitwa osobista, gdyż nie w każdej sytuacji będziemy mogli się oprzeć na modlitwie wspólnoty. W czasie rekolekcji potrzeba obu. Recytacja wspólna powinna prowadzić nas do ciszy adoracji. W czasie adoracji po Eucharystii prośmy Jezusa, żeby nauczył nas trwać w milczeniu, adorować. Adoracja wprowadza nas w Jego bliskość, rekolekcje powinny być tą bliskością... Odkryć Jezusa przez adorację. To najistotniejsze.

W czasie rekolekcji jest ponadto miejsce na rachunek sumienia. Nie trzeba zbytnio na to naciskać, ale dobrze, że tak jest. Określić się — nie na płaszczyźnie psychologicznej, to nie jest konieczne w czasie rekolekcji, choć może się zdarzyć. Ktoś na przykład stwierdzi: „Jestem bardzo, bardzo zmęczony”. Powinien może trochę więcej pospać... Widzimy, że taką świadomość szybko można uzyskać.

Gdy analizujemy się pod kątem psychologicznym, przychodzą nam na myśl także nasze drobne konflikty. Widzimy na przykład, że zbyt łatwo wpadamy w złość... albo że nigdy nie wpadamy w złość, bo jesteśmy do tego niezdolni. Tak też bywa. Ludzie, którzy sami nigdy się nie złoszczą, często złoszczą innych. Kiedy coś im powiemy, mamy wrażenie, że to wchodzi jak w masło, tak jakbyśmy nic im nie powiedzieli. Trudno o coś lepszego, by kogoś rozzłościć...

Czasem dobrze przyjrzeć się sobie pod tym kątem, ale bez przesady. My sami potrzebujemy rachunku sumienia przed Chrystusem. Odkrywszy Jezusa, stajemy w Jego spojrzeniu i pytamy, czego od nas oczekuje. Na tym polega chrześcijański rachunek sumienia: zobaczyć, że jesteśmy grzesznikami. To bardzo ważne uświadomić sobie, że jesteśmy grzeszni. Jeśli chodzi o wadę główną, o dominującą skłonność, bardzo łatwo ją znaleźć. Nie szukajcie jej zbyt długo, nie warto. Mogę ją z miejsca wskazać każdemu z was. Gdy chodzi o grzechy, nie jesteśmy wcale oryginalni. Nasza oryginalność leży w miłości i w adoracji, ale nie w grzechach. Czasami ludzie mówią: „Chcę mieć dużo doświadczeń” i pozwalają sobie na wszystko. Biedni... Nie pojmują, ze doświadczenie grzechu jest doświadczeniem negatywnym, a więc w żaden sposób nie jest oryginalne. Jedyna nasza oryginalność leży w miłości, i to w prawdziwej miłości. Ważne, by dobrze to zrozumieć, gdyż tak łatwo dajemy się zwieść. Ileż razy to widziałem... Ludzi, którzy uwierzyli, że trzeba zdobyć jak najwięcej możliwych doświadczeń. Uwaga! To niczemu nie służy. Grzech nie jest prawdziwym doświadczeniem; jest negatywną znajomością istoty ludzkiej. Św. Katarzyna ze Sieny mówi, że grzech jest nicością. Grzech czyni nas nie-bytem; grzech nas łamie, nie tworzy nas, i w konsekwencji nie jest prawdziwym doświadczeniem.

Musimy więc uznać, że jesteśmy grzeszni, to prawda. I w każdym z nas głównym grzechem jest pycha — nie trzeba go szukać. Chyba że — ale nie sądzę, żeby tak było w waszym przypadku — wasz umysł w ogóle się nie rozwinął i jesteście kompletnie niezdolni do pychy. Wtedy można się odgrywać w inny sposób — stale się „płaszcząc”, tak też się zdarza. Ale zwykle u normalnych ludzi głównym grzechem jest pycha. Nie trzeba jej szukać, lecz wytropić, jak się zachowuje w naszym przypadku. Ujrzeć to stając przed Chrystusem, po to, by rozpocząć od nowa, z nową siłą. To najistotniejsze w rekolekcjach.

Będą też konferencje. Powiemy sobie o tym jutro, bo dziś nie chcę was już trzymać za długo. Musicie jednak trochę odpocząć. Rekolekcje są znacznie bardziej męczące niż się zwykle sądzi, gdyż spalają nas wewnętrznie. Chcieć się modlić, pragnąć prawdziwej modlitwy, to męczy bardziej niż wszystko inne, gdyż porusza cnoty teologalne, a te spalają całą naszą energię.

Zagłębimy się w Ewangelii św. Jana — to już wam mogę powiedzieć. Myślę, że to właśnie on powinien nam pomóc. Spróbujmy pojąć, jakie są niektóre główne aspekty Ewangelii św. Jana. Nie prześledzimy całej Ewangelii, to byłoby niemożliwe w tak krótkim czasie. Być może jeszcze kiedyś się w tym celu spotkamy, jeśli Bóg pozwoli. Rekolekcje mają wytyczyć kilka głównych alei, ukazać kilka głównych aspektów życia chrześcijańskiego. Słuchajcie konferencji, każdy na swój sposób, ale słuchajcie ich przede wszystkim po to, by pomogły wam się modlić.

Będę się do was zwracał z pełnym zaufaniem i jak mniemam najserdeczniej, gdyż to pomaga. Potrzeba nam zaufania i serdeczności, i to nawzajem. I dlatego proszę was, żebyście się modlili za mnie. To bardzo ważne. Módlcie się, żebym był otwarty na Ducha Świętego. To dla waszego dobra, gdyż jeśli będę na Niego otwarty, będę mógł mówić dokładnie to, czego potrzebujecie. Słowa staną się żywe, będą docierały do was bezpośrednio. Jeśli nie będziecie się modlić, będę pozostawiony samemu sobie i usłyszycie słowa pochodzące z mojej głowy. Nie będą może specjalnie głupie, ale nie poruszą głębi waszych serc. Żeby poruszyły głębię waszych serc, musicie się modlić za głoszącego słowo. To bardzo tajemnicze, ale tak jest, wiem to z doświadczenia. Gdy tylko zaczynamy się modlić, głoszący słowo mówi to, czego potrzebujemy. To wielka tajemnica, tajemnica naszego życia chrześcijańskiego. Dzielmy się słowem Bożym, przekazujemy je sobie, żeby żyć głębiej tajemnicą Chrystusa.

Modlę się za was, wiecie o tym. Od chwili, gdy dowiedziałem się, że mam prowadzić te rekolekcje, zacząłem się za was modlić. Przeżyjcie te rekolekcje, jakbyście byli zupełnie sami z Bogiem, nie zajmując się sąsiadem. Przez pewien czas największym aktem miłości w stosunku do niego będzie to, by się nim nie zajmować. Nie pozwólcie oczywiście, żeby koło was umarł, ale za bardzo się nim nie zajmujcie. Oddajcie się całkowicie temu, po co przyjechaliście. Czytajcie Pismo święte, czytajcie św. Jana — to dobrze wam zrobi. Korzystajcie z wolnego czasu, żeby czytać Pismo święte, być może w powiązaniu z tym, co się przed wami odsłoni w czasie konferencji. Ale przede wszystkim trwajcie blisko Jezusa, prosząc Ducha Świętego, by was nauczył tej wewnętrznej ciszy, prosząc Maryję, by była z wami...

 

Więcej - w wydaniu papierowym.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama