Potęga Bożego szeptu

Czym jest ten niesłyszalny niemal szept?

Potęga Bożego szeptu

Bill Hybels

Potęga Bożego szeptu

Wydawca: Esprit 2011
rodzaj okładki: miękka
Stron: 340
Format: 130x200
ISBN 978-83-61989-62-2

Najważniejsza książka Billa Hybelsa, do której napisania przygotowywał się 35 lat.
Najnowsza książka autora Zbyt zajętych, by się nie modlić mówi przede wszystkim o tym, że Bóg chce prowadzić nas wszystkich. Chce być obecny w naszym życiu, strzec nas i pomagać nam na każdym kroku. Bóg mówi do wszystkich. Jak usłyszeć Jego szept?

fragmenty:


WIEDZIONA SZEPTEM
PIĘĆDZIESIĘCIOLETNIA ODYSEJA

Wyobraźcie sobie moje zdumienie, gdy po jednej z weekendowych mszy w naszym kościele spojrzałem w oczy, których nie widziałem od blisko pięćdziesięciu lat. „Pamiętasz mnie?” ― zapytał patykowaty biznesmen mniej więcej w moim wieku, a w kącikach jego oczu zebrały się łzy. Prawdę mówiąc, nie pamiętałem.

Po kilku podpowiedziach wspomnienia spadły na mnie jak lawina. Pamiętałem nie tylko jego imię, ale też imiona sześciu chłopców, z którymi w młodości dzieliliśmy domek na letnim obozie.

Spędziliśmy kilka chwil, próbując zmieścić pięć dziesięcioleci nieustannych zmian w przerażająco krótkim czasie. A potem mój rozmówca omiótł wzrokiem otaczające go przestronne audytorium, spojrzał mi prosto w twarz i zapytał: „Ale jak się to wszystko stało?”.

Zacząłem opowiadać, jak w połowie lat siedemdziesiątych w wynajętym kinie założyliśmy Willow Creek Community i jak po wielu latach kupiliśmy działkę i rozkopaliśmy ziemię, aby postawić budynek, z którego korzystamy do tej pory.

― Nie ― przerwał mi mój były kompan z obozowego domku. ― Nie miałem na myśli budynku. Powiedz mi, jak potoczyło się twoje życie, że jesteś teraz tutaj, w tym miejscu?

Stwierdził potem, że prawdopodobnie nie chciałbym słyszeć, jak poukładały się losy pozostałych chłopców z obozu i że nie będzie mnie zanudzał szczegółami ze swojego życia. ― Ale szczerze ― powiedział ― nigdy bym nie pomyślał, że historia tak się potoczy. Dostrzegł wtedy kolejkę osób, które chciały się ze mną przywitać i zaproponował wspólny obiad, by porozmawiać o starych czasach. Nim odszedł z sympatią uścisnęliśmy sobie dłonie.

Tej nocy, leżąc w łóżku, głowiłem się, w jaki sposób pomóc przyjacielowi z dziecięcego obozu zrozumieć nieprawdopodobne koleje mojego życia. Jak mogłem powiedzieć temu trzeźwo myślącemu, cynicznemu biznesmenowi, że moją pięćdziesięcioletnią odyseją kierowała seria Bożych szeptów? Niesłyszalnych szeptów, w dodatku. Pomyślałem, że samo użycie takich sformułowań znacznie skróci nadchodzące spotkanie. Nie istniało jednak inne wytłumaczenie. Całą moja ziemską podróż sprowadzić można do kilku nieoczekiwanych podszeptów z niebios, które nadały mojemu życiu bieg, jakiego nawet ja nigdy bym się nie spodziewał.

Czekałem trzydzieści pięć lat, zanim zdecydowałem się napisać książkę o tym, jak Boże szepty wpłynęły na moje życie. Wahałem się po trosze ze względu na kontrowersje, jakie często budzi ten temat. Nawet dziś, kiedy publicznie nawiązuję do tej kwestii, ledwie zejdę ze sceny, a już z pół tuzina ludzi podchodzi do mnie, żeby mi przypomnieć, jak to bezlitośni zabójcy usprawiedliwiają swoje zbrodnie, mówiąc: „Bóg kazał mi to zrobić”. Kiedy opisuję swoje doświadczenia, powołując się na poszepty Ducha Świętego, konserwatywni Chrześcijanie kwestionują moją ortodoksyjność, a sekularyści albo się podśmiewają, albo ściszonym głosem mówią współmałżonkom, że Hybels chyba zwariował. A bywa, że i jedno, i drugie.

Mimo wszystko wierzę, że możliwość usłyszenia cichego szeptu transcendentnego Boga to jeden z największych zaszczytów, jakich może doświadczyć człowiek w całej swojej ziemskiej wędrówce i potencjalnie najpotężniejsza siła napędowa zmian Chrześcijaństwie. Ludzie rzadko pozostają tacy sami, gdy usłyszą głos z niebios. Jeśli Najwyższy Pan zdecyduje się przemówić do kogoś ― ośmio-, osiemnasto- czy osiemdziesięciolatka ― jego świat zostaje wywrócony do góry nogami. Mogę bez cienia przesady stwierdzić, że cichutkie Boże szepty ocaliły mnie przed życiem pełnym nudy, na które niewątpliwie byłbym skazany, oraz autodestrukcją. Skierowały moje życie na nowe tory, uchroniły przed pokusami i dodały siły w chwilach najczarniejszej rozpaczy. Zainspirowały mnie, by, jak mawiają kierowcy, wcisnąć gaz do dechy ― by żyć pełnią życia.

Dlaczego zatem podjąłem trud napisania tych kilkunastu rozdziałów? Ponieważ głęboko wierzę, że Bóg szepcze także do Ciebie. Jeśli tylko sprawisz, że otaczający Cię hałas, który narasta wokół Twojego życia, odrobinę ucichnie i zaczniesz z nadzieją oczekiwać Bożego szeptu, Twoje uszy go usłyszą. A kiedy podążysz za nim, Twój świat wywróci się do góry nogami. Zacznijmy.


Bill Hybels
South Haven, Michigan
Sierpień 2009

UCHO SAMUELA

Dorastałem w chrześcijańskiej rodzinie i jako dziecko chodziłem do chrześcijańskiej szkoły, która, trzeba przyznać, miała sporo wad, ale też wiele zalet. Teraz, już jako dorosły, który umie docenić solidny duchowy fundament, jaki mi dała, bardziej cenię ten jeden z jej oczywistych walorów: każdego dnia przed końcem zajęć musieliśmy siedzieć i słuchać krótkiej opowieści biblijnej, którą czytała nam nauczycielka. Im uważniej słuchaliśmy, tym szybciej czytała, a im szybciej czytała, tym wcześniej mogliśmy wybiec na boisko baseballowe. Mając taką motywację, za każdym razem zamieniałem się w słuch.

Któregoś dnia, gdy chodziłem do drugiej klasy tejże szkoły, a było to w Kalamazoo w stanie Michigan, nauczycielka przeczytała nam starotestamentową opowieść o młodym chłopcu imieniem Samuel i jego mentorze, Helim, starszym kapłanie pełniącym służbę w jednej ze świątyń. Przypowieść głosi, że pewnej nocy, gdy Samuel już ułożył się do snu, zdało mu się, że Heli go woła. Wstał zatem z łóżka, pobiegł do Helego i powiedział: „Oto jestem: przecież mię wołałeś” 1.

Heli spojrzał na młodego Samuela i zmieszany zmarszczył czoło. „Nie wołałem cię” ― powiedział ― „wróć i połóż się spać”.

Samuel oczywiście posłuchał. Jednak chwilę później znów usłyszał swoje imię. „Samuelu!” ― dobiegło go wołanie. Wstał więc z łóżka, pobiegł do Helego i rzekł: „Oto jestem: przecież mię wołałeś”.

I znów Heli powiedział chłopcu, że się przesłyszał. I znów Samuel wrócił do swojego łóżka.

Gdy sytuacja powtórzyła się po raz trzeci, stary kapłan wreszcie pojął, że być może to sam Bóg próbuje przekazać Samuelowi wiadomość. „Idź spać. Gdyby jednak kto Cię wołał, odpowiedz: Mów Panie, bo sługa Twój słucha”.

„Odszedł Samuel i położył się spać na swoim miejscu” ― mówi Pismo. Szybko jednak usłyszał swoje imię po raz kolejny. „Samuelu! Samuelu!” ― zawołał Pan, na co Samuel odpowiedział bez zastanowienia: „Mów, bo sługa Twój słucha”.

Bóg przekazał Samuelowi proroczą obietnicę, która wkrótce miała mieć wpływ na losy całego narodu. Jednak to nie jej treść poruszyła mnie, gdy tak siedziałem w drewnianej szkolnej ławce. Wstrząsnął mną fakt, że wiadomość została przekazana za pośrednictwem uszu i ust małego chłopca.

Zadzwonił dzwonek na przerwę. Panna Van Solen wstała, a moi koledzy popędzili do drzwi. Zwykle byłem pierwszy na boisku ― wybierałem zawodników do drużyny, obsadzałem pozycje i ogólnie organizowałem całą rozgrywkę. Ale nie tamtego dnia. Tamtego dnia nie mogłem się ruszyć. Opowieść, którą usłyszałem, wbiła mnie w ziemię, i to z powodów, których nie potrafiłem do końca zrozumieć.

Kiedy prawie wszyscy, oprócz panny Van Solen i mnie, wybiegli z sali, wstałem z krzesła, wcisnąłem ręce głęboko w kieszenie i podszedłem do nauczycielki.

― O co chodzi, Billy? ― zapytała, obawiając się prawdopodobnie czegoś strasznego, zważywszy, że pomimo dzwonka wciąż byłem w sali.

― Panno Van Solen ― powiedziałem ze ściśniętym gardłem ― czy Bóg wciąż mówi do małych chłopców?

Panna Van Solen uśmiechnęła się i westchnęła z ulgą. Położyła dłonie na moich małych ramionkach i spojrzała mi prosto w oczy.

― Tak, Billy ― powiedziała. ― To nie ulega wątpliwości. A jeśli nauczysz się wyciszać i słuchać, przemówi także do ciebie. Jestem tego pewna.

Doznałem wtedy uczucia wielkiej ulgi i pierwszy raz w swoim siedmioletnim życiu pomyślałem, że Chrześcijaństwo to nie tylko przestarzałe nakazy, zasady postępowania oraz inne sztywne reguły. Może Bóg rzeczywiście mówił. I być może mówił do mnie.

Usatysfakcjonowany jej odpowiedzią, odwróciłem się, by pobiec na boisko.

― Billy! ― zawołała za mną. ― Mam coś dla ciebie.

Sięgnęła do górnej szuflady swojego biurka.

― Z jakiegoś powodu trzymałam tu pewien wiersz, ale teraz uważam, że to ty powinieneś go mieć. Może ci się przydać, biorąc pod uwagę to, o czym rozmawialiśmy.

Wsunęła mi w dłoń złożoną kartkę i skinieniem głowy dała znać, że mogę odejść.

Tamtego wieczora, gdy zakładałem piżamę, po głowie wciąż krążyła mi myśl, że być może któregoś dnia przemówi do mnie Bóg. Przeszukałem kieszenie swoich szkolnych spodni i wyjąłem kartkę, którą dała mi panna Van Solen. Gdy ją rozłożyłem i wyprostowałem zagniecenia, moim oczom ukazał się wiersz z prośbą o ucho Samuela i możliwość słuchania głosu Boga każdego dnia. Przeczytałem go, raz, potem drugi. Za trzecim razem pomyślałem, że mógłbym nauczyć się go na pamięć. Tak też zrobiłem.

Biblijna opowieść, którą przeczytała Panna Van Solen przed końcem zajęć następnego dnia, nie miała dla mnie absolutnie żadnego znaczenia. Udawałem zainteresowanie, wiedząc, że dzięki temu szybciej będę mógł pograć w baseball. Gdy zadzwonił upragniony dzwonek, zerwałem się z ławki i rzuciłem w stronę drzwi.

― Nie tak szybko ― zabrzmiał dźwięczny głos panny Van Solen. Poczułem, że złapała mnie za kołnierz koszuli. Z obydwu stron przeciskali się moi koledzy, żeby wybiec z zajęć, a panna Van Solen zadała mi pytanie:

― Co sądzisz o wierszu, który ci dałam?

― Bardzo mi się podoba ― powiedziałem.

― Naprawdę go przeczytałeś? ― zapytała.

― Nauczyłem się go na pamięć ― odpowiedziałem.

― Niemożliwe ― stwierdziła oszołomiona.

― Możliwe ― odparłem.

Wyraźnie oczekiwała potwierdzenia.

― Czy możesz mi go wyrecytować?

Podjąłem wyzwanie.

― O ucho Samuela proszę, o Niezmierzony ― zacząłem. ― O ucho otwarte proszę i wołam.

Niech słuch mój będzie wyczulony; niechże Twe słowa usłyszeć zdołam. Jak Samuel chcę odpowiedzieć na wezwanie i być zawsze na Twoje zawołanie.

Gdy skończyłem, pomyślałem, że panna Van Solen zaraz zemdleje. Zamiast tego jednak posłała mi pełen dumy uśmiech i znów poczułem jej ręce na swoich drobnych barkach. ― Słuchaj Bożego głosu, Billy ― powiedziała. ― Wierzę, że wykorzystasz go w swoim życiu w sposób szczególny.

Po tym przeżyciu wytężałem słuch, by usłyszeć Boży szept. Nie robiłem tego wystarczająco dobrze czy wystarczająco często, ale gdy tak szedłem ścieżką swojego niedorosłego życia i, jak wszyscy dorastający chłopcy, musiałem dokonywać wyborów dobra lub zła, czasem przypominałem sobie rymowany refren:

O ucho Samuela proszę, o Niezmierzony
O ucho otwarte proszę i wołam.
Niech słuch mój będzie wyczulony;
Niechże Twe słowa usłyszeć zdołam.
Jak Samuel chcę odpowiedzieć na wezwanie
I być zawsze na Twoje zawołanie.

Za każdym razem, gdy w mojej głowie rozbrzmiewała owa prośba o ucho Samuela, wydawało mi się, że Bóg zsyła mi pociechę ― Bóg w takim sensie, w jakim wtedy Go rozumiałem. Stawałem na skrzyżowaniu dróg oznakowanych „tak” i „nie” i słyszałem, jak mówi: „Jestem z tobą, Billy! Wybierz tę drogę, a zobaczysz, że nie pożałujesz”. Choć nie powinno mnie dziwić, że droga wskazana przez Boga okazywała się najlepszą, za każdym razem, gdy na nią wkraczałem i czułem dobre emocje, które zawsze temu towarzyszyły, patrzyłem w niebiosa i kiwając głową, mówiłem: „Boże, znów miałeś rację.”

Gdy podrosłem i wszedłem w okres nastoletni, nasiliła się moja niezaspokojona żądza przygód. Mój tata bardzo szybko odkrył we mnie temperament poszukiwacza wrażeń i wiedział, że jeśli nie zrobi czegoś, bym właściwie spożytkował energię, zrujnuję sobie życie. Jeszcze zanim skończyłem dziesięć lat, wysłał mnie w samotną podróż pociągiem do Aspen w Kolorado. Podobno chciał, żebym nauczył się jeździć na nartach, co miałoby jednak sens jedynie wówczas, gdyby był tam ze mną, by mnie instruować. Tak naprawdę, czego domyśliłem się później, pragnął, bym nauczył odnajdywać się w ogromnym, błękitnym światem wokół mnie. I cel osiągnął.

Któregoś dnia, gdy miałem szesnaście lat, mój, trzeba przyznać, ekscentryczny ojciec, wrócił z pracy i powiedział: „Billy, uważam, że powinieneś zobaczyć jeszcze trochę świata”. Był środek roku szkolnego, którą to myśl, jestem pewien, od razu wyczytał z wyrazu niedowierzania malującego się na mojej twarzy. Spojrzał na mnie i powiedział: „Oczywiście nie można pozwolić, aby szkoła przeszkadzała ci w nauce”.

Tak, tego byśmy nie chcieli.

W następnym tygodniu wsiadłem na pokład samolotu do Europy. Przez calutkie osiem tygodni ― znów całkiem sam ― przemieszczałem się ze Skandynawii w kierunku Środkowego Wschodu, by następnie udać się do Nairobi w Kenii.

Po dotarciu na miejsce nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, więc postanowiłem się przejść. Po pięciu minutach gorzko pożałowałem tej decyzji. Wszedłem na zatłoczoną, brudną ulicę i stanąłem twarzą w twarz z ludzkim cierpieniem, o istnieniu którego nie miałem pojęcia. Zobaczyłem tłumy ludzi wyginających się na tle zniszczonych, zdewastowanych budynków. Skutki szerzących się chorób i niedożywienia były aż nazbyt widoczne. Czułem odór otwartych kanałów ściekowych, wdychałem ciężkie i stęchłe powietrze i wiedziałem, że już nic nie będzie takie samo.

Gdy tak mijałem zmarnowane, przygnębione twarze, mój żołądek zaczął się kurczyć. „Jestem holenderskim dzieckiem z Kalamazoo w Michigan” ― pomyślałem. „Co ja tu robię?”

Gdy skręciłem w następna ulicę, zobaczyłem chłopca mniej więcej w moim wieku. Trąd, który rozprzestrzenił się w tej części miasta, nie oszczędził również i jego. Stracił dolną część rąk, a na przedramieniu trzymał mały kubeczek. Starałem się ocenić sytuację, nie wyciągając jednocześnie nazbyt oczywistych wniosków. Nasze oczy się spotkały, a on wypowiedział tylko jedno słowo.

― Grosik?

Wcisnąłem ręce w kieszenie, ale nie znalazłem pieniędzy. Moje palce natrafiły na sztywną kartę American Express mojego ojca ― dla tego chłopca bezużyteczną ― a potem na czeki podróżnicze owinięte wokół złożonego biletu lotniczego do kolejnego miejsca, w które miałem się udać.

― Przepraszam ― wymamrotałem, pokazując mu puste dłonie. Zawstydzony, w pośpiechu odszedłem.

Gdy byłem już bezpieczny, poza zasięgiem jego wzroku, zacząłem biec do hotelu ile tylko sił w nogach. Wpadłem do pokoju, opróżniłem kieszenie, upadłem na kolana i wtuliłem głowę na dywan. Zacząłem się modlić, choć z Tym, do którego się modliłem, nie łączyły mnie wówczas głębokie relacje i nie wiedziałem, co powiedzieć. Wiedziałem tylko, że nigdy wcześniej nie spotkałem się z krzywdą, jaką tamtego dnia widziałem na ulicy, i pomyślałam, że pomóc tu może jedynie Bóg, który, jak słyszałem, również nienawidził cierpienia.


Przypisy:

1 Wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia, wydanie IV, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań 1984.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama