Koniec człowieczeństwa

Błyskotliwa i brawurowo napisana apologia uniwersalnego prawa moralnego

Koniec człowieczeństwa

Clive Staples Lewis

Magda Sobolewska (tłum.)
Koniec człowieczeństwa
W przedmowie do ostatniej części Trylogii międzyplanetarnej noszącej tytuł Ta ohydna siła C.S. Lewis pisze o niej, że jest „fikcyjną opowieścią o działaniu siły diabelskiej, która jednak kryje w sobie poważną myśl”. I dodaje: „Myśl tę starałem się wyłożyć pełniej w mojej książce Koniec człowieczeństwa”.
Koniec człowieczeństwa, uznawany za jedną z najważniejszych – obok Chrześcijaństwa po prostu – książek C.S. Lewisa na temat etyki, to błyskotliwa i brawurowo napisana apologia uniwersalnego prawa moralnego. Wychodząc od problemu edukacji i odnosząc się do dziedzictwa różnych kultur, Lewis pokazuje, że istnieje jeden, wspólny i niezmienny kodeks moralny, który możemy odnaleźć zarówno w Biblii, jak pięknych wersach Eddy poetyckiej czy w zasadach Tao. Prawo moralne od zawsze wpisane jest w serce człowieka, a wszelkie próby sztucznego modyfikowania go, stwarzania „nowego człowieka” czy „pokonania ludzkiej natury” oznaczają walkę z samym człowieczeństwem.
Każdy z trzech esejów, które składają się na ten tom: Ludzie bez torsów, Droga i Koniec człowieczeństwa, to prawdziwa intelektualna przygoda oraz niezapomniane duchowe spotkanie z autorem Zaskoczonego Radością i Problemu cierpienia.
Wydawnictwo ESPRIT,
Rok wydania: 2013,
ISBN 978-83-63621-18-6

FRAGMENT

By zabijać, rozkaz dał
I pobił drobne dziatki.
Kolęda angielska

 

Wydaje mi się, że niewystarczająco doceniamy znaczenie szkolnych podręczników. Dlatego właśnie jako punkt wyjścia moich wykładów1 wybrałem książeczkę do języka angielskiego przeznaczoną dla „uczniów i uczennic szkół średnich”. Nie przypuszczam, by jej autorzy (a było ich dwóch) żywili złe zamiary, i winien jestem im albo ich wydawcy dobre słowo za przesłanie mi darmowego egzemplarza. Równocześnie jednak nie mam nic dobrego do powiedzenia o nich. Co za kłopot! Nie chcę stawiać pod pręgierzem dwóch skromnych, praktykujących nauczycieli, którzy zrobili, co mogli. Nie wolno mi jednak przemilczeć tego, co uważam za prawdziwy wydźwięk ich pracy. Z tego względu postanowiłem nie ujawniać ich nazwisk. Będę nazywał tych panów Gajuszem i Tycjuszem, a ich książkę — Zieloną książeczką. Daję jednak słowo, że taka książka istnieje i że mam ją w mojej biblioteczce2.

W drugim rozdziale swojego podręcznika Gajusz i Tycjusz przytaczają znaną historię o Coleridge'u podziwiającym wodospad. Jak pamiętamy, było tam dwoje turystów, z których jedno uznało wodospad za „wzniosły”, a drugie za „ładny”. Coleridge w myśli zgodził się z pierwszą oceną, a drugą odrzucił z niesmakiem3. Gajusz i Tycjusz komentują to następująco:

 

Człowiek, który powiedział: „To jest wzniosłe”, na pozór wygłosił uwagę dotyczącą wodospadu [...]. W rzeczywistości [...] nie wygłosił uwagi na temat wodospadu, ale na temat własnych uczuć. Zatem tak naprawdę powiedział: „Moje uczucia kojarzą mi się ze słowem «wzniosły», czyli w skrócie: „Moje uczucia są wzniosłe”.

Występuje tu wiele poważnych kwestii rozstrzygniętych w bardzo pobieżny sposób. Autorzy jednak nie poprzestają na tym i dodają: „Podobne pomyłki są stale obecne w języku, którego używamy. Na pozór mówimy coś bardzo ważnego o jakimś zjawisku, a tak naprawdę mówimy jedynie o własnych uczuciach”4.

Zanim przejdziemy do problemów, które w rzeczywistości porusza ten znaczący krótki akapit (napisany, jak pamiętamy, dla „uczniów i uczennic szkół średnich”), musimy wyeliminować jedną małą pomyłkę, popełnioną przez Gajusza i Tycjusza. Nawet zgodnie z ich punktem widzenia — i każdym innym punktem widzenia, jaki można sobie wyobrazić — człowiek, który mówi: „To jest wzniosłe”, nie może chcieć przez to powiedzieć: „Moje uczucia są wzniosłe”. Nawet gdyby było udowodnione, że właściwości takie jak wzniosłość są tylko i wyłącznie projekcją naszych własnych uczuć, to i tak uczucia wywołujące tę projekcję byłyby jedynie odpowiednikami — a zatem niemal przeciwieństwami — tych właściwości. Uczucie, które skłania człowieka do nazwania czegoś wzniosłym, to nie uczucie wzniosłości, ale uczucie czci. Gdybyśmy chcieli zredukować twierdzenie: „To jest wzniosłe” do opisu uczuć mówiącego, właściwym odpowiednikiem byłoby zatem zdanie: „Czuję podziw”. Gdyby konsekwentnie zastosować pogląd prezentowany przez Gajusza i Tycjusza, otrzymalibyśmy oczywiste niedorzeczności. Musielibyśmy uznać, że słowa: „Jesteś nikczemny” znaczą tyle co: „Czuję nikczemność”, a nawet, że: „Twoje uczucia są nikczemne” oznacza to samo co: „Moje uczucia są nikczemne”. Nie traćmy jednak czasu na roztrząsanie problemu, który stanowi jedynie pons asinorum5 naszego tematu. Byłoby niesprawiedliwością wobec Gajusza i Tycjusza zbytnie podkreślanie czegoś, co niewątpliwie wynikło ze zwykłej nieuwagi.

Uczeń czytający ten fragment Zielonej książeczki wyciągnie z niego dwa wnioski: po pierwsze, że wszystkie zdania zawierające predykat wartościujący są zdaniami o stanie uczuciowym mówiącego, a po drugie, że wszystkie takie zdania są nieistotne. To prawda, że Gajusz i Tycjusz żadnego z tych twierdzeń nie wyrazili w ten sposób. Potraktowali jedynie konkretny predykat wartościujący („wzniosły”) jako słowo opisujące uczucia mówiącego. Zadanie rozszerzenia tego zabiegu na wszystkie inne predykaty wartościujące pozostawione jest uczniom; na ich drodze nie postawiono nic, co mogłoby takiemu rozszerzeniu zapobiec. Nie wiemy, czy autorzy życzą sobie takiego rozszerzenia, czy też nie; być może nigdy w życiu nie poświęcili nawet pięciu minut, żeby się nad tym zastanowić. Nie interesuje mnie, jakie mieli intencje; interesuje mnie wpływ, jaki ich książka z całą pewnością wywrze na ucznia i na jego sposób myślenia. Analogicznie, nie stwierdzają oni wprost, że sądy wartościujące są nieistotne. Zgodnie z ich słowami „na pozór mówimy coś bardzo ważnego o jakimś zjawisku, a tak naprawdę mówimy jedynie o własnych uczuciach”. Żaden uczeń nie oprze się sugestii, którą narzuca mu się przez użycie słowa „jedynie”. Oczywiście, nie oznacza to, że świadomie stworzy on na podstawie czytanych słów ogólną teorię filozoficzną o błahości i subiektywizmie wszystkich wartości. Cała siła Gajusza i Tycjusza leży w tym, że mają oni do czynienia z uczniem: z uczniem, który sądzi, że „wkuwa” lekcje z „anglika”, i nie ma pojęcia, że stawką w tej grze jest także etyka, polityka i teologia. Autorzy nie kładą mu do głowy teorii, tylko pewne założenie, które za dziesięć lat, kiedy zapomni już, skąd się wzięło, i nie będzie nawet świadomy, że je ma, skłoni go do poparcia jednej ze stron konfliktu, którego nigdy nawet nie uważał za konflikt. Podejrzewam, że sami autorzy nie bardzo wiedzą, jaki wpływ wywierają na ucznia, a on na pewno nie rozumie, jakim wpływom ulega.

Zanim rozważymy filozoficzne konotacje stanowiska, jakie Gajusz i Tycjusz zajmują wobec wartości, chciałbym zilustrować wpływ tego stanowiska na ich proces edukacyjny. W czwartym rozdziale autorzy zamieszczają naiwną reklamę rejsu wycieczkowego i przystępują do uodparniania swoich czytelników na reprezentowany przez nią rodzaj pisarstwa6. Reklama głosi, że osoby, które wykupią bilety na rejs, popłyną „przez Zachodni Ocean, gdzie żeglował Francis Drake”, „podejmując awanturniczą wyprawę po skarby Indii” i przywiozą ze sobą również „klejnoty słonecznych chwil” i „soczystych barw”. Jest to oczywiście kiepski tekst: eksploatujący dla pieniędzy w sztucznie patetyczny sposób uczucia podziwu i przyjemności towarzyszące ludziom zwiedzającym niezwykłe miejsca znane z historii i legend. Gdyby Gajusz i Tycjusz chcieli wytrwale dążyć do celu i nauczyć swoich czytelników (tak jak obiecali) sztuki pisania wypracowań w języku angielskim, w ich interesie leżałoby zestawienie tekstu reklamy z urywkami utworów wielkich pisarzy, w których podobne uczucia wyrażone są we właściwy sposób, a następnie wykazanie, na czym polega różnica.

Mogliby posłużyć się słynnym fragmentem z Zachodnich wysp Johnsona, który kończy się zdaniem: „Nie byłby godzien zazdrości ten człowiek, którego patriotyzm nie okrzepłby na równinie Maratonu i którego pobożność nie rozgrzałaby się wśród ruin Iony”7. Mogliby też zacytować wyjątek z Preludium Wordswortha, w którym opisuje on, jak po raz pierwszy pradawność Londynu objawiła się jego myśli jako „Ciężar i potęga/ Potęga, co pod ciężarem wzrasta”8. Lekcja porównująca taką literaturę z językiem reklamy i rzeczywiście pomagająca odróżnić złe pisarstwo od dobrego byłaby warta przyswojenia. Rozpalałaby krew, budziła ożywcze soki, tak by wzrastały obok siebie drzewo poznania i drzewo życia. Zasługiwałaby także na miano lekcji literatury — przedmiotu, którego Gajusz i Tycjusz, mimo powziętego zamiaru, próbują niezwykle starannie unikać.


1 Eseje składające się na książkę zostały pierwotnie wygłoszone jako cykl trzech wykładów w King's College w Newcastle w dniach 23—25 lutego 1943 roku [przyp. tłum.].

2 Chodzi o książkę z 1939 roku, The Control of Language: A critical approach to reading and writing Alexa Kinga i Martina Ketleya [przyp. tłum.].

3 Zdarzenie, do którego nawiązuje Lewis, opisane zostało przez Dorothy Wordsworth, siostrę Williama Wordswortha, która razem z nim i Samuelem Taylorem Coleridge'em podróżowała po Szkocji. Według jej relacji Coleridge nie rozmawiał z obojgiem turystów, a jedynie z mężczyzną, który najpierw określił wodospad jako „majestatyczny”, a potem „wzniosły i piękny”. Coleridge zgodził się z pierwszym określeniem, a drugie zestawienie słów rozśmieszyło go, ponieważ wcześniej dyskutowali z Wordsworthem nad ich znaczeniem i zapewne zgodnie z ówczesnymi trendami nadawali im przeciwstawne znaczenia („wzniosłym” nazywano to, co budzi podziw i lęk, a „pięknym” to, co budzi miłość). Lewis zapewne posłużył się dość swobodną wersją tej historii zamieszczoną w Zielonej książeczce [przyp. tłum.].

4 Zielona książeczka, s. 19—20.

5 Pons asinorum — (łac). dosł. ośli most; przenośnie problem będący rodzajem testu umiejętności lub zdolności pojmowania [przyp. red.].  

6 Tamże, s. 53.

7 Samuel Johnson (1709—1784) — angielski pisarz i leksykograf; cytat pochodzi z książki Podróż do zachodnich wysp Szkocji (wszystkie cytaty nieopatrzone nazwiskiem tłumacza przełożyła M. Sobolewska). Na wyspie Ionie irlandzki mnich św. Kolumban w 563 roku założył klasztor, który stał się ośrodkiem ewangelizacji Szkocji i północnej Anglii [przyp. tłum.].

8 W. Wordsworth, Preludium, ks. VIII, w. 549—59.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama