Dobra starość

Jeśli ze wszystkiego jesteśmy niezadowoleni i o wszystko mamy do siebie pretensje, to trudno sobie wyobrazić, że starość przeżyjemy dobrze i szczęśliwie

Dobra starość

ANNA SOSNOWSKA: Słowo starość brzmi trochę obraźliwie. A może tylko ja mam takie wrażenie?

PROF. KATARZYNA WIECZOROWSKA-TOBIS: Nie tylko pani. Psychologowie wolą mówić o późnej dorosłości czy dojrzałości. Wprawdzie istnieje szkoła, według której stare jest stare i już, więc nazywanie tego inaczej nic nie zmienia, natomiast ja słowa stary nie lubię.

Bo niesie ze sobą negatywne skojarzenia?

Pytam o te skojarzenia moich studentów. Pozytywny obraz starości mają ci, w których otoczeniu żyją dobrze funkcjonujące i aktywne osoby starsze — na przykład cudowna, kochana babcia. Jednak dla większości studentów stare oznacza coś niepotrzebnego, zużytego, coś, co się wyrzuca, a tak nie możemy przecież myśleć o człowieku. Natomiast samo nazwanie starości późną dojrzałością jeszcze niczego nie zmienia, bo nadal kryje się za tym coś niechcianego i budzącego w nas strach. Musimy się nauczyć akceptować upływ czasu, bo to nie jest tak, że się budzimy i nagle mamy 70 lat. Wcześniej mieliśmy 60, 50, 40. Jeśli się boimy tego procesu, to koncentrujemy się na tym, żeby go ukryć — robimy sobie np. lifting, ale liftingu narządów wewnętrznych na razie zrobić się nie da. Powiedziałabym tak: Szkoda czasu na walkę z czasem.

Czyli zmienić powinniśmy nie tyle słownictwo, ile przede wszystkim nasze myślenie na temat podeszłego wieku?

Negatywny obraz późnej dorosłości niestety po części kreują media. Oglądamy w nich głównie starość niedołężną i odrzuconą, a przecież starość nie zawsze jest niesprawna i może być fajna. W tej chwili przestrzega się nas także przed geriatrycznym tsunami, które ma nas zniszczyć. Tymczasem my też się starzejemy i na pewno nie chcielibyśmy, żeby ktoś za kilkanaście lat patrzył na nas jak na zagrożenie.

Co w takim razie jest jasną stroną starości?

Chociażby to, że mamy więcej wolnego czasu, który możemy sami zagospodarować. Na pewno będzie to także życiowa mądrość, której nie ma się w wieku 20 lat.

Ale młodsze pokolenie ma często tę mądrość w nosie i nie chce z niej korzystać.

Bo nie umiemy zobaczyć, że to jest szczególny rodzaj wiedzy — nie do znalezienia w internecie. To suma pewnych doświadczeń, w którą wpisują się także popełnione błędy. Korzystając z mądrości osób starszych, sami możemy popełnić ich trochę mniej — to ogromny potencjał. Tymczasem na ludzi w podeszłym wieku patrzymy zazwyczaj z perspektywy, że czegoś od nas chcą, a nie że coś mogą nam dać. Chociaż prawdą jest też i to, że te osoby do dawania nie zawsze są przygotowane.

Jak to rozumieć?

Nasza polska historia sprawia, że starszym pokoleniom działalność społeczna — co dobrze widać na przykładzie wolontariatu — kojarzy się z czymś, co jest narzucone, a nie z daniem czegoś od siebie.

Traktują wolontariat trochę jak czyn społeczny?

Właśnie tak, choć na szczęście to się już zaczyna zmieniać. Pojawia się wiele pomysłów na to, jak wyciągnąć starsze osoby z ukrycia. Dla wielu z nich największym pragnieniem była emerytura, ale kiedy przyszło co do czego, to się okazuje, że wcale o niej nie marzyły.

Może emerytura jawi się nam jako synonim świętego spokoju? A to towar bardzo cenny w naszych czasach.

Ale sam święty spokój, czyli to, że się od wszystkiego odsuwamy i niczego nie chcemy, prowadzi w końcu do izolacji i samotności. Każdy człowiek ma prawo do takiego wycofania się, na przykład na miesiąc, żeby odpocząć czy przemyśleć pewne sprawy, ale jeśli trwa to dłużej, okazuje się, że już nie ma do czego wracać. Tymczasem dobra starość polega nie tylko na akceptacji upływu czasu, o czym już wspominałyśmy, ale też na tym, że mamy wokół siebie ludzi, którzy nas wspierają i z którymi możemy pobyć.

Kiedy się zaczyna starość?

Wydaje mi się, że każdy to po prostu poczuje i wcale nie chodzi tu o sytuacje, kiedy czterdziestolatek mówi: Boże, jaki jestem stary! (śmiech). Arthur Schopenhauer powiedział coś, co długo przerabiałam teoretycznie, a teraz już wiem, że faktycznie miał rację: życie to zdobywanie góry. Kiedy się na nią wspinamy, odczuwamy ciągłą ekscytację, zastanawiamy się, co nas tam spotka. Szczyt osiągamy w wieku 40, 45 lat. I nagle wszystko się zmienia — widzimy, co czeka nas na końcu i do tego dźwigamy bagaż, czyli ciężar różnych doświadczeń, które zdobyliśmy po drodze.

Na jakim odcinku tej wędrówki człowiek — już bez kokieterii czy przesady — mówi o sobie: Jestem stary?

Nie mamy parametru, którym można by mierzyć starość w sensie zużycia organizmu, więc przykładamy do siebie czas. Światowa Organizacja Zdrowia podaje, że starość zaczyna się nawet w 60. roku życia, ale w naukach medycznych uważamy, że w 65.

Pani też się pod tym podpisuje?

Nie, ponieważ tę granicę ze względów historyczno-społecznych wprowadził pod koniec XIX wieku Otto von Bismarck, który uważał, że po przekroczeniu tego wieku nie należy dalej pracować i trzeba przejść na emeryturę. Dziś rozróżnia się wczesną i późną starość i, moim zdaniem, coś się zmienia dopiero w tej późnej starości.

Czyli kiedy?

Światowa Organizacja Zdrowia mówi, że w 75. roku życia, a niektórzy twierdzą, że po osiemdziesiątce. Ta granica jest oczywiście umowna, podobnie zresztą jak osiemnaste urodziny, z tą tylko różnicą, że osiemnaście lat chce mieć każdy, a osiemdziesiąt już nie (śmiech).

Co się zaczyna dziać z człowiekiem w okresie późnej starości?

Organizm staje się bardziej wrażliwy i inaczej reaguje, przez co trudniej przechodzimy tę samą chorobę czy to samo przeziębienie. Ale bardzo ważne jest to, by wiedzieć, że sam wiek i proces starzenia nie daje objawów. W starzeniu zwyczajnym, normalnym, gdy w organizmie zachodzą zmiany wynikające z upływu czasu, nic nas nie boli. Ból jest zawsze symptomem choroby.

Tymczasem nierzadko używa się takiego argumentu: No boli, bo masz tyle lat.

To nieprawda. W naszym środowisku krąży taka anegdota: Przychodzi do lekarza 102-letni pacjent i mówi, że boli go prawe kolano. Lekarz na to: Boli pana, bo ma pan 102 lata. A pacjent odpowiada: Nie, bo lewe też ma 102 lata, a nie boli. Ta historia pokazuje, że jeśli boli, to znaczy, że coś jest nie tak i trzeba pójść z tym do lekarza.

Inną rzeczą, którą zrzucamy na karb starości, są zaburzenia funkcji poznawczych — osoba zaczyna się trochę gubić, traci wątek, nie wszystko rozumie.

A my mówimy: Tak się zdarza w tym wieku.

Tymczasem to może wynikać na przykład z depresji czy niedoczynności tarczycy, która u starszych osób może przebiegać zupełnie bezobjawowo. W naturalnym starzeniu zmiany poznawcze nie są progresywne i jeśli czyjś stan szybko się pogarsza, to sygnał, że dzieje się coś niedobrego.

Depresja jest częstym zjawiskiem u osób w podeszłym wieku?

Ona należy do tzw. wielkich zespołów geriatrycznych, czyli takich, kiedy upływ czasu wyraźnie zwiększa ryzyko ich występowania. Poza tym te zespoły niosą ze sobą duże ryzyko niesprawności w ogóle oraz wzajemnie z siebie wynikają. Jeśli choruję na depresję i nie mam motywacji do działania, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że będę niedożywiony, a gdy będę niedożywiony, to bardzo szybko stracę masę mięśniową i zacznę upadać. A jak upadnę i się potłukę, to trudniej mi będzie dotrzeć do ubikacji, więc za chwilę mogę cierpieć na nietrzymanie moczu. To zaś powoduje, że przestaję wychodzić z domu, co z kolei jest czynnikiem potęgującym depresję.

Błędne koło.

Depresja w starości może się wiązać z doznaniem straty i chowa się często za maską bólu, dlatego pacjenci w podeszłym wieku biorą duże dawki leków przeciwbólowych, gdy tymczasem należałoby im podać leki antydepresyjne. Jeśli ktoś przestaje mieć motywację do działania, nie je, zaczyna się przewracać itd., warto sprawdzić, czy to właśnie nie depresja, bo ona, zgubiona gdzieś w całym obrazie, tak naprawdę rozmywa wszystko.

Czy można w jakiś sposób przygotować się na starość, żeby przeżyć ją dobrze i spokojnie?

Najpierw musimy sobie uświadomić, że starość jest czymś normalnym, że nie da się jej uniknąć i nie ma się czego bać. Owszem, ona ma swoje ograniczenia, ale każdy wiek je przecież ma. Nasze narządy zaczynają się starzeć już po trzydziestce — bardzo podoba mi się reakcja studentów, kiedy im to mówimy (śmiech).

I już wtedy powinniśmy zacząć inwestować w dobrą starość?

Najpóźniej po czterdziestce, bo potrzebujemy czasu, żeby sobie różne rzeczy zorganizować. Na pewno przyda nam się jakieś hobby, ponieważ będziemy mieć więcej wolnego. Jeśli przez całe dotychczasowe życie wolne chwile spędzałam przed telewizorem, to po przejściu na emeryturę nagle rozciąga mi się to na dwanaście godzin, a chyba nikt nie marzy o takiej perspektywie. Trzeba także przepracować aktywność fizyczną. Umiarkowany wysiłek podejmowany co najmniej trzy razy w tygodniu jest po prostu niezbędny. Czasem osoby starsze narzekają, że muszą pokonywać schody, ale dzięki temu niektóre z tych osób w ogóle chodzą. Oczywiście dużo łatwiej jest, kiedy ruszamy się przez całe życie — teraz mamy taki fajny model rodziny spędzającej aktywnie czas — niż jeśli zaczynamy dopiero koło czterdziestki czy pięćdziesiątki, ale i tak powinniśmy się dla własnego dobra na to zdobyć.

A jak jest z dietą — ona również ma znaczenie?

Oczywiście, chociaż trudno ją dobrze zdefiniować. Na pewno trzeba jeść częściej, za to mniejsze porcje, nie robić dużych przerw między posiłkami, nie objadać się wieczorem, nie jeść za tłusto. I nie brać za dużo witamin czy suplementów, na co w środowisku medycznym coraz częściej zwraca się uwagę. Ciągle teraz słyszymy: Czujesz się źle? Weź to i to. A przecież każdy czasem czuje się źle lub ma po prostu gorszy dzień.

Mówimy tu o rzeczach zewnętrznych. A jak przygotować na starość swoją psychikę?

Prowadziłam w Wielkopolsce badania stulatków. Rodzina pewnego pana opowiadała, że kiedy byli mali, spalił im się dom. Wszyscy wtedy strasznie rozpaczali, a ten pan mówił: Powinniśmy się cieszyć, bo przeżyliśmy i nikomu nic złego się nie stało. Umiejętność znajdowania plusów w trudnych życiowych sytuacjach, czyli coś, co czasem nazywamy pozytywnym myśleniem, jest bardzo pomocna, bo w sensie biologicznym zmniejsza obciążenie stresem, który nasz organizm bardzo wyczerpuje. Im lepiej sobie radzimy z przewlekłym stresem, tym większe mamy w organizmie rezerwy.

Dodałabym jeszcze i to, żeby po prostu siebie lubić.

To chyba najtrudniejsza z wymienionych przed chwilą przez panią rzeczy.

Jeśli ze wszystkiego jesteśmy niezadowoleni i o wszystko mamy do siebie pretensje, to naprawdę trudno sobie wyobrazić, że przeżyjemy starość dobrze i szczęśliwie. Natomiast kiedy umiemy dostrzec, że jednak coś nam wyszło, coś osiągnęliśmy, komuś pomogliśmy, to ta perspektywa, która rozciąga się przed nami, też jawi się zupełnie inaczej.

Ale na końcu tej drogi nieuchronnie czeka nas śmierć. Czasem starsza osoba mówi: W tym ubraniu mnie pochowajcie, tam leżą pieniądze odłożone na trumnę.

 

A my wtedy mamy ochotę powiedzieć: Przecież ty nie umrzesz! Umrze. Musimy sobie na nowo uświadomić, że śmierć, z której zrobiliśmy tabu, jest po prostu częścią życia. Badania pokazują, że generalnie nikt nie chce umierać w szpitalu, tylko w domu, w otoczeniu rodziny. Kiedy więc odchodzą nasi bliscy, powinniśmy spróbować sobie wyobrazić, jak sami chcielibyśmy zostać w takim momencie potraktowani. Czy chcielibyśmy trafić do szpitala? Albo żeby nikogo wtedy przy nas nie było? Zresztą teraz odchodzi się już od takiej hospitalizacji na chwilę, czego przykładem może być Jan Paweł II.

Jak mądrze towarzyszyć osobie starszej, żeby faktycznie być dla niej wsparciem, a nie kimś, kto ogranicza jej autonomię?

Trudno jednoznacznie zdefiniować granice, bo każdy chce czegoś innego. Przede wszystkim powinniśmy umieć słuchać i patrzeć. Często osoby starsze myślą, że póki radzą sobie z podstawowymi czynnościami, póty panują nad swoim życiem, i jeśli wyręczymy taką osobę w jednej z tych czynności, ona ma poczucie, że wszystko się sypie. Wtedy trzeba jej pokazać, że to są tylko ograniczenia ciała. Natomiast pomaganie na siłę czy wyręczanie nigdy nie jest dobrym pomysłem, dlatego tak walczą z tym choćby osoby niesprawne — jeśli na przykład chodzę o dwóch kulach, to niekoniecznie trzeba mnie wynosić z tramwaju, bo sama poradzę sobie z wyjściem. Kiedy przebywamy z kimś przez długi czas, wyczuwamy jego potrzeby i potrafimy usłyszeć te werbalne czy niewerbalne prośby o pomoc.

A kiedy wpadamy do starszej osoby na godzinę, którą wyszarpnęliśmy z intensywnego planu dnia?

Nie starajmy się wtedy wszystkiego wokół zrobić, tylko po prostu usiądźmy i porozmawiajmy. To takie dobre bycie, dzięki któremu odpowiedź na pytanie: Co ci trzeba? — będzie szczera.

Niekiedy wiek podeszły porównuje się z wiekiem dziecięcym. To dobry trop?

Na początku rozmawiałyśmy o starości normalnej, zdrowej, ale ona nie zawsze taka bywa. Rodzaj uwstecznienia odpowiadający okresom wczesnego dzieciństwa jest typowy dla otępienia — i tylko dla niego. Cofanie się w czasie i nieumiejętność poradzenia sobie z tymi wyzwaniami, na które trafiamy teraz, polega na tym, że pamiętamy tylko rzeczy z dalszej przeszłości. Im większa jest ta luka, tym bardziej przenosimy się do początku życia — potem niekiedy nie poznajemy najbliższych i nadajemy im imię kogoś, kto opiekował się nami w dzieciństwie. Trwanie przy osobie z otępieniem, której stan się pogarsza, jest niezwykle trudne. Rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, że prawie co drugi opiekun kogoś takiego (np. mąż czy żona) — niemający zresztą żadnego wsparcia w naszym systemie — umiera szybciej niż sam chory.

Często spotyka się pani wśród swoich pacjentów ze starością smutną, osamotnioną? To powszechne zjawisko?

Tak. Mówi się w tej chwili o singularyzacji ognisk domowych, czyli o samotnym zamieszkaniu, co wiąże się także z feminizacją starości. Mamy bardzo dużo domów prowadzonych przez samotne, zagubione kobiety czy domów, w których mieszkają dwie starsze osoby i one także siłą rzeczy funkcjonują gorzej. Rodzin wielopokoleniowych jest za to coraz mniej — właściwie przetrwały jeszcze tylko na wsiach. Optymalnym rozwiązaniem byłby screening robiony u wszystkich osób po 80. roku życia, ale nie mamy jeszcze takiego systemu.

Na czym miałoby to polegać?

Ktoś odpowiednio do tego przygotowany odwiedza daną osobę i widzi, jak ona funkcjonuje, czego potrzebuje. Ideałem byłoby zrobienie przy okazji takiej wizyty zarówno oceny zdrowotnej — sprawności, samodzielności, zaburzeń poznawczych, ale również oceny potrzeb socjalnych. Do tego jest oczywiście potrzebna integracja systemu opieki zdrowotnej z systemem opieki społecznej, które u nas funkcjonują rozdzielnie. Tymczasem my w jakiejś mierze ciągle jeszcze mamy takie przekonanie, że jeśli ktoś jest sam, to znaczy, że chce być sam.

Albo że jego samotność to cena, którą płaci za niedobre życie.

To bardzo odważne stwierdzenie i bardzo poważne oskarżenie. Czasem pewnie tak bywa, że ktoś nie opiekował się swoimi rodzicami, zostawił ich gdzieś, więc i jego dzieci nie zajmują się nim. Natomiast w tej chwili wielu ludzi po prostu wyjeżdża, a nie da się przecież sprawować opieki na odległość. I nawet jeśli oni przesyłają swoim rodzicom czy dziadkom pieniądze, to nie jest przecież to samo, co obecność.

Jakimś rozwiązaniem w takiej sytuacji, ale także w innych, mogą być domy opieki, jednak one nie cieszą się w Polsce zbyt dobrą sławą.

To temat na osobną rozmowę, ale mamy obecnie wiele takich miejsc, w których panuje naprawdę dobra atmosfera. Natomiast bardzo istotne jest coś, co obserwujemy w systemach zachodnich, a co u nas ciągle jeszcze nie funkcjonuje, czyli możliwość zmiany opiekuna. Czasem podopieczny i opiekun nadają na zupełnie innych falach, nie są w stanie porozumieć się ze sobą, i to niekoniecznie znaczy, że któreś z nich jest złą osobą. W relacjach niekiedy tak po prostu się dzieje. Kolejną ważną rzeczą jest to, żebyśmy do takiego miejsca mogli wziąć kawałek siebie. Dlatego podoba mi się model, w którym dostaję pusty pokój i urządzam go tak, jak chcę — na szczęście usiłuje się już stwarzać takie warunki.

Zdarza się, że dzieci — z mniej lub bardziej szlachetnych powodów — decydują się oddać rodzica do domu opieki na jakiś czas.

Rzeczywiście bywa tak, że ktoś kogoś chce się pozbyć, na przykład na święta, ale bywają też inne historie. Pamiętam kobietę, która szukała u nas pomocy, ponieważ musiała pracować, a jednocześnie zajmowała się swoją mamą będącą w takiej fazie choroby Alzheimera, że nie można jej było zostawić samej, bo odkręcała gaz czy wodę. Te osoby nie znajdują wsparcia w systemie — a wystarczyłoby go niewiele — i ostatecznie mamy starszą osobę przebywającą w instytucji oraz młodszą z depresją, czyli także nie do końca sprawną.

Żyjemy w kulturze, w której świat należy do młodych. Zgodzi się z tym pani?

To się powoli zmienia. Wchodząca właśnie generacja starzejących się będzie inna od poprzednich — silniejsza, bardziej sprawna, chętna do zdobywania wiedzy i do dyskusji. U nas jeszcze może tego tak nie widać, za to świetnie widać to w Ameryce, gdzie w starość wkracza pokolenie baby boomu. Ci ludzie na kolejnych etapach życia zmieniali cały system zachowań, więc na pewno zmienią także sposób postrzegania późnej dorosłości.

Rozmawiała Anna Sosnowska

 

Katarzyna Wieczorowska-Tobis — prof. dr hab. n. med., lekarz — specjalista geriatrii i medycyny paliatywnej; kierownik Katedry i Kliniki Medycyny Paliatywnej Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, autorka ponad 100 prac naukowych; współredaktorka podręczników Geriatria i pielęgniarstwo geriatryczne oraz Podręcznik dla opiekuna medycznego. Opieka nad osobami w wieku podeszłym oraz chorymi i niesamodzielnymi, a także Fizjoterapia w geriatrii; od wielu lat zaangażowana w tworzenie opieki nad osobami starszymi, w tym geriatrycznej opieki paliatywnej.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama