Umiejętność umierania

Ostatni etap życia to umieranie. Jak towarzyszyć osobie, której nie możemy już skutecznie pomóc? Jak prowadzić właściwą terapię paliatywną?

Umiejętność umierania

Cztery lata po jej ukazaniu się w języku niemieckim pod tytułem Uber das Sterben książka Giana Domenica Borasia, neurologa i lekarza medycyny paliatywnej, dyrektora katedry medycyny paliatywnej na Uniwersytecie w Lozannie, została teraz przetłumaczona na język włoski. Saper morire — Umiejętność umierania (Turyn, Bollati Boringhieri, 2015 r., ss. 208, 16,50 euro), tak brzmi w tłumaczeniu tytuł — jest dziełem tylko na pozór prostym, w którym wyłaniają się rozliczne zamysły. Autor, przedstawiając na przemian przypadki kliniczne i wyjaśnienia, prowadzi do odkrycia świata medycyny paliatywnej, najpierw ukazując w sposób rzetelny jej zasady i praktykę, a następnie zagłębiając się w niektóre konkretne, jedne z najistotniejszych i najbardziej palących zagadnień etycznych, jakie wiążą się z końcową fazą życia.

Tajemnica, również biologiczna, śmierci, towarzyszenie w niej do końca, przemiany współczesnego społeczeństwa, lęki chorych i roszczenia medycyny to jedne z zagadnień, które pozwalają Borasiowi przedstawić w sposób jasny możliwe odpowiedzi, często nieznane większości osób, jakie przynoszą postępy w leczeniu paliatywnym. Pomimo podejścia bardziej odpowiedniego dla środowiska niemieckiego, w którym autor przez długi czas pracował, rozważania niemal całkowicie przystają także do rzeczywistości włoskiej.

A jednak przy uważnej lekturze niemało miejsc książki budzi raczej wątpliwości, tak iż można się nawet obawiać, że tak wielka rzetelność i jasność są skutecznymi nośnikami informacji kontrowersyjnych. Począwszy od definicji opieki paliatywnej Światowej Organizacji Zdrowia (OMS), przytoczonej tylko częściowo, lecz bez powiedzenia tego, autor pomija na przykład to, że opieka ta ma na celu towarzyszenie umierającemu, według OMS, „bez przyspieszania czy opóźniania zgonu”. Tak więc czytelnik od początku pozbawiony jest zasadniczego elementu dla zrozumienia, że medycynie paliatywnej obce są pojęcia takie jak eutanazja czy wspomagane samobójstwo, które natomiast niektórzy chcieliby coraz bardziej na siłę włączyć w panoramę tzw. „integralnej opieki paliatywnej”.

Doktor Borasio wielokrotnie powtarza, że eutanazja winna być zabroniona, jednak wyraźnie okazuje się przychylny wspomaganemu samobójstwu w przypadku tych osób, które „pragnęłyby mieć lepszą alternatywę niż rzucenie się pod pociąg lub zawiązanie pętli na szyi”. Zaskakuje przy tym, że ktoś, kto jak autor przez tak długi czas pracował w kontakcie z chorymi w zaawansowanej fazie choroby, nie zauważył oczywistej sprawy, że u tych pacjentów pragnienie samobójczej śmierci jest niezwykle rzadkie. Bez wątpienia warto byłoby zaakcentować wyraźnie ten fakt i powiedzieć jasno, że ukazywanie wspomaganego samobójstwa jako jednej z możliwych alternatyw ma jedynie ten skutek, że skłania pacjentów do skorzystania z niego, i łudzi się ich, że do końca zachowują kontrolę nad swoim życiem, które jednak nieuchronnie tracą.

Wątek kontroli aż do końca za wszelką cenę ostatecznie pojawia się na wielu stronach książki, jednak najbardziej przykry jest fakt, że osoba, która w biografii na skrzydełku okładki określa siebie jako „praktykujący katolik”, ukazuje później faktycznie, że daleka jest od umiłowania prawdy, która wszak powinna wyróżniać człowieka nauki. Pomijając kompletne zapomnienie o tysiącletniej tradycji chrześcijańskiej meditatio mortis, która dziś pochopnie została zastąpiona przez znacznie mniej spójne, tanie „duchowości”, nie można pozostawić bez komentarza tego, co autor twierdzi w sprawie przypadku Englaro.

Borasio pisze, że „Watykan parokrotnie opisywał prośbę pana Englaro, aby pozwolić jego córce (...) umrzeć śmiercią naturalną po przerwaniu sztucznego karmienia i nawadniania, jako 'odrażające zabójstwo'”. Zważywszy na zacytowanie w cudzysłowie dwóch bardzo poważnych słów, przytoczonych jako rzekomo wypowiedzianych lub napisanych przez „Watykan”, doktor Borasio powinien był, jak czyni to nieco później skrupulatnie z cytatem z jakiegoś dziennika, wskazać dokument lub źródło. Jeśli pomyśleć, że w tych strasznych dniach Lucetta Scaraffia, pisząc na łamach tego dziennika (La dignità della morte — Godność śmierci, 8 lutego 2009 r.), mówiła o „tonach egzaltowanych i dosadnych, niekiedy z przesadnymi akcentami (...) właśnie wtedy, kiedy tak ważne są spokój i równowaga”, nie sposób nie stwierdzić ze smutkiem, że tony te nadal istnieją pomimo pozornych stwierdzeń.

Wątpliwości lekarza medycyny paliatywnej może wzbudzić także spojrzenie na inne fragmenty. Podkreśla się, że trzeba wyrażać się precyzyjnie, gdy mówi się o „chorym terminalnie” czy o „końcu życia”. Borasio twierdzi, na przykład, że „sztuczne karmienie i nawadnianie u kresu życia nie powinno być zasadniczo stosowane”, aby zagwarantować, że wszystko nastąpi w sposób „możliwie jak najbardziej naturalny i pogodny”, nie precyzuje jednak w sposób ścisły, co rozumie się przez „koniec życia” czy „chory terminalnie”. Tak postawione twierdzenie może być niebezpieczne.

Wyobrażam sobie, że któryś z moich studentów mógłby mnie zapytać, czy zatem wolno nie nawadniać lub nie odżywiać pacjenta chorego na nieuleczalnego nowotwora, na przykład krtani — od razu kazałbym mu zastanowić się nad faktem, że wszystko zależy od rokowań. Trzeba wziąć pod uwagę czy śmierć jest spowodowana faktem, że chorego nie nawadniamy albo nie odżywiamy, a nie tym, że ma nieuleczalnego guza. Trzeba też być precyzyjnym, bardzo ostrożnym i uczciwym, gdy chce się mówić o zasadzie podwójnego efektu: autor to robi, ale w sposób raczej niezręczny.

Po skwitowaniu jako „założenie etyczne”, które należy wywieść od św. Tomasza z Akwinu, Borasio, choć zaznacza, że współczesne stosowanie leków czyni tę zasadę niemal zbędną, zapomina całkowicie o tym, że przed sześćdziesięciu laty Pius XII, udzielając drogą radiową odpowiedzi anestezjologom zebranym na kongresie, uznawał w paru z nich za dozwolone podawanie środków przeciwbólowych w wielkich dawkach, aby uśmierzyć ból cierpiących, akceptując fakt, że to mogłoby skrócić ich życie. Nie jest zatem prawdą, że „przez dziesięciolecia” nie było to uważane za dozwolone, albo przynajmniej należało powiedzieć, że Watykan w tym wypadku zdawał się wyprzedzać czas.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama