Pierwsi chrześcijanie wobec sztuki

Fragmenty książki "Ikona w życiu, w wierze i w teologii Kościoła"

Pierwsi chrześcijanie wobec sztuki

o. prof. Tadeusz Dionizy Łukaszuk OSPPE

Ikona w życiu, w wierze i w teologii Kościoła

ISBN: 978-83-7580-001-2

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2008



Pierwsi chrześcijanie wobec sztuki

Za rzecz normalną należy uznać fakt, że pierwsze pokolenia chrześcijańskie nie wytworzyły znaczącej sztuki sakralnej. Tłumaczyć to można i należy okolicznościami, w których rodzące się chrześcijaństwo wchodziło na scenę dziejową. Okoliczności te dadzą się uporządkować następująco:

Najpierw trzeba uwzględnić samą genezę chrześcijaństwa, któ­re — zwłaszcza w pierwszym okresie — czuło się blisko związane z judaizmem i z jego niechętną postawą wobec wszelkich figuralnych przedstawień treści religijnych. Niechętną postawę, wyniesioną z judaizmu, mogły nadto wzmacniać widoczne związki ówczesnej sztuki z kultem pogańskim. Na postawie chrześcijan mógł zaciążyć w sposób wybitny rzymski zwyczaj bałwochwalczego traktowania wizerunków władcy. Właśnie wobec tych wizerunków wielu chrześcijan musiało przechodzić próbę swojej wiary, a niekiedy wysłuchiwać sentencji skazujących wyroków.

Inną okolicznością, tłumaczącą niewielkie angażowanie się pierwszych chrześcijan w tworzenie sztuki, było to, że pierwotne gminy nie posiadały specjalnych świątyń, przeznaczonych wyłącznie dla kultu Bożego. Wierni gromadzili się w domach mieszkalnych swoich zamożniejszych współwyznawców i w nich sprawowali akty kultu. Taki stan rzeczy trwa do początku III wieku. Domów tych nie usiłowano specjalnie ozdabiać; przynajmniej nie mamy danych potwierdzających, że to czyniono.

Nie bez znaczenia była i ta okoliczność, że dzieła sztuki były drogie, zatem na ich zakup ubogie wspólnoty chrześcijan nie bardzo mogły sobie pozwolić. Wiadomo, że wspólne fundusze przeznaczano na akcje charytatywne, przyjmowanie gości lub wspieranie działalności misyjnej.

Malarze i rzeźbiarze czasów wczesnochrześcijańskich byli w większości zaangażowani w przedsięwzięcia służące kultowi pogańskiemu, z czego czerpali poważne dochody, a z tej racji ich nawrócenia były rzadkie, o ile w ogóle się zdarzały. Chrześcijaństwo zaś, niezdolne w tej epoce do sprawowania mecenatu nad sztuką, nie stanowiło dla nich pociągającej alternatywy. Perspektywa utraty zajęcia i związanych z nim dochodów stanowiła poważny hamulec przed przechodzeniem do nowej wiary. Tym bardziej że wymagania ze strony Kościoła w tym względzie były radykalne i surowe, nakazywały wręcz porzucenie uprawianego zawodu.

Zważywszy na powyższe okoliczności, nie może dziwić fakt, że najwcześniejsze czasy Kościoła nie wydały znaczących dzieł sztuki religijnej. Nie znaczy to jednak, że sztuki takiej w ogóle nie było lub że traktowano ją jako rzecz zakazaną.

Tradycja kościelna, choć późniejsza, łączy z tym najwcześniejszym okresem powstanie obrazu „Świętego Oblicza”, który na Wschodzie zaliczany bywa do „obrazów nieuczynionych ręką ludzką”, zwanych z grecka acheiropity. Tradycja o tym wizerunku znalazła swój wyraz w liturgii sprawowanej na jego cześć, przypadającej w Kościele wschodnim na 16 sierpnia. Teksty liturgiczne łączą jego pochodzenie z inicjatywą Abgara, króla Edessy, który rzekomo usiłował zaprosić Jezusa do siebie; Jezus, nie mogąc tam przybyć osobiście, miał przekazać posłom królewskim swój wizerunek cudownie odbity na płótnie.

Pisma autorów starochrześcijańskich milczą o tym wizerunku aż do V wieku włącznie. Dopiero w wieku VI czyni o nim wzmiankę dokument zwany Nauka Addaja. Addaj, autor tego dokumentu — chociaż sprawa jego autorstwa nie jest do końca wyjaśniona — był biskupem Edessy (†541) i mógł w tej sprawie wykorzystać lokalną tradycję lub jakieś dokumenty, o których dzisiaj nic nie wiemy. Najstarszym pismem o pewnej autentyczności, które wspomina o obrazie „Świętego Oblicza”, jest Historia Kościoła Ewagriusza Scholastyka. Autor ten przytacza scenę z walk obronnych ludności Edessy, prowadzonych przeciwko wojskom Chozroesa, króla perskiego, w której wprowadzono do akcji „obraz uczyniony przez Boga, którego nie malowały ręce ludzkie, lecz Chrystus, sam Bóg, wysłał do Abgara, ponieważ ten gorąco Go pragnął ujrzeć”. Z przytoczonego fragmentu widać, że w VI wieku tradycja o cudownym pochodzeniu obrazu była na tyle znana i przyjmowana, że historyk odwołuje się do niej jako do sprawy niepotrzebującej żadnego dowodu. Nie znaczy to wcale, że tradycja ta odpowiada faktom, które przytacza, a które miały zajść za życia Jezusa. Tego nie będzie utrzymywał żaden historyk Kościoła. Dowodzi ona jedynie tego, że w V i VI wieku istniały obrazy Jezusa Chrystusa, których pochodzenie usiłowano przenieść możliwie daleko w przeszłość, nawet do ziemskich dni Zbawiciela. Z braku dokładnych danych o ich pochodzeniu uciekano się do wyjaśnienia nadprzyrodzonego, które miało za zadanie zagwarantować z jednej strony wierność ich przedstawienia, a z drugiej — nadać im wartość czcigodnej relikwii. Tradycja związana z obrazem „Świętego Oblicza” z Edessy była na tyle żywa, że powoływał się na nią Jan Damasceński w swoich dysputach z obrazoburcami; także II Sobór Nicejski często z niej korzystał podczas debat. Świadczy to o jej poważnym wpływie na umysły ludzi późnej starożytności.

Sam wizerunek z Edessy cieszył się tak wielkim poważaniem, że cesarz bizantyński Roman I zadbał w 944 roku o jego przeniesienie do Konstantynopola, gdzie był czczony jako niezawodne palladium miasta i całego państwa. Po zdobyciu miasta przez krzyżowców w 1204 roku urywają się wszelkie po nim ślady. Do dzisiaj nie wiadomo, co się z nim stało.

Tradycji o obrazach Jezusa Chrystusa „nieuczynionych ręką ludzką” odpowiada inna, dotycząca obrazów Najświętszej Maryi Panny, która przypisuje wizerunki Maryi św. Łukaszowi Ewangeliście. Miał on namalować trzy obrazy Matki Jezusowej. Pierwszy należy do typu Eleouza (Umilenie), w którym zostają uwydatnione wzajemne związki uczuciowe między Matką i Synem. Typ drugi nosi nazwę Hodigetria, czyli „Ta, która wskazuje drogę”. Obraz ten przedstawia Matkę i Syna w pozycji en face, zwróconych ku patrzącemu. W wizerunku tym chodzi o specjalne podkreślenie bóstwa Jezusa Chrystusa, ku któremu Maryja kieruje nas gestem prawej dłoni. Trzeci typ „Łukaszowego” malarstwa przedstawia Maryję samą, bez Dzieciątka. Obraz tego typu swoje dopełnienie i sens może znaleźć w układzie Deesis, gdzie Maryja uosabia modlitwę zanoszoną do Chrystusa.

Dzisiaj wiele obrazów maryjnych na świecie bywa przypisywanych św. Łukaszowi, chociaż w żadnym konkretnym przypadku nie da się tych roszczeń uwiarygodnić. W tradycji tej wolno widzieć tę samą myśl, jaka przejawiła się w przyjmowaniu acheiropitów Chrystusowych. Twórcom i propagatorom tej tradycji chodziło o powiązanie ikon maryjnych z czasami apostolskimi i o nadanie im w ten sposób szczególnej powagi. Apostolskie pochodzenie miało odsunąć od obrazów wszelkie możliwe zarzuty pod adresem ich uprawnionego miejsca w Kościele. Zbieżność idei obydwóch tradycji, jak również zgodność celów im przyświecających nie jest przypadkowa, co zdaje się potwierdzać fakt ich prawie równoczesnego pojawienia się w dokumentach pisanych. Pierwsze przekazy pisemne o nich pochodzą z VI wieku. O Łukaszowych obrazach maryjnych wspomina jako pierwszy Teodor Lektor, historyk bizantyński z I połowy VI wieku.

Najwcześniejszy okres chrześcijaństwa nie ma się czym chlubić w dziedzinie sztuki sakralnej. Jest to fakt historycznie pewny. Ubóstwo to starała się zapełnić późniejsza tradycja kościelna operująca na bogatym i barwnym materiale legendarnym. Legendom wykorzystanym przez nią nie da się przyznać jakiejkolwiek wartości historycznej, lecz z drugiej strony nie sposób im odmówić bogatej i doniosłej treści ideowej. Chodziło jej o utrwalenie przekonania, że chrześcijaństwo, religia Nowego Testamentu, było z najgłębszej swej natury otwarte — i to od samego początku — na obrazowe przedstawienie swojej treści.

UWAGA! W wersji internetowej nie zachowano przypisów

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama